Spis treści

Św. Pius X - Encyklika Pascendi dominici gregis

 

 

LITTERAE ENCYCLICAE
PASCENDI DOMINICI GREGIS*
SUMMI PONTIFICIS
PIUS PP. X

DE MODERNISTARUM DOCTRINIS

AD PATRIARCHAS PRIMATES ARCHIEPISCOPOS EPISCOPOS
ALIOSQUE LOCORUM ORDINARIOS PACEM ET
COMMUNIONEM CUM APOSTOLICA SEDE HABENTES

Pascendi dominici gregis mandatum Nobis divinitus officium id munus in primis a Christo assignatum habet, ut traditae sanctis fidei depositum vigilantissime custodiat, repudiatis profanis vocum novitatibus atque oppositionibus falsi nominis scientiae. Quae quidem supremi providentia pastoris nullo plane non tempore catholico agmini necessaria fuit; etenim, auctore humani generis hoste, numquam defuere viri loquentes perversa (Act. xx. 30), vaniloqui et seductores (Tit. i. 10), errantes et in errorem mittentes (II. Tim. iii. 13). Verumtamen inimicorum crucis Christi, postrema hac aetate, numerum crevisse admodum fatendum est; qui, artibus omnino novis astuque plenis, vitalem Ecclesiae vim elidere, ipsumque, si queant, Christi regnum evertere funditus nituntur. Quare silere Nobis diutius haud licet, ne muneri sanctissimo deesse videamur, et benignitas, qua, spe sanioris consilii, huc usque usi sumus, officii oblivio reputetur.

Qua in re ut moram ne interponamus illud in primis exigit, quod fautores errorum iam non inter apertos hostes quaerendi sunt modo; verum, quod dolendum maxime verendumque est, in ipso latent sinu gremioque ecclesiae, eo sane nocentiores, quo minus perspicui. Loquimur, Venerabiles Fratres, de multis e catholicorum laicorum numero, quin, quod longe miserabilius, ex ipso sacerdotum coetu, qui, fucoso quodam Ecclesiae amore, nullo solido philosophiae ac theologiae praesidio, immo adeo veneratis imbuti penitus doctrinis quae ab Ecclesiae osoribus traduntur, Ecclesiae eiusdem renovatores, omni posthabita modestia animi, se iactitant; factoque audacius agmine, quidquid sanctius est in Christi opere impetunt, ipsa haud incolumi divini Reparatoris persona, quam ausu sacrilege, ad purum putumque hominem extenuant.

Homines huiusmodi Ecclesiae Nos hostibus adscribere, etsi mirantur ipsi, nemo tamen mirabitu iure, qui, mente animi seposita cuius penes Deum arbitrium est, illorum doctrinas et loquendi agendique rationes cognorit. Enimvero non is a veritate discedat, qui eos Ecclesiae adversarios quovis alio perniciosiores habeat. Nam non hi extra Ecclesiam, sed intra, ut diximus, de illius pernicie consilia agitant sua : quamobrem in ipsis fere Ecclesiae venis atque in visceribus periculum residet, eo securiore damno quo illi intimius Ecclesiam norunt. Adde quod securim non ad ramos surculosque ponunt; sed adradicem ipsam, fidem nimirum fideique fibras altissimas. Icta autem radice hac immortalitatis, virus per omnem arborem sic propagare pergunt, ut catholicae veritatis nulla sit pars unde manus abstineant, nulla quam corrumpere non elaborent. Porro, mille nocendi artes dum adhibent, nihil illis callidius nihil insidiosius: nam et rationalistam et catholicum promiscue agunt, idque adeo simulatissime, ut incautum quemque facile in errorem pertrahant; cumque temeritate maxime valeant, nullum est consecutionum genus quod horreant aut non obfirmate secureque obtrudant. Accedit praeterea in illis, aptissime ad fallendos animos, genus vitae cum maxime actuosum, assidua ac vehemens ad omnem eruditionem occupatio, moribus plerumque austeris quaesita laus. Demum, quod fere medicinae fiduciam tollit, disciplinis ipsi suis sic animo sunt comparati, ut dominationem omnem spernant nullaque recipiant frena; et freti mendaci quadam conscientia animi, nituntur veritatis studio tribuere quod uni reapse superbiae ac pervicaciae tribuendum est. Equidem speravimus huiusmodi quandoque homines ad meliora revocare: quo in genere suavitate primum tamquam cum filiis, tum vero severitate, demum, quanquam inviti, animadversione publica usi sumus. Nostis tamen,Venerabiles Fratres, quam haec facerimus inaniter: cervicem, ad horam deflexam, mox extulerunt superbius. Iam si illorum solummodo res ageretur, dissimulare forsitan possemus: sed catholici nominis e contra securitas agitur. Quapropter silentium, quod habere diutius piaculum foret, intercipere necesse est; ut personates male homines, quales reapse sunt, universae Ecclesiae demonstremus.

Quia vero modernistarum (sic enim iure vulgus audiunt) callidissimum artificium est, ut doctrinas suas non ordine digestas proponant atque in unum collectas, sed sparsas veluti atque invicem seiunctas, ut nimirum ancipites et quasi vagi videantur, cum e contra firmi sint et constantes; praestat, Venerabiles Fratres, doctrinas easdem uno heic conspectu exhibere primum, nexumque indicare quo invicem coalescunt, ut deinde errorum caussas scrutemur, ac remedia ad averruncandam perniciem praescribamus.

Ut autem in abstrusiore re ordinatim procedamus, illud ante omnia notandum est, modernistarum quemlibet plures agere personas ac veluti in se commiscere; philosophum nimirum, credentem, theologum, historicum, criticum, apologetam, instauratorem: quas singulatim omnes distinguere oportet, qui eorum systema rite cognoscere et doctrinarum antecessiones consequutionesque pervidere velit.

  • Wg wyd. z 1908 (Włocławek)
  • Wg wyd. z 1908 (Poznań)
  • Audiobook (Włocławek 1908)

ENCYKLIKA
PASANIE STADA PAŃSKIEGO
NAJWYŻSZEGO PAPIEŻA
PIUSA X
O DOKTRYNACH MODERNISTÓW

DO PATRIARCHÓW, PRYMASÓW, ARCYBISKUPÓW, BISKUPÓW
I INNYCH ORDYNARIUSZY MIEJSCA W POKOJU I KOMUNII ZE STOLICĄ APOSTOLSKĄ

Czcigodni Bracia
Pozdrowienie i błogosławieństwo apostolskie
 
Urząd pasania owczarni Pańskiej, zlecony Nam przez Boga, mieści w sobie przede wszystkim ten obowiązek, wskazany przez samego Chrystusa, abyśmy jak najczujniej strzegli przekazanego Kościołowi depozytu wiary, odrzucając „niezbożne nowości słów” oraz zarzuty rzekomej nauki (1 Tym 4, 20).
Ta zaś przezorność najwyższego pasterza była po wszystkie zgoła czasy niezbędną Kościołowi Katolickiemu, gdyż za sprawą nieprzyjaciela rodzaju ludzkiego nigdy nie brakowało mężów „mówiących przewrotności”(Dz Ap 20, 30), „próżnomównych i zwodzicielców”(Tyt 1, 10), „błądzących i w błąd wprowadzających”(2 Tym 3, 1). A wyznać musimy, że szczególniej w ostatnich czasach wzrosła liczba takich nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego, którzy za pomocą nowych a podstępnych środków usiłują paraliżować ożywcze działanie Kościoła, a nawet, gdyby się udało, doszczętnie wywrócić samo nawet królestwo Chrystusowe.
Dlatego też dłużej milczeć Nam nie wolno, aby ta wyrozumiałość, którejśmy używali, spodziewając się ich powrotu do rozwagi, nie była nam poczytana za zapomnienie swego obowiązku.

Zwlekać nam dłużej nie wolno. Wymaga tego przede wszystkim ta okoliczność, iż zwolenników błędów należy dziś szukać nie już wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni – że tak powiemy – w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni.
Będziemy więc mówić, Czcigodni Bracia, nie o niekatolikach, lecz o wielu z liczby katolików świeckich, oraz – co jest boleśniejsze – o wielu z grona samych kapłanów, którzy wiedzeni pozorną miłością Kościoła, pozbawieni silnej podstawy filozoficznej i teologiczne, przepojeni natomiast do gruntu zatrutymi doktrynami, głoszonymi przez wrogów Kościoła, zarozumiale siebie mienią odnowicielami tego Kościoła, i rozzuchwaleni liczbą swych zwolenników napadają nawet na to, co tylko jest najświętszego w dziele Chrystusowym, nie oszczędzając nawet Osoby Boskiego Zbawiciela, którą ze świętokradzką odwagą sprowadzają do stanowiska prostego i ułomnego człowieka.

Dziwią się tacy, dlaczego ich zaliczamy do nieprzyjaciół Kościoła; nikt jednak nie będzie się dziwił, jeżeli – pomijając zamiary wewnętrzne, których Bóg tylko jeden jest sędzią – zapozna się z ich doktryną, z ich sposobem mówienia i działania. Zaprawdę, nie odbiega od prawdy, kto ich uważa za nieprzyjaciół Kościoła i to najbardziej szkodliwych.
Albowiem, jak to już powiedzieliśmy, przeprowadzają oni swe zgubne dla Kościoła plany nie poza tym Kościołem, lecz w nim samym: stąd też niebezpieczeństwo ma swoje siedlisko niejako w samych żyłach i wnętrznościach Kościoła, ku tym pewniejszej szkodzie, im lepiej oni go znają. Nadto, przykładają siekierę nie do gałęzi i latorośli, lecz do samych korzeni, to znaczy do wiary i do jej żył najgłębszych. Dotknąwszy zaś tego korzenia nieśmiertelności, szerzą dalej jad po drzewie całym, tak iż nie oszczędzają żadnej cząstki prawdy katolickiej, żadnej takiej, której by nie starali się zarazić. Zresztą w zastosowaniu tysiącznych sposobów szkodzenia, nikt ich nie przewyższy w zręczności i chytrości: udają bowiem na przemian to racjonalistów, to katolików, i z taką zręcznością, iż łatwo mogą wprowadzić w błąd każdego nieostrożnego; że zaś są bezczelni, jak mało kto, nie wahają się przed żadnym wnioskiem, który gotowi są przeprowadzić z całą mocą i stanowczością. Dodać tu jeszcze trzeba – co najskuteczniej właśnie może uwodzić dusze – że prowadzą tryb życia nadzwyczaj czynny, że nieustannie i usilnie oddają się wszelkiego rodzaju studiom, i że bardzo często są ludźmi surowych obyczajów. Wreszcie – i to odejmuje wszelkie nadzieję opamiętania – własne ich doktryny tak ich urabiają, że gardzą wszelką powagą i odrzucają wszelkie wędzidło; a urobiwszy sobie fałszywe sumienie starają się wmówić w siebie, że prawdy umiłowaniem jest to, co w istocie jest jego zarozumiałością i uporem. Tak, mówiąc prawdę, spodziewaliśmy się, że ludzie ci kiedyś może się opamiętają: w tym celu traktowaliśmy ich z początku jako synów z wyrozumiałością; później z surowością; wreszcie jakkolwiek z żalem, uciekliśmy się do skarcenia publicznego. Wiecie jednak, Czcigodni Bracia, jak dalece pozostało to bez skutku: na chwilę zdawali się skłaniać czoło, lecz je natychmiast jeszcze bardziej w górę podnieśli. Zapewne, gdyby tylko o nich samych chodziło, moglibyśmy może nie zwracać na to uwagi: idzie tu wszakże o bezpieczeństwo imienia katolickiego. Dlatego też należy już zaniechać milczenia, które dłużej by się stało winą, aby okazać całemu Kościołowi, kim są w rzeczywistości ludzie, co tak źle się przyoblekają.

Że zaś modernistów (tak przecież zwą się oni zwykle) najprzebieglejszy manewr polega na tym, że nie przedstawiają swych doktryn ujętych w pewien porządek i zebranych w pewną całość, lecz jakoby rozproszone i oddzielone jedne od drugich, ażeby uchodzić za chwiejnych i niejako niestałych, gdy tymczasem są pewni i stanowczy: wypada, Czcigodni Bracia, zebrać najpierw te doktryny w jedną całość, wykazać związek, który je łączy, ażeby następnie wyśledzić przyczyny błędów i wskazać na środki na odwrócenie ich zgubnych następstw.

Aby zaś zachować pewien porządek w rzeczach tak pomieszanych, to przede wszystkim należy zauważyć, że każdy z modernistów przedstawia niejako i łączy w sobie wiele osób, a mianowicie: i filozofa, i wierzącego, i teologa, i historyka, krytyka i reformatora. Tych wszystkich musi pojedynczo rozróżnić, kto chce dokładnie poznać ich system oraz przeniknąć początki, jak i następstwa ich doktryn.

 

ENCYKLIKA PASCENDI DOMINICI GREGIS

 

O ZASADACH MODERNISTÓW

ŚW. PIUS X, PAPIEŻ

 

Wstęp (1)

Poruczony Nam od Boga urząd pasterski nad owczarnią Chrystusową obejmuje przede wszystkim zadanie, określone przez Chrystusa, zachowania jak najczujniej skarbu wiary, przekazanej wiernym, przed nowymi, niekościelnymi pojęciami i zarzutami nieprawej nauki. Tej czujności najwyższego Pasterza potrzeba ludowi katolickiemu po wszystkie czasy; za sprawą bowiem nieprzyjaciela rodzaju ludzkiego, nie zbywało nigdy na ludziach "mówiących przewrotności" (2), "próżnomównych i zwodzicieli" (3), "błądzących i w błąd wwodzących" (4). Przyznać jednakże należy że w ostatnim czasie pomnożyła się niesłychanie liczba nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego, którzy usiłują sposobami nowymi zupełnie i pełnymi chytrości zniweczyć ożywczą potęgę Kościoła, a nawet, jeśliby im siły dopisały, zburzyć do szczętu Królestwo Chrystusowe. I stąd nie wolno nam dłużej milczeć, aby się nie zdawało, że zaniedbujemy najświętsze zadanie swoje, i ażeby łagodności naszej, którą kierowaliśmy się dotąd w nadziei, że nastąpi upamiętanie, nie poczytano za zapomnienie obowiązku.

Do bezzwłocznego wystąpienia w tej sprawie zniewala nas przede wszystkim ten powód, że zwolennicy błędów nie znajdują się już wśród otwartych jedynie nieprzyjaciół, ale, nad czym najwięcej boleć i czego lękać się trzeba: kryją się w łonie i wnętrzu Kościoła i o tyle są niebezpieczniejsi, o ile trudniej ich rozpoznać. – Mamy na myśli, Czcigodni Bracia, wielu z pośród katolików świeckich, a nawet, co najsmutniejsza, z pośród kapłanów, którzy z pozornej ku Kościołowi miłości, bez głębszego wykształcenia filozoficznego i teologicznego, a co gorzej, aż do szpiku kości przejęci zapatrywaniami, głoszonymi przez przeciwników Kościoła, zuchwale narzucają się na odnowicieli Kościoła i w zwartym szeregu zaczepiają butnie najświętsze sprawy w dziele Chrystusowym, nie oszczędzając nawet Osoby Boskiego Zbawiciela, w której nie widzą w świętokradzkim zapędzie nic więcej, jak tylko zwykłego, prostego człowieka.

Dziwią się ci ludzie, że zaliczamy ich do nieprzyjaciół Kościoła; nie zdziwi się jednakże temu z pewnością nikt, kto, pomijając ich zamysły, które Bóg osądzi, zapozna się z ich zapatrywaniami, z ich sposobem mówienia i działania. A nawet nie mija się z prawdą, kto uważa ich za przeciwników, dla Kościoła niebezpieczniejszych od wszystkich innych. Przemyśliwają bowiem o zgubie Kościoła nie z zewnątrz, ale w jego łonie i stąd tkwi niebezpieczeństwo w samych niemal żyłach i wnętrznościach Kościoła, a cios mu zadany tym groźniejszy, im dokładniej owi nieprzyjaciele Kościół znają. A nadto przykładają siekierę nie do gałęzi i latorośli, ale do korzenia, do wiary i do drgnień jej najgłębszych. Przeciąwszy zaś ten korzeń nieśmiertelności, rozprowadzają truciznę po całym drzewie. Nie ma prawdy katolickiej, której by nie dotknęli, której by skazić nie usiłowali. A niezliczonych używając sposobów wyrządzenia szkody, niesłychaną posługują się przebiegłością i zdradą. Udawają naprzemian to racjonalistów, to katolików, i to z takim podstępem, że niebacznego łatwo w błąd wprowadzają. Zuchwalstwo do ostatnich posuwają granic; nie cofają się przed żadną konsekwencją, narzucając ją uporczywie i bez wahania. Poza tym widnieje w nich, co niezmiernie łatwo zwieść może umysły: życie nadzwyczajnie czynne; wytrwałe a gorliwe zajęcie się naukami; dążenie do życia, podpadającego surowością obyczajów. W końcu, co wyklucza niemal nadzieję naprawy, zapatrywania ich tak ich usposobiły, że gardzą wszelką władzą i nie znoszą żadnych wędzideł, lecz dufając złudnemu przeświadczeniu wewnętrznemu, usiłują zamiłowaniu prawdy przypisać to, co w rzeczywistości przypisać należy pysze i uporowi. – Pocieszaliśmy się zaprawdę niekiedy nadzieją, że naprowadzimy tych ludzi na lepsze tory; dlatego też obchodziliśmy się z nimi zrazu łagodnie jak ze synami, potem użyliśmy surowości, w końcu, lubo niechętnie, skarciliśmy ich publicznie. Wiecie jednak, Czcigodni Bracia, że usiłowania nasze nie odniosły skutku: na chwilę ugięli karku, aby niebawem podnieść go tym zuchwalej. Gdyby o nich samych chodziło, moglibyśmy na to nie zważać, ale tu chodzi o wiarę katolicką, o jej bezpieczeństwo. Stąd przerwać musimy milczenie, które by nadal było zbrodnią; zedrzeć maskę musimy tym ludziom i okazać ich całemu Kościołowi w ich prawdziwej postaci.

Ponieważ moderniści, tak ich bowiem ogólnie a słusznie nazywają, w sposób nader przebiegły, zapatrywań swoich nie przedstawiają w pewnym porządku i systematycznie, lecz rozrzucają je i rozrywają jedne od drugich, aby się wydawało, że one nieokreślone i jakby chwiejne, lubo ustalone są i niewzruszone, stąd zaleca się, Czcigodni Bracia, zapatrywania te zestawić przejrzyście i wykazać zachodzący między nimi związek, poczym wykryjemy przyczyny błędów i podamy środki ku odwróceniu niebezpieczeństwa.

Aby w przedmiocie tym, głębszych wymagającym badań, zachować porządek, zaznaczyć należy, że modernista każdy więcej w sobie przedstawia i łączy osób; jest on filozofem, wierzącym, teologiem, historykiem i krytykiem, apologetą, reformatorem; wszystkie te role należy odróżnić, jeśli się pragnie systemy ich poznać i źródła oraz konsekwencje ich doktryn zbadać.

Iam, ut a
philosopho exordiamur, philosophiae religiosae fundamentum in doctrina illa modernistae ponunt, quam vulgo  agnosticismum  vocant. Vi huius humana ratio phaenomenis omnino includitur, rebus videlicet quae apparent eaque specie qua apparent: earumdem praetergredi terminos nec ius nec potestatem habet. Quare nec ad Deum se erigere potis est, nec illius existentiam, ut ut per ea quae videntur, agnoscere. Hinc infertur, Deum scientiae obiectum directe nullatenus esse posse; ad historiam vero quod attinet, Deum subiectum historicum minime censendum esse. His autem positis, quid de naturali theologia, quid de motivis credibilitatis, quid de externa revelatione fiat, facile quisque perspiciet. Ea nempe modernistae penitus e medio tollunt, et ad intellectualismum amandant; ridendum, inquiunt, systema ac iamdiu emortuum. Neque illos plane retinet quod eiusmodi errorum portenta apertissime damnarit Ecclesia: siquidem Vaticana Synodus sic sanciebat : Si quis dixerit Deum unum et verum, Creatorem et Dominum nostrum, per ea quae facta sunt, naturali rationis humanae lumine certo cognosci non posse, anathema sit (De Revel, can. i.), itemque: Si quis dixerit fieri non posse, aut non expedire, ut per revelationem divinam homo de Deo cultuque ei exhibendo edoceatur, anathema sit (Ibid. can. ii.); ac demum: Si quis dixerit revelationem divinam externis signis credibilem fieri non posse, ideoque sola interna cuiusque experientia aut inspiratione privata homines ad fidem moveri debere, anathema sit (De Fide, can. iii.). Qua vero ratione ex agnosticismo, ad atheismum scientificum atque historicum modernistae transeant, qui contra totus est in inficiatione positus: quo idcirco ratiocinationis iure; ex eo quod ignoretur utrum humanarum gentium historiae intervenerit Deus necne, fiat gressus ad eamdem historiam neglecto omnino Deo explicandam, ac si reapse non intervenerit; novit plane qui possit. Id tamen ratum ipsis fixumque est, atheam debere esse scientiam itemque historiam; in quarum finibus non nisi phaenomenis possit esse locus, exturbato penitus Deo et quidquid divinum est. Qua ex doctrina absurdissima quid de sanctissima Christi persona, quid de Ipsius vitae mortisque mysteriis, quid pariter de anastasi deque in caelum ascensu tenendum sit, mox plane videbimus.

Hic tamen agnosticismus, in disciplina modernistarum, non nisi ut pars negans habenda est: positiva, ut aiunt, in immanentia vitali constituitur. Harum nempe ad aliam ex altera sic procedunt. Religio, sive ea naturalis est sive supra naturam, ceu quodlibet factum, explicationem aliquam admittat oportet. Explicatio autem, naturali theologia deleta adituque ad revelationem ob reiecta credibilitatis argumenta intercluso, immo etiam revelatione qualibet externa penitus sublata extra hominem inquiritur frustra. Est igitur in ipso homine quaerenda: et quoniam religio vitae quaedam est forma, in vita omnino hominis reperienda est. Ex hoc immanentiae religiosae principium asseritur. Vitalis porro cuiuscumque phaenomeni, cuiusmodi religionem esse iam dictum est, prima veluti motio ex indigentia quapiam seu impulsione est repetenda: primordia vero, si devita pressius loquamur, ponenda sunt in motu quodam cordis, qui sensus dicitur. Eam ob rem, cum religionis obiectum sit Deus, concludendum omnino est, fidem, quae initium est ac fundamentum cuiusvis religionis, in sensu quodam intimo collocari debere, qui ex indigentia divini oriatur. Haec porro divini indigentia, quia nonnisi certis aptisque in complexibus sentitur, pertinere ad conscientiae ambitum ex se non potest; latet autem primo infra conscientiam, seu, ut mutuato vocabulo a moderna philosophia loquuntur, iu subsconscientia, ubi etiam illius radix occulta manet atque indeprehensa. Petet quis forsan, haec divini indigentia, quam homo in se ipse percipiat, quo demum pacto in religionem evadat. Ad haec modernistae: Scientia atque historia, inquiunt, duplici includuntur termino; altero externo, aspectabili nimirum mundo, altero interno, quiest conscientia. Alterutrum ubi attigerint, ultra quo procedant non habent: hos enim praeter fines adest incognoscibile. Coram hoc incognoscibili, sive illud sit extra hominem ultraque aspectabilem naturam rerum, sive intus in subconscientia lateat, indigentia divini in animo ad religionem prono, nullo, secundum fideismi scita, praevertente mentis iudicio, peculiarem quemdam commovet sensum: hic vero divinam ipsam realitatem, tum tamquam obiectum tum tamquam sui caussam intimam, in se implicatam habet atque hominem quodammodo cum Deo coniungit. Est porro hic sensus quem modernistae fidei nomine appellant, estque illis religionis initium.

Sed non hic philosophandi, seu rectius delirandi, finis. In eiusmodi enim sensu modernistae non fidem tantum reperiunt; sed, cum fide inque ipsa fide, prout illam intelligunt, revelationi locum esse affirmant. Enimvero ecquid amplius ad revelationem quis postulet? An non revelationem dicemus, aut saltem revelationis exordium, sensum illum religiosum in conscientia apparentem: quin et Deum ipsum, etsi confusius, sese, in eodem religiose sensu, animis manifestantem? Subdunt vero: cum fidei Deus obiectum sit aeque et caussa, revelatio illa et deDeo pariter et a Deo est; habet Deum videlicet revelantem simul ac revelatum. Hinc autem, Venerabiles Fratres, affirmatio illa modernistarum perabsurda, qua religio quae libet, pro diverso adspectu, naturalis una ac supernaturalis dicenda est. Hinc conscientae ac revelationis promiscua significatio. Hinc lex, qua conscientia religiosa ut regula universalis traditur, cum revelatione penitus aequanda, cui subesse omnes oporteat, supremam etiam in Ecclesia potestatum, sive haec doceat sive de sacris disciplinave statuat.

Attamen in toto hoc processu, unde, ex modernistarum sententia, fides ac revelatio prodeunt, unum est magnopere attendendum, non exigui quidem momenti ob consequutiones historico-criticas, quas inde illi eruunt. Nam Incognoscibile, dequo loquuntur, non se fidei sistit ut nudum quid aut singulare ; sed contra in phaenomeno aliquo arcte inhaerens, quod, quamvis ad campum scientiae aut historiae pertinet, ratione tamen aliqua praetergreditur; sive hoc phaenomenon sit factum aliquod naturae, arcani quidpiam in se continens, sive sit quivis unus ex hominibus, cuius ingenium acta verba cum ordinariis historiae legibus componi haud posse videntur. Tum vero fides, ab Incognoscibili allecta quod cum phaenomeno iungitur, totum ipsum phaenomenon complectitur ac sua vita quodammodo permeat. Ex hoc autum duo consequuntur. Primum, quaedam phaenomeni transfiguratio, per elationem scilicet supra veras illius conditiones, qua aptior fiat materia ad induendam divini formam, quam fides est inductura. Secundum, phaenomeni eiusdem aliquapiam, sic vocare liceat, defiguratio inde nata, quod fides illi, loci temporisque adiunctis exempto, tribuit quaereapse non habet: quod usu venit praecipue, quum de phaenomenis agitur exacti temporis, eoque amplius quo sunt vetustiora. Ex gemino hoc capite binos iterum modernistae eruunt canones; qui, alteri additi iam ex agnosticismo habito, critices historicae fundamenta constituunt. Exemplo res illustrabitur; sitque illud e Christi persona petitum. In persona Christi, aiunt, scientia atque historia nil praeter hominem offendunt. Ergo, vi primi canonis ex agnosticismo deducti, ex eius historia quidquid divinum redolet delendum est. Porro, vi alterius canonis, Christi persona historica transfigurata est a fide: ergo subducendum ab ea quidquid ipsani evehit supra conditiones historicas. Demum, vi tertii canonis, eadem persona Christi a fide defigurata est; ergo removenda sunt ab illa sermones, acta; quidquid, uno verbo, ingenio, statui, educationi eius, loco ac tempori quibus vixit, minime respondet. Mira quidem ratiocinandi ratio: sed haec modernistarum critice.

Religiosus igitur sensus, qui per vitalem immanentiam e latebris subconscientiae erumpit, germen est totius religionis ac ratio pariter omnium, quae in religione quavis fuere aut sunt futura. Rudis quidem initio ac fere informis, eiusmodi sensus paullatim atque influxu arcani illius principii unde ortum habuit, adolevit una cum progressu humanae vitae, cuius, ut diximus, quaedam est forma. Habemus igitur religionis cuiuslibet, etsi supernaturalis, originem: sunt nempe illae religiosi sensus merae explicationes. Nec quis catholicam exceptam putet; immo vero ceteris omnino parem: nam ea in conscientia Christi, electissimae naturae viri, cuiusmodi nemo unus fuit nec erit, vitalis processu immanentiae, non aliter, nata est. Stupent profecto, qui haec audiant, tantam ad asserendum audaciam, tantum sacrilegium! Attamen, Venerabiles Fratres, non haec sunt solum ab incredulis effutita temere. Catholici homines, immo vero e sacerdotibus plures; haec palam edisserunt; talibusque deliramentis Ecclesiam se instauraturos iactant ! Non heic iam deveteri errore agitur, quo naturae humanae supernaturalis ordinis veluti ius tribuebatur. Longius admodum processum est: ut nempe sanctissima religio nostra, in homine Christo aeque ac in nobis, a natura, ex se suaque sponte, edita amrmetur. Hoc autem nil profecto aptius ad omnem supernaturalem ordinem abolendum. Quae a Vaticana Synodo iure summo sancitum fuit: Si quis dixirit hominem ad cognitionem et perfectionem quae naturalem superet, divinitus evehi non posse, sed ex seipso ad omnis tandem veri et boni possessionem iugi profectu pertingere posse et debere, anathema sit. (De Revel., can. iii.)

Huc usque tamen, Venerabiles Fratres, nullum dari vidimus intellectui locum. Habet autem et ipse, ex modernistarum doctrina, suas in actu fidei partes. Quo dein pacto, advertisse praestat. In sensu illo, inquiunt, quem saepius nominavimus, quoniam sensus est non cognitio, Deus quidem se homini sistit; verum confuse adeo ac permixte, ut a subiecto credente vix aut minime distinguatur. Necesse igitur est aliquo eumdem sensum collustrari lumine, ut Deus inde omnino exiliat ac secernatur, Id nempe ad intellectum pertinet, curas est cogitare, et analysim instituere; per quem homo vitalia phaenomena in se exsurgentiain species primum traducit, tum autem verbis sisnificat. Hinc vulgata modernistarum enunciatio: debere religiosum hominem fidem suam cogitare. Mens ergo, illi sensui adveniens, in eumdem se inflectit, inque eo elaborat pictoris instar, qui obsoletam tabulae cuiusdam diagraphen collustret ut nitidius efferat: sic enim fere quidam modernistarum doctor rem explicat. In eiusmodi autem negotio mens dupliciter operatur: primum, naturali, actu et spontaneo, redditque rem sententia quadam simplici ac vulgari; secundo vero reflexe ac penitus, vel, ut aiunt, cogitationem elaborando, eloquiturque cogitata secundariis sententiis derivatis quidem a prima illa simplici, limatioribus tamen ac distinctioribus. Quae secundariae sententiae, si demum a supremo Ecclesiae magisterio sancitae fuerint, constituent dogma.

Sic igitur in modernistarum doctrina ventum est ad caput quoddam praecipuum, videlicet ad originem dogmatis atque ad ipsam dogmatis naturam. Originem enim dogmatis ponunt quidem in primigeniis illis formulis simplicibus, quae, quodam sub respectu, necessariae sunt fidei ; nam revelatio, ut reapse sit, manifestam Dei notitiam in conscientia requirit. Ipsum tamen dogma secundariis proprie contineri formulis affirmare videntur. Eius porro ut assequamur naturam, ante omnia inquirendum est, quaenam intercedat relatio inter formulas religiosas et religiosum animi sensum. Id autem facile intelliget, qui teneat formularum eiusmodi non alium esse finem, quammodum suppeditare credenti, quo sibi suae fidei rationem reddat. Quamobrem mediae illae sunt inter credentem eiusque fidem; ad fidem autem quod attinet, sunt inadaequatae eius obiectinotae, vulgo symbola vocitant; ad credentem quod spectat, sunt mera instrumenta. Quocirca nulla confici ratione potest, eas veritatem absolute continere: nam, qua symbola, imagines sunt veritatis, atque idcirco sensui religioso accommodandae, prout hic ad hominem refertur; qua instrumenta, sunt veritatis vehicula atque ideo accommodanda vicissim homini, prout refertur ad religiosum sensum. Obiectum autem sensus religiosi, utpote quod absolute continetur, infinites habet adspectus, quorum modo hic modo alius apparere potest. Similiter homo, qui credit, aliis atque aliis uti potest conditionibus. Ergo et formulas, quas dogma appellamus, vicissitudini eidem subesse oportet, ac propterea varietati esse obnoxias. Ita vero ad intimam evolutionem dogmatis expeditum est iter. Sophismatum profecto coacervatio infinita, quae religionem omnem pessum dat ac delet!

Evolvi tamen ac mutari dogma non posse solum sed oportere, et modernistae ipsi perfracte affirmant et ex eorum sententiis aperte consequitur. Nam inter praecipua doctrinae capita hoc illi habent, quod ab immanentiae vitalis principio deducunt: formulas religiosas, ut religiosae reapse sint nec solum intellectus commentationes, vitales esse debere vitamque ipsam vivere sensus religiosi. Quod non ita intelligendum est, quasi hae formulae, praesertim si mere imaginativae, sint pro ipso religioso sensu inventae; nihil enim refert admodum earum originis, ut etiam numeri vel qualitatis: sed ita, ut eas religiosus sensus, mutatione aliqua, si opus est, adhibita, vitaliter sibi adiungat. Scilicet, ut aliis dicamus, necesse est ut formula primitiva acceptetur a corde ab eoque sanciatur; itemque sub cordis ductu sit labor, quo secundariae formulae progignuntur. Hinc accidit quod debeant hae formulae, ut vitales sint, ad fidem pariter et ad credentem accommodatae esse ac manere. Quamobrem, si quavis ex causa huiusmodi accommodatio cesset, amittunt illae primigenias notiones ac mutari indigent. Haec porro formularum dogmaticarum cum sit vis ac fortuna instabilis, minim non est illas modernistis tantoesse ludibrio ac despectui; qui nihil e contra loquuntur atque extollunt nisi religiosum sensum vitamque religiosam. Ideo et Ecclesiam audacissime carpunt tamquam devio itinere incedentem, quod ab externa formularum significatione religiosam vim ac moralem minime distinguat, et formulis notione carentibus casso labore ac tenacissime inhaerens, religionem ipsam dilabi permittat. Caeci equidem et duces caecorum, qui superbo scientiae nomine inflati usque eo insaniunt ut aeternam veritatis notionem et germanum religionis sensum pervertant: novo invecto systemate quo, ex proiecta et effrenata novitatum cupiditate, veritas, ubi certo consistit, non quaeritur, sanctisque et apostolicis traditionibus posthabitis, doctrina aliae inanes, futiles, incertae nec ab Ecclesia probatae adsciscunt, quibus veritatem ipsam fulciri ac sustineri vanissimi homines arbitrantur. (Gregor. XVI. Ep. Encycl., „Singulari Nos” 7 kal. Iul. 1834).

philosopho exordiamur, philosophiae religiosae fundamentum in doctrina illa modernistae ponunt, quam vulgo  agnosticismum  vocant. Vi huius humana ratio phaenomenis omnino includitur, rebus videlicet quae apparent eaque specie qua apparent: earumdem praetergredi terminos nec ius nec potestatem habet. Quare nec ad Deum se erigere potis est, nec illius existentiam, ut ut per ea quae videntur, agnoscere. Hinc infertur, Deum scientiae obiectum directe nullatenus esse posse; ad historiam vero quod attinet, Deum subiectum historicum minime censendum esse. His autem positis, quid de naturali theologia, quid de motivis credibilitatis, quid de externa revelatione fiat, facile quisque perspiciet. Ea nempe modernistae penitus e medio tollunt, et ad intellectualismum amandant; ridendum, inquiunt, systema ac iamdiu emortuum. Neque illos plane retinet quod eiusmodi errorum portenta apertissime damnarit Ecclesia: siquidem Vaticana Synodus sic sanciebat : Si quis dixerit Deum unum et verum, Creatorem et Dominum nostrum, per ea quae facta sunt, naturali rationis humanae lumine certo cognosci non posse, anathema sit (De Revel, can. i.), itemque: Si quis dixerit fieri non posse, aut non expedire, ut per revelationem divinam homo de Deo cultuque ei exhibendo edoceatur, anathema sit (Ibid. can. ii.); ac demum: Si quis dixerit revelationem divinam externis signis credibilem fieri non posse, ideoque sola interna cuiusque experientia aut inspiratione privata homines ad fidem moveri debere, anathema sit (De Fide, can. iii.). Qua vero ratione ex agnosticismo, ad atheismum scientificum atque historicum modernistae transeant, qui contra totus est in inficiatione positus: quo idcirco ratiocinationis iure; ex eo quod ignoretur utrum humanarum gentium historiae intervenerit Deus necne, fiat gressus ad eamdem historiam neglecto omnino Deo explicandam, ac si reapse non intervenerit; novit plane qui possit. Id tamen ratum ipsis fixumque est, atheam debere esse scientiam itemque historiam; in quarum finibus non nisi phaenomenis possit esse locus, exturbato penitus Deo et quidquid divinum est. Qua ex doctrina absurdissima quid de sanctissima Christi persona, quid de Ipsius vitae mortisque mysteriis, quid pariter de anastasi deque in caelum ascensu tenendum sit, mox plane videbimus. Hic tamen agnosticismus, in disciplina modernistarum, non nisi ut pars negans habenda est: positiva, ut aiunt, in immanentia vitali constituitur. Harum nempe ad aliam ex altera sic procedunt. Religio, sive ea naturalis est sive supra naturam, ceu quodlibet factum, explicationem aliquam admittat oportet. Explicatio autem, naturali theologia deleta adituque ad revelationem ob reiecta credibilitatis argumenta intercluso, immo etiam revelatione qualibet externa penitus sublata extra hominem inquiritur frustra. Est igitur in ipso homine quaerenda: et quoniam religio vitae quaedam est forma, in vita omnino hominis reperienda est. Ex hoc immanentiae religiosae principium asseritur. Vitalis porro cuiuscumque phaenomeni, cuiusmodi religionem esse iam dictum est, prima veluti motio ex indigentia quapiam seu impulsione est repetenda: primordia vero, si devita pressius loquamur, ponenda sunt in motu quodam cordis, qui sensus dicitur. Eam ob rem, cum religionis obiectum sit Deus, concludendum omnino est, fidem, quae initium est ac fundamentum cuiusvis religionis, in sensu quodam intimo collocari debere, qui ex indigentia divini oriatur. Haec porro divini indigentia, quia nonnisi certis aptisque in complexibus sentitur, pertinere ad conscientiae ambitum ex se non potest; latet autem primo infra conscientiam, seu, ut mutuato vocabulo a moderna philosophia loquuntur, iu subsconscientia, ubi etiam illius radix occulta manet atque indeprehensa. Petet quis forsan, haec divini indigentia, quam homo in se ipse percipiat, quo demum pacto in religionem evadat. Ad haec modernistae: Scientia atque historia, inquiunt, duplici includuntur termino; altero externo, aspectabili nimirum mundo, altero interno, quiest conscientia. Alterutrum ubi attigerint, ultra quo procedant non habent: hos enim praeter fines adest incognoscibile. Coram hoc incognoscibili, sive illud sit extra hominem ultraque aspectabilem naturam rerum, sive intus in subconscientia lateat, indigentia divini in animo ad religionem prono, nullo, secundum fideismi scita, praevertente mentis iudicio, peculiarem quemdam commovet sensum: hic vero divinam ipsam realitatem, tum tamquam obiectum tum tamquam sui caussam intimam, in se implicatam habet atque hominem quodammodo cum Deo coniungit. Est porro hic sensus quem modernistae fidei nomine appellant, estque illis religionis initium. Sed non hic philosophandi, seu rectius delirandi, finis. In eiusmodi enim sensu modernistae non fidem tantum reperiunt; sed, cum fide inque ipsa fide, prout illam intelligunt, revelationi locum esse affirmant. Enimvero ecquid amplius ad revelationem quis postulet? An non revelationem dicemus, aut saltem revelationis exordium, sensum illum religiosum in conscientia apparentem: quin et Deum ipsum, etsi confusius, sese, in eodem religiose sensu, animis manifestantem? Subdunt vero: cum fidei Deus obiectum sit aeque et caussa, revelatio illa et deDeo pariter et a Deo est; habet Deum videlicet revelantem simul ac revelatum. Hinc autem, Venerabiles Fratres, affirmatio illa modernistarum perabsurda, qua religio quae libet, pro diverso adspectu, naturalis una ac supernaturalis dicenda est. Hinc conscientae ac revelationis promiscua significatio. Hinc lex, qua conscientia religiosa ut regula universalis traditur, cum revelatione penitus aequanda, cui subesse omnes oporteat, supremam etiam in Ecclesia potestatum, sive haec doceat sive de sacris disciplinave statuat. Attamen in toto hoc processu, unde, ex modernistarum sententia, fides ac revelatio prodeunt, unum est magnopere attendendum, non exigui quidem momenti ob consequutiones historico-criticas, quas inde illi eruunt. Nam Incognoscibile, dequo loquuntur, non se fidei sistit ut nudum quid aut singulare ; sed contra in phaenomeno aliquo arcte inhaerens, quod, quamvis ad campum scientiae aut historiae pertinet, ratione tamen aliqua praetergreditur; sive hoc phaenomenon sit factum aliquod naturae, arcani quidpiam in se continens, sive sit quivis unus ex hominibus, cuius ingenium acta verba cum ordinariis historiae legibus componi haud posse videntur. Tum vero fides, ab Incognoscibili allecta quod cum phaenomeno iungitur, totum ipsum phaenomenon complectitur ac sua vita quodammodo permeat. Ex hoc autum duo consequuntur. Primum, quaedam phaenomeni transfiguratio, per elationem scilicet supra veras illius conditiones, qua aptior fiat materia ad induendam divini formam, quam fides est inductura. Secundum, phaenomeni eiusdem aliquapiam, sic vocare liceat, defiguratio inde nata, quod fides illi, loci temporisque adiunctis exempto, tribuit quaereapse non habet: quod usu venit praecipue, quum de phaenomenis agitur exacti temporis, eoque amplius quo sunt vetustiora. Ex gemino hoc capite binos iterum modernistae eruunt canones; qui, alteri additi iam ex agnosticismo habito, critices historicae fundamenta constituunt. Exemplo res illustrabitur; sitque illud e Christi persona petitum. In persona Christi, aiunt, scientia atque historia nil praeter hominem offendunt. Ergo, vi primi canonis ex agnosticismo deducti, ex eius historia quidquid divinum redolet delendum est. Porro, vi alterius canonis, Christi persona historica transfigurata est a fide: ergo subducendum ab ea quidquid ipsani evehit supra conditiones historicas. Demum, vi tertii canonis, eadem persona Christi a fide defigurata est; ergo removenda sunt ab illa sermones, acta; quidquid, uno verbo, ingenio, statui, educationi eius, loco ac tempori quibus vixit, minime respondet. Mira quidem ratiocinandi ratio: sed haec modernistarum critice. Religiosus igitur sensus, qui per vitalem immanentiam e latebris subconscientiae erumpit, germen est totius religionis ac ratio pariter omnium, quae in religione quavis fuere aut sunt futura. Rudis quidem initio ac fere informis, eiusmodi sensus paullatim atque influxu arcani illius principii unde ortum habuit, adolevit una cum progressu humanae vitae, cuius, ut diximus, quaedam est forma. Habemus igitur religionis cuiuslibet, etsi supernaturalis, originem: sunt nempe illae religiosi sensus merae explicationes. Nec quis catholicam exceptam putet; immo vero ceteris omnino parem: nam ea in conscientia Christi, electissimae naturae viri, cuiusmodi nemo unus fuit nec erit, vitalis processu immanentiae, non aliter, nata est. Stupent profecto, qui haec audiant, tantam ad asserendum audaciam, tantum sacrilegium! Attamen, Venerabiles Fratres, non haec sunt solum ab incredulis effutita temere. Catholici homines, immo vero e sacerdotibus plures; haec palam edisserunt; talibusque deliramentis Ecclesiam se instauraturos iactant ! Non heic iam deveteri errore agitur, quo naturae humanae supernaturalis ordinis veluti ius tribuebatur. Longius admodum processum est: ut nempe sanctissima religio nostra, in homine Christo aeque ac in nobis, a natura, ex se suaque sponte, edita amrmetur. Hoc autem nil profecto aptius ad omnem supernaturalem ordinem abolendum. Quae a Vaticana Synodo iure summo sancitum fuit: Si quis dixirit hominem ad cognitionem et perfectionem quae naturalem superet, divinitus evehi non posse, sed ex seipso ad omnis tandem veri et boni possessionem iugi profectu pertingere posse et debere, anathema sit. (De Revel., can. iii.) Huc usque tamen, Venerabiles Fratres, nullum dari vidimus intellectui locum. Habet autem et ipse, ex modernistarum doctrina, suas in actu fidei partes. Quo dein pacto, advertisse praestat. In sensu illo, inquiunt, quem saepius nominavimus, quoniam sensus est non cognitio, Deus quidem se homini sistit; verum confuse adeo ac permixte, ut a subiecto credente vix aut minime distinguatur. Necesse igitur est aliquo eumdem sensum collustrari lumine, ut Deus inde omnino exiliat ac secernatur, Id nempe ad intellectum pertinet, curas est cogitare, et analysim instituere; per quem homo vitalia phaenomena in se exsurgentiain species primum traducit, tum autem verbis sisnificat. Hinc vulgata modernistarum enunciatio: debere religiosum hominem fidem suam cogitare. Mens ergo, illi sensui adveniens, in eumdem se inflectit, inque eo elaborat pictoris instar, qui obsoletam tabulae cuiusdam diagraphen collustret ut nitidius efferat: sic enim fere quidam modernistarum doctor rem explicat. In eiusmodi autem negotio mens dupliciter operatur: primum, naturali, actu et spontaneo, redditque rem sententia quadam simplici ac vulgari; secundo vero reflexe ac penitus, vel, ut aiunt, cogitationem elaborando, eloquiturque cogitata secundariis sententiis derivatis quidem a prima illa simplici, limatioribus tamen ac distinctioribus. Quae secundariae sententiae, si demum a supremo Ecclesiae magisterio sancitae fuerint, constituent dogma. Sic igitur in modernistarum doctrina ventum est ad caput quoddam praecipuum, videlicet ad originem dogmatis atque ad ipsam dogmatis naturam. Originem enim dogmatis ponunt quidem in primigeniis illis formulis simplicibus, quae, quodam sub respectu, necessariae sunt fidei ; nam revelatio, ut reapse sit, manifestam Dei notitiam in conscientia requirit. Ipsum tamen dogma secundariis proprie contineri formulis affirmare videntur. Eius porro ut assequamur naturam, ante omnia inquirendum est, quaenam intercedat relatio inter formulas religiosas et religiosum animi sensum. Id autem facile intelliget, qui teneat formularum eiusmodi non alium esse finem, quammodum suppeditare credenti, quo sibi suae fidei rationem reddat. Quamobrem mediae illae sunt inter credentem eiusque fidem; ad fidem autem quod attinet, sunt inadaequatae eius obiectinotae, vulgo symbola vocitant; ad credentem quod spectat, sunt mera instrumenta. Quocirca nulla confici ratione potest, eas veritatem absolute continere: nam, qua symbola, imagines sunt veritatis, atque idcirco sensui religioso accommodandae, prout hic ad hominem refertur; qua instrumenta, sunt veritatis vehicula atque ideo accommodanda vicissim homini, prout refertur ad religiosum sensum. Obiectum autem sensus religiosi, utpote quod absolute continetur, infinites habet adspectus, quorum modo hic modo alius apparere potest. Similiter homo, qui credit, aliis atque aliis uti potest conditionibus. Ergo et formulas, quas dogma appellamus, vicissitudini eidem subesse oportet, ac propterea varietati esse obnoxias. Ita vero ad intimam evolutionem dogmatis expeditum est iter. Sophismatum profecto coacervatio infinita, quae religionem omnem pessum dat ac delet! Evolvi tamen ac mutari dogma non posse solum sed oportere, et modernistae ipsi perfracte affirmant et ex eorum sententiis aperte consequitur. Nam inter praecipua doctrinae capita hoc illi habent, quod ab immanentiae vitalis principio deducunt: formulas religiosas, ut religiosae reapse sint nec solum intellectus commentationes, vitales esse debere vitamque ipsam vivere sensus religiosi. Quod non ita intelligendum est, quasi hae formulae, praesertim si mere imaginativae, sint pro ipso religioso sensu inventae; nihil enim refert admodum earum originis, ut etiam numeri vel qualitatis: sed ita, ut eas religiosus sensus, mutatione aliqua, si opus est, adhibita, vitaliter sibi adiungat. Scilicet, ut aliis dicamus, necesse est ut formula primitiva acceptetur a corde ab eoque sanciatur; itemque sub cordis ductu sit labor, quo secundariae formulae progignuntur. Hinc accidit quod debeant hae formulae, ut vitales sint, ad fidem pariter et ad credentem accommodatae esse ac manere. Quamobrem, si quavis ex causa huiusmodi accommodatio cesset, amittunt illae primigenias notiones ac mutari indigent. Haec porro formularum dogmaticarum cum sit vis ac fortuna instabilis, minim non est illas modernistis tantoesse ludibrio ac despectui; qui nihil e contra loquuntur atque extollunt nisi religiosum sensum vitamque religiosam. Ideo et Ecclesiam audacissime carpunt tamquam devio itinere incedentem, quod ab externa formularum significatione religiosam vim ac moralem minime distinguat, et formulis notione carentibus casso labore ac tenacissime inhaerens, religionem ipsam dilabi permittat. Caeci equidem et duces caecorum, qui superbo scientiae nomine inflati usque eo insaniunt ut aeternam veritatis notionem et germanum religionis sensum pervertant: novo invecto systemate quo, ex proiecta et effrenata novitatum cupiditate, veritas, ubi certo consistit, non quaeritur, sanctisque et apostolicis traditionibus posthabitis, doctrina aliae inanes, futiles, incertae nec ab Ecclesia probatae adsciscunt, quibus veritatem ipsam fulciri ac sustineri vanissimi homines arbitrantur. (Gregor. XVI. Ep. Encycl., „Singulari Nos” 7 kal. Iul. 1834).

  • Wg wyd. z 1908 (Włocławek)
  • Wg wyd. z 1908 (Poznań)
  • Audiobook (Włocławek 1908)

MODERNISTA-FILOZOF

Jeżeli przeto zacząć od filozofa, to moderniści upatrują całą podstawę filozofii religijnej w tej doktrynie, którą zwą agnostycyzmem. Wedle niego rozum ludzki jest całkowicie zamknięty w dziedzinie zjawisk, to znaczy tyleż, co powiedzieć: w tym, co jest widocznie, i w takiej postaci, w jakiej jest widoczne; ani z prawa, ani z władzy przyrodzonej nie może on wyjść z tych granic. Dlatego nie jest mocen podnieść się do Boga, ani poznać Jego istnienia, nawet za pomocą rzeczy widzialnych. Stąd zaś wnioskuje się, że Bóg nie może być w żaden sposób bezpośrednim przedmiotem wiedzy; co się zaś tyczy dziejów, to bynajmniej Bóg nie może być uważany za podmiot historyczny. Jeżeli to przyjąć, łatwo każdy zrozumie, co się stanie z teologią naturalną, z motywami wierzenia, z objawieniem zewnętrznym. To wszystko moderniści odrzucają zupełnie i zaliczają do intelektualizmu, śmiesznego wedle nich systemu, już od dawna zamarłego. Nie powstrzymuje ich to bynajmniej, że tak okropne błędy były już przez Kościół najwyraźniej potępione. Albowiem Sobór Watykański tak postanowił: „Kto by powiedział, że Bóg jeden i prawdziwy, Stwórca i Pan nasz, nie może być na pewno poznany przyrodzonym rozumu ludzkiego światłem, przez to co jest uczynione, niech będzie potępiony”[1]. A także: „Kto by powiedział, że nie może to być, albo że nie wypada, iżby człowiek miał być przez Objawienie Boże pouczany o Bogu i o czci, jaka Mu ma być oddawana, niech będzie potępiony”[2]. A wreszcie: „Kto by powiedział, że objawienie Boże nie może być podane do wierzenia za pomocą znaków zewnętrznych, i że dlatego ludzie mogą być skłaniani do wiary jedynie przez wewnętrzne przeświadczenie każdego lub natchnienie prywatne, niech będzie potępiony”[3]. Na jakiej zaś podstawie moderniści przechodzą od agnostycyzmu, który jest tylko prostym stanem nieświadomości, do ateizmu naukowego i dziejowego, który polega już na pozytywnym przeczeniu: na podstawie przeto jakiego prawa rozumowania, od tego, że się nie wie, czy Bóg brał udział w dziejach rodzaju ludzkiego, czy też nie – przechodzi się do wyjaśnienia tych dziejów z pominięciem Boga zupełnym, jakby istotnie nie brał w nich udziału – niech zrozumie, kto może. To przecież uznają i za niewzruszone poczytują, że wiedza i dzieje mają być ateistyczne; w ich zaś granicach może być miejsce tylko dla zjawisk, z wyrzuceniem zupełnym Boga i wszystkiego, co jest Boże. Co zaś należałoby sądzić na podstawie tej najniedorzeczniejszej doktryny o Najświętszej Chrystusa Osobie, co o tajemnicach Jego życia i śmierci, co również o Zmartwychwstaniu i o Wstąpieniu na niebiosa, zaraz to dokładnie zobaczymy.


W rzeczywistości agnostycyzm stanowi w nauce modernistów zaledwie część negatywną; część pozytywna zaś zawiera się całkowicie w immanencji życiowej. Od jednej do drugiej przechodzą oni w ten sposób.
Religia, czy ona będzie naturalna, czy nadprzyrodzona, na równi z każdą rzeczywistością, wymaga pewnego wyjaśnienia. Otóż po usunięciu teologii naturalnej, po zamknięciu drogi do objawienia przez odrzucenie motywów wierzenia, po zaprzeczeniu nawet zupełnym wszelkiego objawienia zewnętrznego, rzeczą staje się zrozumiałą, że na próżno szukamy wyjaśnienia poza człowiekiem. Pozostaje więc jedno: szukać go w człowieku samym; że zaś religia nie jest w rzeczywistości czym innym, jego pewną formą życiową, toteż wyjaśnienie powinno właśnie się znaleźć w życiu człowieka. Na tym właśnie polega zasada immanencji religijnej. Dalej, pierwsze niejako poruszenie wszelkiego objawu życiowego, do którego zalicza się też i religia – wedle tego, co już powiedziano – należy zawsze upatrywać w pewnej potrzebie czyli pobudce: początki zaś same tego objawu, jeżeli ściślej mowa o życiu, spoczywają w pewnym poruszeniu serca, zwanym uczuciem. Toteż, skoro przedmiotem religii jest Bóg, wypada więc wnioskować, że wiara, która jest początkiem i podstawą wszelkiej religii, powinna spoczywać w pewnym uczuciu wewnętrznym, które znów, ze swej strony, powstaje z pewnej potrzeby tego, co Boskie. A że ta potrzeba objawia się tylko w pewnych określonych i odpowiednich warunkach, sama przez się więc nie należy do dziedziny samowiedzy. W zasadzie spoczywa ona pod nią, czyli wedle wyrażenia zapożyczonego od filozofii modernistycznej, w podświadomości, gdzie są ukryte jej korzenie, dla ducha zupełnie niedostępne. Jeżeli się zapytać, w jakiś sposób, od tej potrzeby bóstwa, którą człowiek ma sam w sobie odczuwać, przechodzi się nareszcie do religii – na to moderniści tak odpowiadają: nauka i dzieje zawarte są między dwoma słupami granicznymi; jeden z nich jest zewnętrzny, a jest nim świat widzialny; drugi jest wewnętrzny, a jest nim samowiedza. Gdy nauka i dzieje dotrą do jednego z nich nie mogą już posuwać się dalej, poza tymi bowiem granicami leży już niepoznawalne. Wobec tego niepoznawalnego, czy ono jest na zewnątrz człowieka, poza światem widzialnym, czy też ono ukrywa się wewnątrz, w podświadomości, potrzeba bóstwa w duszy skłonnej do religii, bez żadnego poprzedniego aktu rozumowego – jak zapewnia fideizm – wywołuje pewne specjalne uczucie. To uczucie ma to do siebie, że zawiera w sobie samą rzeczywistość Boską już to jako przedmiot, już to jako przyczynę wewnętrzną i do pewnego stopnia łączy człowieka z Bogiem. To jest wedle modernistów wiara i w tak rozumianej wierze początek religii.


Na tym jednak nie koniec filozofowania, czy raczej bredzenia. W powyższym bowiem uczuciu moderniści nie tylko upatrują wiarę, lecz twierdzą, że i objawienie ma swe miejsce przy wierze i w wierze samej, takiej, jak oni ją pojmują. Cóż bowiem w rzeczywistości pozostawia się objawieniu? Czyż może nie jest to objawieniem, a przynajmniej podstawą objawienia owo uczucie religijne, które się objawia w samouświadomieniu? Czyż nie jest objawieniem także ukazanie się duszom, jakkolwiek jeszcze niewyraźne, Boga w tym uczuciu religijnym? Dodają też, że skoro Bóg jednocześnie jest przedmiotem i przyczyną wiary, to objawienie jest zarówno od Boga, jak i przez Boga; to znaczy ma ono Boga zarówno jako objawiającego, oraz jako objawionego. Stąd też, Czcigodni Bracia, to najniedorzeczniejsze twierdzenie modernistów, jakoby każdą religię, zależnie od różnego względu, pod którym jest rozpatrywana, należy uznać jednocześnie i za naturalną i za nadnaturalną. Stąd pomieszanie przez nich znaczenia samowiedzy i objawienia. Stąd, wedle nich, prawo jakoby samoświadomość religijna okazywała się być zasadą ogólną, całkowicie na równi będącą z objawieniem, której ulegać mają wszyscy, nawet najwyższa w Kościele władza, kiedy naucza lub stanowi prawa w sprawie kultu i karności.


Nie dałoby się atoli dokładnego pojęcia o powstawaniu wiary i objawienia, jak je pojmują moderniści, gdyby się nie zwróciło uwagi na jeden punkt wielkiej wagi, ze względu na konsekwencje historyczno – krytyczne, które oni z niego wyprowadzają. Albowiem niepoznawalne, o którym opowiadają, nie przedstawia się wierze, jako coś oderwanego i nagiego; owszem, jest ono połączone ściśle z pewnym zjawiskiem, które jakkolwiek by należało do dziedziny wiedzy lub dziejów, jednakże pod pewnym względem przekracza ich granice. Takim zjawiskiem może być jakikolwiek objaw przyrody, zawierający w sobie coś tajemniczego; może też nim być jakiś człowiek, którego charakter, czyny, słowa, zdają się nie zgadzać ze zwykłymi prawami dziejów. Wtedy zaś wiara, pociągnięta przez niepoznawalne, tkwiące w zjawisku, opanowuje całe zjawisko i przesiąka je niejako własną swą żywotnością. Stąd zaś wypływają dwa skutki. Po pierwsze, pewna przemiana zjawiska, mianowicie przez jego podniesienie, jego własną rzeczywistość, jakoby dla lepszego dostosowania go, jako materii, do formy Boskiej, jaką mu wiara chce nadać. Po wtóre, zachodzi tu, jeżeli można tak powiedzieć, rodzaj odmiany zjawiska stąd pochodzącego, że wiara, wyjąwszy to z pod warunków czasu i przestrzeni, nadaje mu to przede wszystkim wówczas, gdy idzie o zjawisko z przeszłości, i to o tyle łatwiej, o ile ta przeszłość jest odleglejsza. Z tego podwójnego wypadku wyciągają moderniści dla siebie znów dwa prawa, które po dołączeniu do trzeciego, zaczerpniętego z agnostycyzmu, tworzą jakby podstawy ich krytyki historycznej. Przykład wzięty z osoby Chrystusa rzecz wyjaśni. W osobie Chrystusa, powiadają, wiedza i dzieje nie znajdują nic poza człowiekiem. A więc w imię prawa pierwszego, opartego na agnostycyzmie, należy z jego dziejów usunąć wszystko, co tylko tchnie bóstwem. Dalej, na podstawie drugiego prawa dziejowa postać Chrystusa przemieniona jest przez wiarę; a przeto należy usunąć z Jego dziejów wszystko, co Go wynosi ponad dane dziejowe. Wreszcie, ta jasna osoba Chrystusa została przez wiarę odmieniona; należy więc z Jego dziejów usunąć nadto słowa, czyny – i w ogóle wszystko, to, co bynajmniej nie odpowiada Jego charakterowi, Jego położeniu, Jego wychowaniu, miejscu i czasowi, w którym żył. Dziwnym wyda się, niewątpliwie, ten sposób rozumowania: taka jest jednak krytyka modernistów.


Tak więc uczucie religijne, które w sposób powyższy wytryskuje z ciemnych głębin podświadomości przez immanencję życiową, jest zarodkiem każdej religii jako też gruntem tego wszystkiego, cokolwiek było lub będzie w religii. To uczucie, z początku niewyraźne i bezkształtne, powoli rozwinęło się pod wpływem onej tajemniczej przyczyny, od której ma początek, i równocześnie z postępem życia ludzkiego, którego, jak powiedziano, przedstawia niejako formę. Tak powstały wszystkie religie, nawet nadprzyrodzona: są one, mianowicie, prostym wypływem onego uczucia religijnego. Niech się nikt nie spodziewa, żeby dla religii katolickiej miał tu być wyjątek; stawia się ją na równi ze wszystkimi innymi. Jej kolebką była samoświadomość Chrystusa, męża o najbardziej wybranym charakterze, któremu nie było i nie będzie nigdy równego: tu się ona zrodziła, nie z żadnej innej podstawy, lecz jedynie z immanencji życiowej.
Podziw ogarnia człowieka, zaiste, wobec takiej czelności w twierdzeniu, takiej łatwości w bluźnieniu. A jednakże, Czcigodni Bracia, nie sami tylko niedowiarkowie wygłaszają takie okropności: ludzie katoliccy, owszem nawet kapłani, i to liczni, wypowiadali to szumnie; a jednocześnie pochlebiają sobie, że za pomocą takich niedorzeczności odnawiają Kościół! Idzie tu już nie o błąd dawniejszy, który przyznawał ludzkiej naturze pewne niejako prawo do porządku nadprzyrodzonego. Posunięto się dalej: w człowieku Chrystusie, tak samo, jak i w nas, nasza święta wiara nie jest niczym innym jeno własnym, samorzutnym wytworem przyrodzenia. Czy może być, zaprawdę, coś skuteczniejszego do obalenia wszelkiego porządku nadprzyrodzonego? Dlatego też z największą słusznością postanowił Sobór Watykański: „Gdyby kto rzekł, że człowiek nie może być działaniem Boskim podniesiony do poznania i udoskonalenia, które sięgają ponad stan natury, lecz że on raczej z siebie samego wytrwałym postępem może i powinien w końcu dojść do osiągnięcia całej prawdy i dobra, niech będzie potępiony”[4].


Dotąd wszakże, Czcigodni Bracia nie wiedzieliśmy jeszcze, jakie też miejsce pozostawia się tu rozumowi. Wedle bowiem modernistów i on także ma swój udział w akcie wiary. Należy poznać w jaki to sposób ma się dziać.
W onym uczuciu, powiadają – o którym już wielokrotnie wspominaliśmy – dlatego właśnie, że to jest uczucie, a nie poznanie, Bóg wprawdzie staje przed człowiekiem; jednakże w tak nieokreślonej postaci, że w rzeczywistości wcale, albo przynajmniej bardzo mało odróżnia się od samego człowieka. Konieczne jest przeto, aby to uczucie zostało opromienione pewnym światłem, iżby Bóg wystąpił wyraźniej, a mianowicie w pewnej odrębności od podmiotu. Tu leży zadanie rozumu, zdolności myślenia i analizowania, którymi człowiek się posługuje, ażeby wyłożyć naprzód w zrozumiałych wyobrażeniach, a następnie w wyrażeniu słownym te zjawiska życiowe, których sam jest widownią. Stąd utarte wyrażenie modernistów: człowiek musi przemyśleć swą wiarę.
Rozum przeto przychodzi uczuciu z pomocą, zniża się do niego, pracuje w nim na podobieństwo malarza, który odnajduje wyblakłe linie rysunku na starym płótnie, aby je przez odświeżenie wydobyć. Tak przynajmniej brzmi porównanie, użyte przez jednego z wodzów modernizmu. W tej zaś pracy rozum idzie drogą podwójną.
Po pierwsze, aktem naturalnym i samorzutnym oddaje rzecz w prostym i zwykłym twierdzeniu; następnie zaś, przy pomocy refleksji i zastanawiania się, czyli, jak mówią, wypracowując myśl, wykłada on formę początkową w zdaniu drugorzędnym, pochodnym wprawdzie od onego pierwotnego prostego, lecz już bardziej określonym i wyraźniejszym. Te zaś zdania drugorzędne, po następnym stwierdzeniu przez Kościół, tworzą dogmat.


W ten sposób w rozpatrywaniu zasad modernistów doszliśmy do punktu głównego, a mianowicie do kwestii powstawania dogmatów i ich natury. Dogmat bowiem, według nich, bierze początek z pierwotnych form prostych, które pod pewnym względem są niezbędne do wiary: gdyż objawienie, żeby było prawdziwe, wymaga jasnej świadomości Boga w sumieniu; sam zaś dogmat, jak usiłują dowieść, zawiera się w formach drugorzędnych.
Aby zaś lepiej pojąć naturę dogmatów, przede wszystkim należy wyrozumieć, jaki zachodzi stosunek między formami religijności na uczuciem religijnym ducha ludzkiego. To zaś łatwo pojmie każdy, kto zważy, że celem owych form nie jest nic innego, jak tylko podanie wierzącemu sposobu, ażeby sobie zdał sprawę ze swej wiary. Są więc one ogniwem pośrednim między wierzącym a jego wiarą: w stosunku do wiary są niedostatecznym wyrażeniem tejże – a więc symbolami; w stosunku do wierzącego są jedynie narzędziami. Wobec tego formy nie mogą zawierać bezwzględnej prawdy: albowiem – jako symbole są tylko wyobrażeniami prawdy, które się powinny zastosować do uczucia religijnego w stosunku do człowieka; jako zaś narzędzia – są biernymi przewodnikami prawdy, które powinny się również zastosować do człowieka, o ile mamy na uwadze jego stosunek do uczucia religijnego. Przedmiot owego uczucia religijnego, którego treścią jest absolut, posiada wielorakie objawy, pod którymi nam się kolejno przedstawia. Podobnie i wierzący może się znajdować w podobnych warunkach i okolicznościach pod tym względem. Wskutek tego formy, które zwiemy dogmatami, podlegają wahaniom – a co za tym idzie i zmienności. W ten sposób droga otwarta do wewnętrznej ewolucji dogmatu. Oczywiście jest to zbiór najrozmaitszych sofizmatów, które są zdolne wszelką religię nie tylko poderwać, ale nawet zrujnować!

Co więcej, moderniści usilnie dowodzą, co zresztą i z innych ich twierdzeń wynika, że dogmat nie tylko się może, ale powinien rozwijać i zmieniać. Albowiem jedną z podstawowych ich zasad jest tzw. immanentyzm życiowy, mianowicie to, że formy religijne, aby były istotnie religijnymi, a nie tylko spekulacją teologiczną, powinny być żywotne i powinny żyć życiem uczucia religijnego. To zaś nie w ten sposób należy rozumieć, jakoby te formy – o ile są li tylko tworem wyobraźni – wytworzone były dla wzniecenia uczucia religijnego, gdyż ich powstanie, liczba, nawet jakość niewiele tu znaczą; lecz w ten sposób, iż uczucie religijne, zmieniając je w miarę potrzeby, życiowo je sobie przyswaja. Mianowicie – innymi słowy – potrzeba, by serce przyjęło ową formę pierwotną i ją usankcjonowało; po czym, by praca pod kierunkiem tegoż serca stworzyła formy drugorzędne. Wynika stąd, że te formy, by się stały życiowymi, muszą koniecznie być zastosowane w sposób stały tak do wiary samej, jak i do wierzących. Przeto, jeśliby z jakiejkolwiek przyczyny ustało to przystosowanie, musiałyby formy utracić swoją treść pierwotną i uległyby zmianie. Ponieważ, dalej, charakter owych form dogmatycznych jest tak niestały i chwiejny, nic dziwnego, że moderniści nie przywiązują do nich wielkiej wagi; przeciwnie zaś, o niczym tak nie mówią i nic tak nie wynoszą, jak uczucie religijne i życie religijne. Stąd zuchwale zarzucają Kościołowi, że wszedł na błędną drogę, że nie umie odróżnić religijnej i moralnej siły dogmatu od jego zewnętrznej formy; że dalej, trzymając się uparcie i bezmyślnie czczych formułek, samą wiarę naraża na zgubę.
Ślepi zaiste i ślepych wodzowie – nadęci zarozumiałą wiedzą, doszli oni do tej przewrotności, iż z gruntu wywracają niezmienne określenie prawdy, oraz samą treść religii, tworzą natomiast system, „w którym – wiedzeni zarozumiałą i przewrotną żądzą nowości, nie szukają prawdy tam, gdzie ona istotnie się znajduje, ale, odrzuciwszy świętą i apostolską Tradycję, chwytają się innych próżnych, beznadziejnych, niepewnych nauk którymi oni – sami próżni – usiłują obronić i osłonić prawdę”[5].

 

Modernista jako filozof
Agnostycyzm

Rozpoczynamy od filozofa. Moderniści w nauce swej uważają tak zwany agnostycyzm jako podwalinę filozofii religijnej. Wedle tej teorii wskazany jest rozum ludzki jedynie na zjawiska, na to, co podpada pod zmysły i to w tej postaci, w jakiej pod zmysły podpada; nie ma rozum ani prawa ani możności przekroczenia tych granic. Stąd nie może wznieść się ani do Boga ani też istnienia Jego poznać ze stworzeń widzialnych. Stąd wynika, że Bóg bezpośrednio nie może być żadną miarą przedmiotem wiedzy; w historii zaś nie należy Boga uważać jako przedmiot dziejowy. – Wobec takich założeń, łatwo zrozumieć, co się stanie z teologią naturalną, z pobudkami wiary, z objawieniem zewnętrznym. Znoszą je moderniści do szczętu i przekazują intelektualizmowi; śmieszny to wedle nich system i zarzucony już dawno. I nie powstrzymuje ich nawet ta okoliczność, że Kościół one błędy potworne jak najwyraźniej potępił. Wszakże Sobór Watykański orzekł uroczyście: "Jeśliby kto twierdził, że Boga jednego i prawdziwego, Stwórcę i Pana naszego, ze stworzeń, światłem przyrodzonego rozumu ludzkiego, poznać nie można, niech będzie wyklęty" (5); a dalej: "Jeśliby kto twierdził, że niemożliwą jest albo nie wypada, aby objawienie Boże pouczało człowieka o Bogu i czci Bogu należnej, niech będzie wyklęty" (6); a w końcu: "Jeśliby kto twierdził, że objawienie Boże znaki zewnętrznymi nie może się stać wiarogodnym i stąd jedynie przeświadczenie wewnętrzne albo natchnienie prywatne ludzi do wiary pobudzić może, niech będzie wyklęty" (7). – Trudno zrozumieć, w jaki sposób dochodzą moderniści z agnostycyzmu, który w rzeczy samej jest tylko ignorancją, do naukowego i historycznego ateizmu, który natomiast polega na bezbrzeżnej negacji, jeśli rzekomo nie wiedzą, czy Bóg wpłynął na dzieje ludzkości; trudno zrozumieć, jakim prawem logicznym dochodzą do tego, żeby wyjaśnić dzieje bez Boga, o którym przypuszcza się, że rzeczywiście na dzieje nie wpływał. To jedno uważają za pewnik niewzruszony, że nauka i historia muszą być ateistyczne; w dziedzinie tychże można jedynie mówić o zjawiskach, nie ma w nich miejsca dla Boga i dla spraw Bożych. – Zobaczymy niebawem, co na podstawie tej nierozumnej nauki sądzić należy o najświętszej Chrystusa osobie, co o tajemnicach Jego życia i śmierci, o Jego zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu.

  1. Immanencja życiowa

Agnostycyzm uważać należy w nauce modernistów jedynie jako stronę negatywną; pozytywna polega na tzw. immanencji życiowej. Z jednej do drugiej w następujący przechodzą sposób. – Religia, przyrodzona czy nadprzyrodzona, domaga się jak każdy inny fakt wyjaśnienia. Na próżno szuka go się jednakże poza człowiekiem, skoro odrzuca się teologię naturalną i przez usunięcie powodów wiarogodności zamyka dostęp do objawienia a nawet wszelkie objawienie zewnętrzne się znosi doszczętnie. W człowieku więc samym wyjaśnienia szukać należy, a ponieważ religia jest pewnym życia zjawiskiem, w życiu człowieka odnaleźć ją trzeba. W ten sposób powstaje immanencja religijna. Pierwsze rozbudzenie jakiegokolwiek objawu życiowego, do którego i religia, jak już zaznaczono, należy, wynika z jakiejś potrzeby albo podniety: pierwsze drgnienie jednakże, jeśli o życiu w ściślejszym mówimy znaczeniu, upatrywać należy w pewnym poruszeniu serca, które zowiemy uczuciem. Ponieważ Bóg jest przedmiotem religii, wynika, że wiara, która początkiem i podwaliną jest wszelkiej religii, polega na pewnym uczuciu, które powstaje z potrzeby tego, co Boskie. Ponieważ potrzebę bóstwa w pewnych jedynie i odpowiednich odczuwa się warunkach, nie może ona należeć do zakresu świadomości; kryje się ona zrazu poniżej świadomości, czyli, jak brzmi wyrażenie z nowożytnej zapożyczone filozofii, w podświadomości, gdzie tajne i dotąd niezbadane jej źródło.

  1. Powstawanie religii w ogólności

Spyta kto może, w jaki sposób staje się ta potrzeba bóstwa, którą człowiek w sobie odczuwa, religią. Odpowiadają na to moderniści: Nauka i dzieje w podwójną ujęte są granicę, jedną zewnętrzną, świat widzialny, drugą wewnętrzną, samowiedzę. Skoro do jednej albo drugiej dojdą one granicy, nie mogą się dalej posunąć: poza tymi bowiem granicami mieści się to, czego poznać nie można. Wobec tej dziedziny niepoznawalności, czy ona leży poza człowiekiem i światem widzialnym, czy w podświadomości się kryje, budzi owa potrzeba bóstwa w duszy, do religii skłonnej, bez poprzedniego rozumowania, jak uczy fideizm, pewne uczucie; obejmuje ono rzeczywistość bóstwa jako przedmiot i jako wewnętrzną tegoż przyczynę i jednoczy poniekąd człowieka z Bogiem. To jest ono uczucie, które moderniści mianują wiarą i za początek religii je uważają.

  1. Pojęcie objawienia

Na tym nie kończy się jednakże ich filozofowanie a raczej bredzenie. W takim uczuciu upatrują moderniści nie tylko wiarę, ale twierdzą, że z wiarą, jak oni ją pojmują, łączy się, że w niej się mieści objawienie. Bo czegóż więcej wymagać mógłby ktoś od objawienia? Czyliż nie nazwiemy objawieniem, a przynajmniej początkiem objawienia, onego uczucia religijnego, pojawiającego się w świadomości, a nawet Boga samego, odsłaniającego się duszom, chociaż niewyraźnie, w tymże samym uczuciu religijnym? Dodają jednakże: ponieważ Bóg jest przedmiotem wiary i zarazem jej przyczyną, mówi ono objawienie o Bogu i pochodzi od Boga, czyli obejmuje równocześnie Boga objawiającego i objawionego. Stąd pochodzi, Czcigodni Bracia, ono nierozumne zgoła twierdzenie modernistów, że każdą religię, zależy to od rozmaitego na nią zapatrywania, nazwać można przyrodzoną i zarazem nadprzyrodzoną. Stąd ono używanie na przemian wyrażeń: świadomość i objawienie. Stąd zasada, wedle której samowiedzę religijną stawia się jako powszechną normę, dorównującą zupełnie objawieniu; poddać winni się jej wszyscy, nawet najwyższa władza kościelna, czy naucza, czy też wydaje przepisy liturgiczne albo dyscyplinarne.

  1. Przemiana i odmiana zjawisk przez wiarę

Zważać jednakże należy w toku wywodów, jak wedle modernistów powstaje wiara i objawienie, na jeden szczegół, niesłychanie ważny ze względu na konsekwencje historyczno-krytyczne, które stąd wysnuwają. – To bowiem, czego, jak utrzymują, poznać nie można, nie przedstawia się wierze jako coś oderwanego, istniejącego dla siebie; przeciwnie jednoczy się ono ściśle z jakimś zjawiskiem, które należy do dziedziny nauki albo historii, ale pod pewnym względem ją przekracza. Zjawisko to może być zdarzeniem w przyrodzie i zawierać jakąś tajemnicę; może też być człowiekiem, którego zdolności, czyny i słowa na pozór z zwykłymi prawami historii nie można pogodzić. Wtedy wiara, przywabiona tym, czego poznać nie można, a co z zjawiskiem się łączy, obejmuje całe one zjawisko i niejako własnym je tchnieniem przenika. Dwie stąd wypływają konsekwencje. Naprzód pewna przemiana zjawiska przez podniesienie go ponad prawdziwe jego warunki, by odpowiedniejszym stało się materiałem do przyobleczenia się w nadprzyrodzoność, którą wiara sprowadza. Po wtóre: pewna, jeśli tak można się wyrazić, odmiana zjawiska przez to, że wiara, wyrywając je z przestrzeni i czasu, przydaje mu coś, co w rzeczy samej ono nie posiada; zdarza się to przeważnie przy zjawiskach wieków minionych, a tym szersze zatacza koła, im są dawniejsze. Z dwóch tych konsekwencyj podwójne wysnuwają moderniści zasady, które łącznie z prawidłem, zapożyczonym z agnostycyzmu, stanowią podwaliny krytyki historycznej. Przykład, wzięty z osoby Chrystusa, rzecz wyjaśni. W osobie Chrystusa nauka i historia nie znajduje wedle nich nic więcej jak człowieka. Zatem należy wedle pierwszej zasady, przez agnostycyzm podanej, odrzucić z życia Jego wszystko, co się odnosi do bóstwa. Następnie przemieniła wedle drugiej zasady wiara osobę historyczną Chrystusa: skreślić więc należy w niej wszystko, co ją wynosi ponad rzeczywistość historyczną. W końcu odmieniono osobę historyczną Chrystusa wedle zasady trzeciej: usunąć więc należy w onej osobie słowa, czyny, jednym słowem wszystko, co nie odpowiada jej zdolnościom, stanowi, wychowaniu, miejscu i czasowi, w którym żyła. – Dziwny zaprawdę sposób rozumowania, ale taka to krytyka modernistów.

  1. Powstawanie religij w szczególności

Religijne zatem uczucie, które wybucha z ciemnych głębin podświadomości, zarodkiem jest całej religii a zarazem powodem wszelkich objawów, które w jakiejkolwiek religii istniały albo istnieć będą. Nieświadome zrazu i prawie bezkształtne takie uczucie, wzrosło powoli i pod wpływem onego tajemniczego czynnika, z którego powstało, a wzrosło wraz z rozwojem życia ludzkiego, którego, jak powiedzieliśmy, jest zjawiskiem. To początek więc każdej religii, nawet nadprzyrodzonej; religie są tylko ewolucjami uczucia religijnego. Niech nikt nie sądzi, że religia katolicka tu wyłączona; nie, ona się niczym od innych nie różni, bo powstała w samowiedzy Chrystusa, męża w szczególniejszy sposób wybranego, jakiego nie było i nie będzie, a powstała nie inaczej jak przez immanencję życiową. Zdumienie ogarnie tych którzy to słyszą, wobec takiej zuchwałości, takiej bezbożności. Ale, Czcigodni Bracia, nie wymyślili tego nieopatrznie niedowiarkowie jedynie. Katolicy, nie, nawet wielu z kapłanów głosiło to otwarcie i chełpiło się, że takimi bredniami odnowią Kościół! Nie chodzi tu już o dawny błąd, wedle którego przypisywano naturze ludzkiej jakby prawa porządku nadprzyrodzonego. Posunięto się dalej. Twierdzi się, że najświętsza religia nasza powstała w Chrystusie tak jak w nas, z natury, ze siebie, własnymi siłami. A nie ma zaprawdę sposobu, któryby silniej wstrząsnął całym porządkiem nadprzyrodzonym. Stąd jak najsłuszniej zawyrokował Sobór Watykański: "Jeśliby kto twierdził, że człowiek w sposób nadprzyrodzony wznieść się nie może do poznania i doskonałości, przewyższającej poznanie i doskonałość przyrodzoną, lecz może i musi sam ze siebie przez ustawiczny rozwój dojść do posiadania wszelkiej prawdy i dobra, niech będzie wyklęty" (8).

  1. Działanie rozumu we wierze

Widzieliśmy dotąd, Czcigodni Bracia, że nie uwzględniono działania umysłu. Ale i on odgrywa wedle nauki modernistów jakąś rolę w akcie wiary. Wypada zwrócić uwagę na to, w jaki to dzieje się sposób. – W onym uczuciu, o które potrąciliśmy częściej, ponieważ jest uczuciem a nie poznaniem, odsłania się Bóg człowiekowi, ale tak niewyraźnie i mglisto, że albo w części tylko, albo wcale nie różni się od wierzącego. Stąd musi jakieś światło rozjaśnić ono uczucie, aby Bóg w nim wyraźniej wystąpił i się wyodrębnił. Zadaniem to rozumu, który myśli i bada; z jego pomocą ogarnia człowiek zjawiska życiowe naprzód jako pojęcia, następnie w słowa je ubiera. Stąd rozpowszechniona zasada modernistów: człowiek religijny winien wiarę swą wyrozumować. – Rozum więc, przychodząc z pomocą onemu uczuciu, zniża się do niego i działa w niej (w wierze) jak malarz, który zatarte rysy obrazu rozjaśnia i odświeża: w ten bowiem sposób jeden z mistrzów modernistów rzecz tłumaczy. W zajęciu tym działa rozum pod dwojakim względem: naprzód aktem przyrodzonym i samorzutnym a pogląd swój wypowiada w sposób prosty i zwyczajny; następnie z pewnym zastanowieniem i przenikliwością, albo, jak się wyrażają, wypracowując myślenie, a poglądy swe wygłasza z pomocą poglądów zaczerpniętych z onego poglądu pierwszego, ale rozszerzone znacznie i jaśniej określone. Dalsze te poglądy stają się przez najwyższy urząd nauczycielski Kościoła dogmatem dopiero po ich zatwierdzeniu.

  1. Dogmat

W ten sposób dobiegliśmy do pewnej wybitnej dziedziny w nauce modernistów, do powstawania dogmatów i ich istoty. Powstawanie bowiem dogmatów odnoszą do onych pierwotnych, prostych poglądów, które pod pewnym względem nieodzowne są dla wiary; objawienie bowiem, aby rzeczywiście się spełniało, domaga się jasnego poznania Boga w samowiedzy. Dogmat zaś sam polega, jak się zdaje, wedle ich twierdzeń, jedynie na onych poglądach (formułach) dalszych. – Aby zrozumieć istotę dogmatu, należy przede wszystkim zbadać stosunek, zachodzący pomiędzy formułami religijnymi a religijnym uczuciem duszy. Z łatwością pojmie go ten, kto sobie uprzytomni, że celem takich formuł jest jedynie podanie wierzącemu człowiekowi środka do zdania sobie sprawy ze swej wiary. Pośredniczą więc one pomiędzy wierzącym a jego wiarą: ze względu na wiarę oznaczają niewyczerpująco jej przedmiot, zowią się zazwyczaj symbolami; ze względu na wierzącego zaś są tylko narzędziami. – Stąd żadną miarą wnosić nie wolno, że obejmują prawdę wszechstronnie: jako symbole bowiem obrazami są prawdy i stąd dostosować się winny do uczucia religijnego, jakie jest w człowieku; jako narzędzia są tylko prawdy pomostami i stąd dostosować się winny do człowieka, jeśli tenże ono uczucie religijne posiada. Przedmiot uczucia religijnego, rozlewający się w nieskończoności, nieskończone też przybiera postacie i raz w tej, drugi raz w owej pojawić się może. Podobnie i człowiek wierzący, rozmaite przechodzić może fazy rozwoju. Stąd też muszą i formuły, które nazywamy dogmatami, podlegać tej samej zmianie, nie mogą się ustalić. W ten sposób otwarła się droga do wewnętrznego rozwoju dogmatu. – Olbrzymi to zaprawdę zbiór sofizmatów, który każdą religią wywraca i burzy.

  1. Zmienność dogmatu

Że dogmat nie tylko rozwijać i zmieniać się może, ale i musi, twierdzą stanowczo moderniści sami i jawnie to z ich poglądów wynika. – Pośród najważniejszych systemu swego reguł, głoszą i oną, z zasady immanencji życiowej wysnutą: formuły religijne, jeśli rzeczywiście są religijnymi a nie dociekaniami jedynie rozumu, winny odznaczać się żywotnością i na życie uczucia religijnego wpływać. Nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby te formuły wytwarzać trzeba dla uczucia religijnego, zwłaszcza, jeśli mieszczą się w wyobraźni; bez znaczenia bowiem jest ich początek, również ich liczba i rodzaj. Raczej tak to rozumieć należy, że uczucie religijne przyswaja sobie one formuły w sposób żywotny, z pewną zmianą w razie potrzeby. Innymi słowy: formułę pierwotną winno przyjąć serce i uznać; serce też winno wpływać i na działanie, z którego formuły dalsze wynikają. Stąd wniosek, że te formuły dostosowują się i pozostają dostosowane do wiary i zarazem do wierzącego, jeśli mają być żywotne. Skoro więc ono dostosowanie z jakiej bądź przyczyny zanika, tracą znaczenia swe pierwotne i zmianie ulec muszą. – Wobec takiej wartości i niepewnego losu formuł dogmatycznych nie dziw, że moderniści z nich szydzą i spoglądają na nie z pogardą, a rozprawiają natomiast i sławią jedynie uczucie religijne i religijne życie. Z tego też powodu uderzają bardzo zuchwale na Kościół, jakoby się znajdował na bezdrożu, ponieważ nie rozróżnia pomiędzy zewnętrznym formuł znaczeniem a religijną i moralną ich wartością a trzymając się z daremnym wysiłkiem i wielką uporczywością formuł, pozbawionych treści, zezwala na religii zgubę. – Ślepi, zaprawdę, i wodzowie ślepych, pysznym umiejętności mianem nadęci, w swym nierozumie posuwają się tak daleko, że odwieczne prawdy znaczenie i jedynie prawdziwe pojęcie religii wywracają: nowy wynajdując system, "w którym z powodu niegodziwej i nieokiełznanej żądzy nowości nie szuka się prawdy tam, gdzie się ona na pewno znajduje, ale z pominięciem świętych i apostolskich tradycji głosi się inne poglądy, pozbawione treści, mgliste, niepewne, niezatwierdzone przez Kościół, którymi ludzie, hołdujący najzupełniej próżności, wedle swego mniemania podpierają i podtrzymują prawdę samą" (9).

 

 



 Atque haec, Venerabiles Fratres, de modernista ut philosopho. Iam si, ad credentem progressus, nosse qui velit unde hic in modernistis a philosopho distinguatur, illud advertere necesse est, etsi philosophus realitatem divini ut fidei obiectum admittat, hanc tamen ab illo realitatem non alibi reperiri nisi in credentis animo, ut obiectum sensus est et affirmationis atque ideo phaenomenorum ambitum non excedit: utrum porro in se illa extra sensum existat atque affirmationem huiusmodi, praeterit philosophus ac negligit. E contra modernistae credenti ratum ac certum est, realitatem divini reapse in se ipsam existere nec prorsus a credente pendere. Quod si postules, in quo tandem haec credentis assertio nitatur; reponent: in priva cuiusque hominis experientia. In qua affirmatione, dum equidem hi a rationalistis dissident, in protestantium tamen ac pseudomysticorum opinionem discedunt. Rem enim sic edisserunt: in sensu religioso quendam esse agnoscendum cordis intuitum; quo homo ipsam, sine medio, Dei realitatem attingit, tantamque de existentia Dei haurit persuasionem deque Dei tum intra tum extra hominem actione, ut persuasionem omnem, quae ex scientia peti possit, longe antecellat. Veram igitur ponunt experientiam, eamque rationali qualibet experientia praestantiorem: quam si quis, ut rationalistae, inficiatur, inde fieri affirmant, quod nolit is in eis se ipse constituere moralibus adiunctis, quae ad experientiam gignendum requirantur. Haec porro experientia, cum quis illum fuerit assequutus, proprie vereque credentem efficit. Quam hic longe absumus a catholicis institutis! Commenta eiusmodi a Vaticana Synodo improbata iam vidimus. His semel admissis una cum erroribus ceteris iam memoratis, quo pacto ad atheismum pateat via, inferius dicemus. Nunc statim advertisse inverit, ex hac experientiae doctrina, coniuncta alteri de symbolismo, religionem quamlibet, ethnicorum minime excepta, ut veram esse habendam. Quidni etenim in religione quavis experientiae huiusmodi occurrant? Occurrisse vero non unus asserit. Quo iure autem modernistae veritatem experientae abnuent, quam turca affirmet; verasque experientias unis catholicis vindicabunt? Neque id reapse modernistae denegant; quin immo, subobscure alii, alii apertissime, religiones omnes contendunt esse veras. Secus autem sentire nec posse, manifestum est. Nam religioni cuipiam quotandem ex capite, secundum illorum praecepta, foret falsitas tribuenda? Certe vel ex fallacia sensus religiosi, vel quod falsiloqua sit formula ab intellectu prolata. Atqui sensus religiosus unus semper idemque est, etsi forte quandoque imperfectior: formula autem intellectus, ut vera sit, sufficit ut religiosi sensui hominique credenti respondeat, quidquid de huius perspicuitate ingenii esse queat. Unum, ad summum, in religionum diversarum conflictu, modernistae contendere forte possint, catholicam, utpote vividiorem, plus habere veritatis; itemque christiano nomine digniorem eam esse, ut quae christianismi exordiis respondeat plenius. Has consecutiones omnes ex datis antecedentibus fluere, nemini erit absonum. Illud stupendum commaxime, catholicos dari viros ac sacerdotes, qui etsi, ut autumari malumus, eiusmodi portenta horrent, agunt tamen ac si plene probent. Eas etenim errorum talium magistris tribuunt laudes, eos publice habent honores, ut sibi quisque suadeat facile, illos non homines honorare, aliquo forsan numero non expertes, sed errores potius, quos hi aperte asserunt inque vulgus spargere omni ope nituntur.

Est aliud praeterea in hoc doctrinae capite quod catholicae veritati est omnino infestum. Nam istud de experientia praeceptum ad traditionem etiam transfertur, quam Ecclesia huc usque asseruit, eamque prorsus adimit. Enim vero modernistae sic traditionem intelligunt, ut sit originalis experientiae quaedam cum aliis communicatio per praedicationem, ope formulae intellectivae. Cui formulae propterea, praeter vim, ut aiunt, repraesentativam, suggestivam quandam adscribunt virtutem, tum ineo qui credit, ad sensum religiosum forte torpentem excitandum, instaurandamque experientiam aliquando habitam, tum in eis qui nondum credunt, ad sensum religiosum primo gignendum et experientiam producendam. Sic autem experientia religiosa late in populos propagatur ; nec tantummodo in eos qui nunc sunt per praedicationem, sed in posteros etiam, tam per libros quam per verborum de aliis in alios replicationem. Haec vero experientiae communicatio radices quandoque agit vigetque; senescit quandoque statim ac moritur. Vigere autem, modernistis argumentum veritatis est: veritatem enim ac vitam promiscue habent. Ex quo inferre denuo licebit: religiones omnes quotquot extant veras esse, nam secus nec viverent.

Re porro huc adducta, Venerabiles Fratres, satis superque habemus ad recte cognoscendum, quem ordinem modernistae statuant inter fidem et scientiam: quo etiam scientiae nomine historia apud illos notatur. Ac primo quidem tenendum est, materiam uni obiectam materiae obiectae alteri externam omnino esse ab eaque seiunctam. Fides enim id unice spectat, quod scientia incognoscibile sibi esse profitetur. Hinc diversum utrique pensum; scientia versatur in phaenomenis, ubi nullus fidei locus; fides e contra versatur in divinis, quae scientia penitus ignorat. Unde demum conficitur, inter fidem et scientiam nunquam esse posse discidium: si enim suum quaeque locum teneat, occurrere sibi invicem nunquam poterunt, atque ideo nec contradicere. Quibus si qui forte obiiciant, quaedam in aspectabili occurrere natura rerum quae ad fidem etiam pertineant uti humanam Christi vitam; negabunt. Nam, etsi haec phaenomenis accensentur, tamen, quatenus vita fidei imbuuntur, et a fide, quo supra dictum est modo, transfigurata ac defigurata fuerunt, a sensibili mundo sunt abrepta et in divini materiam translata. Quamobrem poscenti ulterius, an Christus vera patrarit miracula vereque futura praesenserit, an vere revixerit atque in caelum conscenderit; scientia agnostica abnuet, fides affirmabit; ex hoc tamen nulla erit inter utramque pugna. Nam abnuet alter ut philosophus philosophos alloquens, Christum scilicet unice contemplatus secundum realitatem historicam: affirmabit alter ut credens cum credentibus loquutus, Christi vitam spectans prout iterum vivitur a fide et in fide.

Ex his tamen fallitur vehementer qui reputet posse opinari, fidem et scientiam alteram sub altera nulla penitus ratione esse subiectam. Nam de scientia quidem recte vereque existimabit; secus autem de fide, quae, non uno tantum sed triplici ex capite, scientiae subiici dicenda est. Primum namque advertere oportet, in facto quovis religiose, detracta divina realitate quamque de illa habet experientiam qui credit, cetera omnia, praesertim vero religiosas formulas, phaenomenorum ambitum minime transgredi, atque ideo cadere sub scientiam. Liceat utique credenti, si volet, de mundo excedere; quamdiu tamen in mundo deget, leges, obtutum, iudicia scientiae atque historiae numquam, velit nolit, effugiet. Praeterea, quamvis dictum est Deum solius fidei esse obiectum, id de divina quidem realitate concedendum est, non tamen de idea Dei. Haec quippe scientiae subest; quae, dum in ordine, ut aiunt, logico philosophatur, quidquid etiam absolutum est attingit atque ideale. Quocirca philosophia seu scientia cognoscendi de idea Dei ius habet, eamque in sui evolutione moderandi et, si quid extrarium invaserit, corrigendi. Hinc modernistarum effatum: evolutionem religiosam cum morali et intellectuali componi debere; videlicet, ut quidam tradit quem magistrum sequuntur, eisdem subdi. Accedit demum quod homo dualitatem in se ipso non patitur, quamobrem credentem quaedam intima urget necessitas fidem cum scientia sic componendi, ut a generali ne discrepet idea, quam scientia exhibet de hoc mundo universo. Sic ergo conficitur, scientiam a fide omnino solutam esse, fidem contra, ut scientiae extranea praedicetur, eidem subesse. Quae omnia, Venerabiles Fratres, contraria prorsus sunt iis quae Pius IX, decessor Noster tradebat, docens (Brev. ad Ep. Wratislav. 15 Iun. 1857): Philosophiae esse, in iis quae ad religionem pertinent, non dominari sed ancillari, non praescribere quid credendum sit, sed rationabili obsequio amplecti, neque altitudinem scrutari mysteriorum Dei, sed illam pie humiliterque revereri. Modernistae negotium plane invertunt: quibus idcirco applicari queunt, quae Gregorius IX item decessor Noster de quibusdam suae aetatis theologis scribebat (Ep. ad Magistros theol. paris. non. Iun. 1223); Quidam apud vos, spiritu vanitatis ut uter distenti, positos a Patribus terminos profana transferre satagunt novitate ; coelestis paginae intellectum … ad doctrinam philosophicam rationalium inclinando, ad ostentationem scientiae, non profectum aliquem auditorum. … Ipsi, doctrinis variis et peregrinis abducti, redigunt caput in caudam, et ancillae cogunt famulari reginam.

Quod profecto apertius patebit intuenti quo pacto modernistae agant, accommodate omnino ad ea quae docent. Multa enim ab eis contrarie videntur scripta vel dicta, ut quis facile illos aestimet ancipites atque incertos. Verumtamen consulte id et considerate accidit: ex opinione scilicet quam habent de fidei atque scientiae seiunctione mutua. Hinc in eorum libris, quaedam offendimus quae catholicus omnino probet; quaedam, aversa pagina, quae rationalistam dictasse autumes. Hinc historiam scribentes, nullam de divinitate Christi mentionem iniiciunt; ad concionem vero in templis eam firmissime profitentur. Item, enarrantes historiam, Concilia et Patres nullo loco habent; catechesim autem si tradunt, illa atque illos cum honore afferunt. Hinc etiam exegesim theologicam et pastoralem a scientifica et historica secernunt. Similiter, ex principio quod scientia a fide nullo pacto pendeat, quum de philosophia, de historia, de critice disserunt, Lutheri sequi vestigia non exhorrentes (Prop. 29 damn, a Leone X. Bull. „Exsurge Domine” 16 maii 1520. Via nobis facia est enervandi auctoritatem Conciliorum et libere contradicendi eorum gestis, et iudicandi eorum decreta, et confidenter confitendi quid quid verum videtur, sive probatum fuerit, sive reprobatum a quocumque Concilio), despicientiam praeceptorum catholicorum, sanctorum Patrum, oecumenicarum synodorum, magisterii ecclesiastici omni modis ostentant; de qua si carpantur, libertatem sibi adimi conqueruntur. Professi demum fidem esse scientiae subiiciendam, Ecclesiam passim aperteque reprehendunt quod sua dogmata philosophiae opinionibus subdere et accommodate obstinatissime renuat; ipsi vero, veteri ad hunc finem theologia sublata, novam invehere contendunt, quae philosophorum delirationibus obsecundet. 

  • Wg wyd. z 1908 (Włocławek)
  • Wg wyd. z 1908 (Poznań)
  • Audiobook (Włocławek 1908)

MODERNISTA-WIERZĄCY
 
Takim jest, Czcigodni Bracia, modernista filozof. Teraz przechodzimy do modernisty, jako człowieka wierzącego.
Jaka tego różnica między modernistą filozofującym a wierzącym? Różnica ta, że filozof przypuszcza wprawdzie rzeczywistość pierwiastka Bożego jako przedmiot wiary, lecz ta rzeczywistość znajduje się jedynie w duszy wierzącego, tj. jako przedmiot uczucia i afirmacji, a wskutek tego nie przekracza zakresu fenomenów; gdy tymczasem modernista wierzący uznaje i ma za pewne to, iż rzeczywistość pierwiastka Bożego sama w sobie istnieje i nie jest wytworem wierzącego. Gdy zaś kto się go zapyta, na czym polega ta pewność, odpowie, że na osobistym każdego człowieka doświadczeniu. W czym choć odstępują od założeń racjonalistycznych, to jednak wpadają w błędy protestantów i pseudo-mistyków. Tak bowiem rozumują: w uczuciu religijnym – jeśli je głębiej zbadamy – wykryjemy łatwo pewną intuicję serca, przez którą człowiek bez żadnego pośrednictwa doświadcza rzeczywistości pierwiastka Bożego i w ten sposób powstaje pewność o istnieniu Boga, jak również o jego działaniu wewnątrz i na zewnątrz człowieka, pewność, która o wiele przewyższa wszelkie pewniki naukowe. I to jest owo prawdziwe doświadczenie, przewyższające wszelkie doświadczenie rozumowe. Przyczyną zaś tego, że czasami ci i owi – racjonaliści – pogardzają ową pewnością i przeczą jej istnieniu, jest to, że oni nie chcą stworzyć wokół takiej atmosfery duchowej, która jest niezbędną do wywołania doświadczenia. Według modernistów, gdy ktokolwiek to doświadczenie osiągnie, staje się prawdziwie wierzącym. Jak to wszystko dalekie od nauki katolickiej! Już zarodki tych błędów widzieliśmy w błędach potępionych przez Sobór Watykański. Jak wszystko to wraz z powyższymi błędami prostą drogą prowadzi do ateizmu, o tym powiemy później. Tymczasem zaś należy zauważyć, że teoria o doświadczeniu religijnym, połączona z teorią symbolizmu, prowadzi do uznania wszelkiej religii nawet pogańskiej za prawdziwą. Czyż bowiem w każdej innej religii nie spotykamy tego rodzaju doświadczeń? Wielu się na to zgadza. A jeśli tak, to jakim prawem moderniści przeczą prawdziwości doświadczenia jakie znajdujemy np. w religii mahometańskiej; dlaczego prawdziwe doświadczenia mają być własnością jednych tylko katolików? I tu moderniści nie przeczą: jedni skrycie, inny otwarcie wyznają, że wszelkie religie są prawdziwe. Że inaczej myśleć nie można – to oczywista. Albowiem na jakiej podstawie mogą oni zarzucać tej lub owej religii fałsz, jeśli chcą zostać ze swoimi zasadami w zgodzie? Oto dlatego, że fałszywe jest albo uczucie religijne, albo forma przez umysł wytworzona. Otóż uczucie religijne jest zawsze jedno i to samo, choć niekiedy mniej lub więcej niedoskonałe; co zaś do formy, to aby była prawdziwą, wystarcza, iżby odpowiadała uczuciu religijnemu i człowiekowi wierzącemu bez względu na stopień jego umysłowego rozwoju. Co najwyżej, mogliby moderniści utrzymywać to jedno, że religia katolicka z pośród różnych religii ma więcej prawdy, gdyż jest żywotniejsza, i że zasługuje bardziej, niż inne, na miano chrześcijańskiej, gdyż lepiej odpowiada początkom chrystianizmu. Dla każdego jest to oczywiste, że takie wnioski a nie inne wynikają z powyższych przesłanek. Zadziwia szczególniej to, że są wierni, a nawet kapłani, którzy choć brzydzą się tym wszystkim (tak chcemy wierzyć), to jednak postępują, jak gdyby to aprobowali. Albowiem nauczycielom tych błędów takie oddają pochwały, takie publiczne honory, że każdy łatwo może mniemać, iż te pochwały dotyczą nie tyle ludzi (choć może są i tacy), ile raczej błędów, które oni publicznie szerzą i starają się wszelkimi siłami rzucić w masy.

Jest jeszcze coś innego w tej nauce, co się całkiem sprzeciwia katolickiej prawdzie. W rzeczy samej, przenoszą oni teorię doświadczenia do Tradycji, wskutek czego Tradycja taka, jakiej się Kościół dotychczas trzymał, obraca się w niwecz. Moderniści bowiem rozumieją pod nazwą Tradycji udzielanie innym jakiegoś pierwotnego doświadczenia w postaci opowiadania przez pośrednictwo form intelektualnych. Dlatego też przypisują tej formie oprócz przymiotu przedstawienia tzw. reprezentacyjnego, także pewną władzę sugestywną. Ta ostatnia służy do tego, by w wierzącym podnieść uczucie religijne, może już wygasłe, by odnowić i ułatwić powtórzenie dokonanego już przedtem doświadczenia, by dalej, w niewierzącym zrodzić uczucie religijne oraz dokonać doświadczenia. W ten sposób doświadczenie religijne szerzy się łatwo wśród narodów nie tylko współczesnych przez przepowiadanie, ale też i przyszłych, już to przez książki, już przez tradycję ustną. To zaś komunikowanie doświadczenia niekiedy zapuszcza głębokie korzenie i żyje, czasami zaś natychmiast się starzeje i ginie. A żyć – to dowód prawdy dla modernistów, gdyż prawdę i życie uważają za jedno. Stąd znowu wnioskują: wszystkie religie, które trwają, są prawdziwe, bo nie żyłyby, gdyby nie były prawdziwymi.

Mamy tedy, Czcigodni Bracia, aż nadto danych, by poznać dokładnie, jaki stosunek ustanawiają moderniści między wiarą a nauką, rozumiejąc przez tę ostatnią także i historię. A najpierw, przedmiot wiary jest całkiem obcy dla przedmiotu nauki, jeden od drugiego zupełnie oddzielony. Wiara odnosi się tylko do tego, co nauka sama dla siebie uznaje za niepoznawalne. Stąd dla każdej osobne pole działania: nauka obraca się w świecie fenomenów, gdzie nie masz miejsca dla wiary; wiara przeciwnie, zajmuje się rzeczami Boskimi, które nauka całkiem ignoruje. Przeto oczywiście, między wiarą i nauką nie może być nigdy starcia, bo, skoro każda pozostaje w swym miejscu ich drogi spotkać się nie mogą, ani też skrzyżować.
A jeśliby kto zarzucił, że przecież zdarzają się w świecie widzialnym rzeczy, które wkraczają w dziedzinę wiary, jak np. człowieczeństwo Jezusa Chrystusa, to temu przeczą. Bo, twierdzą oni, chociaż są to fenomeny, to jednak o ile są przeniknięte życiem wiary, oraz o ile przez tę wiarę zostały przemienione i odmienione wedle opisanego wyżej sposobu – są wyjęte ze świata zmysłowego i przeniesione do świata Boskiego. Tak więc pytającemu dalej, czy Chrystus prawdziwie cuda zdziałał i przyszłość przejrzał w proroctwach, czy żył prawdziwie i wstąpił do niebios – tak pytającemu zaprzeczy nauka, potwierdzi wiara. Mimo to nie będzie między nimi walki ani sprzeczności: ten, co przeczy, to filozof mówiący do filozofów i rozważający Chrystusa jedynie w Jego rzeczywistości dziejowej; ten zaś, co twierdzi, to wierzący wśród wierzących, rozważający życie Chrystusowe, jako na nowo przeżywane przez wiarę i w wierze.

Sądziłby jednak mylnie ten, kto by z tego wszystkiego wyprowadzał wniosek, że między nauką a wiarą nie ma żadnej zależności. Co do nauki – to tak; inaczej jednak rzecz się ma z wiarą, która ma ulegać nauce nie z jednego ale z trzech powodów. Pierwszy jest ten, że w każdym fakcie religijnym, z wyjątkiem rzeczywistości pierwiastka bożego i doświadczenia, które posiada o niej wierzący – wszystko inne, szczególniej zaś formy religijne, nie wychodzi z zakresu fenomenów, a więc nie jest wyodrębnione z dziedziny nauki. Może przeto wierzący usunąć się ze świata, jeżeli zapragnie; skoro jednak i jak długo pozostaje na świecie, nie może nigdy, czy chce, czy nie chce, wyzwolić się z pod praw, badań, sądów nauki czy też historii. Po wtóre, chociaż powiedziano, że Bóg jest przedmiotem jednej tylko wiary, to jednakże odnosi się to tylko do rzeczywistości Boskiej, nie zaś do idei Boga. Idea bowiem Boga podlega nauce; gdyż rozwijając się w porządku logicznym, jak twierdzą, dosięga absolutu i ideału. Stąd filozofia czyli nauka poznawania idei Boga ma prawo ją miarkować w jej ewolucyjnym rozwoju lub poprawiać, o ile tego zajdzie potrzeba. Stąd wyrażenie modernistów, że rozwój religijny powinien się zgadzać z rozwojem moralnym i umysłowym, a nawet, jak naucza jeden z ich mistrzów, powinien im ulegać. Wreszcie, po trzecie, człowiek nie znosi w sobie żadnej dwoistości, dlatego też wewnętrzna konieczność pcha wierzącego do takiej wiary i nauki, iżby wiara nie odstępowała od pojęcia, jakie nauka podaje o wszechświecie. Okazuje się więc z tego, że nauka jest zupełnie niezależna od wiary, natomiast wiara, pomimo wszelkich tłumaczeń o jej odrębności od nauki, podlega najzupełniej tej ostatniej. To wszystko, Czcigodni Bracia, stoi w zupełnej sprzeczności z tym, co nam podał Nasz poprzednich, Pius IX, nauczając, że „filozofia w rzeczach należących do religii ma być służebnicą a nie panią, ma nie rozkazywać, w co trzeba wierzyć, ale rozumnym posługiwaniem obejmować, nie dociekać tajemnic Bożych, ale je ze czcią i pokorą rozważać”[6]. Moderniści ten porządek całkiem wywracają. Toteż do nich mogą być zastosowane te słowa naszego poprzednika Grzegorza IX, które odnoszą się do kilku ówczesnych teologów: „niektórzy wśród was, pociągnięci duchem próżności, usiłują przekroczyć granice wskazane przez Ojców Kościoła: naginając znaczenia Pisma świętego do doktryn racjonalistycznej filozofii, do pysznego okazywania swej wiedzy, ale nie ku pożytkowi słuchaczy... Uwiedzeni różnością błędnych doktryn, zamieniają niejako głowę na ogon, a królową usiłują poddać rozkazom służebnicy”[7].

Jeszcze więcej światła rzuca na doktryny modernistów ich postępowanie, które jest najzupełniej zgodne z ich zasadami. Słuchając ich lub czytając, wydaje się, jakoby byli sami z sobą sprzeczni, chwiejni i niepewni. Tymczasem taktyka ta jest z góry nakreślona, a wypływa z ich założenia, iż wiara i wiedza są sobie zupełnie obce. Na niejedno zdanie w ich dziełach mógłby się śmiało każdy katolik pisać, ale wystarczy odwrócić kartę, a będzie się zdawało, że się czyta racjonalistę. Istotnie. Gdy kreślą dzieje, nie wspominają nawet o bóstwie Jezusa Chrystusa, a z ambon w świątyniach podnoszą je głośno. Jako historycy gardzą soborami i Ojcami Kościoła; a przy wykładzie katechizmu cytują ich ze czcią należną. W egzegezie znowu odróżniają egzegezę teologiczną i pasterską od egzegezy naukowej i historycznej. Podobnie wychodząc z założenia, że nauka wcale nie zależy od wiary, gdy rozprawiają o filozofii, historii, krytyce, w przeróżny sposób – nie wstydząc się pod tym względem iść w ślady Lutra, zdradzają swą pogardę dla nauki katolickiej, Ojców Kościoła, soborów powszechnych, dla najwyższego urzędu nauczycielskiego w Kościele; upominani i to, skarżą się, że się ich wolność krępuje. Wreszcie, wyznając zasadę, że wiara winna być podporządkowana nauce, otwarcie i przy każdej sposobności napadają na Kościół i oskarżają go o to, iż nie chce podporządkować swych dogmatów pod zdania filozofów i dopasować się w tym względzie do ich twierdzeń. To też usiłują odrzucić teologię dawniejszą a na jej miejsce chcą wprowadzić inną nowożytną, bardziej powolną mrzonkom filozofów.

 

 

Modernista jako filozof
Agnostycyzm

Rozpoczynamy od filozofa. Moderniści w nauce swej uważają tak zwany agnostycyzm jako podwalinę filozofii religijnej. Wedle tej teorii wskazany jest rozum ludzki jedynie na zjawiska, na to, co podpada pod zmysły i to w tej postaci, w jakiej pod zmysły podpada; nie ma rozum ani prawa ani możności przekroczenia tych granic. Stąd nie może wznieść się ani do Boga ani też istnienia Jego poznać ze stworzeń widzialnych. Stąd wynika, że Bóg bezpośrednio nie może być żadną miarą przedmiotem wiedzy; w historii zaś nie należy Boga uważać jako przedmiot dziejowy. – Wobec takich założeń, łatwo zrozumieć, co się stanie z teologią naturalną, z pobudkami wiary, z objawieniem zewnętrznym. Znoszą je moderniści do szczętu i przekazują intelektualizmowi; śmieszny to wedle nich system i zarzucony już dawno. I nie powstrzymuje ich nawet ta okoliczność, że Kościół one błędy potworne jak najwyraźniej potępił. Wszakże Sobór Watykański orzekł uroczyście: "Jeśliby kto twierdził, że Boga jednego i prawdziwego, Stwórcę i Pana naszego, ze stworzeń, światłem przyrodzonego rozumu ludzkiego, poznać nie można, niech będzie wyklęty" (5); a dalej: "Jeśliby kto twierdził, że niemożliwą jest albo nie wypada, aby objawienie Boże pouczało człowieka o Bogu i czci Bogu należnej, niech będzie wyklęty" (6); a w końcu: "Jeśliby kto twierdził, że objawienie Boże znaki zewnętrznymi nie może się stać wiarogodnym i stąd jedynie przeświadczenie wewnętrzne albo natchnienie prywatne ludzi do wiary pobudzić może, niech będzie wyklęty" (7). – Trudno zrozumieć, w jaki sposób dochodzą moderniści z agnostycyzmu, który w rzeczy samej jest tylko ignorancją, do naukowego i historycznego ateizmu, który natomiast polega na bezbrzeżnej negacji, jeśli rzekomo nie wiedzą, czy Bóg wpłynął na dzieje ludzkości; trudno zrozumieć, jakim prawem logicznym dochodzą do tego, żeby wyjaśnić dzieje bez Boga, o którym przypuszcza się, że rzeczywiście na dzieje nie wpływał. To jedno uważają za pewnik niewzruszony, że nauka i historia muszą być ateistyczne; w dziedzinie tychże można jedynie mówić o zjawiskach, nie ma w nich miejsca dla Boga i dla spraw Bożych. – Zobaczymy niebawem, co na podstawie tej nierozumnej nauki sądzić należy o najświętszej Chrystusa osobie, co o tajemnicach Jego życia i śmierci, o Jego zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu.

  1. Immanencja życiowa

Agnostycyzm uważać należy w nauce modernistów jedynie jako stronę negatywną; pozytywna polega na tzw. immanencji życiowej. Z jednej do drugiej w następujący przechodzą sposób. – Religia, przyrodzona czy nadprzyrodzona, domaga się jak każdy inny fakt wyjaśnienia. Na próżno szuka go się jednakże poza człowiekiem, skoro odrzuca się teologię naturalną i przez usunięcie powodów wiarogodności zamyka dostęp do objawienia a nawet wszelkie objawienie zewnętrzne się znosi doszczętnie. W człowieku więc samym wyjaśnienia szukać należy, a ponieważ religia jest pewnym życia zjawiskiem, w życiu człowieka odnaleźć ją trzeba. W ten sposób powstaje immanencja religijna. Pierwsze rozbudzenie jakiegokolwiek objawu życiowego, do którego i religia, jak już zaznaczono, należy, wynika z jakiejś potrzeby albo podniety: pierwsze drgnienie jednakże, jeśli o życiu w ściślejszym mówimy znaczeniu, upatrywać należy w pewnym poruszeniu serca, które zowiemy uczuciem. Ponieważ Bóg jest przedmiotem religii, wynika, że wiara, która początkiem i podwaliną jest wszelkiej religii, polega na pewnym uczuciu, które powstaje z potrzeby tego, co Boskie. Ponieważ potrzebę bóstwa w pewnych jedynie i odpowiednich odczuwa się warunkach, nie może ona należeć do zakresu świadomości; kryje się ona zrazu poniżej świadomości, czyli, jak brzmi wyrażenie z nowożytnej zapożyczone filozofii, w podświadomości, gdzie tajne i dotąd niezbadane jej źródło.

  1. Powstawanie religii w ogólności

Spyta kto może, w jaki sposób staje się ta potrzeba bóstwa, którą człowiek w sobie odczuwa, religią. Odpowiadają na to moderniści: Nauka i dzieje w podwójną ujęte są granicę, jedną zewnętrzną, świat widzialny, drugą wewnętrzną, samowiedzę. Skoro do jednej albo drugiej dojdą one granicy, nie mogą się dalej posunąć: poza tymi bowiem granicami mieści się to, czego poznać nie można. Wobec tej dziedziny niepoznawalności, czy ona leży poza człowiekiem i światem widzialnym, czy w podświadomości się kryje, budzi owa potrzeba bóstwa w duszy, do religii skłonnej, bez poprzedniego rozumowania, jak uczy fideizm, pewne uczucie; obejmuje ono rzeczywistość bóstwa jako przedmiot i jako wewnętrzną tegoż przyczynę i jednoczy poniekąd człowieka z Bogiem. To jest ono uczucie, które moderniści mianują wiarą i za początek religii je uważają.

  1. Pojęcie objawienia

Na tym nie kończy się jednakże ich filozofowanie a raczej bredzenie. W takim uczuciu upatrują moderniści nie tylko wiarę, ale twierdzą, że z wiarą, jak oni ją pojmują, łączy się, że w niej się mieści objawienie. Bo czegóż więcej wymagać mógłby ktoś od objawienia? Czyliż nie nazwiemy objawieniem, a przynajmniej początkiem objawienia, onego uczucia religijnego, pojawiającego się w świadomości, a nawet Boga samego, odsłaniającego się duszom, chociaż niewyraźnie, w tymże samym uczuciu religijnym? Dodają jednakże: ponieważ Bóg jest przedmiotem wiary i zarazem jej przyczyną, mówi ono objawienie o Bogu i pochodzi od Boga, czyli obejmuje równocześnie Boga objawiającego i objawionego. Stąd pochodzi, Czcigodni Bracia, ono nierozumne zgoła twierdzenie modernistów, że każdą religię, zależy to od rozmaitego na nią zapatrywania, nazwać można przyrodzoną i zarazem nadprzyrodzoną. Stąd ono używanie na przemian wyrażeń: świadomość i objawienie. Stąd zasada, wedle której samowiedzę religijną stawia się jako powszechną normę, dorównującą zupełnie objawieniu; poddać winni się jej wszyscy, nawet najwyższa władza kościelna, czy naucza, czy też wydaje przepisy liturgiczne albo dyscyplinarne.

  1. Przemiana i odmiana zjawisk przez wiarę

Zważać jednakże należy w toku wywodów, jak wedle modernistów powstaje wiara i objawienie, na jeden szczegół, niesłychanie ważny ze względu na konsekwencje historyczno-krytyczne, które stąd wysnuwają. – To bowiem, czego, jak utrzymują, poznać nie można, nie przedstawia się wierze jako coś oderwanego, istniejącego dla siebie; przeciwnie jednoczy się ono ściśle z jakimś zjawiskiem, które należy do dziedziny nauki albo historii, ale pod pewnym względem ją przekracza. Zjawisko to może być zdarzeniem w przyrodzie i zawierać jakąś tajemnicę; może też być człowiekiem, którego zdolności, czyny i słowa na pozór z zwykłymi prawami historii nie można pogodzić. Wtedy wiara, przywabiona tym, czego poznać nie można, a co z zjawiskiem się łączy, obejmuje całe one zjawisko i niejako własnym je tchnieniem przenika. Dwie stąd wypływają konsekwencje. Naprzód pewna przemiana zjawiska przez podniesienie go ponad prawdziwe jego warunki, by odpowiedniejszym stało się materiałem do przyobleczenia się w nadprzyrodzoność, którą wiara sprowadza. Po wtóre: pewna, jeśli tak można się wyrazić, odmiana zjawiska przez to, że wiara, wyrywając je z przestrzeni i czasu, przydaje mu coś, co w rzeczy samej ono nie posiada; zdarza się to przeważnie przy zjawiskach wieków minionych, a tym szersze zatacza koła, im są dawniejsze. Z dwóch tych konsekwencyj podwójne wysnuwają moderniści zasady, które łącznie z prawidłem, zapożyczonym z agnostycyzmu, stanowią podwaliny krytyki historycznej. Przykład, wzięty z osoby Chrystusa, rzecz wyjaśni. W osobie Chrystusa nauka i historia nie znajduje wedle nich nic więcej jak człowieka. Zatem należy wedle pierwszej zasady, przez agnostycyzm podanej, odrzucić z życia Jego wszystko, co się odnosi do bóstwa. Następnie przemieniła wedle drugiej zasady wiara osobę historyczną Chrystusa: skreślić więc należy w niej wszystko, co ją wynosi ponad rzeczywistość historyczną. W końcu odmieniono osobę historyczną Chrystusa wedle zasady trzeciej: usunąć więc należy w onej osobie słowa, czyny, jednym słowem wszystko, co nie odpowiada jej zdolnościom, stanowi, wychowaniu, miejscu i czasowi, w którym żyła. – Dziwny zaprawdę sposób rozumowania, ale taka to krytyka modernistów.

  1. Powstawanie religij w szczególności

Religijne zatem uczucie, które wybucha z ciemnych głębin podświadomości, zarodkiem jest całej religii a zarazem powodem wszelkich objawów, które w jakiejkolwiek religii istniały albo istnieć będą. Nieświadome zrazu i prawie bezkształtne takie uczucie, wzrosło powoli i pod wpływem onego tajemniczego czynnika, z którego powstało, a wzrosło wraz z rozwojem życia ludzkiego, którego, jak powiedzieliśmy, jest zjawiskiem. To początek więc każdej religii, nawet nadprzyrodzonej; religie są tylko ewolucjami uczucia religijnego. Niech nikt nie sądzi, że religia katolicka tu wyłączona; nie, ona się niczym od innych nie różni, bo powstała w samowiedzy Chrystusa, męża w szczególniejszy sposób wybranego, jakiego nie było i nie będzie, a powstała nie inaczej jak przez immanencję życiową. Zdumienie ogarnie tych którzy to słyszą, wobec takiej zuchwałości, takiej bezbożności. Ale, Czcigodni Bracia, nie wymyślili tego nieopatrznie niedowiarkowie jedynie. Katolicy, nie, nawet wielu z kapłanów głosiło to otwarcie i chełpiło się, że takimi bredniami odnowią Kościół! Nie chodzi tu już o dawny błąd, wedle którego przypisywano naturze ludzkiej jakby prawa porządku nadprzyrodzonego. Posunięto się dalej. Twierdzi się, że najświętsza religia nasza powstała w Chrystusie tak jak w nas, z natury, ze siebie, własnymi siłami. A nie ma zaprawdę sposobu, któryby silniej wstrząsnął całym porządkiem nadprzyrodzonym. Stąd jak najsłuszniej zawyrokował Sobór Watykański: "Jeśliby kto twierdził, że człowiek w sposób nadprzyrodzony wznieść się nie może do poznania i doskonałości, przewyższającej poznanie i doskonałość przyrodzoną, lecz może i musi sam ze siebie przez ustawiczny rozwój dojść do posiadania wszelkiej prawdy i dobra, niech będzie wyklęty" (8).

  1. Działanie rozumu we wierze

Widzieliśmy dotąd, Czcigodni Bracia, że nie uwzględniono działania umysłu. Ale i on odgrywa wedle nauki modernistów jakąś rolę w akcie wiary. Wypada zwrócić uwagę na to, w jaki to dzieje się sposób. – W onym uczuciu, o które potrąciliśmy częściej, ponieważ jest uczuciem a nie poznaniem, odsłania się Bóg człowiekowi, ale tak niewyraźnie i mglisto, że albo w części tylko, albo wcale nie różni się od wierzącego. Stąd musi jakieś światło rozjaśnić ono uczucie, aby Bóg w nim wyraźniej wystąpił i się wyodrębnił. Zadaniem to rozumu, który myśli i bada; z jego pomocą ogarnia człowiek zjawiska życiowe naprzód jako pojęcia, następnie w słowa je ubiera. Stąd rozpowszechniona zasada modernistów: człowiek religijny winien wiarę swą wyrozumować. – Rozum więc, przychodząc z pomocą onemu uczuciu, zniża się do niego i działa w niej (w wierze) jak malarz, który zatarte rysy obrazu rozjaśnia i odświeża: w ten bowiem sposób jeden z mistrzów modernistów rzecz tłumaczy. W zajęciu tym działa rozum pod dwojakim względem: naprzód aktem przyrodzonym i samorzutnym a pogląd swój wypowiada w sposób prosty i zwyczajny; następnie z pewnym zastanowieniem i przenikliwością, albo, jak się wyrażają, wypracowując myślenie, a poglądy swe wygłasza z pomocą poglądów zaczerpniętych z onego poglądu pierwszego, ale rozszerzone znacznie i jaśniej określone. Dalsze te poglądy stają się przez najwyższy urząd nauczycielski Kościoła dogmatem dopiero po ich zatwierdzeniu.

  1. Dogmat

W ten sposób dobiegliśmy do pewnej wybitnej dziedziny w nauce modernistów, do powstawania dogmatów i ich istoty. Powstawanie bowiem dogmatów odnoszą do onych pierwotnych, prostych poglądów, które pod pewnym względem nieodzowne są dla wiary; objawienie bowiem, aby rzeczywiście się spełniało, domaga się jasnego poznania Boga w samowiedzy. Dogmat zaś sam polega, jak się zdaje, wedle ich twierdzeń, jedynie na onych poglądach (formułach) dalszych. – Aby zrozumieć istotę dogmatu, należy przede wszystkim zbadać stosunek, zachodzący pomiędzy formułami religijnymi a religijnym uczuciem duszy. Z łatwością pojmie go ten, kto sobie uprzytomni, że celem takich formuł jest jedynie podanie wierzącemu człowiekowi środka do zdania sobie sprawy ze swej wiary. Pośredniczą więc one pomiędzy wierzącym a jego wiarą: ze względu na wiarę oznaczają niewyczerpująco jej przedmiot, zowią się zazwyczaj symbolami; ze względu na wierzącego zaś są tylko narzędziami. – Stąd żadną miarą wnosić nie wolno, że obejmują prawdę wszechstronnie: jako symbole bowiem obrazami są prawdy i stąd dostosować się winny do uczucia religijnego, jakie jest w człowieku; jako narzędzia są tylko prawdy pomostami i stąd dostosować się winny do człowieka, jeśli tenże ono uczucie religijne posiada. Przedmiot uczucia religijnego, rozlewający się w nieskończoności, nieskończone też przybiera postacie i raz w tej, drugi raz w owej pojawić się może. Podobnie i człowiek wierzący, rozmaite przechodzić może fazy rozwoju. Stąd też muszą i formuły, które nazywamy dogmatami, podlegać tej samej zmianie, nie mogą się ustalić. W ten sposób otwarła się droga do wewnętrznego rozwoju dogmatu. – Olbrzymi to zaprawdę zbiór sofizmatów, który każdą religią wywraca i burzy.

  1. Zmienność dogmatu

Że dogmat nie tylko rozwijać i zmieniać się może, ale i musi, twierdzą stanowczo moderniści sami i jawnie to z ich poglądów wynika. – Pośród najważniejszych systemu swego reguł, głoszą i oną, z zasady immanencji życiowej wysnutą: formuły religijne, jeśli rzeczywiście są religijnymi a nie dociekaniami jedynie rozumu, winny odznaczać się żywotnością i na życie uczucia religijnego wpływać. Nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby te formuły wytwarzać trzeba dla uczucia religijnego, zwłaszcza, jeśli mieszczą się w wyobraźni; bez znaczenia bowiem jest ich początek, również ich liczba i rodzaj. Raczej tak to rozumieć należy, że uczucie religijne przyswaja sobie one formuły w sposób żywotny, z pewną zmianą w razie potrzeby. Innymi słowy: formułę pierwotną winno przyjąć serce i uznać; serce też winno wpływać i na działanie, z którego formuły dalsze wynikają. Stąd wniosek, że te formuły dostosowują się i pozostają dostosowane do wiary i zarazem do wierzącego, jeśli mają być żywotne. Skoro więc ono dostosowanie z jakiej bądź przyczyny zanika, tracą znaczenia swe pierwotne i zmianie ulec muszą. – Wobec takiej wartości i niepewnego losu formuł dogmatycznych nie dziw, że moderniści z nich szydzą i spoglądają na nie z pogardą, a rozprawiają natomiast i sławią jedynie uczucie religijne i religijne życie. Z tego też powodu uderzają bardzo zuchwale na Kościół, jakoby się znajdował na bezdrożu, ponieważ nie rozróżnia pomiędzy zewnętrznym formuł znaczeniem a religijną i moralną ich wartością a trzymając się z daremnym wysiłkiem i wielką uporczywością formuł, pozbawionych treści, zezwala na religii zgubę. – Ślepi, zaprawdę, i wodzowie ślepych, pysznym umiejętności mianem nadęci, w swym nierozumie posuwają się tak daleko, że odwieczne prawdy znaczenie i jedynie prawdziwe pojęcie religii wywracają: nowy wynajdując system, "w którym z powodu niegodziwej i nieokiełznanej żądzy nowości nie szuka się prawdy tam, gdzie się ona na pewno znajduje, ale z pominięciem świętych i apostolskich tradycji głosi się inne poglądy, pozbawione treści, mgliste, niepewne, niezatwierdzone przez Kościół, którymi ludzie, hołdujący najzupełniej próżności, wedle swego mniemania podpierają i podtrzymują prawdę samą" (9).

  1. Modernista jako człowiek wierzący
  1. Doświadczenie religijne

Tyle, Czcigodni Bracia, o moderniście jako filozofie. – Jeśli teraz do wierzącego przechodząc człowieka, dowiedzieć się pragniemy o różnicy pomiędzy człowiekiem wierzącym a filozofem u modernistów, zauważyć należy, że filozof, przyznając rzeczywistość bóstwa jako przedmiot wiary, tej rzeczywistości dopatruje się jedynie w duszy wierzącego człowieka, o ile ona przedmiotem jest uczucia i rozpoznania i stąd poza sferę zjawisk nie wykracza; czy ona (rzeczywistość bóstwa) poza uczuciem i rozpoznaniem istnieje, pomija filozof i nie troszczy się o to. Modernista wierzący natomiast uważa rzeczywiste i prawdziwe istnienie bóstwa w sobie, a niezależne zupełnie od człowieka wierzącego, za rzecz pewną. Na pytanie: na czymże tedy ta pewność wierzącego człowieka polega, odpowiadają: na osobistym człowieka każdego doświadczeniu. – W zapatrywaniu tym różnią się od racjonalistów, podzielają jednakże mniemanie protestantów i pseudomistyków. Rzecz bowiem w następujący wyjaśniają sposób: w uczuciu religijnym upatrywać należy pewną serca intuicję; za jej pomocą zbliża się człowiek bezpośrednio do rzeczywistości Boga i taką o istnieniu Boga i działalności Jego w człowieku i poza człowiekiem czerpie pewność, że ona wszelką naukową pewność znacznie przewyższa. Wyznają więc doświadczenie, obejmujące prawdę, wznioślejsze aniżeli jakiekolwiek doświadczenie rozumowe; jeśli ktoś, jak racjonaliści, je znieprawia, stąd to wedle ich zdania pochodzi, że nie chce poddać się tym moralnym warunkom, których potrzeba do rozwoju doświadczenia. A zatem uzyskanie tegoż doświadczenia prowadzi do właściwej a prawdziwej wiary. – W jakąż dal usunięto tu zasady katolickie! Widzieliśmy już, że tego rodzaju błędy potępił Sobór Watykański. – Ukażemy poniżej, w jaki sposób otwiera się droga do ateizmu, skoro zapatrywania takie wraz z resztą błędów, już przytoczonych, się przyjmie. Obecnie zauważyć zaraz można, że ona nauka o doświadczeniu w łączności z drugą o symbolizmie kładzie na każdej religii, nie wyłączając wcale pogańskiej, piętno religii prawdziwej. Czyliż nie napotyka się w każdej religii tego rodzaju doświadczeń? wielu to potwierdza. Jakim prawem odmówią moderniści uznania doświadczeniu, które wyznaje religia turecka, a obronią doświadczenia prawdziwe jedynie u katolików? Nie przeczą tego w rzeczy samej moderniści; przeciwnie, twierdzą, jedni skrycie, drudzy zupełnie otwarcie, że wszystkie religie są prawdziwe. Jasną jest rzeczą, że inaczej myśleć nie mogą. Z jakiegoż bowiem tytułu można by wedle ich systemu jakiej bądź religii fałsz przypisać? Chyba z niewiarogodności uczucia religijnego albo z powodu przez rozum wypowiedzianej formuły. A przecież uczucie religijne jest zawsze jedno i to samo, lubo może niekiedy mniej rozwinięte; a aby formuła rozumu była prawdziwa, wystarczy, że odpowiada uczuciu religijnemu człowieka i jego wierze, chociażby poziom umysłowy tegoż człowieka nie był szczególny. To jedno, co najwyżej, mogą moderniści podnieść, że w zamęcie rozmaitych religij posiada religia katolicka więcej prawdy jako więcej żywotna; a zarazem, że bardziej zasługuje na miano chrześcijańskiej jako bardziej zgadzająca się z początkami chrześcijaństwa. – Że wszystkie te konsekwencje z podanych wypływają przesłanek, nikt się nie zdziwi. Ta okoliczność wprawia najwięcej w osłupienie, że katolicy świeccy i duchowni, lubo, jak przypuścić wolimy, ze wstrętem odwracają się od tych błędów potwornych, w praktyce tak postępują, jakby je uznawali. Takimi bowiem koryfeuszów tychże błędów obsypują pochwałami, taką im cześć oddają publicznie, że niechybnie każdy sobie pomyśli, że nie czczą ludzi, którzy może na pewną cześć zasługują, ale błędy, głoszone i rozszerzane przez nich skwapliwie.

  1. Tradycja

Jest inny jeszcze w tej części ich systemu szczegół, szkodliwy niezmiernie dla prawdy katolickiej. – Prawo bowiem ono o doświadczeniu przenoszą także do tradycji, głoszonej dotąd przez Kościół, tłumiąc ją zupełnie. Cóż rozumieją więc moderniści przez tradycję? Pewne uwiadomienie innych ludzi opowiadaniem o własnym doświadczeniu za pomocą formuły, utworzonej przez rozum. Stąd przypisują tej formule oprócz zdolności wypowiedzenia czegoś, pewną siłę sugestywną, która wpływa to na wierzącego, aby rozbudzić uśpione może uczucie religijne i ułatwić powtórzenie doświadczenia doznanego kiedyś, to na niewierzącego dotąd, aby wytworzyć po raz pierwszy uczucie religijne i wywołać doświadczenie. W ten sposób szerzy się doświadczenie religijne szeroko wśród narodów, a szerzy się nie tylko wśród istniejących teraz ludów przez opowiadanie, ale i wśród następnych pokoleń, już to przez książki, już też przez ustne podanie. – To podanie doświadczenia zapuszcza niekiedy korzenie i rośnie; niekiedy zaraz traci na siłach i obumiera. Żywotność zaś jest dla modernistów dowodem prawdy; wyrazów bowiem: prawda i życie, używają na przemian. Stąd znowu dozwolony wniosek: istniejące religie w ogóle są prawdziwe, w przeciwnym bowiem razie by nie żyły.

  1. Stosunek wiary do wiedzy

Teraz, Czcigodni Bracia, aż nadto wniknęliśmy w te doktryny, aby wytworzyć sobie dokładne pojęcie o stosunku wiary do wiedzy wedle modernistów; wiedzą (spekulatywną) zowie się u nich i historia. – Naprzód podnieść należy, że przedmioty wiary i wiedzy są odrębne zupełnie, nie stykają się z sobą. Przedmiotem wiary bowiem jest to, co wiedza uważa za niedoścignione (incognoscibile) dla siebie. Stąd różne wiary i wiedzy dziedziny: wiedza zajmuje się zjawiskami, wobec których zbyteczna wiara; wiara zaś zaprząta się sprawami Bożymi, których nie zna wcale wiedza. Ten powód dopiero uprawnia do wniosku, że pomiędzy wiarą a wiedzą starcie nigdy nie może nastąpić: jeśli bowiem jedna i druga pozostaje w swojej dziedzinie, spotkać się nigdy nie mogą i stąd też nie mogą ze sobą walczyć. – Zarzut, że w świecie widzialnym zachodzą sprawy należące do wiary, jak np. życie Chrystusa na ziemi, usuwają przeczeniem. Bo, chociaż te sprawy zalicza się do zjawisk, wyrwane jednakże zostały one ze świata widzialnego i w sferę bóstwa przeniesione przez to, że je przepoiło życie wiary a wiara w sposób wyżej opisany je przemieniła i odmieniła. Jeśli więc dalej pytać kto będzie, czy Chrystus prawdziwie spełniał cuda i prawdziwie przewidział przyszłość, czy wstał z martwych prawdziwie i w niebo wstąpił, zaprzeczy mu agnostycyzm, przyzna wiara; z tego jednakże powodu żadnej pomiędzy nimi nie będzie walki. Bo raz zaprzeczy temu modernista jako filozof rozprawiający z filozofami, pojmując Chrystusa jedynie wedle rzeczywistości historycznej; drugi raz przyzna jako wierzący i przemawiający do wierzących, zapatrując się na życie Chrystusa, jakby ono rozwijało się przed nim po raz drugi z wiary i w wierze.

Myliłby się jednakże bardzo, kto by na tej podstawie sądził, że wiara i wiedza żadną w ogóle miarą od siebie nie zależą. O wiedzy bowiem słusznie i prawdziwie by tak mniemał; błądziłby jednak co do wiary, o której się głosi, że ona nie z jednego tylko, ale z trzech względów od wiedzy zależy. Naprzód bowiem zauważyć trzeba, że w każdym fakcie religijnym prócz rzeczywistości bóstwa i doświadczenia, które o nim zyskał wierzący, wszystkie inne czynniki, zwłaszcza formuły religijne, nie przekraczają wcale dziedziny zjawisk i stąd do wiedzy należą. Człowiek wierzący, może, jeśli chce, wznieść się ponad ten świat; dopóki się jednakże w nim znajduje, nie ujdzie nigdy, czy chce, czy nie chce, prawom, kontroli, wyrokom, wiedzy i historii. – Po wtóre: lubo powiedziano, że Bóg jest przedmiotem wiary samej, rozumieć to należy o rzeczywistości Bożej, nie o idei Boga. Ta podlega wiedzy. Wiedza dociera w porządku, jak mówią, logicznym przez rozumowanie aż do wszelkich pojęć absolutu i ideału. Rzeczą tedy filozofii czyli wiedzy jest poznanie idei Boga, kierowanie nią w jej rozwoju i poprawienie jej, jeśli jakiś obcy czynnik się do niej przyplącze. Stąd ona zasada modernistów: rozwój religijny winien się zgadzać z rozwojem obyczajowym i umysłowym, tzn., jak naucza jeden z ich mistrzów: winien im się poddać. – Na koniec: człowiek nie znosi w sobie dualizmu; stąd zniewala wierzącego człowieka jakaś wewnętrzna konieczność, aby wiarę z wiedzą w ten sposób pogodził, żeby nie różniła się w ogólnym poglądzie, jaki wiedza podaje o wszechświecie. Wynika więc stąd, że wiedza od wiary wcale nie zależy, wiara zaś, mimo zapewnienia, że leży poza wiedzą, od niej zawisła. – Poglądy te, Czcigodni Bracia, sprzeciwiają się nauce, którą głosił poprzednik nasz, Pius IX: "Nie przystoi filozofii władać w sprawach wiary, lecz jej służyć, nie przepisywać, co wierzyć należy, lecz rozumnym posłuszeństwem to przyjąć, nie przetrząsać głębokości tajemnic Bożych, lecz pobożnie i pokornie ją uczcić" (10). Moderniści przewracają to zadanie zupełnie: do nich więc zastosować można to, co Grzegorz IX, również poprzednik nasz, o niektórych teologach swego pisał czasu: "Niektórzy z was, duchem próżności jak wór nadęci, usiłują granice, zakreślone przez Ojców, przesunąć za pomocą niekościelnych nowinek; naginają znaczenie Pisma św.... do filozoficznej doktryny racjonalistów, aby zabłysnąć naukowością a nie dla zbudowania wiernych... Uwiedzeni poglądami niezwykłymi a nieroztropnymi, przewracają wszystko i zniewalają królowę, aby podlegała służącej" (11).

  1. Wnioski praktyczne

W jaśniejszym jeszcze zaprawdę wystąpi to świetle, skoro przypatrzymy się działalności modernistów, zgodnej z ich nauką. W pismach bowiem i przemówieniach ich znachodzi się wiele sprzeczności, do tego stopnia, że łatwo mógłby ktoś mniemać, że chwiejnymi są i niestałymi. Ale dzieje się to z umysłu i wyrachowania, tj. z poglądu, jaki mają o wyłączności wiary i wiedzy. Stąd znajduje się w ich dziełach niejedno, co katolik pochwali; skoro się stronicę odwróci, można by myśleć, że to pisał racjonalista. Stąd w pismach historycznych nie wspominają o bóstwie Chrystusa; wśród kazań w świątyniach wyznają je jak najgłośniej. Dalej, mówiąc o historii, pomijają sobory i Ojców Kościoła; w katechizacji zaś z czcią przytaczają jedno i drugie. Stąd też rozróżniają egzegezę teologiczną i pastoralną od naukowej i historycznej. Podobnie, okazują wedle zasady, że nauka wcale od wiary nie zależy, w dysputach o filozofii, historii, krytyce, idąc bez trwogi Lutra śladami, w wszelki sposób lekceważenie dla zasad katolickich, dla Ojców Kościoła, dla soborów powszechnych, dla nauczycielskiego urzędu Kościoła (12); skoro ich się z tego powodu gani, skarżą się, że pozbawia się ich wolności. Wyznając na koniec zależność wiary od wiedzy, ganią nieraz Kościół otwarcie, że z wielkim uporem nie chce dogmatów swoich poddać i zastosować do poglądów filozoficznych: sami zaś, znosząc w tym celu teologię starą, usiłują wprowadzić nową, która schlebia bredniom filozofów.

  1. Modernista jako teolog
  1. Immanencja i symbolizm teologiczny

Przechodzimy teraz, Czcigodni Bracia, do modernistów w dziedzinie teologicznej. Przedmiot to pełen trudności, ale w krótki załatwimy się z nim sposób. – Chodzi o pogodzenie wiary z nauką, nie inaczej, jedno przez zależność jednej od drugiej. W tym względzie posługuje się modernista-teolog zasadami, których, jak widzieliśmy, używa filozof i stosuje je do człowieka wierzącego: mamy na myśli zasady immanencji i symbolizmu. Załatwia się zaś z sprawą w sposób nadzwyczaj łatwy. Filozof głosi: zasada wiary tkwi wewnątrz (immanens); człowiek wierzący dodaje: zasadą tą jest Bóg i wnioskuje sam: więc Bóg tkwi w człowieku. Tak powstaje immanencja teologiczna. Po wtóre: Filozof uważa za pewnik, że wyobrażenia przedmiotu wiary są tylko symboliczne; człowiek wierzący podobnież uważa za pewnik, że przedmiotem wiary jest Bóg sam w sobie: stąd wnosi teolog: wyobrażenia rzeczywistości Bożej są symboliczne. W ten sposób powstaje symbolizm teologiczny. – Potworne to zaiste błędy a z konsekwencji okaże się, jak jeden i drugi jest niebezpieczny. – Rozpocznijmy zaraz od symbolizmu. Ponieważ symbole te symbolami są ze względu na przedmiot, a narzędziami ze względu na wierzącego, strzec się winien wedle ich zdania człowiek wierzący, żeby nie zawierzał zbytnio formule jako formule, lecz posługiwał się nią, aby osiągnął prawdę zupełną; formuła odsłania ją, ale i zasłania równocześnie i usiłuje ją wyrazić bez skutku. Nadto używać winien, jak objaśniają, człowiek wierzący, tych formuł, o ile mu one przynoszą pomoc; dla korzyści bowiem dane są, nie dla przeszkody: naturalnie czynić to winien bez ujęcia czci, która ze względu na dobro ogółu należy się formułom, odpowiadającym wedle uznania publicznego urzędu nauczycielskiego wyrażeniu ogólnej samowiedzy, dopóki tenże urząd nauczycielski inaczej nie rozporządzi. – O immanencji trudno podać rzeczywiste modernistów zapatrywania, bo nie wszyscy na jedno się godzą. Niektórzy upatrują ją w tym, że Bóg w działaniu swym znajduje się wewnątrz człowieka, więcej jeszcze, aniżeli człowiek wewnątrz jest siebie; jeśli to trafnie się rozumie, nie zasługiwałoby wcale na naganę. Wedle innych polega ona na tym, że działalność Boża nie różni się od działalności natury jako przyczyna pierwsza złączona z przyczyną drugą; zapatrywanie takie znosi w rzeczywistości porządek nadprzyrodzony. Jeszcze inni tak ją tłumaczą, że budzą podejrzenie, jakby o panteizmie myśleli a pogląd taki zgadzałby się więcej z innymi ich poglądami.

  1. Permanencja Boża

Z zasadą immanencji łączy się druga zasada, którą permanencją Bożą nazwać możemy; obydwie różnią się pomiędzy sobą tak mniej więcej, jak doświadczenie osobiste od doświadczenia, przekazanego przez tradycję. Przykład rzecz wyjaśni; weźmy jako przykład Kościół i Sakramenty. Wedle ich nauki, nie należy wcale wierzyć, że Chrystus ustanowił Kościół i Sakramenty. Przestrzega przed taką wiarą agnostycyzm, który w Chrystusie uznaje jedynie człowieka, którego samowiedza religijna rozwinęła się jak samowiedza innych ludzi, powoli; przestrzega przed nią prawo immanencji, które odrzuca wpływy jak mówią, zewnętrzne; przestrzega również prawo rozwoju, które domaga się czasu do rozwinięcia roślinki i pewien szereg okoliczności, następujących po sobie; przestrzega w końcu i historia, która wykazuje, że rzeczywiście w ten sposób rzecz się działa. Mimo to przyjąć należy, że Chrystus ustanowił pośrednio Kościół i Sakramenty. W jaki sposób? Głoszą, że wszelkie samowiedze chrześcijańskie jakby w zarodku, jak roślina w nasieniu, w samowiedzy Chrystusa się znajdowały. Ponieważ roślinki czerpią życie z nasienia, rzec można, że chrześcijanie wszyscy żyją życiem Chrystusa. A życie Chrystusa Bożym jest wedle wiary, więc Bożym jest i życie chrześcijan. Jeśli więc to życie zapoczątkowało w ciągu wieków Kościół i Sakramenty, słusznie zupełnie powiedzieć można, że ten początek od Chrystusa pochodzi i jest Boży. W ten sposób Bożym jest wedle nich i Pismo św., Bożymi dogmaty. – W tych poglądach mieści się prawie teologia modernistów. Niewielki to zaprawdę skarb; ale aż nadto bogaty dla tego, który wyznaje, że wszelkim nauki przepisom należy się bezwzględne posłuszeństwo. – Zastosowanie wywodów naszych dotychczasowych do uwag następnych każdy z łatwością dostrzeże.

  1. O dogmacie

Mówiliśmy dotąd o początku wiary i jej istocie. Wiara wiele jednakże posiada latorośli, przede wszystkim Kościół, dogmat, obrządki święte, księgi święte; zbadać należy również zapatrywania na nie modernistów. Rozpocznijmy z dogmatem. Rozwiedliśmy się już powyżej o jego powstawaniu i jego istocie. Powstaje z jakiegoś popędu albo konieczności człowieka wierzącego, który zapatrywania swoje opracowuje, aby i jego własna samowiedza i samowiedza innych ludzi więcej się wyjaśniła. Opracowanie to polega na pogłębieniu i udoskonaleniu pierwszego ujęcia myśli (formula mentis), jednakże nie na podstawie logicznego rozumowania, lecz jak okoliczności poddadzą, czyli, jak niejasno się wyrażają, w sposób żywotny (vitaliter). Stąd tworzą się powoli, jak już nadmieniliśmy, wokoło onego pierwszego ujęcia myśli jakieś formuły dalsze: w jeden system zebrane albo w jeden gmach naukowy a przez publiczny urząd nauczycielski jako odpowiadające ogólnej samowiedzy zatwierdzone, zowią się one dogmatem. Od dogmatu wyraźnie odróżnić należy rozprawy teologów; lubo nie wynikają z życia wiary, przyczynić się mogą wielce do pogodzenia wiary z wiedzą, do usunięcia nieporozumień pomiędzy nimi, do wyjaśnienia i obrony wiary na zewnątrz; może też i tę przynoszą korzyść, że przygotowują materiał do przyszłego jakiegoś a nowego dogmatu.

  1. O kulcie

Z kultem krótko można by się załatwić, gdyby tym mianem nie oznaczano także Sakramentów; pełne błędów o nich zapatrywania modernistów. Utrzymują, że kult z podwójnego popędu albo podwójnej powstaje konieczności; wszystko bowiem przypisuje się w ich systemie, jak widzieliśmy, tajemniczym popędom albo koniecznościom. Pierwszy popęd usiłuje nadać wierze szatę zewnętrzną; drugi pragnie wiarę rozszerzyć, czego bez jakiejś formy zewnętrznej i uświęcających czynności, które nazywamy Sakramentami, dokonać nie można. Dla modernistów jednakże są Sakramenty zwykłymi symbolami albo znakami, lubo nie pozbawionymi siły. Aby ją określić, porównują je z pewnymi wyrazami; wyrazów tych ogólnie się używa, ponieważ nabrały siły do szerzenia pewnych poglądów potężnych a wstrząsających niesłychanie duszami. Jak one wyrazy wpływają na poglądy, tak Sakramenty na uczucie religijne: to wszystko. Jaśniej wyraziliby się zaprawdę, gdyby oświadczyli, że Sakramenty jedynie do wzmocnienia wiary zostały ustanowione. Ale takie orzeczenie potępił Sobór Trydencki: "Jeśliby ktoś twierdził, że te sakramenty ustanowione zostały jedynie dla wzmocnienia wiary, niech będzie wyklęty" (13).

  1. O księgach św. i inspiracji

O istocie i powstaniu ksiąg św. mówiliśmy już nieco. Wedle zasad modernistów można by je słusznie określić jako zbiór doświadczeń, nie nasuwających się wszędzie każdemu człowiekowi, ale nadzwyczajnych i wybitnych, które zachodziły w każdej religii. – Taka to po prostu nauka modernistów o naszych księgach Starego i Nowego Testamentu. Z wielką jednakże chytrością dorzucają do poglądów swoich uwagę: lubo doświadczenie obejmuje teraźniejszość, może przecież materiał czerpać z przeszłości albo przyszłości; w ten sposób naturalnie człowiek wierzący odczuwa zdarzenia minione, przez wspomnienie, zdarzenia przyszłe przez zajęcie się nimi uprzednie, jakby zachodziły w teraźniejszości. To zaś jest wyjaśnieniem rozdzielania ksiąg św. na historyczne i apokaliptyczne. – Bóg więc mówi w tych księgach przez człowieka wierzącego, ale, jak uczy teologia modernistów, jedynie przez immanencję i permanencję żywotną. – Nasuwa się pytanie, co sądzić wtedy o inspiracji? Nie różni się ona, odpowiadają, wcale, chyba większą tylko siłą, od onego popędu, który zniewala wierzącego do wyjawienia wiary swej słowem i pismem. Podobne zjawisko znachodzi się w inspiracji poetyckiej; stąd powiedział ktoś: Bóg znajduje się wśród nas; skoro On działa, ogarnia nas zapał. W ten sposób Boga uważać należy za źródło inspiracji ksiąg św. – O inspiracji uczą moderniści nadto, że ona wszystko w ogóle w księgach św. obejmuje. Wobec takiego twierdzenia, można by ich uważać za prawowierniejszych jeszcze, aniżeli nowszych teologów niektórych, którzy inspirację nieco zacieśniają, wprowadzając np. tzw. cytacje niezaznaczone. Ale puste to tylko dźwięki i udawanie. Jeśli bowiem Pismo św. wedle zasad agnostycyzmu uważa się za dzieło ludzkie, przez ludzi i dla ludzi utworzone, lubo teolog z powodu immanencji słusznie świętym je nazwie: w jaki sposób można inspirację zacieśnić? Moderniści przyznają co prawda ogólną inspirację ksiąg św.: nie uznają jej jednakże w znaczeniu katolickim.

  1. O Kościele

Jeszcze bujniejsze są fantazje szkoły modernistów o Kościele. – Twierdzą, że Kościół z podwójnej powstał konieczności; pierwsza w każdym przejawia się człowieku, zwłaszcza, skoro pozyskał jakieś pierwotne, szczególne doświadczenie, a przejawia się w dążności, aby wiarą podzielić się z innymi ludźmi; druga konieczność występuje, skoro wiara ogólną stała się własnością, w większym zgromadzeniu (in collectivitate), aby zrzeszyć się i wspólny skarb zachować, powiększyć, rozszerzyć. Czymże więc jest Kościół? Owocem samowiedzy kolektywnej czyli zrzeszenia się poszczególnych samowiedz, które wedle permanencji żywotnej od pierwszego człowieka wierzącego zależą, dla katolików naturalnie od Chrystusa. – Dalej potrzeba stowarzyszeniu każdemu autorytetu rządzącego, którego zadanie na tym polega, aby członków wszystkich wiódł do wspólnego celu i roztropnie stawał w obronie poszczególnych czynników całego organizmu, czynników, składających się w zgromadzeniu religijnym z nauki i obrzędów. Stąd potrójna w Kościele katolickim władza: dyscyplinarna, dogmatyczna i liturgiczna. – W końcu należy istotę tej władzy wywnioskować z jej powstania; z istoty zaś onej władzy wysnuć jej prawa i przywileje. W wiekach dawniejszych mniemano błędnie, że Kościół zewnątrz, bezpośrednio od Boga, otrzymał władzę, stąd słusznie uważano ją za autokratyczną. Ale obecnie pogląd to przestarzały. Jak Kościół wedle ich zapatrywań powstał z zespolenia samowiedz, tak podobnie wypłynęła władza z Kościoła samego. Władza więc, jak Kościół, dźwiga się z samowiedzy i stąd od niej zależy; jeśli zależnością tą gardzi, zamienia się w samowładztwo. Żyjemy przecież obecnie w czasie, w którym poczucie wolności najzupełniej się rozwinęło. W państwie świeckim wprowadziła samowiedza publiczna rządy nad ludami. A samowiedza jest jedna w człowieku, jak jedno jest w nim życie. Jeśli więc Kościół w sumieniach ludzkich nie chce rozbudzić i rozpłomienić walki wewnętrznej, winien demokratyczny przybrać ustrój, tym więcej, że zagraża mu zguba, jeśli tego nie uczyni. Bo trzeba by zaprawdę być z rozumu obranym, aby sądzić, że w poczuciu wolności, istniejącym obecnie, nastąpi zwrot kiedykolwiek. Skrępowane i powstrzymywane przemocą, wybuchnie tym gwałtowniej i zburzy Kościół i religię równocześnie. – Wszystko to wnioski modernistów, którzy usilnie szukają dróg, aby pogodzić władzę Kościoła z wolnością wierzących.

  1. Kościół i państwo

Ale Kościół winien nie tylko w obrębie własnej swojej dziedziny, ale i na zewnątrz przyjazne utrzymywać stosunki. Nie obejmuje bowiem świata sam jeden; obejmują go również inne stowarzyszenia, z którymi musi się stykać i obcować. Określić więc także należy prawa i obowiązki Kościoła wobec stowarzyszeń świeckich, a określić należy je jedynie na podstawie istoty Kościoła, jak nam ją przedstawiali moderniści. – W tym względzie posługują się zupełnie tymi samymi zasadami, które przytoczyliśmy wyżej, kiedy rozwijaliśmy poglądy ich o wiedzy i wierze. Tam mowa o przedmiotach, tu o celach. Jak więc ze względu na przedmiot wiara i wiedza wedle ich zapatrywań się wykluczają, tak wykluczą się wzajemnie państwo i Kościół ze względu na przyświecające im cele; państwo ze względu na cel doczesny, Kościół ze względu na cel duchowy. Kiedyś podporządkowano co prawda sprawy doczesne sprawom duchowym; rozprawiano o sprawach mieszanych, w których Kościół występował jako pan i król, nauczano bowiem, że Kościół ustanowił Bóg, jako twórca porządku nadprzyrodzonego, bezpośrednio. Ale taki pogląd odrzucają już filozofowie i historycy. Państwo więc rozdzielić należy od Kościoła, katolika od obywatela. Stąd ma katolik, ponieważ jest zarazem obywatelem, prawo i obowiązek, z pominięciem powagi Kościoła, z nieuwzględnieniem jego życzeń, wskazówek i przykazań, nawet z podeptaniem jego nagan, pełnić to, co wedle jego mniemania przyczynia się do pożytku państwa. Nadużyciem władzy kościelnej, które wszelkimi siłami należy usunąć, byłoby podawanie z jej strony obywatelowi normy działania. – A zasady te, Czcigodni Bracia, z których one wnioski się wysnuwa, zgadzają się najzupełniej z tymi, które poprzednik nasz, Pius VI, w konstytucji apostolskiej Auctorem fidei, uroczyście potępił (14).

Ale szkole modernistów nie wystarcza rozdział państwa od Kościoła. Jak wiara co do zjawiskowych, jak mówią, czynników, wiedzy poddać się winna, tak Kościół ulegać winien państwu w sprawach doczesnych. Zapatrywania tego nie głoszą oni dotąd otwarcie; zniewala ich jednak do niego ścisły wniosek logiczny. Przypuściwszy bowiem, że w sprawach doczesnych włada jedynie państwo a człowiek wierzący, nie zadowolony wewnętrznymi aktami religijnymi, wkracza w sferę aktów zewnętrznych, np. w sprawowanie i przyjmowanie Sakramentów, wtedy akty te podlegają zwierzchnictwu państwa. Cóż stanie się natenczas z władzą kościelną? Ponieważ aktami zewnętrznymi jedynie się objawia, zależeć będzie najzupełniej od państwa. Pod wpływem bowiem takiego wniosku znosi wielu z protestantów liberalnych wszelkie zewnętrzne obrządki święte a nawet wszelkie religijne zjednoczenie zewnętrzne i usiłuje wprowadzić tzw. religię indywidualną. – Jeśli moderniści otwarcie do tych konsekwencyj nie dochodzą, domagają się jednak, aby Kościół dobrowolnie za ich poszedł wskazówkami i do państwowego dostroił się organizmu. To ich pogląd o władzy dyscyplinarnej. – Zapatrywania ich bowiem o władzy doktrynalnej i dogmatycznej daleko są gorsze i zgubniejsze. Urząd nauczycielski Kościoła w następujący przedstawiają sobie sposób. Zjednoczenie religijne może jedynie w jedną skupić się całość, jeśli jedna jest zjednoczonych samowiedza i jedna formuła (wyznanie), którą się posługują. Podwójna ta jedność wymaga jednakże jakby powszechnego umysłu, którego zadaniem odszukanie i określenie formuły, odpowiadającej dokładniej ogólnej samowiedzy; umysł ten winien dostateczną posiadać władzę, aby formułę ustanowioną narzucił ogółowi. W tym połączeniu i jakby zlaniu: i umysłu wybierającego formułę, i władzy przepisującej ją, upatrują moderniści pojęcie urzędu nauczycielskiego Kościoła. Ponieważ urząd nauczycielski powoli wzrasta z poszczególnych samowiedz i publiczną posiada władzę na korzyść tychże samowiedz, wynika logicznie, że od samowiedzy zależy i stąd do organizmu ludności zastosować się winien. Jeśli się tedy samowiedzom poszczególnych ludzi zabrania, aby nowych uczuć jawnie i otwarcie nie wyznawali, a krytyce zamyka drogę, po której dogmat wiedzie do koniecznych faz rozwoju, nie jest to użyciem powierzonej ku ogólnemu pożytkowi władzy, ale jej nadużyciem. – Podobnie w samym wykonaniu władzy rządzić się należy taktem i umiarkowaniem. Potępienie i zakazanie jakiegoś dzieła bez wiedzy autora, bez wyjaśnienia z jego strony, bez rozprawy, graniczy zaprawdę z samowładztwem. – Więc i tu pośrednią jakąś odnaleźć trzeba drogę, aby nieskażone zachować prawa i władzy i równocześnie wolności. Tymczasem katolik tak postępować winien, aby publicznie wyrażał władzy najgłębszą cześć swoją, nie przestając jednakże hołdować swojemu widzimisię. – W ogólności taki wydają Kościołowi przepis: ponieważ cel władzy kościelnej jedynie do spraw duchowych się odnosi, należy usunąć wszelką okazałość zewnętrzną, która ją w oczach widzów tym wspanialej przyozdabia. Zapomina się przy tej sposobności zaprawdę o onym fakcie, że religia, lubo do dusz się odnosi, jednak nie w duszach jedynie się zamyka a cześć władzy oddana, spływa na Chrystusa, jej Założyciela.

  1. O ewolucji

Wreszcie, aby wyczerpać rzecz o wierze i różnorodnym jej objawie, trzeba, Czcigodni Bracia, przypatrzeć się pod koniec poglądom modernistów na rozwój obojga. – Główna tu zasada: w religii żyjącej nie ma nic niezmiennego i stąd zmieniać to trzeba. Na podstawie tej zasady dochodzą do najgłówniejszego prawie rozdziału swoich teorii, do ewolucji. Dogmat więc, Kościół, obrządki św., księgi, które jako święte czcimy, nawet wiara sama, poddać się winna prawom rozwoju, jeśli nie ma skrzepnąć. I dziwnym się to wydawać nie może, jeśli sobie uprzytomnimy, co moderniści o poszczególnych tych prawdach nauczają. Przypuszczając więc, że istnieje prawo takiego rozwoju, określają moderniści sami sposób tegoż rozwoju. Naprzód co do wiary. Pierwotna forma wiary była wedle ich teorii niewyrobiona i wspólna wszystkim ludziom, ponieważ z istoty ludzkiej i z ludzkiego powstała życia. Rozwój życiowy posunął ją dalej; nie przez nowe formy z zewnątrz wkraczające, lecz przez wzbierające wciąż uczucie religijne w samowiedzy. W dwojaki sposób dokonał się sam postęp: naprzód ujemnie, przez usunięcie jakiego bądź czynnika zewnętrznego, wynikającego np. z wpływów rodzinnych albo narodowych; następnie dodatnio, przez udoskonalenie umysłowe i obyczajowe człowieka. Wskutek tego udoskonalenia rozszerzyło się i wyjaśniło pojęcie bóstwa, a uczucie religijne stało się subtelniejsze. Jako przyczyny rozwijającej się wiary przytoczyć trzeba te same, które przytoczyliśmy powyżej, aby wytłumaczyć powstawanie wiary. Doliczyć jednakże należy do nich niektórych ludzi nadzwyczajnych (których nazywamy prorokami, a najpierwsze wśród nich miejsce zajmuje Chrystus); doliczyć ich należy, już dlatego, że w życiu i naukach otaczała ich pewna tajemniczość, którą wiara przypisała bóstwu; już też dlatego, że doszli do nowych, nieznanych przedtem doświadczeń, odpowiadających potrzebie religijnej każdego wieku. – Rozwój dogmatu z tego zwłaszcza powodu następuje, że wiara przezwyciężać musi przeszkody, zwalczać nieprzyjaciół, odpierać zarzuty. Dodać należy nieustanną jakąś dążność do dokładniejszego zgłębiania tajemnic wiary. W ten sposób, aby inne pominąć przykłady, stało się z Chrystusem: ów czynnik jakiś Boży, który wiara w nim upatrywała, rozrósł się powoli i stopniowo tak, że Chrystusa uważano za Boga. – Do rozwoju obrządku przyczynia się najwięcej potrzeba dostosowania się do obyczajów i podań ludowych; przyczynia się także potrzeba posługiwania się wewnętrzną siłą, uświęconą zwyczajem niektórych czynności. – W końcu jako przyczyna rozwoju Kościoła pojawia się ta okoliczność, że Kościół pogodzić się musi z zjawiskami historycznymi i ustrojami państwa świeckiego, wprowadzonymi publicznie. – W ten sposób rozprawiają moderniści o poszczególnych prawdach. Na tym miejscu jednakże pragniemy, zanim podążymy dalej, podnieść dobitnie tę teorię o koniecznościach albo nieodproszonych, jak mówią wyraźniej, potrzebach; podstawą ona bowiem i podwaliną nie tylko przedstawionych już zagadnień, ale sławnej onej metody, którą zowią historyczną.

Pozostając jeszcze przy teorii rozwoju, zauważyć nadto musimy, że, lubo potrzeba albo konieczność pobudza do rozwoju, mógłby jednak on rozwój, podtrzymywany jedynie przez te dwa czynniki, łatwo przekroczyć granice tradycji a stąd oderwać się od pierwotnej zasady życiowej i raczej do zguby wieść, aniżeli do postępu. Określmy zatem, uwydatniając pogląd modernistów dokładniej, rozwój jako wynik walki dwóch sił, z których jedna dąży do postępu, druga pociąga do konserwatyzmu. – Siła zachowawcza żyje w Kościele i zawiera się w tradycji. Utrzymuje ją władza religijna; czyni ona to prawnie, bo w istocie władzy leży obrona tradycji; czyni też faktycznie, bo władza, wyniesiona ponad zmiany życia, nie odczuwa popędu do postępu albo wcale albo częściowo tylko. Na odwrót: siła rwąca do postępu i odpowiadająca potrzebom wewnętrznym, kryje się i działa w samowiedzach ludzi prywatnych, zwłaszcza w samowiedzach tych ludzi, którzy odczuwają, jak mówią, życie bezpośredniej i głębiej. – Tu podnosi już, Czcigodni Bracia, głowę, jak widzimy, ona zgubna bardzo teoria, która pokątnie wprowadza świeckich ludzi do Kościoła jako czynniki postępu. – Z wspólności pewnej i zgody pomiędzy tymi dwoma siłami, pomiędzy siłą zachowawczą i postępową, pomiędzy władzą a samowiedzami ludzi prywatnych, powstaje rozwój, powstają zmiany. Bo samowiedze ludzi prywatnych, albo niektóre z nich, oddziałują na samowiedzę zbiorową; ta znowu oddziałuje na przełożonych, zniewalając ich do zawarcia i dochowania układów. – Łatwo stąd zrozumieć, czemu się moderniści tak dziwią, skoro się ich zgani albo ukarze. Co im się poczytuje za winę, to oni za święty swój uważają obowiązek. Nikt nie ma lepszej potrzeby samowiedzy jak oni, bo bezpośredniej ją odczuwają, aniżeli władza kościelna. Gromadzą więc niejako w sobie one potrzeby i stąd zniewala ich obowiązek, aby podnosili głos publicznie i pisali. Niech ich gani władza, jeśli się jej podoba; oni na poczuciu obowiązku się opierają i z wewnętrznego wiedzą doświadczenia, że nie zasługują na nagany, ale na pochwały. Wiedzą dobrze, że rozwój niemożliwy bez walki a walki niemożliwe bez ofiar: są więc sami ofiarami jak prorocy i Chrystus. Nie zrażają się do władzy, choć im sprawia przykrości: przyznają wprost, że spełnia swój obowiązek. Skarżą się jedynie, że się ich wcale nie słucha; w ten sposób wstrzymuje się ruch duchowy: ale przyjdzie z całą pewnością godzina, że ustanie zwłoka, bo prawa rozwoju można zacieśnić, ale nie można ich zniszczyć. Postępują więc na obranej drodze: postępują mimo nagan i kar, ukrywając niesłychaną zuchwałość pod płaszczykiem udanej pokory. Uchylają karki pozornie, ale ręką i sercem przeprowadzają tym zuchwalej swoje zamysły. W ten sposób działają ze świadomością zupełną i rozwagą: już to sądząc, że władzę należy podniecać, ale nie burzyć; już też zostając w obrębie Kościoła z konieczności, aby zmienić niepostrzeżenie samowiedzę zbiorową: głosząc to jednakże przyznają, lubo tego nie wiedzą, że samowiedza zbiorowa od nich się różni i niepowołani narzucają się na jej tłumaczów.

W ten sposób więc, Czcigodni Bracia, nie ma za wpływem modernistów istnieć w Kościele nic stałego i niezmiennego. W poglądzie tym wyprzedzili ich jednakże ci, o których już poprzednik nasz, Pius IX, pisał: "Nieprzyjaciele ci objawienia Bożego najwyższymi pochwałami obsypują postęp ludzki, usiłując go nieopatrznie a świętokradzko zupełnie wprowadzić do wiary katolickiej, jakby wiara sama nie Bożym, ale ludzkim była dziełem albo wymysłem filozoficznym, który ludzką siłą wytworzyć można" (15). – O objawieniu zwłaszcza i dogmacie nie głoszą moderniści nic nowego, bo to ta sama teoria, którą potępił Syllabus Piusa IX tymi słowy: "Objawienie Boże jest niedoskonałe i stąd podlega nieustannemu i nieskończonemu rozwojowi, który odpowiada rozwojowi umysłu ludzkiego" (16); uroczyściej zaś potępił tę teorię Sobór Watykański słowy: "Nauka wiary, objawiona przez Boga, nie jest umysłom ludzkim przedłożona jako wymysł filozoficzny, ale oddana jako depozyt Boży oblubienicy Chrystusowej, aby ją strzegła wiernie i nieomylnie objaśniała. Stąd należy też zachować zawsze to znaczenie dogmatów św., które Kościół św., Matka, określił, a nie wolno kiedykolwiek pod pozorem albo płaszczykiem głębszego zrozumienia od niego odstępować" (17). Tym sposobem zaprawdę nie tylko nie powstrzymuje się zrozumienia prawd naszych, także co do wiary, ale podtrzymuje się je i popiera. Stąd mówi dalej Sobór Watykański: "Niech się więc krzewi i silnie rozwija zrozumienie, wiedza, mądrość: i poszczególnych ludzi i całej ludzkości, jednego człowieka i całego Kościoła, ludzi rozmaitych lat i rozmaitych wieków, ale w swoim jedynie obrębie, w tym samym dogmacie, w tym samym znaczeniu, w tej samej wiedzy" (18).

  1. Modernista jako historyk i krytyk
  1. Zastosowanie agnostycyzmu

Ukazawszy wśród popleczników modernizmu filozofa, wierzącego i teologa, uwzględnimy teraz jeszcze historyka, krytyka, apologetę i reformatora.

Niektórzy z modernistów, którzy się badaniem dziejów zajmują, lękają się, jak się zdaje, niezmiernie, żeby ich nie uważano za filozofów; wyznają nawet, że zbywa im zupełnie na uzdolnieniu filozoficznym. Wyznanie to niesłychanie podstępne: aby nikt nie sądził, że przejęci są z góry poglądami filozoficznymi i stąd nie są wcale, jak się mówi, obiektywni. W rzeczywistości jednak historia ich i krytyka przesiąkły filozofią a rozprawy ich najzupełniej wynikiem są ich zasad filozoficznych. Zrozumie to łatwo, kto się metodzie ich przypatrzy. – Pierwsze trzy tzw. prawa onych historyków i krytyków są to te same zasady, które powyżej przytoczyliśmy z filozofii: agnostycyzm, teoria zmiany (transfiguratio) zjawisk przez wiarę, oraz druga teoria, którą nazwaliśmy teorią odmiany (defiguratio). Podajemy teraz wnioski z praw poszczególnych. – Na podstawie agnostycyzmu zajmuje się historia jak wiedza ścisła, jedynie zjawiskami. Stąd należy i Boga i wszelki wpływ Boży w sprawach ludzkich przydzielić wierze, jako dziedzinie, do której jedynie należy. Jeśli więc zajdzie jakieś zjawisko, z podwójnego składające się czynnika, Boskiego i ludzkiego, jak Chrystus, Kościół, Sakramenty i inne podobne zjawiska, należy je tak rozłączyć i rozgraniczyć, że czynnik ludzki przydzieli się historii, czynnik Boski wierze. Stąd rozpowszechnione wśród modernistów rozróżnianie pomiędzy Chrystusem historycznym a Chrystusem wiary, pomiędzy Kościołem historycznym a Kościołem wiary, pomiędzy Sakramentami historycznymi a Sakramentami wiary i inne podobne często rozróżniania. – Dalej, ten sam czynnik ludzki, który jako historyczny zagarniają jako swoją własność, i jaki w pomnikach się pojawia, należy uważać jako wyniesiony przez wiarę za pomocą zmiany (transfiguratio) ponad warunki historyczne. Trzeba więc dodatki, wytworzone przez wiarę, znowu odłączyć i wierze samej oraz historii przekazać; w Chrystusie więc np. odrzucić należy wszelkie objawy, które sięgają ponad stosunki ludzkie, czy sięgają ponad naturę ludzką, jak ją ukazuje psychologia, czy też ponad miejsce i czas, w których żył Chrystus. – Na podstawie trzeciej zasady filozoficznej w końcu, biorą nawet zdarzenia, które dziedziny historycznej nie przekraczają, na przetak, odłączając i przekazując również wierze wszelkie te objawy, które w tzw. logice faktów się nie mieszczą albo osobom nie odpowiadają. Tak nie powiedział wedle ich widzimisię Chrystus słowa, którego by tłum słuchający Go nie mógł zrozumieć. Stąd wykreślają z rzeczywistej Jego historii i pozostawiają wierze wszelkie alegorie, zachodzące w Jego mowach. Nasuwa się może pytanie, jakim prawem podejmują te rozróżniania? Na podstawie uzdolnienia ludzkiego, na podstawie stanowiska, na podstawie ogółu warunków jakiegoś faktu: jednym słowem, jeśli dobrze rozumiemy, na podstawie zasady, która w końcu staje się subiektywną tylko. Usiłują osobę Chrystusa wcielić w siebie i w Jego osobie działać: a co by sami w podobnych czynili warunkach, to przenoszą zupełnie na Chrystusa. – Tak więc, aby sprawę tę zakończyć, głoszą z góry (a priori) i na podstawie pewnych zasad filozoficznych, którymi się posługują, acz, jak twierdzą filozofii nie znają, że w tzw. rzeczywistej historii Chrystus nie jest Bogiem i nic Bożego nie zdziałał; jako człowiek zaś czynił i mówił, co Mu oni, przenosząc się w Jego czasy, czynić i mówić pozwalają.

Jak historia jednakże wnioski swe zapożycza od filozofii, tak krytyka od historii. Krytyk bowiem, idąc śladami historyka, dzieli pomniki przeszłości na dwa rodzaje. Co z nich po onym potrójnym oddzieleniu pozostaje, przeznacza dla rzeczywistej historii; resztę odrzuca do historii wiary albo historii wewnętrznej. Dwie te bowiem historie dokładnie rozróżniają; a historię wiary, co podnosimy umyślnie, przeciwstawiają historii rzeczywistej, jako rzeczywistej. Stąd, jak zaznaczyliśmy już, podwójny Chrystus; jeden rzeczywisty, drugi, który w rzeczywistości nigdy nie istniał, lecz do wiary należy; jeden, który w pewnym żył miejscu i pewnym czasie, drugi, którego znajduje się jedynie w pobożnych rozważaniach wiary: takim np. jest Chrystus, którego przedstawia Ewangelia św. Jana: jest ona, jak twierdzą, od początku do końca rozmyślaniem.

  1. Zastosowanie immanencji życiowej

Na tym nie ogranicza się jednakże panowanie filozofii nad historią. Po rozdzieleniu pomników dziejowych, jak wykazaliśmy, na dwa rodzaje, zbliża się znowu filozof ze swoim dogmatem o immanencji życiowej i wyrokuje, że wszystkie zdarzenia w historii Kościoła wyjaśnić należy emanacją życiową. A ponieważ powodu albo warunku wszelkiej życiowej emanacji szukać należy w jakiejś konieczności albo potrzebie, więc i zdarzenie uważać trzeba jako pojawiające się po onej potrzebie i historycznie po niej musi nastąpić. – Jak się wobec tego założenia zachowa historyk? Badając na nowo pomniki dziejowe, uwydatnione w księgach św. albo z innych pochodzące źródeł, zestawia na ich podstawie poszczególne konieczności, odnoszące się to do dogmatu i do obrządków św., to do innych spraw, które się w Kościele po kolei pojawiały. Zestawienie to oddaje krytykowi. Ten zajmuje się pomnikami, przeznaczonymi dla historii wiary; rozdziela je na poszczególne wieki w ten sposób, że każdy pomnik odpowiada onemu zestawieniu: pamiętając zawsze o zasadzie, że zdarzenie następuje po potrzebie, opowiedzenie zaś zdarzenia po zdarzeniu samym. Zdarzyć się może co prawda czasem, że niektóre części Pisma św., np. Listy, są zdarzeniem, wytworzonym potrzebą. Bądź co bądź, istnieje prawo, że wiek każdego pomnika dziejowego oznaczyć należy jedynie na podstawie czasu każdorazowej potrzeby, pojawiającej się w Kościele. –

  1. Zastosowanie ewolucjonizmu

Odróżnić trzeba prócz tego powstanie jakiegoś faktu od jego rozwoju: co w jednym dniu powstać może, wzrasta jedynie w przeciągu czasu. Stąd winien krytyk pomniki dziejowe, podzielone już, jak widzieliśmy, dzielić po raz drugi, odróżniając te, które odnoszą się do powstania faktu, od tych, które należą do jego rozwoju, i znowu je uporządkować wedle czasu.

Wtedy na nowo występuje filozof, przykazując historykowi, aby poszukiwaniami swymi tak kierował, jak przepisują zasady i reguły ewolucji. W tym celu winien historyk pomniki dziejowe zbadać raz jeszcze; wnikać w okoliczności i warunki, wśród których Kościół w poszczególnych znajdował się wiekach, w jego siłę zachowawczą, w potrzeby wewnętrzne i zewnętrzne, które pobudzały do postępu, w przeszkody, które się nasuwały, jednym słowem: w wszystkie te szczegóły, które przyczynić się mogą do oznaczenia, w jaki sposób prawa ewolucji się uwydatniały. Po tej historii rozwoju kreśli historyk jakby szkic dziejów. Pomaga mu krytyk i dobiera resztę pomników dziejowych. Historyk chwyta za pióro i dzieje ukończone. – Komu, pytamy się, przypisać należy tę historię? Historykowi czy krytykowi? Żadnemu z nich; raczej filozofowi. Wszystko dzieje się tam przez aprioryzm: a aprioryzm, w którym roi się od herezyj. Szkoda naprawdę tych ludzi, o których powiedziałby Apostoł: "Znikczemnieli w myślach swoich... Albowiem powiadając się być mądrymi, głupimi się stali" (19), ale gniew święty budzą, zarzucając Kościołowi, że pomniki dziejowe tak miesza i ustawia, że przemawiają na jego korzyść. Podsuwają Kościołowi to, co czują, że sumienie im jak najwyraźniej wyrzuca.

  1. Krytyka tekstu

Z tego rozdzielenia i ułożenia pomników dziejowych w pewne okresy wynika bezpośrednio, że ksiąg św. nie można tym autorom przydzielić, którym się je w rzeczywistości przypisuje. Stąd bez wahania twierdzą moderniści często, że one księgi, zwłaszcza Pięcioksiąg i trzy pierwsze Ewangelie powstały stopniowo z krótkiego opowiadania pierwotnego przez dodatki, tj. przez uzupełnienia, wsunięte dla teologicznej czy alegorycznej interpretacji, albo też przez wtręty, zamieszczone celem połączenia zdań różnorodnych. – Uznać bowiem, aby zwięźlej i jaśniej się wyrazić, należy ewolucję żywotną ksiąg św., z rozwoju wiary powstającą i odpowiadającą wierze. – Dodają zaś, że ślady tego rozwoju tak są widoczne, że można by niemal historię jego napisać. I piszą ją rzeczywiście, a piszą z taką pewnością siebie, że zdawać by się mogło, iż patrzeli na poszczególnych autorów, którzy w różnych wiekach do powiększenia ksiąg św. się przyczyniali. Aby poglądy swe udowodnić, powołują się na tzw. krytykę tekstu; silą się na wykazanie, że to lub owo zdarzenie albo słowo nie jest na miejscu i inne tym podobne przytaczają powody. Można by słusznie twierdzić, że utworzyli sobie jakby pewne wzory opowiadań albo mów, na podstawie których z silnym przekonaniem wykrywają, co na swoim a co nie na swoim znajduje się miejscu. W jaki sposób na tej drodze przywłaszczać sobie mogą prawo wyrokowania, niech osądzi, kto może. Ale kto by ich słuchał rozprawiających o swoich uczonych badaniach nad księgami św., w których tak wiele odnaleźli nieścisłości, mógłby mniemać, że nikt przed nimi nie przerzucał kart tych ksiąg a ona nieprzejrzana prawie liczba Doktorów, którzy na pewno znacznie przewyższali ich zdolnością, uczonością i życia świętością, nie zgłębiła ich dokładnie. A przecież Doktorowie ci, bardzo uczeni, nie tylko pod żadnym względem nie ganili ksiąg św., ale im głębiej je badali, tym gorętsze składali dzięki Bogu, że w ten sposób raczył mówić z ludźmi. Ale nasi Doktorowie nie posługiwali się wobec ksiąg św. tymi środkami, jakich używają moderniści! nie uczyła ich przecież i nie wiodła filozofia, która rozpoczyna od negacji Boga, nie uważali też samych siebie za wyrocznię.

  1. Zakończenie

Sądzimy więc, że wyjaśniona już metoda historyczna modernistów. Kroczy naprzód filozof; historyk za nim podąża, potem oświadcza się po kolei krytyka wewnętrzna i krytyka tekstu. A ponieważ pierwszej przyczynie przysługuje prawo wpływania na przyczyny następne, wynika, że taka krytyka nie jest krytyką jakąś, ale słusznie krytyką agnostyczną, immanentystyczną, ewolucjonistyczną się zowie: i stąd człowiek wyznający i zastosowujący ją, wyznaje zawarte w niej błędy i sprzeciwia się prawdzie chrześcijańskiej. – Dlatego mogłoby się dziwną wydawać, że wśród katolików poplecznicy takiej krytyki dziś tak wielkie posiadają znaczenie. Ma ten objaw podwójną przyczynę: przede wszystkim łączność, którą historycy i krytycy tego rodzaju ściśle są ze sobą zespoleni bez względu na narodowość i religię: następnie niesłychana zuchwałość, z jaką orzeczenie jednego z nich wszyscy inni podnoszą i sławią jako postęp wiedzy: skoro zaś ktoś orzeczenie to wedle własnego ocenia zapatrywania, napadają na niego zwartym szeregiem; jeśli mu przeczy, oskarżają go o ignorancję; jeśli je przyjmuje i broni go, obsypują go pochwałami. Stąd wielu uwiedzionych; gdyby dokładniej sprawę rozważyli, ogarnęłoby ich przerażenie. – Pod tym przemożnym wpływem błądzących a wskutek nieoględnego przytakiwania słabych umysłów, powstaje wokoło jakby zakażenie powietrza, które wnika wszędzie i szerzy truciznę. – Ale przejdźmy już do apologety.

  1. Modernista jako apologeta
  1. Cel apologetyczny

Pod dwojakim względem zależy on u modernistów od filozofa. Pośrednio naprzód, przez posługiwanie się jako dowodem historią, spisaną, jak widzieliśmy, pod wpływem filozofa: następnie bezpośrednio przez zapożyczanie u niego zasad i poglądów. Stąd on rozpowszechniony w szkole modernistów aksjomat, że nowa apologetyka winna zagadnienia religijne rozwiązywać badaniami historycznymi i psychologicznymi. Dlatego to rozpoczynają modernistyczni apologeci dzieło swe upomnieniem racjonalistów, że religii nie bronią księgami św., ani też poglądami historycznymi, utartymi w Kościele a utworzonymi wedle starej metody; lecz bronią jej historią realną, zestawioną wedle nowych zasad i nowej metody. A głoszą nie w tym celu, aby argumenty swe stosowali do przeciwnika (ad hominem argumentati), ale dlatego, że w rzeczy samej wedle ich przekonania taka jedynie historia orzeka prawdę. O zaznaczenie sumienności w swych pracach się nie troszczą: znani są już u racjonalistów, wysławiani już u nich jako towarzysze pod jedną walczący chorągwią: a z pochwały, którą by prawdziwy katolik ze wstrętem odrzucił, cieszą się i przeciwstawiają ją naganom Kościoła. – Ale przypatrzmy się już, jak oni uprawiają apologetykę. Cel, który sobie wytykają, na tym polega, aby człowieka, pozbawionego dotąd wiary, przywieść do takiego doświadczenia o wierze katolickiej, jakie wedle ich zapatrywania podwaliną jest wiary.

  1. Zastosowanie agnostycyzmu

Podwójna do tego celu prowadzi droga: jedna obiektywna, druga subiektywna. Pierwsza wynika z agnostycyzmu a zmierza do wykazania, że w religii, zwłaszcza katolickiej, istnieje siła żywotna, która psychologa i historyka przenikliwego przekonuje, iż w historii religii ukrywa się coś tajemniczego. Aby to wykazać, należy udowodnić, że religia katolicka istniejąca obecnie, jest zupełnie tą samą, którą założył Chrystus, czyli, że jest ona jedynie rozwojem ziarenka, wniesionym przez Chrystusa. Najprzód więc wyjaśnić należy, co to za ziarenko. Usiłują zagadnienie to wytłumaczyć takim zdaniem: Chrystus głosił przyjście Królestwa Bożego, które niebawem miało być założone, i zapewniał, że sam będzie Mesjaszem, tzn. założycielem i twórcą zesłanym przez Boga. Następnie wykazać należy, w jaki sposób ziarenko to tkwiące w wierze katolickiej (immanens) i pozostające w niej (permanens), rozwinęło się powoli i wedle dziejów a zastosowało do bieżących okoliczności, wyrywając z nich z siłą żywotną (vitaliter) korzystne dla siebie idee dogmatyczne, obrzędowe, ustrojowe, a przełamując tymczasem narzucające się przeszkody, zwyciężając przeciwników, wychodząc z tryumfem z prześladowań i walk wszelakich. Ale skoro się wykaże, że wszystkie te czynniki, tj. przeszkody, przeciwnicy, prześladowania, walki, a zarazem żywotność i wydajność Kościoła, były tego rodzaju, że prawa rozwoju, występujące w dziejach Kościoła w całej pełni, dziejów tych dokładnie wyjaśnić nie mogą, wtedy pojawi się ona tajemniczość (incognitum) i narzuci się sama. – W taki to sposób oni rozumują. W toku jednakże rozumowania zapominają o tym szczególe, że wyjaśnienie onego pierwotnego ziarenka przypisać należy aprioryzmowi filozofa agnostyka i ewolucjonisty, oraz, że ziarenko samo tak określają, aby zgadzało się z ich zamysłami.

  1. Apologetyka modernistyczna

Usiłując jednakże przytoczonymi dowody obronić i wyjaśnić religię katolicką, przyznają nowi apologeci zupełnie otwarcie, że w niej razi niejedno. Oświadczają nawet wręcz z niedwuznacznym wcale zadowoleniem, że i w dogmatach odnajdują błędy i sprzeczności: dodają jednak, że okoliczność tę nie tylko można wytłumaczyć, ale co dziwna, że ona najsłuszniej się pojawia. Tak więc znajduje się wedle nich w księgach św. wiele błędnych poglądów naukowych i historycznych. Ale nie chodzi tam wedle ich mniemania o nauki ścisłe albo historię, ale o religię jedynie i obyczaje. Nauki ścisłe i historia są tam jakby zasłoną, w której się ukrywają doświadczenia religijne i moralne, aby się łatwiej pomiędzy ludem rozszerzały; ponieważ lud inaczej by onych doświadczeń nie zrozumiał, szkodziłaby mu raczej, aniżeli dopomagała doskonalsza nauka ścisła albo historia. Dalej posiadają wedle ich wyjaśnień księgi św., ponieważ z natury są religijne, odrębne swe życie: a i życie ma swoją prawdę i logikę, inną zaprawdę, jak prawda i logika rozumu, nawet innego zupełnie porządku, tzn. prawdę przyrównania i dostosowania się: i do tak zwanego środowiska (medium), w którym się żyje, i do celu, dla którego się żyje. W końcu posuwają się bez wszelkiego umiarkowania do twierdzenia nawet, że cokolwiek się w życiu pojawia, prawdziwe jest i słuszne. – My zaś, Czcigodni Bracia, dla których jedna jedyna tylko istnieje prawda a o księgach św. to mamy przekonanie, że "pod natchnieniem Ducha Świętego napisane, Bogu zawdzięczają początek" (20), twierdzimy, że to ich zapatrywanie równa się przypisywaniu Bogu kłamstwa dla korzyści albo kłamstwa usłużnego: a oświadczamy słowy św. Augustyna: "Jeśli się raz przypuści u takiego autorytetu naczelnego jakieś kłamstwo usłużne, nie pozostanie z onych ksiąg ani cząstka, której by, skoro ona komuś wydawać się będzie przykrą dla obyczajów albo niemożliwą dla wiary, wedle tej samej niezmiernie zgubnej reguły nie położono na karb zamysłu i powagi mijającego się z prawdą autora" (21). Jako skutek podaje tenże sam św. Doktor: "W nim, tj. w Piśmie św., uwierzy człowiek, co zechce, a czego nie zechce, nie uwierzy". – Ale modernistyczni apologeci idą śmiało naprzód. Przyznają jeszcze, że w księgach św. nieraz zachodzą rozumowania ku udowodnieniu jakiejś prawdy, pozbawione wszelkiej podwaliny rozumnej; takimi są rozumowania, wspierające się na proroctwach. Ale i tych rozumowań bronią jako pewnych ozdób kaznodziejskich, które usprawiedliwia życie. Cóż dalej? Pobłażają mniemaniu a nawet głoszą je, że Chrystus sam omylił się widocznie w oznaczeniu przyjścia Królestwa Bożego: a dziwną się to wydawać nie może; podlegał przecież i sam prawom życia. – Cóż sądzą następnie o dogmatach Kościoła? Roi się w nich również od wyraźnych sprzeczności: ale pominąwszy, że logika życia się na nie zgadza, nie sprzeciwiają się one prawdzie symbolicznej; chodzi w nich o nieskończoność, a nieskończoność w nieskończony objawiać się może sposób. W końcu tak brednie te swoje udowadniają i podtrzymują, że bez wahania głoszą, iż Bogu nie można oddać czci znamienitszej, jak głosząc o Nim sprzeczne poglądy. – A skoro sprzeczność się udowodni, czegóż udowodnić nie można?

  1. Zastosowanie immanencji

Ale niewierzącego dotąd człowieka można nie tylko obiektywnymi, ale i subiektywnymi dowody przygotować do wiary. W tym celu wracają apologeci modernistyczni do teorii immanencji. Usiłują bowiem przekonać człowieka, że w najtajniejszych głębinach jego istoty i jego życia ukrywa się pragnienie i potrzeba jakiejś religii, a religii nie jakiejkolwiek, ale takiej zupełnie, jaką jest religia katolicka; domaga się tego wprost wedle ich mniemania doskonały rozwój życia. – Na tym miejscu gorzko uskarżyć się musimy, że nie zbywa na katolikach, którzy, lubo teorię immanencji jako teorię odrzucają, jednak się nią w apologetyce posługują; czynią to tak nieostrożnie, że, jak się zdaje, upatrują w naturze ludzkiej nie tylko uzdolnienie i dostosowanie się do porządku nadprzyrodzonego, co i apologeci katoliccy z słusznymi ograniczeniami wykazywali zawsze, ale prawdziwą i zupełną konieczność. – Co prawda należą moderniści, głoszący potrzebę religii katolickiej, do modernistów, zwiących się umiarkowanymi. Bo ci, których integralistami mianować można, usiłują niewierzącemu jeszcze człowiekowi udowodnić, że w nim ukrywa się ziarenko, które się znajdowało w samowiedzy Chrystusa, i przez Chrystusa ludziom zostało przekazane. – Przekonaliśmy się więc, Czcigodni Bracia, że metoda apologetyczna, w ogólnych przedstawiona zarysach, zgadza się zupełnie z ich teoriami: metoda zaprawdę, jak i teorie, pełne błędów, nie do zbudowania przydatne, ale do zburzenia, nie do pozyskania ludzi dla wiary katolickiej, ale do przywiedzenia katolików do herezji, a nawet do zupełnego zniweczenia wszelkiej religii.

  1. Modernista jako reformator

Krótko załatwimy się jeszcze z modernistą jako reformatorem. Wywody nasze dotychczasowe wykazują dostatecznie, jak potężna a płomienna żądza odnawiania ogarnia tych ludzi. A żądza ta odnosi się do wszelkich spraw katolickich. – Odnowić pragną filozofię, zwłaszcza w seminariach duchownych; chcą więc usunąć filozofię scholastyczną do historii filozofii pomiędzy inne przestarzałe już systemy a młodzież uczyć filozofii nowożytnej, która jedynie jest prawdziwą i czasom naszym odpowiada. – W sprawie odnowienia teologii wyrażają życzenie, aby tzw. teologia naturalna wspierała się na filozofii nowożytnej. Teologia zaś pozytywna winna wedle ich żądań wznosić się na historii dogmatów. – W rozprawach i wykładach historycznych domagają się uwzględnienia swojej metody i zasad nowożytnych. – Dogmaty i rozwój dogmatów należy wedle ich orzeczenia pogodzić z wiedzą ścisłą i historią. – Co się katechezy tyczy, żądają, aby w katechizmach te jedynie zamieszczano dogmaty, które odnowiono i które lud rozumie. – W obrządkach św. zmniejszyć należy wedle ich mniemania zewnętrzne formy nabożeństwa i rozrost ich powstrzymać. Inni jednakże moderniści, hołdujący więcej symbolizmowi, okazują pod tym względem więcej pobłażliwości. – Wołają głośno o reformę władzy duchownej pod każdym względem, przede wszystkim jednakże pod względem karności i nauczania. Stąd winna się ona zewnętrznie i wewnętrznie pogodzić z tzw. samowiedzą nowoczesną, która zupełnie skłania się do demokracji: dlatego kler niższy a nawet świeccy ludzie winni uczestniczyć w zarządzie Kościoła a władzę, skupioną i ześrodkowaną zbytnio, trzeba decentralizować. – Pragną, aby kongregacje rzymskie dla spraw kościelnych również zmieniono, zwłaszcza tzw. kongregację Św. Oficjum i kongregację Indeksu. – Twierdzą także, że działalność władzy kościelnej w sprawach politycznych i społecznych należy zmienić, aby nie wkraczała w ustawy świeckie, ale dostosowała się do nich i przenikała je swoim duchem. – W sprawie obyczajów przyswajają sobie zasadę amerykanizmu, że cnoty czynne przenosić trzeba nad cnoty bierne i rozwijać je ich wykonywaniem. – Duchowieństwo chcą tak ukształtować, żeby dawną odznaczało się pokorą i ubóstwem; nadto, żeby w poglądach swoich i czynach wyznawało zasady modernizmu. – Nie zbywa w końcu i na takich reformatorach, którzy idąc zbyt pochopnie za głosem wodzów protestanckich, życzą sobie, aby znieść św. celibat w kapłaństwie. – Czyż się dzieje więc jeszcze coś w Kościele, czego by przez nich albo wedle ich orzeczeń nie należało zreformować?

Zakończenie części I

Modernizm zespołem wszelkich herezyj

Może niejednemu, Czcigodni Bracia, wydawało się, żeśmy w przedstawieniu całej tej historii zbyt długo się rozwodzili. Nieodzowna to rzecz, już to, aby zapobiec zwykłemu zarzutowi, że poglądów ich nie znamy; już też, aby wykazać, że w modernizmie nie chodzi o niejasne jakieś i nieuporządkowane teorie, ale o system jednolity i zaokrąglony, w którym z jednej tezy z koniecznością wynikają wszelkie inne wnioski. Stąd rozwinęliśmy ich system prawie dydaktycznie, nie pomijając niekiedy dziwacznych wyrażeń, którymi posługują się moderniści. – Skoro teraz cały ten system jakby jednym obejmiemy rzutem oka, nie zdziwi się nikt, jeśli go określimy jako zespolenie herezyj. Zapewniamy, że, gdyby ktoś był zapragnął zestawić treść wszystkich błędów około wiary, nie mógłby tego uczynić dokładniej, jak to uczynili moderniści. A nawet posunęli się oni dalej, niwecząc nie tylko religię katolicką, ale, jak już zaznaczyliśmy, niwecząc zupełnie religię wszelką. Stąd ono uznanie dla nich u racjonalistów: stąd radość u tych racjonalistów, którzy wyrażają głośno zadowolenie swoje nad pozyskaniem takich sprzymierzeńców pełnych zapału, jakimi są moderniści. – Powróćmy bowiem na chwilę, Czcigodni Bracia, do onej zgubnej bardzo teorii agnostycyzmu. Teorią tą zamyka się człowiekowi przystęp do Boga ze strony rozumu a otwiera odpowiedniejszy rzekomo przystęp ze strony jakiegoś uczucia i działalności duszy. Ale widoczną to, że na próżno zupełnie. Uczucie bowiem duszy odpowiada wpływowi, jaki wywiera rozum albo zmysły zewnętrzne. Wstrzymajmy zupełnie działanie rozumu a człowiek podąży za zmysłami zewnętrznymi, ku którym przecież się skłania. I z innego jeszcze względu błędne to zapatrywanie; fantazje bowiem jakieś o uczuciu religijnym nie stłumią przekonania ogólnego: przekonanie zaś ogólne poucza nas, że poruszenie jakieś duszy i zajęcie się jej czymś, nie przyczynia się do zbadania prawdy tj. prawdy rzeczywistej, ale zbadanie tej prawdy raczej utrudnia; bo ona inna prawda, prawda subiektywna, która wynikiem jest wewnętrznego uczucia i działalności, przydać się może do umysłowej zabawki, ale nie przyniesie żadnych namacalnych korzyści człowiekowi, któremu zależeć wielce na tym powinno, czy poza nim istnieje Bóg, w którego ręce wpadnie kiedyś. – Ale jako wyjaśnienie ważnej tej sprawy wprowadzają doświadczenie. Cóż ono jednakże pomóc może uczuciu? Prócz większej siły nie przynosi mu ono żadnych korzyści; siłą tą wzmacnia się stosunkowo przeświadczenie o prawdzie przedmiotu. Ale dwa te objawy nie mogą sprawić, aby ono uczucie przestało być uczuciem, nie zmieniają też jego istoty, narażonej zawsze na pomyłkę, jeśli rozum nie włada; potwierdzają nawet oną pomyłkę i powiększają ją, bo im silniejsze uczucie, tym więcej jest uczuciem. – Ponieważ mowa tu o uczuciu religijnym i zawartym w nim doświadczeniu, wiecie dobrze, Czcigodni Bracia, jakiej roztropności w tym względzie potrzeba, oraz jakiej nauki, która roztropnością włada. Wiecie to z obcowania z duszami, zwłaszcza tymi, w których wybujało uczucie: wiecie z dzieł ascetycznych: chociaż moderniści nimi pomiatają, tkwi w nich nauka daleko głębsza, zmysł spostrzegawczy daleko przenikliwszy, aniżeli ten, który oni przypisują sobie. Nam się wydaje rzeczą nierozumną a przynajmniej niesłychanie nieroztropną: takie wewnętrzne doświadczenie, jakie zachwalają moderniści, bez zbadania uważać za nieomylne. Czemuż tedy, mówiąc nawiasem, nie przypisuje się takiej niewzruszonej pewności, jaką się te doświadczenia rzekomo odznaczają, onemu doświadczeniu, które tysiące tysięcy katolików posiada o bezdrożu, na którym postępują moderniści? Czyliż to doświadczenie jest jedynie błędne i mylne? Większa część bowiem ludzi silnie jest i będzie o tym przekonana, że przez uczucie jedynie i doświadczenie, bez pomocy wyjaśnienia ze strony rozumu, do poznania Boga dojść nie można. Pozostaje więc znowu ateizm i niewiara. – A niech moderniści nie rokują sobie lepszych nadziei z swojej teorii symbolizmu. Jeśli bowiem wszelkie tzw. umysłowo-religijne pojęcia są jedynie symbolami, czemuż by i pojęcie Boga i pojęcie osobowości Boga nie miały być symbolami? wtedy jednakże podaje się w wątpliwość osobowość Boga a otwiera drogę do panteizmu. – Do najszczerszego panteizmu wiedzie też inna teoria, teoria o immanencji Bożej. Pytamy bowiem czy ona immanencja odróżnia Boga od człowieka, czy nie odróżnia. Jeśli odróżnia, czemuż odbiega tedy od nauki katolickiej, albo czemuż zarzuca naukę o objawieniu zewnętrznym? Jeśli nie odróżnia, zawiera panteizm. Wszakże ta immanencja modernistów głosi wprost, że wszelkie zjawisko powstaje w samowiedzy człowieka jako człowieka. Ścisłe więc rozumowanie wnosi stąd, że Bóg i człowiek jest jedno i to samo: a to jest panteizmem. – Głoszona przez nich różnica pomiędzy nauką a wiarą nie dopuszcza również innego wniosku. Przedmiotem bowiem nauki jest rzeczywistość zjawisk poznawalnych, przedmiotem wiary zaś zjawisko niepoznawalne. A zjawisko niepoznawalne w ten w ogóle powstaje sposób, że braknie odpowiedniego stosunku pomiędzy przedłożonym przedmiotem a umysłem. Braku tego odpowiedniego stosunku nie można nigdy usunąć, nie można go też usunąć w teorii modernistów. Zjawisko więc niepoznawalne pozostanie więc i dla wierzącego i dla filozofa zjawiskiem niepoznawalnym. Jeśli zatem jakaś istnieje religia, polega na rzeczywistości zjawiska niepoznawalnego; nie widzimy zaprawdę powodu, czemuż by nim być nie miał wszechświata on duch, którego wyznają racjonaliści. – Wystarczy to jednakże, aby wykazać aż nadto dobitnie, jak licznymi drogami teoria modernistów wiedzie do ateizmu i do zniweczenia wszelkiej religii. Na drogę tę wstąpił naprzód błąd protestancki; kroczy nią błąd modernistyczny; podąży nią niebawem ateizm.

Część II

Przyczyny modernizmu

  1. Przyczyny moralne

Niewczesna ciekawość i pycha

Aby głębiej rozpoznać modernizm i dokładniej odszukać lekarstw na tę ranę bolesną, zbadajmy teraz, Czcigodni Bracia, nieco przyczyny, z których się on wyłonił i rozwinął. – Nie ulega wątpliwości, że najbliższa i bezpośrednia przyczyna tkwi w obłędzie umysłu. Jako dwie dalsze przyczyny podnosimy niewczesną ciekawość i pychę. – Niewczesna ciekawość, niepowstrzymywana oględnie, sama jedna wystarczy do wytworzenia wszelkich błędów. Stąd pisał słusznie poprzednik nasz, Grzegorz XVI: "Ubolewać należy bardzo nad otchłanią zboczeń umysłu ludzkiego, skoro ktoś zmian pożąda i wbrew przestrodze Apostoła usiłuje więcej rozumieć, jak potrzeba rozumieć, a zbytnio dufając sobie, łudzi się, że prawdy winien szukać poza Kościołem, w którym się ona bez najdrobniejszego znajduje cienia błędu" (22). – Daleko większy jednakże wpływ na przyćmienie umysłu i wprowadzenie go w błąd wywiera pycha: w teorii modernizmu jest ona jak u siebie, z niego czerpie soki żywotne a rozliczne przybiera w nim postacie. Z pychy bowiem, dufając sobie zbyt zuchwale, uważają się i stawiają samych siebie jako normę dla wszystkich. Z pychy, przechwalając się najniesłuszniej, jakby oni tylko posiadali mądrość, głoszą z niesłychaną wyniosłością: "Nie jesteśmy jako inni ludzie"; a ażeby ich nie porównywano do innych, gonią za nowością, choćby najniedorzeczniejszą i bredzą o niej. Z pychy odrzucają wszelką zawisłość i twierdzą, że władza winna zrównać się z wolnością. Z pychy, zapominając o sobie, myślą jedynie o naprawie innych a nie mają przy tym żadnego szacunku dla jakiejś władzy, choćby to była władza najwyższa. Nie ma zaprawdę bliższej a łatwiejszej drogi do modernizmu jak pycha. Jeśli jakiś świecki katolik, jeśli i kapłan jakiś zapomni o zasadzie życia chrześcijańskiego, wedle której winniśmy się zaprzeć sami siebie, jeśli chcemy iść za Chrystusem, a nie usunie pychy ze serca, zaprawdę, zdolny on najzupełniej do przyjęcia błędów modernistycznych! – Stąd Czcigodni Bracia, winno najprzedniejszym waszym zadaniem być wystąpienie przeciw takim pysznym ludziom i powierzenie im drobniejszych i niepokaźniejszych urzędów, aby tym głębiej się upokorzyli, im więcej się wynoszą, i aby na pośledniejszej posadzie mniej mieli sposobności do wywierania zgubnego wpływu swego. Badajcie prócz tego jak najdokładniej sami i przez regensów seminariów kleryków; a jeśli znajdziecie pysznych, powstrzymajcie ich jak najenergiczniej od kapłaństwa. Gdybyż to zawsze było się działo z odpowiednią czujnością i statecznością!

  1. Przyczyna intelektualna

Ignorancja

Przechodząc od przyczyn moralnych do umysłowych, napotykamy naprzód głównie ignorancję. – Wszyscy bowiem moderniści, którzy jako mistrzowie występować i za mistrzów pragną w Kościele uchodzić, wysławiają głośno filozofię nowoczesną a gardzą filozofią scholastyczną; przyznają się do niej nie z innego powodu, lecz dlatego, że nie znając wcale filozofii scholastycznej, nie mieli argumentu do rozwikłania pomieszanych pojęć i do odparcia sofizmatów! Z zaślubin zaś fałszywej filozofii z wiarą wyłonił się ich system, rażący niezliczoną ilością błędów potwornych.

  1. Sposób rozszerzania modernizmu
  1. Usuwanie przeszkód (filozofii scholastycznej, tradycji, orzeczeń nauczycielskiego urzędu Kościoła)

Oby mniej zapału i troskliwości poświęcali na szerzenie tego systemu! Ale taka ich gorliwość, taka nieznużona działalność, że żal tych sił zmarnowanych na zgubę Kościoła, które, gdyby w właściwy zużyto sposób, przyniosłyby mu korzyść. – Podwójnym posługują się podstępem ku otumanieniu umysłów; naprzód silą się na usunięcie przeszkód, następnie wyszukują jak najgorliwiej środków, korzystnych dla siebie, a używają ich rączo i z niesłychaną cierpliwością. – Trzy przede wszystkim upatrują dla zamysłów swoich przeszkody: metodę filozofii scholastycznej, powagę Ojców Kościoła i tradycję, oraz nauczycielski urząd Kościoła. Przeciw tym przeszkodom zwraca się ich najzaciętsza walka. Stąd szydzą często z filozofii i teologii scholastycznej i gardzą nimi. Czynią to może z niewiadomości albo z obawy, a może z obydwóch powodów; objawem to jednakże znamiennym, że żądza nowości łączy się zawsze z nienawiścią do metody scholastycznej; nie ma zaś wyrazistszego znaku, że ktoś do teoryj modernistów się skłania, jak ten, że ze wstrętem odwraca się od metody scholastycznej. Niech moderniści i zwolennicy modernistów przypomną sobie, że Pius IX potępił zdanie, orzekające: "Metoda i zasady, którymi starzy doktorowie scholastyczni posługiwali się przy nauczaniu teologii, nie zgadzają się z potrzebami naszych czasów i z postępem nauk" (23). – Doniosłość i istotę tradycji usiłują w sposób najpodstępniejszy znieprawić, aby podkopać jej znaczenie i siłę dowodową. Ale dla katolików niezmienną zostanie powaga II Soboru Nicejskiego, który potępił "tych, którzy się odważają... za przykładem bezbożnych heretyków gardzić tradycjami kościelnymi i jakąś nowość wyprowadzać... albo w sposób zdrożny i zdradziecki myśleć nad tym, jakby zachwiać jakimkolwiek podaniem Kościoła katolickiego". Niezmiennym pozostanie wyznanie IV Soboru Carogrodzkiego: "Dlatego wyznajemy, że zachowamy i bronić będziemy zasad, podanych św. Kościołowi katolickiemu i apostolskiemu, bądź to przez świętych a chwalebnych Apostołów, bądź też przez powszechne i miejscowe sobory prawowiernych Ojców albo przez jakiego bądź św. Ojca albo nauczyciela Kościoła". Stąd przykazali Papieże, Pius IV i Pius IX, w wyznaniu wiary dodać te słowa: "Apostolskie i Kościelne podania i inne tegoż Kościoła zwyczaje i ustawy przyjmuję i przy nich statecznie obstaję". – Mniemanie swoje o Tradycji przenoszą moderniści i na św. Ojców Kościoła. Z najwyższym zuchwalstwem uważają ich za mężów, zasługujących na cześć wszelaką, ale odznaczających się w krytyce i w historii największą niewiadomością, którą jedynie tłumaczy czas, w którym żyli. – W końcu wytężają wszystkie siły, aby powagę nauczycielskiego urzędu Kościoła poniżyć i osłabić, już to znieprawiając w sposób niegodny jego powstanie, istotę, prawa, już też powtarzając lekkomyślnie oszczerstwa jego nieprzyjaciół. Do zgrai modernistów bowiem odnoszą się słowa, które z żalem serdecznym wypowiedział nasz poprzednik: "Aby mistyczną Oblubienicę Chrystusa, który prawdziwą jest światłością, podać w pogardę i nienawiść, rzucają synowie ciemności na nią publicznie niedorzeczne oszczerstwo i, wikłając pojęcie i znaczenie spraw i wyrażeń, nazywają ją przyjaciółką głupoty, popleczniczką niewiadomości, nieprzyjaciółką wiedzy, światłości, postępu" (24). – Wobec takich zapatrywań, Czcigodni Bracia, dziwić się nie można, że moderniści uderzają z najwyższą złośliwością i złością na katolików, walczących wytrwale w obronie Kościoła. Nie ma obraźliwego wyrażenia, którym by ich nie szarpali: często jednakże zarzucają im niewiadomość i upór. Jeśli obawiają się uczoności i znaczenia odpierających zarzuty ich katolików, niweczą ich wpływ, zobowiązując się do milczenia. Sposób ten postępowania z katolikami tym więcej obmierzły, że równocześnie bez wszelkiego powodu wysławiają nieustannie tych ludzi, którzy się na ich poglądy godzą; witają i przyjmują niesłychanie pochlebnie ich dzieła, pełne nieuzasadnionych hipotez; im zuchwalej ktoś dawną zarzuca naukę, pomiata tradycją i nauczycielskim urzędem Kościoła, tym wyraźniej ogłaszają go za mędrca; na koniec, co wstręt budzi w człowieku uczciwym, jeśli Kościół kogoś potępi, chwalą go otwarcie i podpadająco a nawet czczą go prawie jako męczennika prawdy. – Młodsi, przygłuszeni i zaniepokojeni całym tym zgiełkiem i pochwał i nagan, lękając się z jednej strony posądzenia o ignorancję a pragnąc z drugiej strony uchodzić za oświeconych, dają za wygraną i rzucają się w objęcia modernizmu.

  1. Propaganda modernizmu

Ale to należy już do forteli, którymi moderniści przy rozpowszechnianiu poglądów swych się posługują. Jakiegoż bowiem nie używają środka, aby powiększyć liczbę swoich zwolenników? Zajmują urzędy nauczycielskie w seminariach duchownych i uniwersytetach, zamieniając je powoli w stolicę zaraźliwości. Teorie swe rozsiewają, lubo skrycie może, w świątyniach wśród kazania; wyraźniej wypowiadają je w kongresach; narzucają je i wysławiają w towarzystwach. Wydają dzieła, dzienniki, czasopisma, pod własnym albo przybranym nazwiskiem. Jeden i ten sam literat rozmaitym posługuje się nazwiskiem, aby niebacznych oszukać pozorną liczbą autorów. Jednym słowem: posługują się czynem, słowem, piórem, tak gorączkowo, że można by ich nazwać fanatykami. – A z jakimże skutkiem? Opłakujemy znaczną liczbę młodzieńców, znajdujących się na bezdrożu, młodzieńców, którzy świetne rokowali nadzieje i Kościołowi niemało by się byli przysłużyli. Ubolewamy również nad tymi, którzy, lubo nie posunęli się tak daleko, jednakże, oddychając niejako zatrutym powietrzem, daleko liberalniej myślą, mówią i piszą, jak katolikom przystoi. Należą do nich ludzie świeccy, należą i duchowni; a nie zbywa na nich, czego by się najmniej spodziewać należało, i w klasztorach. Zagadnienia biblijne opracowują wedle zasad modernistów. W rozprawach historycznych wydobywają z jakąś widoczną lubością bardzo skwapliwie pod pozorem poszukiwania prawdy wszystko, co by mogło rzucić cień jakiś na Kościół. Pod wpływem pewnego aprioryzmu usiłują rozwiać wszelkimi siłami pobożne podania ludowe. Pogardzają św. Relikwiami, które dawne zalecają wieki. Ogarnia ich bowiem pełne próżności pragnienie, aby świat o nich mówił; wiedzą zaś, że mówić o nich nie będzie, jeśli to tylko głosić będą, co zawsze i co wszyscy głosili. Mniemają może równocześnie, że czynią posługę Bogu i Kościołowi: w rzeczy samej zaś obrażają Go ciężko, może nie tyle działaniem, ile usposobieniem, którym są przyjęci, i przemożną pomocą, wyświadczaną modernistom.

Część III

Środki zaradcze

Temu szeregowi potwornych błędów, wdzierającemu się skrycie i otwarcie, usiłował poprzednik nasz, śp. Leon XIII, zwłaszcza w zagadnieniach biblijnych, zapobiec słowem i czynem. Ale modernistów, jak się przekonaliśmy, nie łatwo przerazić tą bronią: udawając posłuszeństwo i najgłębsze uszanowanie, nadawali słowom Papieża inne znaczenie a wystąpienia jego odnosili do innych ludzi. Zło olbrzymiało z dnia na dzień. Postanowiliśmy zatem, Czcigodni Bracia, nie czekać dłużej i skuteczniejsze obmyślić środki. – Was zaś prosimy i błagamy, abyście w sprawie tak doniosłej nie uchybili w niczym, co się odnosi do waszej czynności, gorliwości, stanowczości. Czego się zaś od Was domagamy i spodziewamy, domagamy się i spodziewamy w równej mierze i od innych duszpasterzy, wychowawców i nauczycieli młodzieży duchownej, przede wszystkim zaś od generałów zakonnych.

O studiach seminaryjnych

  1. Co do studiów wyrażamy życzenie i rozporządzamy niniejszym, aby filozofia scholastyczna była podwaliną studiów seminaryjnych. – Naturalnie, "nie zamierzamy wcale stawiać za wzór dla naszych czasów przesadnych dociekań doktorów scholastycznych albo nieoględnych ich wyrażeń, ani też wyników, nie zgadzających się z rezultatami naukowych badań czasów późniejszych, albo wyników nie dość uzasadnionych"(25).Rzecz najgłówniejsza, że przez filozofię scholastyczną, którą zalecamy, rozumiemy przede wszystkim filozofię św. Tomasza z Akwinu: cokolwiek o niej poprzednik nasz postanowił, pozostaje wedle woli naszej nienaruszone, a jeśli potrzeba, ponawiamy to i potwierdzamy, rozporządzając, aby to wszyscy zachowali. Jeśli w seminariach przepisy te zaniedbano, winni biskupi domagać się ścisłego przepisów tych wykonania. To samo polecamy jenerałom zakonnym. Profesorów zaś napominamy, aby pamiętali o tym dobrze, że nie bez wielkiej szkody porzuca się św. Tomasza, zwłaszcza w metafizyce.

Niech się na tej podwalinie filozoficznej wznosi gmach teologii. – Popierajcie, Czcigodni Bracia, wedle sił studium teologii, aby klerycy, opuszczający seminarium, cenili ją bardzo i przywiązywali się do niej i zawsze w niej znajdowali zadowolenie. Bo "w pokaźnym a rozlicznym szeregu nauk, nasuwającym się umysłowi dążącemu do prawdy, zajmuje św. teologia niezaprzeczenie pierwsze miejsce, do tego stopnia, że istnieje dawne mężów uczonych orzeczenie, iż inne nauki i sztuki jej winne się poddać i jako służebnice oddawać posługi" (26). – Dodajemy tu, że na pochwałę zasługują ci, którzy z niezłomnym poszanowaniem dla Tradycji, Ojców Kościoła i nauczycielskiego urzędu Kościoła, usiłują na podstawie rozsądnego zapatrywania i zasad katolickich (co nie u wszystkich się zdarza) wyjaśnić światłem, zapożyczonym z prawdziwej historii, teologię pozytywną. Więcej z pewnością uwzględnić trzeba teologię pozytywną, jak dawniej: ale to w ten sposób dziać się powinno, żeby na tym nie cierpiała teologia scholastyczna, a zganić trzeba tych, którzy, jakby w myśl modernistów, teologię pozytywną tak wynoszą, że pogardzają, jak się zdaje, teologią scholastyczną.

Co do świeckich nauk wystarczy przypomnieć mądre niezmiernie słowa poprzednika naszego: "Uprawiajcie wytrwale studia przyrodnicze; jak genialne wynalazki i pożyteczne ich zastosowania w naszych czasach słusznie budzą podziw u ludzi współczesnych, tak święcić będą wciąż pochwalne tryumfy u pokoleń następnych" (27). Ale to nie powinno dziać się z uszczerbkiem dla studiów duchownych; ten sam poprzednik nasz przypomina to w słowach pełnych znaczenia: "Skoro ktoś dokładnie zbada przyczynę tych błędów, dostrzeże, że ona polega na tym objawie, iż w naszych czasach, im silniej rozwijają się nauki przyrodnicze, tym więcej idą w zapomnienie studia poważniejsze i wyższe: o niektórych zapomniano prawie zupełnie; niektóre uprawia się niedbale i powierzchownie, a co niegodna, że pozbawione blasku dawnej godności, zarażają się zdrożnymi zasadami i potwornymi wręcz zapatrywaniami" (28). Przykazujemy więc, aby wśród nauk przyrodniczych w seminariach duchownych względu tego nie pomijano.

O profesorach i klerykach

  1. Wszystkie te rozporządzenia nasze i poprzednika naszego uwzględnić trzeba, kiedy chodzi o wybór rektorów i profesorów seminariów i uniwersytetów katolickich. – Mężów, w jakikolwiek sposób zarażonych modernizmem, nie można pod żadnym warunkiem dopuszczać do urzędu rektora albo profesora; jeśli urząd ten już piastują, należy ich usunąć: tak samo usunąć należy tych, którzy modernizm skrycie albo otwarcie popierają, już to chwaląc modernistów i łagodząc ich winę, już też ganiąc studia scholastyczne, Ojców i nauczycielski urząd Kościoła, już też odmawiając władzy duchownej, jakiegokolwiek stopnia, posłuszeństwa: usunąć również należy tych, którzy w rozprawach historycznych, w archeologii, w zagadnieniach biblijnych gonią za (nieuzasadnioną) nowością: usunąć należy i tych, którzy zaniedbują nauki duchowne albo świeckie nauki nad duchowne podpadająco przenoszą. W sprawie tej, Czcigodni Bracia, zwłaszcza w wyborze profesorów, potrzeba najżywszej baczności i stanowczości; wedle wzoru bowiem nauczycieli kształtują się najczęściej uczniowie. Dlatego, wsparci na poczuciu obowiązku, postępujcie w tej sprawie rozsądnie, ale stanowczo.

Z podobną czujnością i surowością trzeba badać i wybierać tych, którzy pragną przyjąć święcenia. Z dala, z dala od kapłaństwa niech będzie żądza nowości: pysznych i upartych Bóg nienawidzi! – Stopnia akademickiego nie uzyska na przyszłość, kto nie odbył przedtem kursu filozofii scholastycznej. Jeśli go uzyska, uzyska go nieważnie. – Przepis kongregacji dla spraw Biskupów i Zakonników o uczęszczaniu do uniwersytetów dla kleryków świeckich i duchownych we Włoszech z r. 1896, rozciągamy niniejszym na wszystkie narodowości (29). Klerycy i kapłani, którzy immatrykulowali się w uniwersytecie albo instytucie katolickim, nie mogą uczęszczać na te same wykłady, które w onych katolickich odbywają się uczelniach, do uniwersytetów świeckich. Jeśli takiego pozwolenia gdziekolwiek udzielono, przykazujemy, aby je cofnięto. – Biskupi, którzy kuratorami są takich uniwersytetów albo instytutów, niech czuwają jak najtroskliwiej nad tym, aby te rozporządzenia nasze statecznie zachowywano.

O czytaniu i sprzedawaniu książek zakazanych

III. Obowiązkiem jest również Biskupów, aby zapobiegali czytaniu dzieł modernistów albo dzieł modernizmem zarażonych i modernizm popierających, jeśli są wydane, a uniemożliwiali ich wydanie, jeśli dotąd ich nie wydrukowano. – Nie wolno zezwalać na czytanie tego rodzaju książek, dzienników, czasopism: ani alumnom seminaryjnym, ani słuchaczom uniwersytetów: nie mniej są one bowiem szkodliwe, jak pisma niemoralne; a nawet szkodliwsze jeszcze, bo zakażają podwaliny życia chrześcijańskiego. – Nie inaczej osądzić należy piśmidła niektórych katolików, ludzi dobrego zresztą usposobienia, ale pozbawionych wiedzy teologicznej i przejętych nowoczesną filozofią a usiłujących pogodzić ją z wiarą i na korzyść wiary, jak mówią, ją tłumaczyć. Piśmidła te powiększają, ponieważ się ich nikt ze względu na nazwisko autora i jego dobre imię nie lęka, niebezpieczeństwo, iż czytelnik powoli skłoni się do modernizmu.

W ogólności zaś, Czcigodni Bracia, rozporządzamy w sprawie tak doniosłej, abyście się usilnie starali o usunięcie z waszych diecezyj wszelkich książek niebezpiecznych, nawet z użyciem uroczystego zakazu. Chociaż bowiem Stolica Apostolska nie szczędzi zabiegów, aby dzieła takie przytłumić, wzrosła już ich liczba tak bardzo, że sił nie starczy, aby je umieścić na indeksie. Stąd zbyt późno przyprawia się niekiedy lekarstwo, kiedy się zło z powodu dłuższej zwłoki rozkrzewiło. Domagamy się przeto, aby Biskupi bez bojaźni, bez roztropności tego świata, bez względu na utyskiwania ludzi złośliwych, łagodnie, ale stanowczo wkraczali, pamiętając na przepis Leona XIII w Konstytucji apostolskiej Officiorum: "Niechaj Ordynariusze, także w charakterze Delegatów Stolicy Apostolskiej, gorliwie potępiają książki i inne pisma szkodliwe w swej diecezji wydawane lub rozpowszechniane i niech je z rąk wiernych usuwają" (30). Słowa te nadawają prawo, ale nakładają również obowiązek. A niech nikt nie sądzi, że spełnił swój obowiązek, jeśli o jednej albo drugiej książce nam doniesie, a równocześnie zezwala, że wiele innych książek wszędzie się rozdziela i rozszerza. – Nie ubezpieczajcie się, Czcigodni Bracia, tym zapewnieniem, że autor jakiegoś dzieła uzyskał tzw. Imprimatur: nie ubezpieczajcie się, bo ono Imprimatur można podrobić, można go też udzielić lekkomyślnie albo z zbytniej przychylności i zbytniego zaufania do autora, co się może niekiedy zdarzało w zakonach. Nadto, jak nie wszystkim służy jedna i ta sama potrawa, tak i książki mogą nie przedstawiać na jednym miejscu niebezpieczeństwa, na drugim szkodzić z powodu pewnych okoliczności. Jeśli więc Biskup, zasięgnąwszy rady mężów roztropnych, postanowi zakazać jakąś książkę tego rodzaju w swojej diecezji, udzielamy mu niniejszym takiej władzy i nakładamy mu to jako obowiązek. Sprawę trzeba załatwić oględnie, ograniczając zakaz, jeśli wystarcza, na duchowieństwo; nie znosi się jednakże obowiązku księgarzy katolickich nieutrzymywania na składzie książek przez Biskupa zakazanych. – A ponieważ o księgarzy potrąciliśmy, niech Biskupi nad tym czuwają, aby nie sprzedawali z chciwości zysku zdrożnych utworów: wiadomo, że w niektórych ich cennikach zachwala się w sposób podpadający dzieła modernistów. Niech się Biskupi, jeśli odmówią posłuszeństwa, nie wahają pozbawić ich po uprzednim napomnieniu tytułu "księgarza katolickiego"; podobnie i z większą jeszcze słusznością, jeśli się zowią "księgarzami biskupimi": a o odznaczonych tytułem "księgarzy papieskich" niech doniosą do Stolicy Apostolskiej. – Przypominamy na koniec wszystkim § 26 wspomnianej już Konstytucji apostolskiej Officiorum: "Którzykolwiek uzyskali apostolskie pozwolenie czytania i przechowywania książek zakazanych, nie mogą z tego powodu czytać lub przechowywać jakich bądź książek lub gazet, zakazanych przez miejscowych Ordynariuszów, chybaby w apostolskim reskrypcie dodano, że mają upoważnienie czytania książek przez kogo bądź potępionych".

O wydawaniu książek, czasopism

  1. Nie wystarcza jednakże zakaz czytania i sprzedawania złych książek; trzeba powstrzymać również ich wydawanie. Stąd niech Biskupi z największą surowością udzielają zezwolenia na wydawnictwa. – Ponieważ wedle KonstytucjiOfficiorumznaczna jest liczba dzieł, które jedynie z pozwoleniem Ordynariusza wydać można a Biskup sam wszystkich rękopisów przejrzeć nie może, ustanowiono w niektórych diecezjach urzędowych cenzorów w dostatecznej liczbie, aby przeglądali manuskrypty. Pochwalając tego rodzaju instytucję cenzorów: nie tylko zalecamy, ale wręcz rozporządzamy, aby ją rozpowszechniono po wszystkich diecezjach. Niech więc we wszystkich kuriach biskupich istnieją urzędowi cenzorzy, rozpatrujący wydawnictwa: w tym celu wybiera się mężów z obojga kleru, zaleconych wiekiem, wykształceniem, roztropnością a kroczących w uznaniu albo potępieniu poglądów drogą pośrednią a pewną. Im to przekazuje się zbadanie rękopisów, potrzebujących wedle § 41 i 42 wspomnianej Konstytucji zezwolenia do druku. Cenzor poda zdanie swoje na piśmie. Jeśli jest przychylne, zezwala Biskup na druk wyrazem Imprimatur; przedtem umieszcza się jednak formułę Nihil obstat i podaje nazwisko cenzora. – W Kurii rzymskiej ustanowi się tak samo jak w innych kuriach cenzorów urzędowych. Zamianuje ich, zapytawszy wpierw o zdanie Kardynała-Wikariusza papieskiego w Rzymie i uzyskawszy zezwolenie i aprobatę samego Papieża, Mistrz Pałacu apostolskiego (Magister sacri Palatii apostolici). Zadaniem jego wyznaczenie cenzora do zbadania poszczególnych manuskryptów. Pozwolenia druku udzieli tenże Mistrz oraz Kardynał-Wikariusz papieski albo jego zastępca, po uprzednim wypisaniu, jak już powiedzieliśmy powyżej, formuły aprobacyjnej cenzora i dodaniu jego nazwiska. – W nadzwyczajnych tylko wypadkach i bardzo rzadko pominąć można wedle roztropnego zdania Biskupa wzmiankę o cenzorze. – Autorom nie wyjawi się nigdy nazwiska cenzora, zanim tenże nie wyda sądu przychylnego, aby nie sprawiać cenzorowi trudności, kiedy bada manuskrypt albo na wydanie go drukiem się nie zgadza. – Cenzorów z zakonów nie wybiera się dopóty, dopóki nie zasięgnie się poufnie zdania prowincjała albo w Rzymie generała: tenże poświadczy urzędowo o obyczajach, wiedzy i niepodejrzanej nauce kandydata. – Zwierzchnikom zakonnym przypominamy ważny niezmiernie obowiązek niezezwalania podwładnym swoim na jakiekolwiek publikacje, dopóki nie zgodzą się na nie i sami i Ordynariusz. – Na koniec oświadczamy i obwieszczamy, że tytuł cenzora, udzielony komuś, nie ma żadnego znaczenia i nie może nigdy służyć jako potwierdzenie osobistych jego zapatrywań.

Po tych ogólnych uwagach rozporządzamy w szczególności, aby starannie przestrzegano przepisu, wypowiedzianego w § 42 Konstytucji Officiorum: "Członkom kleru świeckiego zakazujemy podejmowania się redakcji dzienników lub czasopism periodycznych bez poprzedniego zezwolenia Ordynariuszów". Jeśli pozwolenia tego nadużywają, należy go ich pozbawić po uprzednim napomnieniu. – Co do kapłanów tzw. korespondentów albo współpracowników, winni Biskupi, ponieważ częściej się zdarza, że w dziennikach albo czasopismach ogłaszają rozprawy, zarażone modernizmem, czuwać nad tym, aby nie błądzili, a jeśli zbłądzą, winni ich upomnieć i pisywania im zakazać. Upominamy zwierzchników zakonnych jak najsurowiej, aby czynili to samo: jeśli postępują lekkomyślnie, niech z upoważnienia Papieża Ordynariusze się tym zajmą. – Dziennikom i czasopismom, wydawanym przez katolików, wyznaczyć należy, o ile można, cenzora: Obowiązkiem jego uważne przeczytanie poszczególnych dzienników albo poszytów po ich ukazaniu się: jeśli zajdzie orzeczenie niebezpieczne, niech wniesie czym prędzej o sprostowanie. Tę samą władzę posiada Biskup, chociażby zdanie cenzora było pismu przychylne.

O kongresach duchowieństwa

  1. O kongresach i publicznych zebraniach wspomnieliśmy już wyżej jako o środkach, z pomocą których moderniści poglądy swe usiłują głosić i szerzyć publicznie. – Na zjazdy duchowieństwa niech Biskupi na przyszłość zezwalają jak najrzadziej. Jeśli zezwolą, niech zezwolą pod tym jedynie warunkiem, że nie będzie się omawiało spraw, należących do Biskupów i Stolicy Apostolskiej; że nie przedstawi się i nie zażąda się nic takiego, co by mogło uszczerbek przynieść władzy duchownej; że głębokie zachowa się milczenie o tym, co tchnie modernizmem, prezbiterianizmem albo laicyzmem. – W takich zebraniach, na które zezwolić należy osobno, piśmiennie i w odpowiednim czasie, może kapłan z innej diecezji uczestniczyć jedynie za poleceniem swojego Biskupa. – Niech jednakże kapłani wszyscy zachowają w pamięci upomnienie Leona XIII: "Niech świętą będzie u kapłanów powaga zwierzchników:niech będą przekonani, że urząd kapłański nie będzie ani święty, ani dosyć pożyteczny, ani szanowany, jeżeli go się nie wypełni z poddaniem się pod kierownictwo Biskupów"(31).

O radzie nadzorczej

  1. Cóż jednakże, Czcigodni Bracia, pomogą rozkazy i przepisy nasze, jeśli się ich sumiennie i statecznie nie zachowa? Aby życzenia nasze szczęśliwie się spełniły, zamierzyliśmy na wszystkie rozprzestrzenić diecezje mądry bardzo dekret Biskupów Umbryjskich z przed wielu laty. "Aby wykorzenić, tak mówią,rozkrzewione już błędy i zapobiec, aby się nie szerzyły dalej albo aby istnieli jeszcze nauczyciele bezbożności, przez których w nieskończoność płyną zgubne skutki tej propagandy, postanawia Zjazd duchowny, idąc śladami św. Karola Boromeusza, założyć w każdej diecezji radę, złożoną z wypróbowanych mężów obojga kleru, której zadaniem czuwanie, czy i w jaki sposób wdzierają się albo szerzą nowe błędy, i donoszenie o nich Biskupowi, aby za wspólną naradą powziął środki ku wytępieniu złego w samym zarodku, aby się ono na zgubę dusz nie szerzyło coraz więcej, albo, co gorzej, z dnia na dzień nie wzmacniało się, rosło"(32). – Rozporządzamy więc, aby taką Radę, którą by "nadzorczą" (Consilium a vigilantia) nazwać można, jak najprędzej w poszczególnych ustanowiono diecezjach. Mężów, których się dla niej pozyska, obierze się w ten sam sposób mniej więcej, jaki podaliśmy wyżej przy cenzorach. Co drugi miesiąc zgromadzą się z Biskupem w dniu oznaczonym: wszelkie rozprawy i postanowienia zachować należy w tajemnicy. – Zadanie ich następujące. Niech śledzą uważnie najlżejsze objawy modernizmu w dziełach i uczelniach; niech ku obronie kleru i młodzieży wydają roztropne, ale łatwe i skuteczne przepisy. – Niech odrzucają nowe jakieś hasła w myśl upomnienia Leona XIII-go: "Nie można w pismach katolickich pochwalić tego sposobu pisania, który w pogoni za oryginalnością wyśmiewa widocznie pobożność wiernych a głosi nowy rodzaj życia chrześcijańskiego, nowe przykazania kościelne, nowe duszy nowoczesnej aspiracje, nowe socjalne powołanie kleru, nowe miłosierdzie chrześcijańskie i wiele innych tego rodzaju nowości" (33). Na to nie można w dziełach i wykładach zezwolić. – Niech nie pomijają książek, w których mowa o pobożnych podaniach miejscowych, albo o św. Relikwiach. Niech się nie godzą na to, żeby tego rodzaju sprawy poruszano w dziennikach albo czasopismach, poświęconych szerzeniu pobożności, niech nie zezwalają, aby się to działo słowy, w których przebija szyderstwo albo pogarda, tudzież w twierdzeniach apodyktycznych, zwłaszcza, jeśli te twierdzenia, jak często się zdarza, obracają się w granicach prawdopodobieństwa albo na mniemaniach, pełnych uprzedzeń, się opierają. – Co do św. Relikwii, następujących przestrzegać należy zasad. Jeśli Biskupi, którzy jedynie w tej sprawie rozstrzygają, wiedzą na pewne, że Relikwia jest podrzucona, niech jej czcić nie pozwalają. Jeśli autentyki jakiejś Relikwii, może przez rozruchy albo z innego powodu, zaginęły, można ją jedynie po dokładnym zbadaniu przez Biskupa ku czci publicznej wystawić. Argument przedawnienia albo uzasadnionego przypuszczenia wtedy tylko ma jakieś znaczenie, jeśli cześć (Relikwii) odległej sięga przeszłości, wedle dekretu św. Kongregacji Odpustów i św. Relikwij z r. 1896, który powiada: "Starodawne Relikwie należy w tej czci zachować, jaką otaczano je dotąd, chyba, że w jakimś poszczególnym wypadku istnieją niezbite dowody, że są fałszywe albo podrzucone". – Przy ocenianiu pobożnych podań trzeba o następującym pamiętać pewniku: Kościół taką rządzi się w tej sprawie roztropnością, że pozwala jedynie z wielkim zastrzeżeniem i powołaniem się na deklarację Urbana VIII opisywać takie podania; a chociaż pod tymi jedynie pozwala na to warunkami, nie twierdzi, że fakt jest prawdziwy, lecz nie zabrania weń wierzyć, jeśli argumenty ludzkie wiarę taką popierają. Św. Kongregacja Obrządków już przed 30 laty słusznie orzekła: "Takie zjawienia i objawienia nie są przez Kościół ani przyjęte, ani potępione, lecz dozwolone tylko, aby wierzono w nie po ludzku wedle rozszerzonego o nich podania, potwierdzonego przez odpowiednie świadectwa i dokumenty" (34). Kto tej przestrzega zasady, niech się niczego nie lęka. Bo cześć dla jakiegoś zjawienia, o ile do faktu samego się odnosi i względną się zowie, zawiera zawsze przypuszczenie o prawdziwości faktu: o ile zaś jest bezwzględną (absoluta), wspiera się zawsze na prawdzie, bo odnosi się do Świętych, którym się cześć oddaje. To samo powiedzieć można o Relikwiach. – W końcu polecamy Radzie nadzorczej, aby uważała wytrwale i pilnie na socjalne instytucje i na wszelkie pisma o kwestii socjalnej, ażeby się w nich nie ukrywał modernizm, ale ażeby odpowiadały przepisom Papieży.

Sprawozdania Biskupów

VII. Aby rozporządzenia te nasze nie poszły w zapomnienie, przykazujemy i przepisujemy, aby Biskupi poszczególnych diecezyj w rok po wydaniu niniejszej encykliki a następnie co trzeci rok dokładnie i pod przysięgą zdawali sprawę z owych środków zaradczych, zarządzonych tym Listem Naszym, dalej z poglądów, które panują wśród kleru, zwłaszcza w Seminariach i innych Instytutach katolickich, bez pominięcia tych, które zwierzchnictwu Ordynariusza nie podlegają. To samo polecamy Generałom zakonów co do ich alumnów.

Zakończenie encykliki

Kościół a postęp; nowa instytucja naukowa

Postanowiliśmy napisać to na zbawienie każdemu wierzącemu. Nieprzyjaciele Kościoła zaś nadużyją z pewnością tych słów Naszych, aby stare odświeżyć oszczerstwo, że jesteśmy wrogami nauki i postępu ludzkości. Aby oskarżeniom tym, które historia religii chrześcijańskiej nieustannymi zbija dowody, przeciwstawić nowe usiłowanie, pragniemy usilnie utworzyć pewną instytucję, w której z pomocą wybitnych uczonych katolickich pod kierunkiem i wpływem prawdy katolickiej poprze się wszelkie gałęzie wiedzy, wszelkie rodzaje oświaty. Niech sprawi Bóg, abyśmy zamiary Nasze mogli spełnić szczęśliwie, przy pomocy wszystkich szczerze miłujących Kościół Chrystusowy. Ale o tej sprawie przy innej pomówimy sposobności. – Tymczasem prosimy z całej duszy, Czcigodni Bracia, w waszą działalność i gorliwość głębokie pokładając zaufanie, o pełnię światłości niebiańskiej dla Was, abyście wśród niebezpieczeństwa, zagrażającego z powodu wzmagających się ze wszystkich stron błędów duszom, poznali, co czynić winniście, a do spełnienia waszych obowiązków zabrali się z całą gotowością i odwagą. Niech Was wspiera mocą swą Jezus Chrystus, który budzi i wieńczy wiarę naszą; niech Was wspiera modlitwą i przyczyną swoją Niepokalana Dziewica, pogromicielka wszelkich herezyj. – My zaś jako dowód miłości Naszej i Bożej wśród udręczeń pociechy, jak najmiłościwiej udzielamy wam, duchowieństwu i wiernym waszym błogosławieństwa Apostolskiego.

Dan w Rzymie, u św. Piotra, dnia 8 września 1907, w piątym roku pontyfikatu Naszego.

PIUS PAPIEŻ X.

–––––––––––

Piusa X Encyklika o zasadach modernistów. Na język polski przełożył i wstępem opatrzył X. Stanisław Okoniewski. Poznań. CZCIONKAMI DRUKARNI I KSIĘGARNI ŚW. WOJCIECHA. 1908. Odbitka z "Przeglądu Kościelnego", ss. 1-54.

Przypisy:

(1) Dla przejrzystości encykliki oznaczamy wśród tekstu poszczególne jej części wyrazami, drukowanymi kursywą; w oryginale podziałów w ten sposób uwydatnionych nie ma.

(2) Act. XX, 30.

(3) Tit. I, 10.

(4) II Tim. III, 13.

(5) De Revel., can. I.

(6) Ibid., can. II.

(7) De Fide, can. III.

(8) De Revel., can. III.

(9) Gregor. XVI Ep. Encycl. Singulari Nos, 7 kal. iul. 1834.

(10) Brev. ad Ep. Wratislav., 15 iun. 1857.

(11) Ep. ad Magistros theol. paris., non. iul. 1223.

(12) Zdanie 29 potępione przez Leona X bullą Exsurge Domine 16 maja 1520: "Wolno nam osłabiać powagę soborów i dowolnie przeczyć ich działalności i osądzać ich uchwały i z ufnością wyznawać to, co uważa się za prawdę, czy jest potwierdzone, czy potępione przez jakikolwiek sobór".

(13) Sess. VII, de Sacramentis in genere, can. 5.

(14) "Prop. 2. Gdyby ktoś zdanie, opiewające, że «władza od Boga dana Kościołowi, aby jej udzielano pasterzom, którzy sługami są jego dla dusz zbawienia», tak rozumiał, że władza sprawowania funkcyj duchownych i władza rządzenia wiernymi ze zgromadzenia wiernych przechodzi na pasterzów, głosiłby zdanie heretyckie. – Prop. 3. Nadto, gdyby ktoś zdanie, że «Papież jest głową władzy duchownej», tak wyjaśniał, że Papież nie od Chrystusa w osobie Piotra św., ale od Kościoła tę władzę duchowną odbiera, którą posiada w całym Kościele jako następca Piotra, prawdziwy Chrystusa Zastępca i głowa Kościoła całego, głosiłby zdanie heretyckie".

(15) Encycl. Qui pluribus, 9 nov. 1846.

(16) Syll., Prop. 5.

(17) Const. Dei Filius, cap. IV.

(18) Loc. cit.

(19) Ad Rom. I, 21-22.

(20) Conc. Vat. de Rev., c. 2.

(21) Epist. 28.

(22) Ep. Encycl. Singulari Nos, 7 kal. iul. 1834.

(23) Syll., Prop. 13.

(24) Motu proprio Ut mysticam, 14 martii 1891.

(25) Leo XIII, Enc. Aeterni Patris.

(26) Leo XIII, Lit. Ap. In magna, 10 dec. 1889.

(27) Alloc. 7 martii 1880.

(28) Loc. cit.

(29) Cfr. Acta Sanctae Sedis, vol. 29, pag. 359. (Przyp. Red. Act. S. S.).

(30) Cfr. Acta S. Sedis, vol. 29, pag. 359.

(31) Litt. Enc. Nobilissima Gallorum, 10 febr. 1884.

(32) Act. Consess. Epp. Umbriae, novembri 1849, Tit. II, art. 6.

(33) Instr. S. C. N. N. EE. EE. 27 ian. 1902.

(34) Decr. 2 maii 1877.

 

 

 

 

Hic iam, Venerabiles Fratres, nobis fit aditus ad modernistas in theologico agone spectandos. Salebrosum quidem opus: sed paucis absolvendum. Agitur nimirum de concilianda fide cum scientia, idque non aliter quam una alteri subiecta. Eo in genere modernista theologus eisdem utitur principiis, quae usui philosopho esse vidimus, illaque ad credentem aptat; principia inquimus immanentia et symbolismi. Sic autem rem expeditissime perficit. Traditur a philosopho principium fidei esse immanens; a credente additur hoc principium Deum esse; concludit ipse Deus ergo est immanens in homine. Hinc immanentia theologica. Iterum: philosopho certum est repraesentationes obiecti fidei esse tantum symbolicas; credenti pariter certum est fidei obiectum esse Deum in se: theologus igitur colligit: repraesentationes divinae realitatis esse symbolicas. Hinc symbolismus theologicus. Errores profecto maximi: quorum uterque quam sit perniciosus, consequentiis inspectis patebit. Nam, ut de symbolismo statim dicamus, cum symbola talia sint respectu obiecti, respectu autem credentis sint instrumenta; cavendum primum, inquiunt, credenti, ne ipsi formulae ut formula est plus nimio inhaereat, sedilia utendum unice ut absolutae adhaerescat veritati, quamformula retegit simul ac tegit nititurque exprimere quin unquam assequatur. Addunt praeterea, formulas eiusmodi esse acredente adhibendas quatenus ipsum iuverint; ad commodum enim datae sunt non ad impedimentum: incolumi utique honore qui, ex sociali respectu, debetur formulis, quas publicum magisterium aptas ad communem conscientiam exprimendam iudicarit, quamdiu scilicet idem magisterium secus quidpiam non edixerit. De immanentia autem quid reapse modernistae sentiant, difficile est indicare; non enim eadem omnium opinio. Sunt qui in eo collocant, quod Deus agens intime adsit in homine, magis quam ipse sibi homo; quod plane, si recte intelligitur, reprehensionem non habet. Alii in eo ponunt, quod actio Dei una sit cum actione naturae ut causae primae cum causae secundae; quod ordinem supernaturalem reapse delet. Alii demum sic explicant, ut suspicionem efficiant pantheisticae significationis; id autem cum ceteris eorum doctrinis cohaeret aptius.

Huic vero immanentiae pronunciato aliud adiicitur, quod a permanentia divina vocare possumus: quae duo inter se eo fere modo differunt, quo experientia privata ab experientia per traditionem transmissa. Exemplum rem collustrabit: sitque ab Ecclesia et Sacramentis deductum. Ecclesia, inquiunt, et Sacramenta a Christo ipso instituta minime credenda sunt. Cavet id agnosticismus, qui in Christo nil praeter hominem novit, cuius conscientia religiosa, ut ceterorum hominum, sensim efformata est: cavet lex immanentiae, quae externas, ut aiunt, applicationes respuit: cavet item lex evolutionis, quae ut germina evolvantur tempus postulat et quandam adiunctorum sibi succedentium seriem: cavet demum historia, quae talem reapse rei cursum fuisse ostendit. Attamen Ecclesiam et Sacramenta mediate a Christo fuisse instituta retinendum est. Qui vero? Conscientias Christianas omnes in Christi conscientia virtute quodammodo inclusas affirmant, ut in semine planta. Quoniam autem germina vitam semiis vivunt; christiani omnes vitam Christi vivere dicendi sunt. Sed Christi vita, secundum fidem, divina est: ergo et christianorum vita. Si igitur haec vita, decursu aetatum, Ecclesiae et Sacramentis initium dedit: iure omnino dicetur initium huiusmodi esse a Christo ac divinum esse. Sic omnino conficiunt divinas esse etiam Scripturas sacras, divina dogmata. His porro modernistarum theologia ferme absolvitur. Brevis profecto supellex: sed ei perabundans, qui profiteatur, scientiae, quidquid praeceperit, semper esse obtemperandum. Horum ad cetera quae dicemus applicationem quisque facile per se viderit.

De origine fidei deque eius natura attigimus huc usque. Fidei autem cum multa sint germina, praecipua vero Ecclesia, dogma, sacra et religiones, libri quos sanctos nominamus; de his quoque quid modernistae doceant, inquirendum. Atque ut dogma initium ponamus, huius quae sit origo et natura iam supra indicatum est. Oritur illud ex impulsione quadam seu necessitate, vi cuius qui credit in suis cogitatis elaborat, ut conscientia tam sua quam aliorum illustretur magis. Est hic labor in rimando totus expoliendoque primigeniam mentis formulam, non quidem in se illam secundum logicam explicationem, sed secundum circumstantia, seu, ut minus apte ad intelligendum inquiunt, vitaliter. Inde fit ut, circa illam, secundariae quaedam, ut iam innuimus, sensim enascantur formulae ; quae postea in unum corpus coagmentatae vel in unum doctrinae aedificium, cum a magisterio publico sancitae fuerint utpote communi conscientiae respondentes, dicuntur dogma. Ab hoc secernendae sunt probe theologorum commentationes: quae cetero qui, quamvis vitam dogmatis non vivunt, non omnino, tamen sunt inutiles, tum ad religionem cum scientia componendam et oppositiones inter illas tollendas, tum ad religionem ipsam extrinsecus illustrandam protuendamque; forte etiam utilitati fuerint novo cuidam futuro dogmati materiam praeparando. De cultu sacrorum haud foret multis dicendum, nisi eo quoque nomine Sacramenta venirent; de quibus maximi modernistarum errores. Cultum ex duplici impulsione seu necessitate oriri perhibent; omnia etenim, ut vidimus, in eorum systemate impulsionibus intimis seu necessitatibus gigni asseruntur. Altera est ad sensibile quiddam religioni tribuendum, altera ad eam proferendam, quod fieri utique nequaquam possit sine forma quadam sensibili et consecrantibus actibus; quae Sacramenta dicimus. Sacramenta autem modernistis nuda sunt symbola seu signa; quamvis non vi carentia. Quam vim ut indicent, exemplo ipsi utuntur verborum quorundam; quae vulgo fortunam dicuntur sortita, eo quod virtutem conceperint ad notiones quasdam propagandas, robustas maximeque percellentes animos. Sicut ea verba adnotiones, sic Sacramenta ad sensum religiosum ordinata sunt: nihil praeterea. Clarius profecto dicerent, si Sacramenta unice ad nutriendam fidem instituta affirmarent. Hoc tamen Tridentina Synodus damnavit (Sess. vii., de Sacramentis in genere, can. 5): Si quis dixerit haec sacramenta propter solam fidem nutriendam instituta fuisse anathema sit.

De librorum etiam sacrorum natura et origina aliquid iam delibavimus. Eos, ad modernistarum scita, definire probe quis possit syllogen experientiarum, non cuique passim advenientium, sed extraordinarium atque insignium, quae in quapiam religion sunt habitae. Sic prorsus modernistae docent de libris nostris tum veteris tum novi testamenti. Ad suas tamen opinions callidissime notant quamvis experientia sit praesentis temporis, posse tamen illam de praeteritis aeque ac de futuris materiam sumere, prout videlicet qui credit vel exacta rursus per recordationem in modum praesentium vivat, vel futura per praeoccupationem. Id autem explicat quomodo historici quoque et apocalyptici in libris sacris censeri queant. Sic igitur in hisce libris Deus quidem loquitur per credentem; sed, uti fert theologia modernistarum per immanentiam solummodo et permanentiam vitalem. Quaeremus, quid tum de inspiratione? Haec, respondent, ab impulsione illa, nisi forte vehementia, nequaquam secernitur, qua credens ad fidem suam verbo scriptove aperiendam adigitur. Simile quid habemus in poetica inspiratione; quare quidam aiebat: Est Deus in nobis, agitante calescimus illo. Hoc modo Deus initium dici debet inspiratione sacrorum librorum. De qua praeterea inspiratione modernistae addunt, nihil omnino esse in sacris libris quod illa careat. Quod quum affirmant, magis eos crederes orthodoxos quam recentiores alios, qui inspirationem aliquantum coangustant, ut, exempli causa, quum tacitas sic dictas citationes invehunt. Sed haec illi verbotenus ac simulate. Nam si Biblia ex agnosticismi praeceptis iudicamus, humanum scilicet opus, ab hominibus pro hominibus exaratum, licet ius theologo detur ea per immanentiam divina praedicandi; qui demum inspiratio coarctari possit ? Generalem utique modernistae sacrorum librorum inspirationem asseverant; catholico tamen sensu nullam admittunt.

Largiorem dicendi segetem offerunt, quae modernistarum schola de Ecclesia imaginatur. Ponunt initio eam ex duplici necessitate oriri, una in credente quavis, in eo praesertim qui primigeniam ac singularem aliquam sit nactus experientiam, ut fidem suam cum aliis communicet: altera, postquam fides communis inter plures evaserit, in collectivitate, ad coalescendum in societatem et ad commune bonum tuendum, augendum, propagandum. Quid igitur Ecclesia? partus est conscientiae collectivae seu consociationis conscientiarum singularium; quaevi permanentiae vitalis, a primo aliquo credente pendeant, videlicet, pro catholicis, a Christo. Porro societas quaepiam moderatrice auctoritate indiget, cuius sit officium consociatos omnes in communem finem dirigere, et compagis elementa tueri prudenter, quae in religioso coetu, doctrina et cultu absolvuntur. Hinc in Ecclesia catholica auctoritas tergemina: disciplinarisdogmatica, cultualis. Iam auctoritatis huius natura ex origine colligenda est; ex natura vero iura atque officia repetenda. Praeteritis aetatibus vulgaris fuit error quod auctoritas in Ecclesiam extrinsecus accesserit nimirum immediate a Deo; quare autocratica merito habebatur. Sed haec nunc temporis obsolevere. Quo modo Ecclesiae e conscientiarum collectivitate emanasse dicitur, eo pariter auctoritas ab ipsa Ecclesia vitaliter emanat. Auctoritas igitur, sicut Ecclesia, ex conscientia religiosa oritur, atque ideo eidem subest; quam subiectionem si spreverit, in tyrannidem vertitur. Ea porro tempestate nunc vivimus, quum libertatis sensus in fastigium summum excrevit. In civili statu conscientia publica populare regimen invexit. Sed conscientia in homine, aeque atque vita, una est. Nisi ergo in hominum conscientiis intestinum velit excitare bellum ac fovere, auctoritati Ecclesiae officium inest democraticis utendi formis: eo vel magis quod, ni faxit, exitium imminet. Nam amens profecto fuerit, qui in sensu libertatis, qualis nunc viget, regressum posse fieri aliquando autumet. Constrictus vi atque inclusus, fortior se profundet, Ecclesia pariter ac religione deleta. Haec omnia modernistae ratiocinantur; qui propterea toti sunt in indagandis viis ad auctoritatem Ecclesiae cum credentium libertate componendam.

Sed enim non intra domesticos tantum parietes habet Ecclesia, quibuscum amice cohaerere illam oporteat; habet et extra. Non una namque ipsa occupat mundum; occupant aeque consociationes aliae, quibuscum commercium ut usus necessario intercedat. Quae iura igitur, quae sint Ecclesiae officia cum civilibus consociationibus determinandum est etiam, nec aliter determinandum nisi ex ipsius Ecclesiae natura, qualem nimirum modernistae nobis descripsere. In hoc autem eisdem plane regulis utuntur, quae supra pro scientia, atque fide sunt allatae. Ibi obiectis sermo erat, heic de finibus. Sicut igitur ratione obiecti fidem ac scientiam extraneas ab invicem vidimus: sic Status et Ecclesia alter ab altera extranea sunt ob fines quos persequuntur, temporalem ille, haec spiritualem. Licuit profecto alias temporale spirituali subiici; licuit de mixtis quaestionibus sermonem interseri, in quibus Ecclesia ut domina ac regina intererat, quia nempe Ecclesia a Deo, sine medio, ut ordinis supernaturalis est auctor, instituta ferebatur. Sed iam haec ac philosophis atque historicis respuuntur. Status ergo ab Ecclesia dissociandus sicut etiam catholicus a cive. Quamobrem catholicus quilibet, quia etiam civis, ius atque officium habet, Ecclesiae auctoritate neglecta, eius optatis consiliis praeceptisque posthabitis, spretis immo reprehensionibus, ea persequendi quae civitatis utilitati conducere arbitretur. Viam ad agendum civi praescribere praetextu quolibet, abusus ecclesiasticae potestatis est, toto nisu reiiciendus. Ea nimirum, Venerabiles Fratres, unde haec omnia dimanant, eadem profecto sunt, quae Pius Vl. decessor Noster, in Constitutione apostolica Auctorem fidei, solemniter damnavit (Prop. 2. Propositio, quae statuit, potestatem a Deo datam Ecclesiae ut communicaretur Pastoribus, qui sunt eius ministri pro salute animarum; sic intellecta, ut a communitate fidelium in Pastores dirivetur ecclesiastici ministerii ac regiminis potestas: haeretica. Prop. 3. Insuper, quae statuit Romanum Pontificem esse caput ministeriale; sic explicata ut Romanus Pontifex non a Christo in persona beati Petri, sed ab Ecclesia potestatem ministerii accipiat, qua velut Petri successor, verus Christi vicarius ac totius Ecclesiae caput pollet in universa Ecclesia: haeretica).

Sed modernistarum scholae satis non est debere Statum ab Ecclesiae seiungi. Sicut fidem, quoad elementa, ut inquiunt, phaenomenica scientiae subdi oportet, sic in temporalibus negotiis Ecclesiam subesse Statui. Hoc quidem illi aperte nondum forte asserunt; ratiocinationis tamen vi coguntur admittere. Posito etenim quod in temporalibus rebus Status possit unus, si accidat credentem, intimis religionis actibus haud contentum, in externos exilire, ut puta administrationem susceptionemve Sacramentorum; necesse erit haec sub Status dominium cadere. Ecquid tum de ecclesiastica auctoritate? Cum haec nisi per externos actus non explicetur; Statui, tota quanta est, erit obnoxia. Hac nempe consecutione coacti, multi e protestantibus liberalibus cultum omnem sacrum externum, quin etiam externam quamlibet religiosam consociationem e medio tollunt, religionemque, ut aiunt, individualem invehere adnituntur. Quod si modernistae nondum ad haec palam progrediuntur, petunt interea ut Ecclesia quo ipsi impellunt sua se sponte inclinet seseque ad civiles formas aptet. Atque haec de auctoritate disciplinari. Nam de doctrinali et dogmatica potestate longe peiora sunt ac perniciosiora quae sentiunt. De magisterio Ecclesiae sic scilicet commentantur. Consociatio religiosa in unum vere coalescere nequaquam potest, nisi una sit consociatorum conscientia, unaque, qua utantur, formula. Utraque autem haec unitas mentem quandam quasi communem expostulat, cuius sit reperire ac determinare formulam, quae communi conscientiae rectius respondeat; cui quidem menti satis auctoritatis inesse oportet ad formulam quam statuerit communitati imponendam. In hac porro coniunctione ac veluti fusione tum mentis formulam eligentis tum potestatis eadem perscribentis, magisterii ecclesiastici notionem modernistae collocant. Cum igitur magisterium ex conscientiis singularibus tandem aliquando nascatur, et publicum officium in earumdem conscientiarum commodum mandatum habeat; consequitur necessario, illud ab eisdem conscientiis pendere, ac proinde ad populares formas esse inflectendum. Quapropter singularium hominum conscientias prohibere quominus impulsiones quas sentiunt palam aperteque profiteantur, et criticae viam praepedire qua dogma ad necessarias evolutiones impellat, potestatis ad utilitatem permissae non usus est sed abusus. Similiter in usu ipso potestatis modus temperatioque sunt adhibenda. Librum quemlibet, auctore inscio, notare ac proscribere, nulla explicatione admissa, nulla disceptatione, tyrannidi profecto est proximum. Quare heic etiam medium est quoddam iter reperiendum, ut auctoritati simul ac libertati integra sint iura. Interea temporis catholico sic est agendum, ut auctoritatis quidem observantissimum se publice profiteatur, suo tamen obsequi ingenio non intermittat. Generatim vero sic de Ecclesia praescribunt: quoniam ecclesiasticae potestatis finis ad spiritualia unice pertinet; externum apparatum omnem esse tollendum, quo illa ad intuentium oculos magnificentius ornatur. In quo illud sane negligitur, religionem, etsi ad animos pertineat, non tamen unice animis concludi; et honorem potestati impensumin Christum institutorem recidere.

Porro ut totam hanc de fide deque vario eius germine materiam absolvamus, restat, Venerabiles Fratres, ut de utrorumque explicatione postremo loco modernistarum praecepta audiamus. Principium hic generale est : in religione, quae vivat, nihil variabile non esse, atque idcirco variandum. Hinc gressum faciunt ad illud, quod in eorum doctrinis fere caput est, videlicet ad evolutionem. Dogma igitur, ecclesia, sacrorum cultus, libri,quos ut sanctos veremur, quin etiam fides ipsa, nisi inter mortua haec omnia velimus, evolutionis teneri legibus debent. Neque hoc mirum videri queat, si ea prae oculis habeantur, quae sunt de horum singulis a modernistis tradita. Posita igitur evolutionis lege, evolutionis rationem a modernistis ipsis descriptam habemus. Et primo quoad fidem. Primigenia, inquiunt, fidei forma rudis et universis hominibus communis fuit, ut quae ex ipsa hominum natura atque vita oriebatur. Evolutio vitalis progressum dedit; nimirum non novitate formarum extrinsecus accedentium, sed ex perversione in dies auctiore sensus religios in conscientiam. Dupliciter autem progressio ipsa est facta: negative primum, elementum quodvis extraneum, ut puta ex familia vel gente adveniens, eliminando; dehinc positive, intellectiva ac morali hominis expolitione, unde notio divini amplior ac lucidior sensusque religiosus exquisitior evasit. Progredientis vero fidei eaedem sunt causae afferendae, quamquae superius sunt allatae ad eius originem explicandam. Quibus tamen extraordinarios quosdam homines addi oportet (quos nos prophetas appellamus, quorumque omnium praestantissimus est Christus); tum quia illi in vita ac sermonibus arcani quidpiam praese tulerunt, quod fides divinitati tribuebat; tum quia novas nec ante habitas experientias sunt nacti, religiosae cuiusque temporis indigentiae respondentes. Dogmatis autem progressus inde potissimum enascitur, quod fidei impedimenta sint superanda, vincendi hostes, contradictiones refellendae. Adde his nisum quemdam perpetuum ad melius penetranda quae in arcanis fidei continentur. Sic, ut exempla cetera praetereamus, de Christo factum est: in quo divinum illud qualecumque, quod fides admittebat, ita pedetentim et gradatim amplificatum est, ut demum pro Deo haberetur. Ad evolutionem cultus facit praecipue necessitas ad mores traditionesque populorum sese accommodandi; item quorundam virtute actuum fruendi, quam sunt ex usu mutuati. Tandem pro Ecclesia evolutionis causa inde oritur, quod componi egeat cum adiunctis historicis cumque civilis regiminis publice invectis formis. Sic illi de singulis. Hic autem, antequam procedamus, doctrina haec de necessitatibus seu indigentiis (vulgo dei bisogni significantius appellant) probe ut notetur velimus; etenim, praeterquam omnium quae vidimus, est veluti basis ac fundamentum famosae illius methodi, quam historicam dicunt.

In evolutionis doctrina ut adhuc sistamus, illud praeterea est advertendum quod, etsi indigentiae seu necessitates ad evolutionem impellunt; his tamen unis acta, evolutio transgressa facile traditionis fines atque ideo a primigenio vitali principio avulsa, ad ruinam potius quam ad progressionem traheret. Hinc modernistarum mentem plenius sequuti, evolutionem ex conflictione duarum virium evenire dicemus, quarum altera ad progressionem agit, altera ad conservationem retrahit. Vis conservatrix viget in Ecclesia, contineturque traditione. Eam vero exerit religiosa auctoritas; idque tam iure ipso, est enim in auctoritatis natura traditionem tueri; tam re, auctoritas namque, a commutationibus vitae reducta stimulis ad progressionem pellentibus nihil aut vix urgetur. E contra vis ad progrediendum rapiens atque intimis indigentiis respondens latet ac molitur in privatorum conscientiis, illorum praecipue qui vitam, ut inquiunt, propius atque intimius attingunt. En hic, Venerabiles Fratres, doctrinam illam exitiosissimam efferre caput iam cernimus, quae laicos homines in Ecclesiam subinfert ut progressionis elementa. Ex convento quodam et pacto inter binas hasce vires, conservatricem et progressionis fautricem, inter auctoritatem videlicet et conscientias privatorum, progressus ac mutationes oriuntur. Nam privatorum conscientiae, vel harum quaedam, in conscientiam collectivam agunt; haec vero in habentes auctoritatem, cogitque illos pactiones conflare atque in pacto manere. Ex his autem pronum est intelligere, cur modernistae mirentur adeo, quum reprehendi se vel puniri sciunt. Quod eis culpae vertitur, ipsi pro officio habent religiose explendo. Necessitates conscientiarum nemo melius novit quam ipsi, eoquod propius illas attingunt, quam ecclesiastica auctoritas. Eas igitur necessitates omnes quasi in se colligunt: unde loquendi publice ac scribendi officio devinciuntur. Carpat eos, si volet, auctoritas; ipsi conscientia officii fulciuntur, intimaque experientia norunt non sibi reprehensiones deberi sed laudes. Utique non ipsos latet progressiones sine certaminibus haud fieri, nec sine victimis certamina: sint ergo ipsi pro victimis, sicut prophetae et Christus. Nec ideo quod male habentur, auctoritati invident: suum illam exsequi munus ultro concedunt. Queruntur tantum quod minime exaudiuntur; sic enim cursus animorum tardatur: hora tamen rumpendi moras certissime veniet nam leges evolutionis coerceri possunt, infringi omnino non possunt. Institute ergo itinere pergunt: pergunt, quamvis redarguti et damnati; incredibilem audaciam fucatae demissionis velamine obducentes. Cervices quidem simulate inflectunt ; manu tamen atque animo quod susceperunt persequuntur audacius. Sic autem volentes omnino prudentesque agunt: tum quia tenent, auctoritatem stimulandam esse non evertendam; tum quia necesse illis est intra Ecclesiae septa manere, ut collectivam conscientiam sensim immutent: quod tamen quum aiunt, fateri se non advertunt conscientiam collectivam ab ipsis dissidere, atque ideo nullo eos iure illius se interpretes venditare.

Sic igitur, Venerabiles Fratres, modernistis auctoribus atque actoribus, nihil stabile nihil immutabile in Ecclesia esse oportet. Qua equidem in sententia praecursoribus non caruere, illis nimirum, de quibus Pius IX. decessor Noster iam scribebat: Isti divinae revelationis inimici humanum progressum summis laudibus et ferentes, in catholicam religionem temerario plane ac sacrilegio ausu illum inducere vellent, perinde ac si ipsa veligio non Dei, sed homimim opus esset aut philosophicum aliquod inventum, quod humanis modis perfici queat (Encycl.”Qui pluribus” 9 Nov., 1846). De revelatione praesertim ac dogmate nulla doctrinae modernistarum novitas; sed eadem illa est, quam in Pii IX. syllabo reprobatam reperimus, sic enunciatam: Divina revelatio est imperfecta et idcirco subiecta continuo et indefinito progressui, qui humanae rationis progressioni respondeat (Syll. Prop. 5): solemnius vero in Vaticana Synodo per haec verba: Neque enim fidei doctrina, quam Deus revelavit, velut philosophicum inventum proposita est humanis ingeniis perficienda, sed tamquam divinum depositum Christi sponsae tradita, fideliter custodienda et infallibiliter declaranda. Hinc sacrorum quoque dogmatum in sensus perpetuo est retinendus, quem semel declaravit Sancta Mater Ecclesia, nec unquam ab eo sensu altioris intelligentiae specie et nomine recedendum (Const. „Dei Filius,” cap. iv.): quo profecto explicatio nostrarum notionum, etiam circa fidem, tantum abest ut impediatur, ut imo adiuvetur ac provehatur. Quamobrem eadem Vaticana Synodus sequitur: Crescat igitur et multum vehementerque proficiat iam singulorum quam omnium, tam unius hominis quam totius Ecclesiae, aetatum et saeculorum gradibus, intelligentia, scientia, sapientia; sed in suo dumtaxat genere, in eodem scilicet dogmate, eodem sensu eademque sententia (Loc. cit.).

 

  • Wg wyd. z 1908 (Włocławek)
  • Wg wyd. z 1908 (Poznań)
  • Audiobook (Włocławek 1908)

MODERNISTA-TEOLOG

Teraz, Czcigodni Bracia, staje już przed nami modernista teolog. Sprawa to bardzo poplątana i zawiła: postaramy się ją krótko przedstawić. Chodzi tu mianowicie o to, aby pogodzić naukę z wiarą, ale nie inaczej, jak przez podporządkowanie wiary nauce. Modernista teolog posługuje się tu zasadami modernisty-filozofa i przystosowuje je do wierzącego. Są to zasady tzw. immanentyzmu i symbolizmu teologicznego. Proces ten tak się przedstawia. Filozof stwierdził, iż podstawa wiary powstaje w nas, jest immanentną; wierzący dodał: ta podstawa – to sam Bóg, a teolog tylko zawyrokował: Bóg więc pozostaje w człowieku trwale, immanentnie. I tak otrzymujemy teorię o immanentyzmie teologicznym. Podobnie w innych wypadkach. Filozof dowodzi, że wyobrażenia przedmiotu wiary – to najzwyklejsze symbole; wierzący dodaje, iż przedmiotem wiary jest Bóg sam w sobie; teolog decyduje, iż wyobrażenia rzeczywistości Boskiej są przeto prostymi symbolami. I znowu mamy – symbolizm teologiczny. Okropne, zaiste, to błędy; a wystarczy przyjrzeć się ich skutkom, aby się przekonać, jak jeden od drugiego zgubniejszy. Zaczynamy od symbolizmu. Ponieważ symbole są symbolami co do przedmiotu i zarazem narzędziami co do podmiotu, stąd wypływa naprzód, iż wierzący nie powinien ściśle przejmować się formułą jako formułą, lecz ma tylko korzystać z niej, aby posiąść prawdę bezwzględną, którą mu formuła objawia a zarazem zakrywa; gdyż formuła jedynie ma dążyć do wyrażenia owej prawdy bezwzględnej choć nigdy jej całkowicie nie wyrazi. A dalej wypływa jeszcze i to, że wierzący tylko o tyle powinien korzystać z tych formuł, o ile one są dla niego pożyteczne, gdyż one mu są dane nie ku przeszkodzie, ale ku pomocy w wierze. Ale czy tak, czy inaczej, winien je szanować, skoro opinia publiczna uważa je za odpowiednie do wyrażania przekonań publicznych, chyba że ten pogląd ulegnie zmianie. Czym jest immanentyzm według modernistów, trudno doprawdy określić, gdyż pod tym względem panuje wśród nich niezgoda. Według jednych immanentyzm polega na tym, iż Bóg jest obecny czynnie w człowieku daleko więcej, aniżeli człowiek sam w sobie; temu zdaniu nikt nic zarzucić nie może, jeśli je należycie pojmie. Inni znowu dowodzą, że działanie Boże jest tylko współdziałaniem z naturą, jakoby przyczyna pierwsza przenikała przyczynę wtórną; takie twierdzenie niszczy wszelki porządek nadprzyrodzony. Inni wreszcie tę teorię tak przedstawiają, że można ich śmiało posądzać o panteistyczne poglądy. I to tłumaczenie najwięcej jest zgodne z ich innymi zasadami.

Z teorią o tzw. immanentyzmie łączy się inna ich teoria o permanentyzmie Boga. Różnica między jedną a drugą jest taka, jaką widzimy między doświadczeniem osobistym a doświadczeniem przekazanym przez tradycję. Przykład nam rzecz wyjaśni. Weźmy np. Kościół i sakramenty św. Nie należy wierzyć, powiadają nam, jakoby Kościół i sakramenty św. były bezpośrednio przez Chrystusa ustanowione. Istotnie, sprzeciwiałoby się to agnostycyzmowi, upatrującemu w Chrystusie jedynie człowieka obdarzonego samowiedzą religijną rozwijającą się stopniowo na podobieństwo każdej innej samowiedzy ludzkiej; sprzeciwiałoby się to, dalej, immanentyzmowi, który odrzuca, według ich wyrażenia, dostosowania zewnętrzne; sprzeciwiałoby się jeszcze prawu ewolucji, które domaga się czasu na rozwój ziarna i całego szeregu kolejnych okoliczności; sprzeciwiałoby się to wreszcie, historii, która ma wykazywać, że rzeczy właśnie taki miały przebieg. A jednak Chrystus ustanowił Kościół i sakramenty św., ale tylko pośrednio. A pojmować to należy w sposób następujący. Każda samowiedza chrześcijańska zawiera się do pewnego stopnia w samowiedzy Chrystusa, podobnie jak roślina – w nasieniu. Jak zaś pędy czerpią życie z nasienia, tak samo – ich zdaniem – wszyscy Chrześcijanie żyją życiem Chrystusa. A skoro wiara naucza, że życie Chrystusa było Boskim, a więc i życie chrześcijanina również – konsekwentnie – jest Boskim. A ponieważ to życie z biegiem wieków dało początek Kościołowi i sakramentom św., słusznej więc powiedzieć można, że ten początek, idący od Chrystusa, jest Boskim. W tym znaczeniu – twierdzą moderniści – Pismo Święte jest Boskim i Boskimi są dogmaty. Na tym mniej więcej polega teologia modernistów. Zapewne, budowa niezbyt złożona, ale wystarczająca aż nadto do tego, aby wiarę w każdym wypadku uczynić służką nauki.
Jakie to wszystko ma zastosowanie do dalszego ciągu, łatwo się każdy domyśli.

Dotychczas mówiliśmy o początku wiary i o jej istocie. Że zaś podług modernistów wiara posiada liczne pędy a najprzedniejszymi wśród nich są Kościół, dogmat, kult, Pismo święte, więc też z kolei zastanowimy się nad tym, co o tym wszystkim moderniści sądzą. Zaczynamy od dogmatu. Ponieważ on ściśle jest złączony z wiarą, więc też o jego początku i naturze mówiliśmy już poprzednio. Powstaje on z konieczności, odczuwanej przez wierzącego. Wierzący czuje potrzebę opracowania swych myśli religijnych, ażeby coraz wyraźniej wyjaśnić tak swą własną, jako też i innych samowiedzę. Prawo to polega na przeniknięciu i na wyjaśnieniu sobie formuły pierwotnej. To przenikanie i wyjaśnianie nie odbywa się w jakimś porządku rozumowym czy logicznym, ale – jak sami to bardzo niejasno określają – w sposób przeżywający, życiowo. Wskutek tego procesu obok tej formuły pierwotnej powstają stopniowo formuły wtórne. Kiedy zaś razem połączone wejdą w skład budowy doktrynalnej i zostaną uznane przez opinię publiczną za odpowiadające samowiedzy powszechnej – wówczas otrzymują nazwę dogmatów, chociaż owe dociekania, ściśle biorąc, nie powstają z życia wiary, to jednak nie są bez pożytku: powinny już to godzić religię z nauką i usuwać wszelki między nimi rozdźwięk, już też na zewnątrz wyjaśniać religię i bronić jej; mogą one wreszcie dostarczać materiału do przygotowania przyszłych określeń dogmatycznych. O kulcie niewiele dałoby się powiedzieć, gdyby nie ta okoliczność, że moderniści pod tę nazwę podciągają sakramenty św. A właśnie tutaj co do sakramentów św. moderniści grzeszą jak najbardziej. Kult, podług nich, powstaje z dwojakiej potrzeby czy konieczności; nawiasem dodać trzeba to, co można już było łatwo zauważyć, że wszystko w ich systemie wyjaśniają dwa słowa: potrzeba i konieczność. Pierwsza konieczność polega na nadaniu religii szaty zewnętrznej; druga – na jej rozszerzaniu, czego można dokonać jedynie za pomocą form widzialnych i czynności uświęcających, które się zwą sakramentami. Według modernistów sakramenty św. to zwykłe symbole czyli znaki, chociaż nie pozbawione pewnej siły. Aby bliżej objaśnić tę skuteczność, uciekają się do porównania. O pewnych wyrazach czy zwrotach mowy mówimy, że mają powodzenie, gdyż są zdolne wzbudzić w jednostkach idee potężne i żywotne, wywołujące wrażenie i poruszające tłumy. Czym są dla owych idei wyrazy, tym dla uczucia religijnego sakramenty św., niczym więcej. Mówiąc wyraźniej, znaczyłoby to, że sakramenty św. zostały ustanowione jedynie dla podtrzymania wiary. A tymczasem takie zdanie zostało przez Sobór Trydencki potępione[8]: „Gdyby ktoś powiedział, że sakramenty św. były ustanowione tylko dla podtrzymania wiary, niech będzie potępiony”.

Dotknęliśmy już wyżej kwestii istoty i powstania ksiąg świętych. Wedle zasad modernistów można by je określić jako zbiór doświadczeń, nie nasuwających się wszędzie każdemu człowiekowi, ale nadzwyczajnych i znakomitych, których nie brak w każdej religii. Tak wygląda nauka modernistów o naszych księgach Starego i Nowego Testamentu. Moderniści czynią jeszcze uwagę z ich punktu widzenia roztropną, że, choć doświadczenie obraca się w obrębie teraźniejszości, może czerpać z przeszłości i przyszłości, ponieważ wierzący przeżywa w czasie teraźniejszym zarówno rzeczy minione, które wskrzesza wspomnieniem, jak i przyszłe, które odgaduje przeczuciem. Stąd między księgami świętymi mamy księgi historyczne i apokaliptyczne. Bóg więc mówi w tych księgach przez człowieka wierzącego, ale jak uczy teologia modernistów, dzieje się to zgodnie z prawem immanentyzmu i permanentyzmu życiowego. Nasuwa się tedy pytanie, czym jest wobec tego natchnienie? Nie różni się ono, odpowiadają, wcale, chyba większą tylko siłą, od onej potrzeby, która zniewala każdego wierzącego do wyrażenia swej wiary słowem czy pismem. Czymś w tym rodzaju jest natchnienie poetyckie; dlatego też mówi się zazwyczaj: talent z Bożej łaski, iskra Boża itp. W ten sposób Boga uważać należy za źródło natchnienia Pisma świętego. O natchnieniu prawią moderniści dalej, że ono się rozciąga na wszystko w księgach świętych. Pozornie zatem są oni bardziej prawomyślni, aniżeli niektórzy współcześni teologowie, którzy zakres natchnienia zacieśniają, wprowadzając np. tzw. cytacje domniemane. Ale puste to tylko dźwięki i udawane. Jeżeli bowiem Pismo święte wedle zasad agnostycyzmu uważa się za dzieło ludzkie, przez ludzi utworzone – choć dzięki prawu immanentyzmu w znaczeniu teologicznym może się nazywać świętym: to w jaki sposób można natchnienie zacieśnić? Podobne natchnienie – w znaczeniu modernistycznym – jest „powszechnym”, w znaczeniu katolickim – jest ono niczym.

Jeszcze bujniejsze fantasmagorie snuje szkoła modernistów o Kościele. Oto Kościół miał powstać z podwójnej potrzeby: pierwsza przejawia się w każdym człowieku, zwłaszcza, skoro pozyskał jakieś pierwotne szczególne doświadczenie, a przejawia się w dążności, aby wiarą podzielić się z innymi ludźmi; druga potrzeba występuje, skoro wiara stała się ogólną własnością, zbiorową, aby zrzeszyć się i wspólny skarb zachować, powiększyć i rozszerzyć. Czymże więc jest Kościół? Owocem samouświadomienia zbiorowego, inaczej: zbiorem poszczególnych świadomości, które na mocy permanentyzmu życiowego pochodzą od pierwszego wierzącego, mianowicie dla katolików od Jezusa Chrystusa. Dalej, każdemu stowarzyszeniu potrzeba władzy kierowniczej, której zadanie na tym polega, aby wszystkich członków wiodła do wspólnego celu i roztropnie stawała w obronie głównych czynników całego organizmu, którymi w społeczności religijnej są: nauka i obrzędy. Stąd potrójna w Kościele katolickim władza: dyscyplinarna, dogmatyczna i liturgiczna. W końcu istotę tej władzy należy wyprowadzić z jej powstania; z istoty zaś onej władzy wysnuć jej prawa i przywileje. Dawniej mniemano błędnie, że władza została Kościołowi nadana z zewnątrz, a mianowicie bezpośrednio od Boga, to też wówczas uważano tę władzę za autokratyczną. Ale obecnie pogląd to przestarzały. Jak Kościół wedle ich zapatrywania powstał z owej zbiorowej samoświadomości, tak podobnie wypłynęła władza z Kościoła samego. Władza więc, jak i Kościół, powstaje z samoświadomości, i stąd od niej zależy; jeśli władza tą zależnością gardzi, staje się autokratyczną. Żyjemy przecież obecnie w czasach rozkwitu poczucia wolności. W państwie świeckim świadomość zbiorowa stworzyła demokrację. W człowieku nie ma dwoistej świadomości, jak i nie ma dwoistego życia. Jeżeli więc Kościół w sumieniach ludzkich nie chce rozbudzić i rozpromienić walki wewnętrznej, winien demokratyczny przybrać ustrój, tym więcej, że zagraża mu zguba, jeśli tego nie uczyni. Albowiem szaleństwem jest mniemanie, że poczucie wolności opuści raz zajęte placówki. Grozi ono straszliwym wybuchem. Gdy kto zechce je opanować i zakuć w łańcuchy, wybuch ten jest w stanie znieść i Kościół i religię.

Ale Kościół winien nie tylko w obrębie własnej dziedziny, ale i na zewnątrz przyjazne utrzymywać stosunki. Nie obejmuje bowiem świata sam jeden. Istnieją poza Kościołem inne zrzeszenia, z którymi musi się stykać i obcować. Jakie są tedy prawa i obowiązki względem tych zrzeszeń? Chodzi właśnie o wskazanie tych praw i obowiązków zgodnie z naturą Kościoła, rozumianą w sposób modernistyczny. Zastosowano tu tę samą regułę, którą stosowano do wiedzy i wiary; różnica polega na tym, że tam wchodził w grę przedmiot, a tu – cel. Podobnie więc jak obce są sobie wiara i wiedza ze względu na ich przedmiot, Kościół i państwo wyodrębniają się wzajemnie ze względu na różnicę celów: wiecznych dla Kościoła, doczesnych dla państwa.
Kiedyś umiano podporządkować sprawy doczesne sprawom duchowym; rozprawiano o sprawach mieszanych, w których Kościół występował jako pan wszechwładny; mniemano bowiem, że Kościół został ustanowiony bezpośrednio przez Boga, twórcę porządku nadprzyrodzonego. Ale teorię taką odrzuca zarówno dzisiejsza filozofia, jak i wiedza historyczna. A zatem koniecznym jest rozdział Kościoła od państwa, oddzielenie katolika od obywatela. Stąd każdy katolik, będący zarazem obywatelem swego kraju, może i powinien pełnić to, co wedle jego przekonania przyczynia się do dobrobytu państwa – niezależnie od władz kościelnych, od ich rad i dążeń, bez względu na nakazy, bez względu nawet na upomnienia. Narzucanie obywatelowi takiej lub innej formy postępowania byłoby nadużywaniem władzy kościelnej, przeciw czemu należy się jak najusilniej bronić. A zasady te, z których powyższe jako wnioski praktyczne wypływają, zgadzają się najzupełniej z tymi, które poprzednik Nasz Pius VI uroczyście potępił w Konstytucji Apostolskiej Auctorem fidei.


Ale moderniści nie poprzestają na oddzieleniu Kościoła od państwa. Podobnie jak wiara – podług nich – winna podlegać wiedzy w zakresie zjawisk przyrodzonych, tak samo potrzeba, aby Kościół w rzeczach doczesnych podlegał państwu. Dotychczas tego zapatrywania nie głoszono otwarcie; ale do tego wniosku zniewala ich logika rzeczy. Istotnie, jeżeli zgodzimy się na to, że w sprawach doczesnych jedynym władcą jest państwo, a człowiek wierzący, niezadowolony wewnętrznymi aktami religii wkracza w sferę aktów zewnętrznych, jakimi są sprawowanie i przyjmowanie sakramentów św., wówczas akty te muszą podlegać zwierzchnictwu państwa. Co się stanie wówczas z władzą kościelną? Oczywiście – ponieważ polega ona na aktach zewnętrznych – musi w zupełności ulegać państwu. Pod wpływem tego oczywistego wniosku wielu liberalnych protestantów skłoniło się do odrzucenia wszelkiego kultu zewnętrznego, wszelkiego nawet religijnego zjednoczenia na rzecz czysto indywidualnej religii. Choć moderniści otwarcie do tych konsekwencji nie dochodzą, domagają się jednak, aby Kościół dobrowolnie poszedł za ich wskazówkami i doszedł do harmonii z władzami cywilnymi. Taki ich pogląd na władzę dyscyplinarną. Co do władzy doktrynalnej i dogmatycznej – zapatrywania ich są jeszcze bardziej krańcowe i bardziej zgubne. Oto, jak wyobrażają oni sobie urząd nauczycielski Kościoła. Żadne zrzeszenie religijne nie posiada – ich zdaniem – istotnej jedności, jeśli samowiedza religijna jego wyznawców nie jest jedna i jedna również formuła przez nich przyjęta. Podwójna ta jedność wymaga czegoś w rodzaju powszechnego umysłu, którego rzeczą jest określić i ustalić formułę, najodpowiedniejszą dla wspólnej świadomości; ale ten powszechny umysł winien dostateczną posiadać władzę, aby wprowadzić w życie ową formułę odpowiednio wykończoną.
W tym skojarzeniu i jakby zlaniu umysłu, wybierającego formułę, i władzy, przepisującej ją, upatrują moderniści pojęcie nauczycielskiego urzędu Kościoła. A ponieważ urząd nauczycielski powodu wzrasta z poszczególnych samowiedz i posiada publiczną władzę na ich korzyść, wynika logicznie, że od samowiedzy zależy ten urząd i stąd do organizmu ludzkości zastosować się winien. Jeśli się tedy samowiedzom poszczególnych ludzi zabrania, aby jawnie i otwarcie nie wypowiadali swych uczuć, a krytyce zamyka drogę, po której dogmat wiedzie do koniecznych faz rozwoju – nie jest to użyciem powierzonej ku ogólnemu pożytkowi władzy, ale jej nadużyciem.
Podobnie w samym wykonywaniu władzy winno się kierować taktem i umiarkowaniem. Potępienie i zakazanie jakiegoś dzieła bez wiedzy, bez dyskusji, bez wyjaśnień z jego strony – to samo, co sprawowanie władzy despotycznej. Więc i tu należy odnaleźć jakąś środkową drogę, która zabezpieczałaby jednocześnie prawa władzy i prawa wolnościowe. Tymczasem katolik tak postępować powinien, aby publicznie wyrażał władzy najgłębszą cześć, nie wyrzekając się swoich poglądów. W ogólności taki wydają Kościołowi przepis: ponieważ cele władzy Kościelnej są czysto duchowe, więc też należy usunąć wszelką okazałość zewnętrzną, która ją w oczach widzów tym wspanialej przyozdabia. Zapominając jednak o jednym ważnym szczególe, a mianowicie, że religia, choć się do dusz odnowi, jednak nie zamyka się jedynie w duszach i że cześć władzy oddana spada na Jezusa Chrystusa, który ją ustanowił.

Wreszcie, aby wyczerpać ów przedmiot traktujący o wierze i jej różnorodnych objawach, należy, Czcigodni Bracia, zobaczyć, jak moderniści pojmują rozwój obojga. Zasada ogólna głosi: w religii żyjącej wszystko jest zmienne, wszystko powinno przybierać kolejne formy. Na podstawie tej zasady dochodzą do głównego punktu swych teorii mianowicie do ewolucji. Dogmat więc, Kościół, obrządki św., księgi, które jako święte czcimy, nawet i wiara poddać się winna prawom rozwoju, jeśli nie ma stać się strupieszałą. I dziwnym się to wydać nie może, jeśli sobie uprzytomnimy, co moderniści o poszczególnych tych prawdach nauczają. Przypominając więc, że istnieje prawo takiego rozwoju, określają moderniści sami sposób tego rozwoju. A naprzód co się tyczy wiary, to pierwotna jej forma powiadają, była niewyrobiona i wspólna wszystkim ludziom, ponieważ powstała z natury ludzkiej i z życia samego. Prawo rozwoju życiowego posunęło się dalej – nie przez dodawanie nowych z zewnątrz wkraczających form, lecz przez stopniowe i coraz silniejsze działanie uczucia religijnego na świadomość.
Ten rozwój był dwojakiego rodzaju: negatywny, przez usuwanie wszystkich czynników zewnętrznych; np. uczuć rodzinnych czy narodowych, fizyczny, przez łączność z umysłem i moralnym doskonaleniem się człowieka. Wskutek tego udoskonalenie rozszerzyło się i wyjaśniło pojęcie bóstwa, a uczucie religijne stało się subtelniejsze.
Aby wytłumaczyć ten rozwój wiary, nie trzeba się uciekać do innych czynników; wystarczy zwrócić się do tych, które dały jej początek. Zaliczyć tu jednakże należy niektórych ludzi nadzwyczajnych, (których nazywamy prorokami, a wśród nich – zdaniem modernistów – najznakomitszym był Chrystus); zaliczyć ich należy już dlatego, że w życiu i pracach otaczała ich pewna tajemniczość, którą wiara przypisała bóstwu; już też dlatego, że doszli do nowych nieznanych przedtem doświadczeń, odpowiadających potrzebie religijnej danego wieku. Rozwój dogmatu zawdzięczać trzeba przede wszystkim przeszkodom, które wiara musi przełamywać, wrogom, których musi zwyciężać i zarzutom, które winna odpierać. Dodać jeszcze należy jakąś dążność u człowieka do dokładniejszego zgłębienia tajemnic wiary.
W tej sposób – aby inne przykłady pominąć – stało się z Chrystusem: upatrzywszy pierwiastek Boski z Jezusie Chrystusie, wiara stopniowo go rozszerzała i podnosiła, aż zrobiła zeń Boga. Głównym czynnikiem rozwoju obrzędów jest potrzeba przystosowania się do zwyczajów i Tradycji ludowych; przyczynia się także potrzeba wyzyskania pewnych nałogów. W końcu jako przyczyna rozwoju Kościoła pojawia się ta okoliczność, że Kościół pogodzić się musi ze zjawiskami historycznymi i ustrojami państwa świeckiego wprowadzonymi publicznie.
W ten sposób rozprawiają moderniści o poszczególnych prawdach. Co pragnęlibyśmy na tym miejscu zaznaczyć ze specjalnym naciskiem, to ową teorię potrzeb i konieczności: jak widzimy, stanowi ona podstawę wszystkiego, na niej opiera się też owa słynna metoda, zwana przez nich historyczną.

Pozostając jeszcze przy teorii ewolucji doktryn, zauważyć nadto musimy, że chociaż potrzeba czy konieczność pobudza do rozwoju, to jednak wpływy, gdyby były wyłączone, łatwo mogłyby przekroczyć granice Tradycji, a stąd oderwać się od pierwotnej zasady życiowej i raczej do zguby wieść niż do postępu. Powiedzmy zatem, aby wyraźnie oddać pogląd modernistów, że rozwój jest wynikiem starcia dwóch sił, z których jedna prze naprzód, druga zaś jest siłą zachowawczą.
Zachowawczą siłą Kościoła jest Tradycja, a swój wyraz znajduje we władzy. Odnosi się to zarówno do strony prawnej, jak i do strony faktycznej, bo obrona Tradycji jest niejako przyrodzonym instynktem władzy; unosząc się zaś ponad zmiany życia, władza odczuwa słabo bodźce postępu, albo ich wcale nie odczuwa. Przeciwnie: siła pobudzająca do postępu i odpowiadająca potrzebom wewnętrznym kryje się i działa na dnie samowiedzy tych ludzi prywatnych, którzy odczuwają, jak twierdzą, życie bezpośredniej i głębiej. Dostrzegacie, Czcigodni Bracia, to jądro owej zgubnej teorii, która żąda, aby ludzie świeccy byli czynnikami postępu w Kościele.
Otóż zmiany postępowe powstają ze wspólności pewnej i zgody między tymi dwiema siłami: zachowawczą a postępową, pomiędzy władzą a samowiedzą ludzi prywatnych. Bo poszczególne samowiedze ludzi prywatnych, albo niektóre z nich, oddziałują na samowiedzę zbiorową; to znowu wpływa na piastunów władzy, zniewalając ich do zawarcia i zachowania umowy. Teraz jest zrozumiałym, czemu się moderniści tak dziwią, skoro się ich zgani lub ukarze. Co im się poczytuje za winę, to oni uważają za swój święty obowiązek. Nikt lepiej nie tworzy zespołu ze samowiedzą zbiorową jak oni; a w każdym razie oni lepiej znają jej potrzeby, niż władze duchowne, bo bezpośredniej je odczuwają. Gromadzą więc niejako w sobie owe potrzeby a to zniewala ich, aby podnosili głos publicznie i pisali.
Niechaj władza karci ich, ile zechce; sumienie własne oraz wewnętrzne poznanie daje im pewność, że zasługują nie na naganę, lecz na pochwały. Zresztą nie zapominają o tym, że postęp nie może się obyć bez walk, a walki – bez ofiar. Gotowi są zatem ponieść ofiary na wzór Chrystusa i proroków. Nie zrażają się do władz, choć ich gnębią. Przyznają wprost, że i one spełniają swój obowiązek. Skarżą się tylko, że władze są głuche na ich dowodzenia; w tej sposób wstrzymuje się cały ruch duchowy; ale przyjdzie z całą pewnością godzina, że ustanie zwłoka, gdyż prawa rozwoju można zacieśnić, ale nie można ich zniszczyć.
Idą więc wciąż naprzód na obecnej drodze; postępują mimo upomnień i kar, ukrywając niesłychaną zuchwałość pod płaszczykiem udanej pokory. Obłudnie chylą głowy, ale ręką i sercem przeprowadzają tym zuchwalej zakreślone przez siebie plany.
W ten sposób działając, działają z zupełną świadomością i rozwagą; już to twierdząc, że władzy nie należy burzyć, lecz raczej ją inspirować; już też, zostając w obrębie Kościoła z konieczności, aby zmienić niepostrzeżenie samowiedzę zbiorową: przyznając tym samym pomimo woli, że samowiedza zbiorowa nie jest po ich stronie i że niepowołani narzucają się na jej tłumaczów.

Taką jest, Czcigodni Bracia, teoria; jaką jest praktyka modernistów; i jedna i druga głosi, że nie ma w Kościele nic trwałego, nic co by było niezmiennym. W poglądzie tym wyprzedzili ich jednakże ci, o których już poprzednik Nasz Pius IX pisał: „Owi wrogowie Objawienia Bożego najwyższymi pochwałami obsypują postęp ludzki, usiłując z zuchwalstwem iście świętokradzkim, wprowadzić go do religii katolickiej, jak gdyby ta nie była dziełem Bożym, ale ludzkim, wynalazkiem filozoficznym podlegającym doskonaleniu”[9]. Co się zaś tyczy Objawienia a zwłaszcza dogmatu, moderniści nie głoszą nic nowego: doktryna podobna została już potępiona przez Syllabus Piusa IX tymi słowy: „Objawienie Boże jest niedoskonałe i stąd podlega nieustannemu i nieskończonemu rozwojowi, który odpowiada rozwojowi rozumu ludzkiego”[10]. Uroczyście potępił powyższą teorię Sobór Watykański: „Nauka wiary, objawiona przez Boga, nie jest przedłożona umysłom ludzkim jako wymysł filozoficzny – ale jako depozyt Boży została powierzona oblubienicy Chrystusowej, aby ją wiernie strzegła i nieomylnie objaśniała. Stąd należy zachować zawsze to znaczenie dogmatów św., które Kościół św. Matka nasza, określił, a nigdy nie wolno pod jakimkolwiek pozorem głębszego zrozumienia odstępować od niego”[11]. W ten sposób nie tylko nie powstrzymuje się zrozumienia prawd poznania naszego i prawd wiary, ale owszem podtrzymuje się je i popiera. To też Sobór Watykański postanawia w dalszym ciągu: „Niechaj rozum, wiedza i poznanie rozwijają się i rosną w swych dążeniach nieustannych a potężnych w stosunku do całej ludzkości i każdego poszczególnego człowieka, ludzi rozmaitych lat i rozmaitych wieków, wszelako w swoim jedynie obrębie, w zakresie swoich pewników naukowych, swej interpretacji czy określenia”[12].
 

 

Modernista jako filozof
Agnostycyzm

Rozpoczynamy od filozofa. Moderniści w nauce swej uważają tak zwany agnostycyzm jako podwalinę filozofii religijnej. Wedle tej teorii wskazany jest rozum ludzki jedynie na zjawiska, na to, co podpada pod zmysły i to w tej postaci, w jakiej pod zmysły podpada; nie ma rozum ani prawa ani możności przekroczenia tych granic. Stąd nie może wznieść się ani do Boga ani też istnienia Jego poznać ze stworzeń widzialnych. Stąd wynika, że Bóg bezpośrednio nie może być żadną miarą przedmiotem wiedzy; w historii zaś nie należy Boga uważać jako przedmiot dziejowy. – Wobec takich założeń, łatwo zrozumieć, co się stanie z teologią naturalną, z pobudkami wiary, z objawieniem zewnętrznym. Znoszą je moderniści do szczętu i przekazują intelektualizmowi; śmieszny to wedle nich system i zarzucony już dawno. I nie powstrzymuje ich nawet ta okoliczność, że Kościół one błędy potworne jak najwyraźniej potępił. Wszakże Sobór Watykański orzekł uroczyście: "Jeśliby kto twierdził, że Boga jednego i prawdziwego, Stwórcę i Pana naszego, ze stworzeń, światłem przyrodzonego rozumu ludzkiego, poznać nie można, niech będzie wyklęty" (5); a dalej: "Jeśliby kto twierdził, że niemożliwą jest albo nie wypada, aby objawienie Boże pouczało człowieka o Bogu i czci Bogu należnej, niech będzie wyklęty" (6); a w końcu: "Jeśliby kto twierdził, że objawienie Boże znaki zewnętrznymi nie może się stać wiarogodnym i stąd jedynie przeświadczenie wewnętrzne albo natchnienie prywatne ludzi do wiary pobudzić może, niech będzie wyklęty" (7). – Trudno zrozumieć, w jaki sposób dochodzą moderniści z agnostycyzmu, który w rzeczy samej jest tylko ignorancją, do naukowego i historycznego ateizmu, który natomiast polega na bezbrzeżnej negacji, jeśli rzekomo nie wiedzą, czy Bóg wpłynął na dzieje ludzkości; trudno zrozumieć, jakim prawem logicznym dochodzą do tego, żeby wyjaśnić dzieje bez Boga, o którym przypuszcza się, że rzeczywiście na dzieje nie wpływał. To jedno uważają za pewnik niewzruszony, że nauka i historia muszą być ateistyczne; w dziedzinie tychże można jedynie mówić o zjawiskach, nie ma w nich miejsca dla Boga i dla spraw Bożych. – Zobaczymy niebawem, co na podstawie tej nierozumnej nauki sądzić należy o najświętszej Chrystusa osobie, co o tajemnicach Jego życia i śmierci, o Jego zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu.

  1. Immanencja życiowa

Agnostycyzm uważać należy w nauce modernistów jedynie jako stronę negatywną; pozytywna polega na tzw. immanencji życiowej. Z jednej do drugiej w następujący przechodzą sposób. – Religia, przyrodzona czy nadprzyrodzona, domaga się jak każdy inny fakt wyjaśnienia. Na próżno szuka go się jednakże poza człowiekiem, skoro odrzuca się teologię naturalną i przez usunięcie powodów wiarogodności zamyka dostęp do objawienia a nawet wszelkie objawienie zewnętrzne się znosi doszczętnie. W człowieku więc samym wyjaśnienia szukać należy, a ponieważ religia jest pewnym życia zjawiskiem, w życiu człowieka odnaleźć ją trzeba. W ten sposób powstaje immanencja religijna. Pierwsze rozbudzenie jakiegokolwiek objawu życiowego, do którego i religia, jak już zaznaczono, należy, wynika z jakiejś potrzeby albo podniety: pierwsze drgnienie jednakże, jeśli o życiu w ściślejszym mówimy znaczeniu, upatrywać należy w pewnym poruszeniu serca, które zowiemy uczuciem. Ponieważ Bóg jest przedmiotem religii, wynika, że wiara, która początkiem i podwaliną jest wszelkiej religii, polega na pewnym uczuciu, które powstaje z potrzeby tego, co Boskie. Ponieważ potrzebę bóstwa w pewnych jedynie i odpowiednich odczuwa się warunkach, nie może ona należeć do zakresu świadomości; kryje się ona zrazu poniżej świadomości, czyli, jak brzmi wyrażenie z nowożytnej zapożyczone filozofii, w podświadomości, gdzie tajne i dotąd niezbadane jej źródło.

  1. Powstawanie religii w ogólności

Spyta kto może, w jaki sposób staje się ta potrzeba bóstwa, którą człowiek w sobie odczuwa, religią. Odpowiadają na to moderniści: Nauka i dzieje w podwójną ujęte są granicę, jedną zewnętrzną, świat widzialny, drugą wewnętrzną, samowiedzę. Skoro do jednej albo drugiej dojdą one granicy, nie mogą się dalej posunąć: poza tymi bowiem granicami mieści się to, czego poznać nie można. Wobec tej dziedziny niepoznawalności, czy ona leży poza człowiekiem i światem widzialnym, czy w podświadomości się kryje, budzi owa potrzeba bóstwa w duszy, do religii skłonnej, bez poprzedniego rozumowania, jak uczy fideizm, pewne uczucie; obejmuje ono rzeczywistość bóstwa jako przedmiot i jako wewnętrzną tegoż przyczynę i jednoczy poniekąd człowieka z Bogiem. To jest ono uczucie, które moderniści mianują wiarą i za początek religii je uważają.

  1. Pojęcie objawienia

Na tym nie kończy się jednakże ich filozofowanie a raczej bredzenie. W takim uczuciu upatrują moderniści nie tylko wiarę, ale twierdzą, że z wiarą, jak oni ją pojmują, łączy się, że w niej się mieści objawienie. Bo czegóż więcej wymagać mógłby ktoś od objawienia? Czyliż nie nazwiemy objawieniem, a przynajmniej początkiem objawienia, onego uczucia religijnego, pojawiającego się w świadomości, a nawet Boga samego, odsłaniającego się duszom, chociaż niewyraźnie, w tymże samym uczuciu religijnym? Dodają jednakże: ponieważ Bóg jest przedmiotem wiary i zarazem jej przyczyną, mówi ono objawienie o Bogu i pochodzi od Boga, czyli obejmuje równocześnie Boga objawiającego i objawionego. Stąd pochodzi, Czcigodni Bracia, ono nierozumne zgoła twierdzenie modernistów, że każdą religię, zależy to od rozmaitego na nią zapatrywania, nazwać można przyrodzoną i zarazem nadprzyrodzoną. Stąd ono używanie na przemian wyrażeń: świadomość i objawienie. Stąd zasada, wedle której samowiedzę religijną stawia się jako powszechną normę, dorównującą zupełnie objawieniu; poddać winni się jej wszyscy, nawet najwyższa władza kościelna, czy naucza, czy też wydaje przepisy liturgiczne albo dyscyplinarne.

  1. Przemiana i odmiana zjawisk przez wiarę

Zważać jednakże należy w toku wywodów, jak wedle modernistów powstaje wiara i objawienie, na jeden szczegół, niesłychanie ważny ze względu na konsekwencje historyczno-krytyczne, które stąd wysnuwają. – To bowiem, czego, jak utrzymują, poznać nie można, nie przedstawia się wierze jako coś oderwanego, istniejącego dla siebie; przeciwnie jednoczy się ono ściśle z jakimś zjawiskiem, które należy do dziedziny nauki albo historii, ale pod pewnym względem ją przekracza. Zjawisko to może być zdarzeniem w przyrodzie i zawierać jakąś tajemnicę; może też być człowiekiem, którego zdolności, czyny i słowa na pozór z zwykłymi prawami historii nie można pogodzić. Wtedy wiara, przywabiona tym, czego poznać nie można, a co z zjawiskiem się łączy, obejmuje całe one zjawisko i niejako własnym je tchnieniem przenika. Dwie stąd wypływają konsekwencje. Naprzód pewna przemiana zjawiska przez podniesienie go ponad prawdziwe jego warunki, by odpowiedniejszym stało się materiałem do przyobleczenia się w nadprzyrodzoność, którą wiara sprowadza. Po wtóre: pewna, jeśli tak można się wyrazić, odmiana zjawiska przez to, że wiara, wyrywając je z przestrzeni i czasu, przydaje mu coś, co w rzeczy samej ono nie posiada; zdarza się to przeważnie przy zjawiskach wieków minionych, a tym szersze zatacza koła, im są dawniejsze. Z dwóch tych konsekwencyj podwójne wysnuwają moderniści zasady, które łącznie z prawidłem, zapożyczonym z agnostycyzmu, stanowią podwaliny krytyki historycznej. Przykład, wzięty z osoby Chrystusa, rzecz wyjaśni. W osobie Chrystusa nauka i historia nie znajduje wedle nich nic więcej jak człowieka. Zatem należy wedle pierwszej zasady, przez agnostycyzm podanej, odrzucić z życia Jego wszystko, co się odnosi do bóstwa. Następnie przemieniła wedle drugiej zasady wiara osobę historyczną Chrystusa: skreślić więc należy w niej wszystko, co ją wynosi ponad rzeczywistość historyczną. W końcu odmieniono osobę historyczną Chrystusa wedle zasady trzeciej: usunąć więc należy w onej osobie słowa, czyny, jednym słowem wszystko, co nie odpowiada jej zdolnościom, stanowi, wychowaniu, miejscu i czasowi, w którym żyła. – Dziwny zaprawdę sposób rozumowania, ale taka to krytyka modernistów.

  1. Powstawanie religij w szczególności

Religijne zatem uczucie, które wybucha z ciemnych głębin podświadomości, zarodkiem jest całej religii a zarazem powodem wszelkich objawów, które w jakiejkolwiek religii istniały albo istnieć będą. Nieświadome zrazu i prawie bezkształtne takie uczucie, wzrosło powoli i pod wpływem onego tajemniczego czynnika, z którego powstało, a wzrosło wraz z rozwojem życia ludzkiego, którego, jak powiedzieliśmy, jest zjawiskiem. To początek więc każdej religii, nawet nadprzyrodzonej; religie są tylko ewolucjami uczucia religijnego. Niech nikt nie sądzi, że religia katolicka tu wyłączona; nie, ona się niczym od innych nie różni, bo powstała w samowiedzy Chrystusa, męża w szczególniejszy sposób wybranego, jakiego nie było i nie będzie, a powstała nie inaczej jak przez immanencję życiową. Zdumienie ogarnie tych którzy to słyszą, wobec takiej zuchwałości, takiej bezbożności. Ale, Czcigodni Bracia, nie wymyślili tego nieopatrznie niedowiarkowie jedynie. Katolicy, nie, nawet wielu z kapłanów głosiło to otwarcie i chełpiło się, że takimi bredniami odnowią Kościół! Nie chodzi tu już o dawny błąd, wedle którego przypisywano naturze ludzkiej jakby prawa porządku nadprzyrodzonego. Posunięto się dalej. Twierdzi się, że najświętsza religia nasza powstała w Chrystusie tak jak w nas, z natury, ze siebie, własnymi siłami. A nie ma zaprawdę sposobu, któryby silniej wstrząsnął całym porządkiem nadprzyrodzonym. Stąd jak najsłuszniej zawyrokował Sobór Watykański: "Jeśliby kto twierdził, że człowiek w sposób nadprzyrodzony wznieść się nie może do poznania i doskonałości, przewyższającej poznanie i doskonałość przyrodzoną, lecz może i musi sam ze siebie przez ustawiczny rozwój dojść do posiadania wszelkiej prawdy i dobra, niech będzie wyklęty" (8).

  1. Działanie rozumu we wierze

Widzieliśmy dotąd, Czcigodni Bracia, że nie uwzględniono działania umysłu. Ale i on odgrywa wedle nauki modernistów jakąś rolę w akcie wiary. Wypada zwrócić uwagę na to, w jaki to dzieje się sposób. – W onym uczuciu, o które potrąciliśmy częściej, ponieważ jest uczuciem a nie poznaniem, odsłania się Bóg człowiekowi, ale tak niewyraźnie i mglisto, że albo w części tylko, albo wcale nie różni się od wierzącego. Stąd musi jakieś światło rozjaśnić ono uczucie, aby Bóg w nim wyraźniej wystąpił i się wyodrębnił. Zadaniem to rozumu, który myśli i bada; z jego pomocą ogarnia człowiek zjawiska życiowe naprzód jako pojęcia, następnie w słowa je ubiera. Stąd rozpowszechniona zasada modernistów: człowiek religijny winien wiarę swą wyrozumować. – Rozum więc, przychodząc z pomocą onemu uczuciu, zniża się do niego i działa w niej (w wierze) jak malarz, który zatarte rysy obrazu rozjaśnia i odświeża: w ten bowiem sposób jeden z mistrzów modernistów rzecz tłumaczy. W zajęciu tym działa rozum pod dwojakim względem: naprzód aktem przyrodzonym i samorzutnym a pogląd swój wypowiada w sposób prosty i zwyczajny; następnie z pewnym zastanowieniem i przenikliwością, albo, jak się wyrażają, wypracowując myślenie, a poglądy swe wygłasza z pomocą poglądów zaczerpniętych z onego poglądu pierwszego, ale rozszerzone znacznie i jaśniej określone. Dalsze te poglądy stają się przez najwyższy urząd nauczycielski Kościoła dogmatem dopiero po ich zatwierdzeniu.

  1. Dogmat

W ten sposób dobiegliśmy do pewnej wybitnej dziedziny w nauce modernistów, do powstawania dogmatów i ich istoty. Powstawanie bowiem dogmatów odnoszą do onych pierwotnych, prostych poglądów, które pod pewnym względem nieodzowne są dla wiary; objawienie bowiem, aby rzeczywiście się spełniało, domaga się jasnego poznania Boga w samowiedzy. Dogmat zaś sam polega, jak się zdaje, wedle ich twierdzeń, jedynie na onych poglądach (formułach) dalszych. – Aby zrozumieć istotę dogmatu, należy przede wszystkim zbadać stosunek, zachodzący pomiędzy formułami religijnymi a religijnym uczuciem duszy. Z łatwością pojmie go ten, kto sobie uprzytomni, że celem takich formuł jest jedynie podanie wierzącemu człowiekowi środka do zdania sobie sprawy ze swej wiary. Pośredniczą więc one pomiędzy wierzącym a jego wiarą: ze względu na wiarę oznaczają niewyczerpująco jej przedmiot, zowią się zazwyczaj symbolami; ze względu na wierzącego zaś są tylko narzędziami. – Stąd żadną miarą wnosić nie wolno, że obejmują prawdę wszechstronnie: jako symbole bowiem obrazami są prawdy i stąd dostosować się winny do uczucia religijnego, jakie jest w człowieku; jako narzędzia są tylko prawdy pomostami i stąd dostosować się winny do człowieka, jeśli tenże ono uczucie religijne posiada. Przedmiot uczucia religijnego, rozlewający się w nieskończoności, nieskończone też przybiera postacie i raz w tej, drugi raz w owej pojawić się może. Podobnie i człowiek wierzący, rozmaite przechodzić może fazy rozwoju. Stąd też muszą i formuły, które nazywamy dogmatami, podlegać tej samej zmianie, nie mogą się ustalić. W ten sposób otwarła się droga do wewnętrznego rozwoju dogmatu. – Olbrzymi to zaprawdę zbiór sofizmatów, który każdą religią wywraca i burzy.

  1. Zmienność dogmatu

Że dogmat nie tylko rozwijać i zmieniać się może, ale i musi, twierdzą stanowczo moderniści sami i jawnie to z ich poglądów wynika. – Pośród najważniejszych systemu swego reguł, głoszą i oną, z zasady immanencji życiowej wysnutą: formuły religijne, jeśli rzeczywiście są religijnymi a nie dociekaniami jedynie rozumu, winny odznaczać się żywotnością i na życie uczucia religijnego wpływać. Nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby te formuły wytwarzać trzeba dla uczucia religijnego, zwłaszcza, jeśli mieszczą się w wyobraźni; bez znaczenia bowiem jest ich początek, również ich liczba i rodzaj. Raczej tak to rozumieć należy, że uczucie religijne przyswaja sobie one formuły w sposób żywotny, z pewną zmianą w razie potrzeby. Innymi słowy: formułę pierwotną winno przyjąć serce i uznać; serce też winno wpływać i na działanie, z którego formuły dalsze wynikają. Stąd wniosek, że te formuły dostosowują się i pozostają dostosowane do wiary i zarazem do wierzącego, jeśli mają być żywotne. Skoro więc ono dostosowanie z jakiej bądź przyczyny zanika, tracą znaczenia swe pierwotne i zmianie ulec muszą. – Wobec takiej wartości i niepewnego losu formuł dogmatycznych nie dziw, że moderniści z nich szydzą i spoglądają na nie z pogardą, a rozprawiają natomiast i sławią jedynie uczucie religijne i religijne życie. Z tego też powodu uderzają bardzo zuchwale na Kościół, jakoby się znajdował na bezdrożu, ponieważ nie rozróżnia pomiędzy zewnętrznym formuł znaczeniem a religijną i moralną ich wartością a trzymając się z daremnym wysiłkiem i wielką uporczywością formuł, pozbawionych treści, zezwala na religii zgubę. – Ślepi, zaprawdę, i wodzowie ślepych, pysznym umiejętności mianem nadęci, w swym nierozumie posuwają się tak daleko, że odwieczne prawdy znaczenie i jedynie prawdziwe pojęcie religii wywracają: nowy wynajdując system, "w którym z powodu niegodziwej i nieokiełznanej żądzy nowości nie szuka się prawdy tam, gdzie się ona na pewno znajduje, ale z pominięciem świętych i apostolskich tradycji głosi się inne poglądy, pozbawione treści, mgliste, niepewne, niezatwierdzone przez Kościół, którymi ludzie, hołdujący najzupełniej próżności, wedle swego mniemania podpierają i podtrzymują prawdę samą" (9).

  1. Modernista jako człowiek wierzący
  1. Doświadczenie religijne

Tyle, Czcigodni Bracia, o moderniście jako filozofie. – Jeśli teraz do wierzącego przechodząc człowieka, dowiedzieć się pragniemy o różnicy pomiędzy człowiekiem wierzącym a filozofem u modernistów, zauważyć należy, że filozof, przyznając rzeczywistość bóstwa jako przedmiot wiary, tej rzeczywistości dopatruje się jedynie w duszy wierzącego człowieka, o ile ona przedmiotem jest uczucia i rozpoznania i stąd poza sferę zjawisk nie wykracza; czy ona (rzeczywistość bóstwa) poza uczuciem i rozpoznaniem istnieje, pomija filozof i nie troszczy się o to. Modernista wierzący natomiast uważa rzeczywiste i prawdziwe istnienie bóstwa w sobie, a niezależne zupełnie od człowieka wierzącego, za rzecz pewną. Na pytanie: na czymże tedy ta pewność wierzącego człowieka polega, odpowiadają: na osobistym człowieka każdego doświadczeniu. – W zapatrywaniu tym różnią się od racjonalistów, podzielają jednakże mniemanie protestantów i pseudomistyków. Rzecz bowiem w następujący wyjaśniają sposób: w uczuciu religijnym upatrywać należy pewną serca intuicję; za jej pomocą zbliża się człowiek bezpośrednio do rzeczywistości Boga i taką o istnieniu Boga i działalności Jego w człowieku i poza człowiekiem czerpie pewność, że ona wszelką naukową pewność znacznie przewyższa. Wyznają więc doświadczenie, obejmujące prawdę, wznioślejsze aniżeli jakiekolwiek doświadczenie rozumowe; jeśli ktoś, jak racjonaliści, je znieprawia, stąd to wedle ich zdania pochodzi, że nie chce poddać się tym moralnym warunkom, których potrzeba do rozwoju doświadczenia. A zatem uzyskanie tegoż doświadczenia prowadzi do właściwej a prawdziwej wiary. – W jakąż dal usunięto tu zasady katolickie! Widzieliśmy już, że tego rodzaju błędy potępił Sobór Watykański. – Ukażemy poniżej, w jaki sposób otwiera się droga do ateizmu, skoro zapatrywania takie wraz z resztą błędów, już przytoczonych, się przyjmie. Obecnie zauważyć zaraz można, że ona nauka o doświadczeniu w łączności z drugą o symbolizmie kładzie na każdej religii, nie wyłączając wcale pogańskiej, piętno religii prawdziwej. Czyliż nie napotyka się w każdej religii tego rodzaju doświadczeń? wielu to potwierdza. Jakim prawem odmówią moderniści uznania doświadczeniu, które wyznaje religia turecka, a obronią doświadczenia prawdziwe jedynie u katolików? Nie przeczą tego w rzeczy samej moderniści; przeciwnie, twierdzą, jedni skrycie, drudzy zupełnie otwarcie, że wszystkie religie są prawdziwe. Jasną jest rzeczą, że inaczej myśleć nie mogą. Z jakiegoż bowiem tytułu można by wedle ich systemu jakiej bądź religii fałsz przypisać? Chyba z niewiarogodności uczucia religijnego albo z powodu przez rozum wypowiedzianej formuły. A przecież uczucie religijne jest zawsze jedno i to samo, lubo może niekiedy mniej rozwinięte; a aby formuła rozumu była prawdziwa, wystarczy, że odpowiada uczuciu religijnemu człowieka i jego wierze, chociażby poziom umysłowy tegoż człowieka nie był szczególny. To jedno, co najwyżej, mogą moderniści podnieść, że w zamęcie rozmaitych religij posiada religia katolicka więcej prawdy jako więcej żywotna; a zarazem, że bardziej zasługuje na miano chrześcijańskiej jako bardziej zgadzająca się z początkami chrześcijaństwa. – Że wszystkie te konsekwencje z podanych wypływają przesłanek, nikt się nie zdziwi. Ta okoliczność wprawia najwięcej w osłupienie, że katolicy świeccy i duchowni, lubo, jak przypuścić wolimy, ze wstrętem odwracają się od tych błędów potwornych, w praktyce tak postępują, jakby je uznawali. Takimi bowiem koryfeuszów tychże błędów obsypują pochwałami, taką im cześć oddają publicznie, że niechybnie każdy sobie pomyśli, że nie czczą ludzi, którzy może na pewną cześć zasługują, ale błędy, głoszone i rozszerzane przez nich skwapliwie.

  1. Tradycja

Jest inny jeszcze w tej części ich systemu szczegół, szkodliwy niezmiernie dla prawdy katolickiej. – Prawo bowiem ono o doświadczeniu przenoszą także do tradycji, głoszonej dotąd przez Kościół, tłumiąc ją zupełnie. Cóż rozumieją więc moderniści przez tradycję? Pewne uwiadomienie innych ludzi opowiadaniem o własnym doświadczeniu za pomocą formuły, utworzonej przez rozum. Stąd przypisują tej formule oprócz zdolności wypowiedzenia czegoś, pewną siłę sugestywną, która wpływa to na wierzącego, aby rozbudzić uśpione może uczucie religijne i ułatwić powtórzenie doświadczenia doznanego kiedyś, to na niewierzącego dotąd, aby wytworzyć po raz pierwszy uczucie religijne i wywołać doświadczenie. W ten sposób szerzy się doświadczenie religijne szeroko wśród narodów, a szerzy się nie tylko wśród istniejących teraz ludów przez opowiadanie, ale i wśród następnych pokoleń, już to przez książki, już też przez ustne podanie. – To podanie doświadczenia zapuszcza niekiedy korzenie i rośnie; niekiedy zaraz traci na siłach i obumiera. Żywotność zaś jest dla modernistów dowodem prawdy; wyrazów bowiem: prawda i życie, używają na przemian. Stąd znowu dozwolony wniosek: istniejące religie w ogóle są prawdziwe, w przeciwnym bowiem razie by nie żyły.

  1. Stosunek wiary do wiedzy

Teraz, Czcigodni Bracia, aż nadto wniknęliśmy w te doktryny, aby wytworzyć sobie dokładne pojęcie o stosunku wiary do wiedzy wedle modernistów; wiedzą (spekulatywną) zowie się u nich i historia. – Naprzód podnieść należy, że przedmioty wiary i wiedzy są odrębne zupełnie, nie stykają się z sobą. Przedmiotem wiary bowiem jest to, co wiedza uważa za niedoścignione (incognoscibile) dla siebie. Stąd różne wiary i wiedzy dziedziny: wiedza zajmuje się zjawiskami, wobec których zbyteczna wiara; wiara zaś zaprząta się sprawami Bożymi, których nie zna wcale wiedza. Ten powód dopiero uprawnia do wniosku, że pomiędzy wiarą a wiedzą starcie nigdy nie może nastąpić: jeśli bowiem jedna i druga pozostaje w swojej dziedzinie, spotkać się nigdy nie mogą i stąd też nie mogą ze sobą walczyć. – Zarzut, że w świecie widzialnym zachodzą sprawy należące do wiary, jak np. życie Chrystusa na ziemi, usuwają przeczeniem. Bo, chociaż te sprawy zalicza się do zjawisk, wyrwane jednakże zostały one ze świata widzialnego i w sferę bóstwa przeniesione przez to, że je przepoiło życie wiary a wiara w sposób wyżej opisany je przemieniła i odmieniła. Jeśli więc dalej pytać kto będzie, czy Chrystus prawdziwie spełniał cuda i prawdziwie przewidział przyszłość, czy wstał z martwych prawdziwie i w niebo wstąpił, zaprzeczy mu agnostycyzm, przyzna wiara; z tego jednakże powodu żadnej pomiędzy nimi nie będzie walki. Bo raz zaprzeczy temu modernista jako filozof rozprawiający z filozofami, pojmując Chrystusa jedynie wedle rzeczywistości historycznej; drugi raz przyzna jako wierzący i przemawiający do wierzących, zapatrując się na życie Chrystusa, jakby ono rozwijało się przed nim po raz drugi z wiary i w wierze.

Myliłby się jednakże bardzo, kto by na tej podstawie sądził, że wiara i wiedza żadną w ogóle miarą od siebie nie zależą. O wiedzy bowiem słusznie i prawdziwie by tak mniemał; błądziłby jednak co do wiary, o której się głosi, że ona nie z jednego tylko, ale z trzech względów od wiedzy zależy. Naprzód bowiem zauważyć trzeba, że w każdym fakcie religijnym prócz rzeczywistości bóstwa i doświadczenia, które o nim zyskał wierzący, wszystkie inne czynniki, zwłaszcza formuły religijne, nie przekraczają wcale dziedziny zjawisk i stąd do wiedzy należą. Człowiek wierzący, może, jeśli chce, wznieść się ponad ten świat; dopóki się jednakże w nim znajduje, nie ujdzie nigdy, czy chce, czy nie chce, prawom, kontroli, wyrokom, wiedzy i historii. – Po wtóre: lubo powiedziano, że Bóg jest przedmiotem wiary samej, rozumieć to należy o rzeczywistości Bożej, nie o idei Boga. Ta podlega wiedzy. Wiedza dociera w porządku, jak mówią, logicznym przez rozumowanie aż do wszelkich pojęć absolutu i ideału. Rzeczą tedy filozofii czyli wiedzy jest poznanie idei Boga, kierowanie nią w jej rozwoju i poprawienie jej, jeśli jakiś obcy czynnik się do niej przyplącze. Stąd ona zasada modernistów: rozwój religijny winien się zgadzać z rozwojem obyczajowym i umysłowym, tzn., jak naucza jeden z ich mistrzów: winien im się poddać. – Na koniec: człowiek nie znosi w sobie dualizmu; stąd zniewala wierzącego człowieka jakaś wewnętrzna konieczność, aby wiarę z wiedzą w ten sposób pogodził, żeby nie różniła się w ogólnym poglądzie, jaki wiedza podaje o wszechświecie. Wynika więc stąd, że wiedza od wiary wcale nie zależy, wiara zaś, mimo zapewnienia, że leży poza wiedzą, od niej zawisła. – Poglądy te, Czcigodni Bracia, sprzeciwiają się nauce, którą głosił poprzednik nasz, Pius IX: "Nie przystoi filozofii władać w sprawach wiary, lecz jej służyć, nie przepisywać, co wierzyć należy, lecz rozumnym posłuszeństwem to przyjąć, nie przetrząsać głębokości tajemnic Bożych, lecz pobożnie i pokornie ją uczcić" (10). Moderniści przewracają to zadanie zupełnie: do nich więc zastosować można to, co Grzegorz IX, również poprzednik nasz, o niektórych teologach swego pisał czasu: "Niektórzy z was, duchem próżności jak wór nadęci, usiłują granice, zakreślone przez Ojców, przesunąć za pomocą niekościelnych nowinek; naginają znaczenie Pisma św.... do filozoficznej doktryny racjonalistów, aby zabłysnąć naukowością a nie dla zbudowania wiernych... Uwiedzeni poglądami niezwykłymi a nieroztropnymi, przewracają wszystko i zniewalają królowę, aby podlegała służącej" (11).

  1. Wnioski praktyczne

W jaśniejszym jeszcze zaprawdę wystąpi to świetle, skoro przypatrzymy się działalności modernistów, zgodnej z ich nauką. W pismach bowiem i przemówieniach ich znachodzi się wiele sprzeczności, do tego stopnia, że łatwo mógłby ktoś mniemać, że chwiejnymi są i niestałymi. Ale dzieje się to z umysłu i wyrachowania, tj. z poglądu, jaki mają o wyłączności wiary i wiedzy. Stąd znajduje się w ich dziełach niejedno, co katolik pochwali; skoro się stronicę odwróci, można by myśleć, że to pisał racjonalista. Stąd w pismach historycznych nie wspominają o bóstwie Chrystusa; wśród kazań w świątyniach wyznają je jak najgłośniej. Dalej, mówiąc o historii, pomijają sobory i Ojców Kościoła; w katechizacji zaś z czcią przytaczają jedno i drugie. Stąd też rozróżniają egzegezę teologiczną i pastoralną od naukowej i historycznej. Podobnie, okazują wedle zasady, że nauka wcale od wiary nie zależy, w dysputach o filozofii, historii, krytyce, idąc bez trwogi Lutra śladami, w wszelki sposób lekceważenie dla zasad katolickich, dla Ojców Kościoła, dla soborów powszechnych, dla nauczycielskiego urzędu Kościoła (12); skoro ich się z tego powodu gani, skarżą się, że pozbawia się ich wolności. Wyznając na koniec zależność wiary od wiedzy, ganią nieraz Kościół otwarcie, że z wielkim uporem nie chce dogmatów swoich poddać i zastosować do poglądów filozoficznych: sami zaś, znosząc w tym celu teologię starą, usiłują wprowadzić nową, która schlebia bredniom filozofów.

  1. Modernista jako teolog
  1. Immanencja i symbolizm teologiczny

Przechodzimy teraz, Czcigodni Bracia, do modernistów w dziedzinie teologicznej. Przedmiot to pełen trudności, ale w krótki załatwimy się z nim sposób. – Chodzi o pogodzenie wiary z nauką, nie inaczej, jedno przez zależność jednej od drugiej. W tym względzie posługuje się modernista-teolog zasadami, których, jak widzieliśmy, używa filozof i stosuje je do człowieka wierzącego: mamy na myśli zasady immanencji i symbolizmu. Załatwia się zaś z sprawą w sposób nadzwyczaj łatwy. Filozof głosi: zasada wiary tkwi wewnątrz (immanens); człowiek wierzący dodaje: zasadą tą jest Bóg i wnioskuje sam: więc Bóg tkwi w człowieku. Tak powstaje immanencja teologiczna. Po wtóre: Filozof uważa za pewnik, że wyobrażenia przedmiotu wiary są tylko symboliczne; człowiek wierzący podobnież uważa za pewnik, że przedmiotem wiary jest Bóg sam w sobie: stąd wnosi teolog: wyobrażenia rzeczywistości Bożej są symboliczne. W ten sposób powstaje symbolizm teologiczny. – Potworne to zaiste błędy a z konsekwencji okaże się, jak jeden i drugi jest niebezpieczny. – Rozpocznijmy zaraz od symbolizmu. Ponieważ symbole te symbolami są ze względu na przedmiot, a narzędziami ze względu na wierzącego, strzec się winien wedle ich zdania człowiek wierzący, żeby nie zawierzał zbytnio formule jako formule, lecz posługiwał się nią, aby osiągnął prawdę zupełną; formuła odsłania ją, ale i zasłania równocześnie i usiłuje ją wyrazić bez skutku. Nadto używać winien, jak objaśniają, człowiek wierzący, tych formuł, o ile mu one przynoszą pomoc; dla korzyści bowiem dane są, nie dla przeszkody: naturalnie czynić to winien bez ujęcia czci, która ze względu na dobro ogółu należy się formułom, odpowiadającym wedle uznania publicznego urzędu nauczycielskiego wyrażeniu ogólnej samowiedzy, dopóki tenże urząd nauczycielski inaczej nie rozporządzi. – O immanencji trudno podać rzeczywiste modernistów zapatrywania, bo nie wszyscy na jedno się godzą. Niektórzy upatrują ją w tym, że Bóg w działaniu swym znajduje się wewnątrz człowieka, więcej jeszcze, aniżeli człowiek wewnątrz jest siebie; jeśli to trafnie się rozumie, nie zasługiwałoby wcale na naganę. Wedle innych polega ona na tym, że działalność Boża nie różni się od działalności natury jako przyczyna pierwsza złączona z przyczyną drugą; zapatrywanie takie znosi w rzeczywistości porządek nadprzyrodzony. Jeszcze inni tak ją tłumaczą, że budzą podejrzenie, jakby o panteizmie myśleli a pogląd taki zgadzałby się więcej z innymi ich poglądami.

  1. Permanencja Boża

Z zasadą immanencji łączy się druga zasada, którą permanencją Bożą nazwać możemy; obydwie różnią się pomiędzy sobą tak mniej więcej, jak doświadczenie osobiste od doświadczenia, przekazanego przez tradycję. Przykład rzecz wyjaśni; weźmy jako przykład Kościół i Sakramenty. Wedle ich nauki, nie należy wcale wierzyć, że Chrystus ustanowił Kościół i Sakramenty. Przestrzega przed taką wiarą agnostycyzm, który w Chrystusie uznaje jedynie człowieka, którego samowiedza religijna rozwinęła się jak samowiedza innych ludzi, powoli; przestrzega przed nią prawo immanencji, które odrzuca wpływy jak mówią, zewnętrzne; przestrzega również prawo rozwoju, które domaga się czasu do rozwinięcia roślinki i pewien szereg okoliczności, następujących po sobie; przestrzega w końcu i historia, która wykazuje, że rzeczywiście w ten sposób rzecz się działa. Mimo to przyjąć należy, że Chrystus ustanowił pośrednio Kościół i Sakramenty. W jaki sposób? Głoszą, że wszelkie samowiedze chrześcijańskie jakby w zarodku, jak roślina w nasieniu, w samowiedzy Chrystusa się znajdowały. Ponieważ roślinki czerpią życie z nasienia, rzec można, że chrześcijanie wszyscy żyją życiem Chrystusa. A życie Chrystusa Bożym jest wedle wiary, więc Bożym jest i życie chrześcijan. Jeśli więc to życie zapoczątkowało w ciągu wieków Kościół i Sakramenty, słusznie zupełnie powiedzieć można, że ten początek od Chrystusa pochodzi i jest Boży. W ten sposób Bożym jest wedle nich i Pismo św., Bożymi dogmaty. – W tych poglądach mieści się prawie teologia modernistów. Niewielki to zaprawdę skarb; ale aż nadto bogaty dla tego, który wyznaje, że wszelkim nauki przepisom należy się bezwzględne posłuszeństwo. – Zastosowanie wywodów naszych dotychczasowych do uwag następnych każdy z łatwością dostrzeże.

  1. O dogmacie

Mówiliśmy dotąd o początku wiary i jej istocie. Wiara wiele jednakże posiada latorośli, przede wszystkim Kościół, dogmat, obrządki święte, księgi święte; zbadać należy również zapatrywania na nie modernistów. Rozpocznijmy z dogmatem. Rozwiedliśmy się już powyżej o jego powstawaniu i jego istocie. Powstaje z jakiegoś popędu albo konieczności człowieka wierzącego, który zapatrywania swoje opracowuje, aby i jego własna samowiedza i samowiedza innych ludzi więcej się wyjaśniła. Opracowanie to polega na pogłębieniu i udoskonaleniu pierwszego ujęcia myśli (formula mentis), jednakże nie na podstawie logicznego rozumowania, lecz jak okoliczności poddadzą, czyli, jak niejasno się wyrażają, w sposób żywotny (vitaliter). Stąd tworzą się powoli, jak już nadmieniliśmy, wokoło onego pierwszego ujęcia myśli jakieś formuły dalsze: w jeden system zebrane albo w jeden gmach naukowy a przez publiczny urząd nauczycielski jako odpowiadające ogólnej samowiedzy zatwierdzone, zowią się one dogmatem. Od dogmatu wyraźnie odróżnić należy rozprawy teologów; lubo nie wynikają z życia wiary, przyczynić się mogą wielce do pogodzenia wiary z wiedzą, do usunięcia nieporozumień pomiędzy nimi, do wyjaśnienia i obrony wiary na zewnątrz; może też i tę przynoszą korzyść, że przygotowują materiał do przyszłego jakiegoś a nowego dogmatu.

  1. O kulcie

Z kultem krótko można by się załatwić, gdyby tym mianem nie oznaczano także Sakramentów; pełne błędów o nich zapatrywania modernistów. Utrzymują, że kult z podwójnego popędu albo podwójnej powstaje konieczności; wszystko bowiem przypisuje się w ich systemie, jak widzieliśmy, tajemniczym popędom albo koniecznościom. Pierwszy popęd usiłuje nadać wierze szatę zewnętrzną; drugi pragnie wiarę rozszerzyć, czego bez jakiejś formy zewnętrznej i uświęcających czynności, które nazywamy Sakramentami, dokonać nie można. Dla modernistów jednakże są Sakramenty zwykłymi symbolami albo znakami, lubo nie pozbawionymi siły. Aby ją określić, porównują je z pewnymi wyrazami; wyrazów tych ogólnie się używa, ponieważ nabrały siły do szerzenia pewnych poglądów potężnych a wstrząsających niesłychanie duszami. Jak one wyrazy wpływają na poglądy, tak Sakramenty na uczucie religijne: to wszystko. Jaśniej wyraziliby się zaprawdę, gdyby oświadczyli, że Sakramenty jedynie do wzmocnienia wiary zostały ustanowione. Ale takie orzeczenie potępił Sobór Trydencki: "Jeśliby ktoś twierdził, że te sakramenty ustanowione zostały jedynie dla wzmocnienia wiary, niech będzie wyklęty" (13).

  1. O księgach św. i inspiracji

O istocie i powstaniu ksiąg św. mówiliśmy już nieco. Wedle zasad modernistów można by je słusznie określić jako zbiór doświadczeń, nie nasuwających się wszędzie każdemu człowiekowi, ale nadzwyczajnych i wybitnych, które zachodziły w każdej religii. – Taka to po prostu nauka modernistów o naszych księgach Starego i Nowego Testamentu. Z wielką jednakże chytrością dorzucają do poglądów swoich uwagę: lubo doświadczenie obejmuje teraźniejszość, może przecież materiał czerpać z przeszłości albo przyszłości; w ten sposób naturalnie człowiek wierzący odczuwa zdarzenia minione, przez wspomnienie, zdarzenia przyszłe przez zajęcie się nimi uprzednie, jakby zachodziły w teraźniejszości. To zaś jest wyjaśnieniem rozdzielania ksiąg św. na historyczne i apokaliptyczne. – Bóg więc mówi w tych księgach przez człowieka wierzącego, ale, jak uczy teologia modernistów, jedynie przez immanencję i permanencję żywotną. – Nasuwa się pytanie, co sądzić wtedy o inspiracji? Nie różni się ona, odpowiadają, wcale, chyba większą tylko siłą, od onego popędu, który zniewala wierzącego do wyjawienia wiary swej słowem i pismem. Podobne zjawisko znachodzi się w inspiracji poetyckiej; stąd powiedział ktoś: Bóg znajduje się wśród nas; skoro On działa, ogarnia nas zapał. W ten sposób Boga uważać należy za źródło inspiracji ksiąg św. – O inspiracji uczą moderniści nadto, że ona wszystko w ogóle w księgach św. obejmuje. Wobec takiego twierdzenia, można by ich uważać za prawowierniejszych jeszcze, aniżeli nowszych teologów niektórych, którzy inspirację nieco zacieśniają, wprowadzając np. tzw. cytacje niezaznaczone. Ale puste to tylko dźwięki i udawanie. Jeśli bowiem Pismo św. wedle zasad agnostycyzmu uważa się za dzieło ludzkie, przez ludzi i dla ludzi utworzone, lubo teolog z powodu immanencji słusznie świętym je nazwie: w jaki sposób można inspirację zacieśnić? Moderniści przyznają co prawda ogólną inspirację ksiąg św.: nie uznają jej jednakże w znaczeniu katolickim.

  1. O Kościele

Jeszcze bujniejsze są fantazje szkoły modernistów o Kościele. – Twierdzą, że Kościół z podwójnej powstał konieczności; pierwsza w każdym przejawia się człowieku, zwłaszcza, skoro pozyskał jakieś pierwotne, szczególne doświadczenie, a przejawia się w dążności, aby wiarą podzielić się z innymi ludźmi; druga konieczność występuje, skoro wiara ogólną stała się własnością, w większym zgromadzeniu (in collectivitate), aby zrzeszyć się i wspólny skarb zachować, powiększyć, rozszerzyć. Czymże więc jest Kościół? Owocem samowiedzy kolektywnej czyli zrzeszenia się poszczególnych samowiedz, które wedle permanencji żywotnej od pierwszego człowieka wierzącego zależą, dla katolików naturalnie od Chrystusa. – Dalej potrzeba stowarzyszeniu każdemu autorytetu rządzącego, którego zadanie na tym polega, aby członków wszystkich wiódł do wspólnego celu i roztropnie stawał w obronie poszczególnych czynników całego organizmu, czynników, składających się w zgromadzeniu religijnym z nauki i obrzędów. Stąd potrójna w Kościele katolickim władza: dyscyplinarna, dogmatyczna i liturgiczna. – W końcu należy istotę tej władzy wywnioskować z jej powstania; z istoty zaś onej władzy wysnuć jej prawa i przywileje. W wiekach dawniejszych mniemano błędnie, że Kościół zewnątrz, bezpośrednio od Boga, otrzymał władzę, stąd słusznie uważano ją za autokratyczną. Ale obecnie pogląd to przestarzały. Jak Kościół wedle ich zapatrywań powstał z zespolenia samowiedz, tak podobnie wypłynęła władza z Kościoła samego. Władza więc, jak Kościół, dźwiga się z samowiedzy i stąd od niej zależy; jeśli zależnością tą gardzi, zamienia się w samowładztwo. Żyjemy przecież obecnie w czasie, w którym poczucie wolności najzupełniej się rozwinęło. W państwie świeckim wprowadziła samowiedza publiczna rządy nad ludami. A samowiedza jest jedna w człowieku, jak jedno jest w nim życie. Jeśli więc Kościół w sumieniach ludzkich nie chce rozbudzić i rozpłomienić walki wewnętrznej, winien demokratyczny przybrać ustrój, tym więcej, że zagraża mu zguba, jeśli tego nie uczyni. Bo trzeba by zaprawdę być z rozumu obranym, aby sądzić, że w poczuciu wolności, istniejącym obecnie, nastąpi zwrot kiedykolwiek. Skrępowane i powstrzymywane przemocą, wybuchnie tym gwałtowniej i zburzy Kościół i religię równocześnie. – Wszystko to wnioski modernistów, którzy usilnie szukają dróg, aby pogodzić władzę Kościoła z wolnością wierzących.

  1. Kościół i państwo

Ale Kościół winien nie tylko w obrębie własnej swojej dziedziny, ale i na zewnątrz przyjazne utrzymywać stosunki. Nie obejmuje bowiem świata sam jeden; obejmują go również inne stowarzyszenia, z którymi musi się stykać i obcować. Określić więc także należy prawa i obowiązki Kościoła wobec stowarzyszeń świeckich, a określić należy je jedynie na podstawie istoty Kościoła, jak nam ją przedstawiali moderniści. – W tym względzie posługują się zupełnie tymi samymi zasadami, które przytoczyliśmy wyżej, kiedy rozwijaliśmy poglądy ich o wiedzy i wierze. Tam mowa o przedmiotach, tu o celach. Jak więc ze względu na przedmiot wiara i wiedza wedle ich zapatrywań się wykluczają, tak wykluczą się wzajemnie państwo i Kościół ze względu na przyświecające im cele; państwo ze względu na cel doczesny, Kościół ze względu na cel duchowy. Kiedyś podporządkowano co prawda sprawy doczesne sprawom duchowym; rozprawiano o sprawach mieszanych, w których Kościół występował jako pan i król, nauczano bowiem, że Kościół ustanowił Bóg, jako twórca porządku nadprzyrodzonego, bezpośrednio. Ale taki pogląd odrzucają już filozofowie i historycy. Państwo więc rozdzielić należy od Kościoła, katolika od obywatela. Stąd ma katolik, ponieważ jest zarazem obywatelem, prawo i obowiązek, z pominięciem powagi Kościoła, z nieuwzględnieniem jego życzeń, wskazówek i przykazań, nawet z podeptaniem jego nagan, pełnić to, co wedle jego mniemania przyczynia się do pożytku państwa. Nadużyciem władzy kościelnej, które wszelkimi siłami należy usunąć, byłoby podawanie z jej strony obywatelowi normy działania. – A zasady te, Czcigodni Bracia, z których one wnioski się wysnuwa, zgadzają się najzupełniej z tymi, które poprzednik nasz, Pius VI, w konstytucji apostolskiej Auctorem fidei, uroczyście potępił (14).

Ale szkole modernistów nie wystarcza rozdział państwa od Kościoła. Jak wiara co do zjawiskowych, jak mówią, czynników, wiedzy poddać się winna, tak Kościół ulegać winien państwu w sprawach doczesnych. Zapatrywania tego nie głoszą oni dotąd otwarcie; zniewala ich jednak do niego ścisły wniosek logiczny. Przypuściwszy bowiem, że w sprawach doczesnych włada jedynie państwo a człowiek wierzący, nie zadowolony wewnętrznymi aktami religijnymi, wkracza w sferę aktów zewnętrznych, np. w sprawowanie i przyjmowanie Sakramentów, wtedy akty te podlegają zwierzchnictwu państwa. Cóż stanie się natenczas z władzą kościelną? Ponieważ aktami zewnętrznymi jedynie się objawia, zależeć będzie najzupełniej od państwa. Pod wpływem bowiem takiego wniosku znosi wielu z protestantów liberalnych wszelkie zewnętrzne obrządki święte a nawet wszelkie religijne zjednoczenie zewnętrzne i usiłuje wprowadzić tzw. religię indywidualną. – Jeśli moderniści otwarcie do tych konsekwencyj nie dochodzą, domagają się jednak, aby Kościół dobrowolnie za ich poszedł wskazówkami i do państwowego dostroił się organizmu. To ich pogląd o władzy dyscyplinarnej. – Zapatrywania ich bowiem o władzy doktrynalnej i dogmatycznej daleko są gorsze i zgubniejsze. Urząd nauczycielski Kościoła w następujący przedstawiają sobie sposób. Zjednoczenie religijne może jedynie w jedną skupić się całość, jeśli jedna jest zjednoczonych samowiedza i jedna formuła (wyznanie), którą się posługują. Podwójna ta jedność wymaga jednakże jakby powszechnego umysłu, którego zadaniem odszukanie i określenie formuły, odpowiadającej dokładniej ogólnej samowiedzy; umysł ten winien dostateczną posiadać władzę, aby formułę ustanowioną narzucił ogółowi. W tym połączeniu i jakby zlaniu: i umysłu wybierającego formułę, i władzy przepisującej ją, upatrują moderniści pojęcie urzędu nauczycielskiego Kościoła. Ponieważ urząd nauczycielski powoli wzrasta z poszczególnych samowiedz i publiczną posiada władzę na korzyść tychże samowiedz, wynika logicznie, że od samowiedzy zależy i stąd do organizmu ludności zastosować się winien. Jeśli się tedy samowiedzom poszczególnych ludzi zabrania, aby nowych uczuć jawnie i otwarcie nie wyznawali, a krytyce zamyka drogę, po której dogmat wiedzie do koniecznych faz rozwoju, nie jest to użyciem powierzonej ku ogólnemu pożytkowi władzy, ale jej nadużyciem. – Podobnie w samym wykonaniu władzy rządzić się należy taktem i umiarkowaniem. Potępienie i zakazanie jakiegoś dzieła bez wiedzy autora, bez wyjaśnienia z jego strony, bez rozprawy, graniczy zaprawdę z samowładztwem. – Więc i tu pośrednią jakąś odnaleźć trzeba drogę, aby nieskażone zachować prawa i władzy i równocześnie wolności. Tymczasem katolik tak postępować winien, aby publicznie wyrażał władzy najgłębszą cześć swoją, nie przestając jednakże hołdować swojemu widzimisię. – W ogólności taki wydają Kościołowi przepis: ponieważ cel władzy kościelnej jedynie do spraw duchowych się odnosi, należy usunąć wszelką okazałość zewnętrzną, która ją w oczach widzów tym wspanialej przyozdabia. Zapomina się przy tej sposobności zaprawdę o onym fakcie, że religia, lubo do dusz się odnosi, jednak nie w duszach jedynie się zamyka a cześć władzy oddana, spływa na Chrystusa, jej Założyciela.

  1. O ewolucji

Wreszcie, aby wyczerpać rzecz o wierze i różnorodnym jej objawie, trzeba, Czcigodni Bracia, przypatrzeć się pod koniec poglądom modernistów na rozwój obojga. – Główna tu zasada: w religii żyjącej nie ma nic niezmiennego i stąd zmieniać to trzeba. Na podstawie tej zasady dochodzą do najgłówniejszego prawie rozdziału swoich teorii, do ewolucji. Dogmat więc, Kościół, obrządki św., księgi, które jako święte czcimy, nawet wiara sama, poddać się winna prawom rozwoju, jeśli nie ma skrzepnąć. I dziwnym się to wydawać nie może, jeśli sobie uprzytomnimy, co moderniści o poszczególnych tych prawdach nauczają. Przypuszczając więc, że istnieje prawo takiego rozwoju, określają moderniści sami sposób tegoż rozwoju. Naprzód co do wiary. Pierwotna forma wiary była wedle ich teorii niewyrobiona i wspólna wszystkim ludziom, ponieważ z istoty ludzkiej i z ludzkiego powstała życia. Rozwój życiowy posunął ją dalej; nie przez nowe formy z zewnątrz wkraczające, lecz przez wzbierające wciąż uczucie religijne w samowiedzy. W dwojaki sposób dokonał się sam postęp: naprzód ujemnie, przez usunięcie jakiego bądź czynnika zewnętrznego, wynikającego np. z wpływów rodzinnych albo narodowych; następnie dodatnio, przez udoskonalenie umysłowe i obyczajowe człowieka. Wskutek tego udoskonalenia rozszerzyło się i wyjaśniło pojęcie bóstwa, a uczucie religijne stało się subtelniejsze. Jako przyczyny rozwijającej się wiary przytoczyć trzeba te same, które przytoczyliśmy powyżej, aby wytłumaczyć powstawanie wiary. Doliczyć jednakże należy do nich niektórych ludzi nadzwyczajnych (których nazywamy prorokami, a najpierwsze wśród nich miejsce zajmuje Chrystus); doliczyć ich należy, już dlatego, że w życiu i naukach otaczała ich pewna tajemniczość, którą wiara przypisała bóstwu; już też dlatego, że doszli do nowych, nieznanych przedtem doświadczeń, odpowiadających potrzebie religijnej każdego wieku. – Rozwój dogmatu z tego zwłaszcza powodu następuje, że wiara przezwyciężać musi przeszkody, zwalczać nieprzyjaciół, odpierać zarzuty. Dodać należy nieustanną jakąś dążność do dokładniejszego zgłębiania tajemnic wiary. W ten sposób, aby inne pominąć przykłady, stało się z Chrystusem: ów czynnik jakiś Boży, który wiara w nim upatrywała, rozrósł się powoli i stopniowo tak, że Chrystusa uważano za Boga. – Do rozwoju obrządku przyczynia się najwięcej potrzeba dostosowania się do obyczajów i podań ludowych; przyczynia się także potrzeba posługiwania się wewnętrzną siłą, uświęconą zwyczajem niektórych czynności. – W końcu jako przyczyna rozwoju Kościoła pojawia się ta okoliczność, że Kościół pogodzić się musi z zjawiskami historycznymi i ustrojami państwa świeckiego, wprowadzonymi publicznie. – W ten sposób rozprawiają moderniści o poszczególnych prawdach. Na tym miejscu jednakże pragniemy, zanim podążymy dalej, podnieść dobitnie tę teorię o koniecznościach albo nieodproszonych, jak mówią wyraźniej, potrzebach; podstawą ona bowiem i podwaliną nie tylko przedstawionych już zagadnień, ale sławnej onej metody, którą zowią historyczną.

Pozostając jeszcze przy teorii rozwoju, zauważyć nadto musimy, że, lubo potrzeba albo konieczność pobudza do rozwoju, mógłby jednak on rozwój, podtrzymywany jedynie przez te dwa czynniki, łatwo przekroczyć granice tradycji a stąd oderwać się od pierwotnej zasady życiowej i raczej do zguby wieść, aniżeli do postępu. Określmy zatem, uwydatniając pogląd modernistów dokładniej, rozwój jako wynik walki dwóch sił, z których jedna dąży do postępu, druga pociąga do konserwatyzmu. – Siła zachowawcza żyje w Kościele i zawiera się w tradycji. Utrzymuje ją władza religijna; czyni ona to prawnie, bo w istocie władzy leży obrona tradycji; czyni też faktycznie, bo władza, wyniesiona ponad zmiany życia, nie odczuwa popędu do postępu albo wcale albo częściowo tylko. Na odwrót: siła rwąca do postępu i odpowiadająca potrzebom wewnętrznym, kryje się i działa w samowiedzach ludzi prywatnych, zwłaszcza w samowiedzach tych ludzi, którzy odczuwają, jak mówią, życie bezpośredniej i głębiej. – Tu podnosi już, Czcigodni Bracia, głowę, jak widzimy, ona zgubna bardzo teoria, która pokątnie wprowadza świeckich ludzi do Kościoła jako czynniki postępu. – Z wspólności pewnej i zgody pomiędzy tymi dwoma siłami, pomiędzy siłą zachowawczą i postępową, pomiędzy władzą a samowiedzami ludzi prywatnych, powstaje rozwój, powstają zmiany. Bo samowiedze ludzi prywatnych, albo niektóre z nich, oddziałują na samowiedzę zbiorową; ta znowu oddziałuje na przełożonych, zniewalając ich do zawarcia i dochowania układów. – Łatwo stąd zrozumieć, czemu się moderniści tak dziwią, skoro się ich zgani albo ukarze. Co im się poczytuje za winę, to oni za święty swój uważają obowiązek. Nikt nie ma lepszej potrzeby samowiedzy jak oni, bo bezpośredniej ją odczuwają, aniżeli władza kościelna. Gromadzą więc niejako w sobie one potrzeby i stąd zniewala ich obowiązek, aby podnosili głos publicznie i pisali. Niech ich gani władza, jeśli się jej podoba; oni na poczuciu obowiązku się opierają i z wewnętrznego wiedzą doświadczenia, że nie zasługują na nagany, ale na pochwały. Wiedzą dobrze, że rozwój niemożliwy bez walki a walki niemożliwe bez ofiar: są więc sami ofiarami jak prorocy i Chrystus. Nie zrażają się do władzy, choć im sprawia przykrości: przyznają wprost, że spełnia swój obowiązek. Skarżą się jedynie, że się ich wcale nie słucha; w ten sposób wstrzymuje się ruch duchowy: ale przyjdzie z całą pewnością godzina, że ustanie zwłoka, bo prawa rozwoju można zacieśnić, ale nie można ich zniszczyć. Postępują więc na obranej drodze: postępują mimo nagan i kar, ukrywając niesłychaną zuchwałość pod płaszczykiem udanej pokory. Uchylają karki pozornie, ale ręką i sercem przeprowadzają tym zuchwalej swoje zamysły. W ten sposób działają ze świadomością zupełną i rozwagą: już to sądząc, że władzę należy podniecać, ale nie burzyć; już też zostając w obrębie Kościoła z konieczności, aby zmienić niepostrzeżenie samowiedzę zbiorową: głosząc to jednakże przyznają, lubo tego nie wiedzą, że samowiedza zbiorowa od nich się różni i niepowołani narzucają się na jej tłumaczów.

W ten sposób więc, Czcigodni Bracia, nie ma za wpływem modernistów istnieć w Kościele nic stałego i niezmiennego. W poglądzie tym wyprzedzili ich jednakże ci, o których już poprzednik nasz, Pius IX, pisał: "Nieprzyjaciele ci objawienia Bożego najwyższymi pochwałami obsypują postęp ludzki, usiłując go nieopatrznie a świętokradzko zupełnie wprowadzić do wiary katolickiej, jakby wiara sama nie Bożym, ale ludzkim była dziełem albo wymysłem filozoficznym, który ludzką siłą wytworzyć można" (15). – O objawieniu zwłaszcza i dogmacie nie głoszą moderniści nic nowego, bo to ta sama teoria, którą potępił Syllabus Piusa IX tymi słowy: "Objawienie Boże jest niedoskonałe i stąd podlega nieustannemu i nieskończonemu rozwojowi, który odpowiada rozwojowi umysłu ludzkiego" (16); uroczyściej zaś potępił tę teorię Sobór Watykański słowy: "Nauka wiary, objawiona przez Boga, nie jest umysłom ludzkim przedłożona jako wymysł filozoficzny, ale oddana jako depozyt Boży oblubienicy Chrystusowej, aby ją strzegła wiernie i nieomylnie objaśniała. Stąd należy też zachować zawsze to znaczenie dogmatów św., które Kościół św., Matka, określił, a nie wolno kiedykolwiek pod pozorem albo płaszczykiem głębszego zrozumienia od niego odstępować" (17). Tym sposobem zaprawdę nie tylko nie powstrzymuje się zrozumienia prawd naszych, także co do wiary, ale podtrzymuje się je i popiera. Stąd mówi dalej Sobór Watykański: "Niech się więc krzewi i silnie rozwija zrozumienie, wiedza, mądrość: i poszczególnych ludzi i całej ludzkości, jednego człowieka i całego Kościoła, ludzi rozmaitych lat i rozmaitych wieków, ale w swoim jedynie obrębie, w tym samym dogmacie, w tym samym znaczeniu, w tej samej wiedzy" (18).

  1. Modernista jako historyk i krytyk
  1. Zastosowanie agnostycyzmu

Ukazawszy wśród popleczników modernizmu filozofa, wierzącego i teologa, uwzględnimy teraz jeszcze historyka, krytyka, apologetę i reformatora.

Niektórzy z modernistów, którzy się badaniem dziejów zajmują, lękają się, jak się zdaje, niezmiernie, żeby ich nie uważano za filozofów; wyznają nawet, że zbywa im zupełnie na uzdolnieniu filozoficznym. Wyznanie to niesłychanie podstępne: aby nikt nie sądził, że przejęci są z góry poglądami filozoficznymi i stąd nie są wcale, jak się mówi, obiektywni. W rzeczywistości jednak historia ich i krytyka przesiąkły filozofią a rozprawy ich najzupełniej wynikiem są ich zasad filozoficznych. Zrozumie to łatwo, kto się metodzie ich przypatrzy. – Pierwsze trzy tzw. prawa onych historyków i krytyków są to te same zasady, które powyżej przytoczyliśmy z filozofii: agnostycyzm, teoria zmiany (transfiguratio) zjawisk przez wiarę, oraz druga teoria, którą nazwaliśmy teorią odmiany (defiguratio). Podajemy teraz wnioski z praw poszczególnych. – Na podstawie agnostycyzmu zajmuje się historia jak wiedza ścisła, jedynie zjawiskami. Stąd należy i Boga i wszelki wpływ Boży w sprawach ludzkich przydzielić wierze, jako dziedzinie, do której jedynie należy. Jeśli więc zajdzie jakieś zjawisko, z podwójnego składające się czynnika, Boskiego i ludzkiego, jak Chrystus, Kościół, Sakramenty i inne podobne zjawiska, należy je tak rozłączyć i rozgraniczyć, że czynnik ludzki przydzieli się historii, czynnik Boski wierze. Stąd rozpowszechnione wśród modernistów rozróżnianie pomiędzy Chrystusem historycznym a Chrystusem wiary, pomiędzy Kościołem historycznym a Kościołem wiary, pomiędzy Sakramentami historycznymi a Sakramentami wiary i inne podobne często rozróżniania. – Dalej, ten sam czynnik ludzki, który jako historyczny zagarniają jako swoją własność, i jaki w pomnikach się pojawia, należy uważać jako wyniesiony przez wiarę za pomocą zmiany (transfiguratio) ponad warunki historyczne. Trzeba więc dodatki, wytworzone przez wiarę, znowu odłączyć i wierze samej oraz historii przekazać; w Chrystusie więc np. odrzucić należy wszelkie objawy, które sięgają ponad stosunki ludzkie, czy sięgają ponad naturę ludzką, jak ją ukazuje psychologia, czy też ponad miejsce i czas, w których żył Chrystus. – Na podstawie trzeciej zasady filozoficznej w końcu, biorą nawet zdarzenia, które dziedziny historycznej nie przekraczają, na przetak, odłączając i przekazując również wierze wszelkie te objawy, które w tzw. logice faktów się nie mieszczą albo osobom nie odpowiadają. Tak nie powiedział wedle ich widzimisię Chrystus słowa, którego by tłum słuchający Go nie mógł zrozumieć. Stąd wykreślają z rzeczywistej Jego historii i pozostawiają wierze wszelkie alegorie, zachodzące w Jego mowach. Nasuwa się może pytanie, jakim prawem podejmują te rozróżniania? Na podstawie uzdolnienia ludzkiego, na podstawie stanowiska, na podstawie ogółu warunków jakiegoś faktu: jednym słowem, jeśli dobrze rozumiemy, na podstawie zasady, która w końcu staje się subiektywną tylko. Usiłują osobę Chrystusa wcielić w siebie i w Jego osobie działać: a co by sami w podobnych czynili warunkach, to przenoszą zupełnie na Chrystusa. – Tak więc, aby sprawę tę zakończyć, głoszą z góry (a priori) i na podstawie pewnych zasad filozoficznych, którymi się posługują, acz, jak twierdzą filozofii nie znają, że w tzw. rzeczywistej historii Chrystus nie jest Bogiem i nic Bożego nie zdziałał; jako człowiek zaś czynił i mówił, co Mu oni, przenosząc się w Jego czasy, czynić i mówić pozwalają.

Jak historia jednakże wnioski swe zapożycza od filozofii, tak krytyka od historii. Krytyk bowiem, idąc śladami historyka, dzieli pomniki przeszłości na dwa rodzaje. Co z nich po onym potrójnym oddzieleniu pozostaje, przeznacza dla rzeczywistej historii; resztę odrzuca do historii wiary albo historii wewnętrznej. Dwie te bowiem historie dokładnie rozróżniają; a historię wiary, co podnosimy umyślnie, przeciwstawiają historii rzeczywistej, jako rzeczywistej. Stąd, jak zaznaczyliśmy już, podwójny Chrystus; jeden rzeczywisty, drugi, który w rzeczywistości nigdy nie istniał, lecz do wiary należy; jeden, który w pewnym żył miejscu i pewnym czasie, drugi, którego znajduje się jedynie w pobożnych rozważaniach wiary: takim np. jest Chrystus, którego przedstawia Ewangelia św. Jana: jest ona, jak twierdzą, od początku do końca rozmyślaniem.

  1. Zastosowanie immanencji życiowej

Na tym nie ogranicza się jednakże panowanie filozofii nad historią. Po rozdzieleniu pomników dziejowych, jak wykazaliśmy, na dwa rodzaje, zbliża się znowu filozof ze swoim dogmatem o immanencji życiowej i wyrokuje, że wszystkie zdarzenia w historii Kościoła wyjaśnić należy emanacją życiową. A ponieważ powodu albo warunku wszelkiej życiowej emanacji szukać należy w jakiejś konieczności albo potrzebie, więc i zdarzenie uważać trzeba jako pojawiające się po onej potrzebie i historycznie po niej musi nastąpić. – Jak się wobec tego założenia zachowa historyk? Badając na nowo pomniki dziejowe, uwydatnione w księgach św. albo z innych pochodzące źródeł, zestawia na ich podstawie poszczególne konieczności, odnoszące się to do dogmatu i do obrządków św., to do innych spraw, które się w Kościele po kolei pojawiały. Zestawienie to oddaje krytykowi. Ten zajmuje się pomnikami, przeznaczonymi dla historii wiary; rozdziela je na poszczególne wieki w ten sposób, że każdy pomnik odpowiada onemu zestawieniu: pamiętając zawsze o zasadzie, że zdarzenie następuje po potrzebie, opowiedzenie zaś zdarzenia po zdarzeniu samym. Zdarzyć się może co prawda czasem, że niektóre części Pisma św., np. Listy, są zdarzeniem, wytworzonym potrzebą. Bądź co bądź, istnieje prawo, że wiek każdego pomnika dziejowego oznaczyć należy jedynie na podstawie czasu każdorazowej potrzeby, pojawiającej się w Kościele. –

  1. Zastosowanie ewolucjonizmu

Odróżnić trzeba prócz tego powstanie jakiegoś faktu od jego rozwoju: co w jednym dniu powstać może, wzrasta jedynie w przeciągu czasu. Stąd winien krytyk pomniki dziejowe, podzielone już, jak widzieliśmy, dzielić po raz drugi, odróżniając te, które odnoszą się do powstania faktu, od tych, które należą do jego rozwoju, i znowu je uporządkować wedle czasu.

Wtedy na nowo występuje filozof, przykazując historykowi, aby poszukiwaniami swymi tak kierował, jak przepisują zasady i reguły ewolucji. W tym celu winien historyk pomniki dziejowe zbadać raz jeszcze; wnikać w okoliczności i warunki, wśród których Kościół w poszczególnych znajdował się wiekach, w jego siłę zachowawczą, w potrzeby wewnętrzne i zewnętrzne, które pobudzały do postępu, w przeszkody, które się nasuwały, jednym słowem: w wszystkie te szczegóły, które przyczynić się mogą do oznaczenia, w jaki sposób prawa ewolucji się uwydatniały. Po tej historii rozwoju kreśli historyk jakby szkic dziejów. Pomaga mu krytyk i dobiera resztę pomników dziejowych. Historyk chwyta za pióro i dzieje ukończone. – Komu, pytamy się, przypisać należy tę historię? Historykowi czy krytykowi? Żadnemu z nich; raczej filozofowi. Wszystko dzieje się tam przez aprioryzm: a aprioryzm, w którym roi się od herezyj. Szkoda naprawdę tych ludzi, o których powiedziałby Apostoł: "Znikczemnieli w myślach swoich... Albowiem powiadając się być mądrymi, głupimi się stali" (19), ale gniew święty budzą, zarzucając Kościołowi, że pomniki dziejowe tak miesza i ustawia, że przemawiają na jego korzyść. Podsuwają Kościołowi to, co czują, że sumienie im jak najwyraźniej wyrzuca.

  1. Krytyka tekstu

Z tego rozdzielenia i ułożenia pomników dziejowych w pewne okresy wynika bezpośrednio, że ksiąg św. nie można tym autorom przydzielić, którym się je w rzeczywistości przypisuje. Stąd bez wahania twierdzą moderniści często, że one księgi, zwłaszcza Pięcioksiąg i trzy pierwsze Ewangelie powstały stopniowo z krótkiego opowiadania pierwotnego przez dodatki, tj. przez uzupełnienia, wsunięte dla teologicznej czy alegorycznej interpretacji, albo też przez wtręty, zamieszczone celem połączenia zdań różnorodnych. – Uznać bowiem, aby zwięźlej i jaśniej się wyrazić, należy ewolucję żywotną ksiąg św., z rozwoju wiary powstającą i odpowiadającą wierze. – Dodają zaś, że ślady tego rozwoju tak są widoczne, że można by niemal historię jego napisać. I piszą ją rzeczywiście, a piszą z taką pewnością siebie, że zdawać by się mogło, iż patrzeli na poszczególnych autorów, którzy w różnych wiekach do powiększenia ksiąg św. się przyczyniali. Aby poglądy swe udowodnić, powołują się na tzw. krytykę tekstu; silą się na wykazanie, że to lub owo zdarzenie albo słowo nie jest na miejscu i inne tym podobne przytaczają powody. Można by słusznie twierdzić, że utworzyli sobie jakby pewne wzory opowiadań albo mów, na podstawie których z silnym przekonaniem wykrywają, co na swoim a co nie na swoim znajduje się miejscu. W jaki sposób na tej drodze przywłaszczać sobie mogą prawo wyrokowania, niech osądzi, kto może. Ale kto by ich słuchał rozprawiających o swoich uczonych badaniach nad księgami św., w których tak wiele odnaleźli nieścisłości, mógłby mniemać, że nikt przed nimi nie przerzucał kart tych ksiąg a ona nieprzejrzana prawie liczba Doktorów, którzy na pewno znacznie przewyższali ich zdolnością, uczonością i życia świętością, nie zgłębiła ich dokładnie. A przecież Doktorowie ci, bardzo uczeni, nie tylko pod żadnym względem nie ganili ksiąg św., ale im głębiej je badali, tym gorętsze składali dzięki Bogu, że w ten sposób raczył mówić z ludźmi. Ale nasi Doktorowie nie posługiwali się wobec ksiąg św. tymi środkami, jakich używają moderniści! nie uczyła ich przecież i nie wiodła filozofia, która rozpoczyna od negacji Boga, nie uważali też samych siebie za wyrocznię.

  1. Zakończenie

Sądzimy więc, że wyjaśniona już metoda historyczna modernistów. Kroczy naprzód filozof; historyk za nim podąża, potem oświadcza się po kolei krytyka wewnętrzna i krytyka tekstu. A ponieważ pierwszej przyczynie przysługuje prawo wpływania na przyczyny następne, wynika, że taka krytyka nie jest krytyką jakąś, ale słusznie krytyką agnostyczną, immanentystyczną, ewolucjonistyczną się zowie: i stąd człowiek wyznający i zastosowujący ją, wyznaje zawarte w niej błędy i sprzeciwia się prawdzie chrześcijańskiej. – Dlatego mogłoby się dziwną wydawać, że wśród katolików poplecznicy takiej krytyki dziś tak wielkie posiadają znaczenie. Ma ten objaw podwójną przyczynę: przede wszystkim łączność, którą historycy i krytycy tego rodzaju ściśle są ze sobą zespoleni bez względu na narodowość i religię: następnie niesłychana zuchwałość, z jaką orzeczenie jednego z nich wszyscy inni podnoszą i sławią jako postęp wiedzy: skoro zaś ktoś orzeczenie to wedle własnego ocenia zapatrywania, napadają na niego zwartym szeregiem; jeśli mu przeczy, oskarżają go o ignorancję; jeśli je przyjmuje i broni go, obsypują go pochwałami. Stąd wielu uwiedzionych; gdyby dokładniej sprawę rozważyli, ogarnęłoby ich przerażenie. – Pod tym przemożnym wpływem błądzących a wskutek nieoględnego przytakiwania słabych umysłów, powstaje wokoło jakby zakażenie powietrza, które wnika wszędzie i szerzy truciznę. – Ale przejdźmy już do apologety.

  1. Modernista jako apologeta
  1. Cel apologetyczny

Pod dwojakim względem zależy on u modernistów od filozofa. Pośrednio naprzód, przez posługiwanie się jako dowodem historią, spisaną, jak widzieliśmy, pod wpływem filozofa: następnie bezpośrednio przez zapożyczanie u niego zasad i poglądów. Stąd on rozpowszechniony w szkole modernistów aksjomat, że nowa apologetyka winna zagadnienia religijne rozwiązywać badaniami historycznymi i psychologicznymi. Dlatego to rozpoczynają modernistyczni apologeci dzieło swe upomnieniem racjonalistów, że religii nie bronią księgami św., ani też poglądami historycznymi, utartymi w Kościele a utworzonymi wedle starej metody; lecz bronią jej historią realną, zestawioną wedle nowych zasad i nowej metody. A głoszą nie w tym celu, aby argumenty swe stosowali do przeciwnika (ad hominem argumentati), ale dlatego, że w rzeczy samej wedle ich przekonania taka jedynie historia orzeka prawdę. O zaznaczenie sumienności w swych pracach się nie troszczą: znani są już u racjonalistów, wysławiani już u nich jako towarzysze pod jedną walczący chorągwią: a z pochwały, którą by prawdziwy katolik ze wstrętem odrzucił, cieszą się i przeciwstawiają ją naganom Kościoła. – Ale przypatrzmy się już, jak oni uprawiają apologetykę. Cel, który sobie wytykają, na tym polega, aby człowieka, pozbawionego dotąd wiary, przywieść do takiego doświadczenia o wierze katolickiej, jakie wedle ich zapatrywania podwaliną jest wiary.

  1. Zastosowanie agnostycyzmu

Podwójna do tego celu prowadzi droga: jedna obiektywna, druga subiektywna. Pierwsza wynika z agnostycyzmu a zmierza do wykazania, że w religii, zwłaszcza katolickiej, istnieje siła żywotna, która psychologa i historyka przenikliwego przekonuje, iż w historii religii ukrywa się coś tajemniczego. Aby to wykazać, należy udowodnić, że religia katolicka istniejąca obecnie, jest zupełnie tą samą, którą założył Chrystus, czyli, że jest ona jedynie rozwojem ziarenka, wniesionym przez Chrystusa. Najprzód więc wyjaśnić należy, co to za ziarenko. Usiłują zagadnienie to wytłumaczyć takim zdaniem: Chrystus głosił przyjście Królestwa Bożego, które niebawem miało być założone, i zapewniał, że sam będzie Mesjaszem, tzn. założycielem i twórcą zesłanym przez Boga. Następnie wykazać należy, w jaki sposób ziarenko to tkwiące w wierze katolickiej (immanens) i pozostające w niej (permanens), rozwinęło się powoli i wedle dziejów a zastosowało do bieżących okoliczności, wyrywając z nich z siłą żywotną (vitaliter) korzystne dla siebie idee dogmatyczne, obrzędowe, ustrojowe, a przełamując tymczasem narzucające się przeszkody, zwyciężając przeciwników, wychodząc z tryumfem z prześladowań i walk wszelakich. Ale skoro się wykaże, że wszystkie te czynniki, tj. przeszkody, przeciwnicy, prześladowania, walki, a zarazem żywotność i wydajność Kościoła, były tego rodzaju, że prawa rozwoju, występujące w dziejach Kościoła w całej pełni, dziejów tych dokładnie wyjaśnić nie mogą, wtedy pojawi się ona tajemniczość (incognitum) i narzuci się sama. – W taki to sposób oni rozumują. W toku jednakże rozumowania zapominają o tym szczególe, że wyjaśnienie onego pierwotnego ziarenka przypisać należy aprioryzmowi filozofa agnostyka i ewolucjonisty, oraz, że ziarenko samo tak określają, aby zgadzało się z ich zamysłami.

  1. Apologetyka modernistyczna

Usiłując jednakże przytoczonymi dowody obronić i wyjaśnić religię katolicką, przyznają nowi apologeci zupełnie otwarcie, że w niej razi niejedno. Oświadczają nawet wręcz z niedwuznacznym wcale zadowoleniem, że i w dogmatach odnajdują błędy i sprzeczności: dodają jednak, że okoliczność tę nie tylko można wytłumaczyć, ale co dziwna, że ona najsłuszniej się pojawia. Tak więc znajduje się wedle nich w księgach św. wiele błędnych poglądów naukowych i historycznych. Ale nie chodzi tam wedle ich mniemania o nauki ścisłe albo historię, ale o religię jedynie i obyczaje. Nauki ścisłe i historia są tam jakby zasłoną, w której się ukrywają doświadczenia religijne i moralne, aby się łatwiej pomiędzy ludem rozszerzały; ponieważ lud inaczej by onych doświadczeń nie zrozumiał, szkodziłaby mu raczej, aniżeli dopomagała doskonalsza nauka ścisła albo historia. Dalej posiadają wedle ich wyjaśnień księgi św., ponieważ z natury są religijne, odrębne swe życie: a i życie ma swoją prawdę i logikę, inną zaprawdę, jak prawda i logika rozumu, nawet innego zupełnie porządku, tzn. prawdę przyrównania i dostosowania się: i do tak zwanego środowiska (medium), w którym się żyje, i do celu, dla którego się żyje. W końcu posuwają się bez wszelkiego umiarkowania do twierdzenia nawet, że cokolwiek się w życiu pojawia, prawdziwe jest i słuszne. – My zaś, Czcigodni Bracia, dla których jedna jedyna tylko istnieje prawda a o księgach św. to mamy przekonanie, że "pod natchnieniem Ducha Świętego napisane, Bogu zawdzięczają początek" (20), twierdzimy, że to ich zapatrywanie równa się przypisywaniu Bogu kłamstwa dla korzyści albo kłamstwa usłużnego: a oświadczamy słowy św. Augustyna: "Jeśli się raz przypuści u takiego autorytetu naczelnego jakieś kłamstwo usłużne, nie pozostanie z onych ksiąg ani cząstka, której by, skoro ona komuś wydawać się będzie przykrą dla obyczajów albo niemożliwą dla wiary, wedle tej samej niezmiernie zgubnej reguły nie położono na karb zamysłu i powagi mijającego się z prawdą autora" (21). Jako skutek podaje tenże sam św. Doktor: "W nim, tj. w Piśmie św., uwierzy człowiek, co zechce, a czego nie zechce, nie uwierzy". – Ale modernistyczni apologeci idą śmiało naprzód. Przyznają jeszcze, że w księgach św. nieraz zachodzą rozumowania ku udowodnieniu jakiejś prawdy, pozbawione wszelkiej podwaliny rozumnej; takimi są rozumowania, wspierające się na proroctwach. Ale i tych rozumowań bronią jako pewnych ozdób kaznodziejskich, które usprawiedliwia życie. Cóż dalej? Pobłażają mniemaniu a nawet głoszą je, że Chrystus sam omylił się widocznie w oznaczeniu przyjścia Królestwa Bożego: a dziwną się to wydawać nie może; podlegał przecież i sam prawom życia. – Cóż sądzą następnie o dogmatach Kościoła? Roi się w nich również od wyraźnych sprzeczności: ale pominąwszy, że logika życia się na nie zgadza, nie sprzeciwiają się one prawdzie symbolicznej; chodzi w nich o nieskończoność, a nieskończoność w nieskończony objawiać się może sposób. W końcu tak brednie te swoje udowadniają i podtrzymują, że bez wahania głoszą, iż Bogu nie można oddać czci znamienitszej, jak głosząc o Nim sprzeczne poglądy. – A skoro sprzeczność się udowodni, czegóż udowodnić nie można?

  1. Zastosowanie immanencji

Ale niewierzącego dotąd człowieka można nie tylko obiektywnymi, ale i subiektywnymi dowody przygotować do wiary. W tym celu wracają apologeci modernistyczni do teorii immanencji. Usiłują bowiem przekonać człowieka, że w najtajniejszych głębinach jego istoty i jego życia ukrywa się pragnienie i potrzeba jakiejś religii, a religii nie jakiejkolwiek, ale takiej zupełnie, jaką jest religia katolicka; domaga się tego wprost wedle ich mniemania doskonały rozwój życia. – Na tym miejscu gorzko uskarżyć się musimy, że nie zbywa na katolikach, którzy, lubo teorię immanencji jako teorię odrzucają, jednak się nią w apologetyce posługują; czynią to tak nieostrożnie, że, jak się zdaje, upatrują w naturze ludzkiej nie tylko uzdolnienie i dostosowanie się do porządku nadprzyrodzonego, co i apologeci katoliccy z słusznymi ograniczeniami wykazywali zawsze, ale prawdziwą i zupełną konieczność. – Co prawda należą moderniści, głoszący potrzebę religii katolickiej, do modernistów, zwiących się umiarkowanymi. Bo ci, których integralistami mianować można, usiłują niewierzącemu jeszcze człowiekowi udowodnić, że w nim ukrywa się ziarenko, które się znajdowało w samowiedzy Chrystusa, i przez Chrystusa ludziom zostało przekazane. – Przekonaliśmy się więc, Czcigodni Bracia, że metoda apologetyczna, w ogólnych przedstawiona zarysach, zgadza się zupełnie z ich teoriami: metoda zaprawdę, jak i teorie, pełne błędów, nie do zbudowania przydatne, ale do zburzenia, nie do pozyskania ludzi dla wiary katolickiej, ale do przywiedzenia katolików do herezji, a nawet do zupełnego zniweczenia wszelkiej religii.

  1. Modernista jako reformator

Krótko załatwimy się jeszcze z modernistą jako reformatorem. Wywody nasze dotychczasowe wykazują dostatecznie, jak potężna a płomienna żądza odnawiania ogarnia tych ludzi. A żądza ta odnosi się do wszelkich spraw katolickich. – Odnowić pragną filozofię, zwłaszcza w seminariach duchownych; chcą więc usunąć filozofię scholastyczną do historii filozofii pomiędzy inne przestarzałe już systemy a młodzież uczyć filozofii nowożytnej, która jedynie jest prawdziwą i czasom naszym odpowiada. – W sprawie odnowienia teologii wyrażają życzenie, aby tzw. teologia naturalna wspierała się na filozofii nowożytnej. Teologia zaś pozytywna winna wedle ich żądań wznosić się na historii dogmatów. – W rozprawach i wykładach historycznych domagają się uwzględnienia swojej metody i zasad nowożytnych. – Dogmaty i rozwój dogmatów należy wedle ich orzeczenia pogodzić z wiedzą ścisłą i historią. – Co się katechezy tyczy, żądają, aby w katechizmach te jedynie zamieszczano dogmaty, które odnowiono i które lud rozumie. – W obrządkach św. zmniejszyć należy wedle ich mniemania zewnętrzne formy nabożeństwa i rozrost ich powstrzymać. Inni jednakże moderniści, hołdujący więcej symbolizmowi, okazują pod tym względem więcej pobłażliwości. – Wołają głośno o reformę władzy duchownej pod każdym względem, przede wszystkim jednakże pod względem karności i nauczania. Stąd winna się ona zewnętrznie i wewnętrznie pogodzić z tzw. samowiedzą nowoczesną, która zupełnie skłania się do demokracji: dlatego kler niższy a nawet świeccy ludzie winni uczestniczyć w zarządzie Kościoła a władzę, skupioną i ześrodkowaną zbytnio, trzeba decentralizować. – Pragną, aby kongregacje rzymskie dla spraw kościelnych również zmieniono, zwłaszcza tzw. kongregację Św. Oficjum i kongregację Indeksu. – Twierdzą także, że działalność władzy kościelnej w sprawach politycznych i społecznych należy zmienić, aby nie wkraczała w ustawy świeckie, ale dostosowała się do nich i przenikała je swoim duchem. – W sprawie obyczajów przyswajają sobie zasadę amerykanizmu, że cnoty czynne przenosić trzeba nad cnoty bierne i rozwijać je ich wykonywaniem. – Duchowieństwo chcą tak ukształtować, żeby dawną odznaczało się pokorą i ubóstwem; nadto, żeby w poglądach swoich i czynach wyznawało zasady modernizmu. – Nie zbywa w końcu i na takich reformatorach, którzy idąc zbyt pochopnie za głosem wodzów protestanckich, życzą sobie, aby znieść św. celibat w kapłaństwie. – Czyż się dzieje więc jeszcze coś w Kościele, czego by przez nich albo wedle ich orzeczeń nie należało zreformować?

Zakończenie części I

Modernizm zespołem wszelkich herezyj

Może niejednemu, Czcigodni Bracia, wydawało się, żeśmy w przedstawieniu całej tej historii zbyt długo się rozwodzili. Nieodzowna to rzecz, już to, aby zapobiec zwykłemu zarzutowi, że poglądów ich nie znamy; już też, aby wykazać, że w modernizmie nie chodzi o niejasne jakieś i nieuporządkowane teorie, ale o system jednolity i zaokrąglony, w którym z jednej tezy z koniecznością wynikają wszelkie inne wnioski. Stąd rozwinęliśmy ich system prawie dydaktycznie, nie pomijając niekiedy dziwacznych wyrażeń, którymi posługują się moderniści. – Skoro teraz cały ten system jakby jednym obejmiemy rzutem oka, nie zdziwi się nikt, jeśli go określimy jako zespolenie herezyj. Zapewniamy, że, gdyby ktoś był zapragnął zestawić treść wszystkich błędów około wiary, nie mógłby tego uczynić dokładniej, jak to uczynili moderniści. A nawet posunęli się oni dalej, niwecząc nie tylko religię katolicką, ale, jak już zaznaczyliśmy, niwecząc zupełnie religię wszelką. Stąd ono uznanie dla nich u racjonalistów: stąd radość u tych racjonalistów, którzy wyrażają głośno zadowolenie swoje nad pozyskaniem takich sprzymierzeńców pełnych zapału, jakimi są moderniści. – Powróćmy bowiem na chwilę, Czcigodni Bracia, do onej zgubnej bardzo teorii agnostycyzmu. Teorią tą zamyka się człowiekowi przystęp do Boga ze strony rozumu a otwiera odpowiedniejszy rzekomo przystęp ze strony jakiegoś uczucia i działalności duszy. Ale widoczną to, że na próżno zupełnie. Uczucie bowiem duszy odpowiada wpływowi, jaki wywiera rozum albo zmysły zewnętrzne. Wstrzymajmy zupełnie działanie rozumu a człowiek podąży za zmysłami zewnętrznymi, ku którym przecież się skłania. I z innego jeszcze względu błędne to zapatrywanie; fantazje bowiem jakieś o uczuciu religijnym nie stłumią przekonania ogólnego: przekonanie zaś ogólne poucza nas, że poruszenie jakieś duszy i zajęcie się jej czymś, nie przyczynia się do zbadania prawdy tj. prawdy rzeczywistej, ale zbadanie tej prawdy raczej utrudnia; bo ona inna prawda, prawda subiektywna, która wynikiem jest wewnętrznego uczucia i działalności, przydać się może do umysłowej zabawki, ale nie przyniesie żadnych namacalnych korzyści człowiekowi, któremu zależeć wielce na tym powinno, czy poza nim istnieje Bóg, w którego ręce wpadnie kiedyś. – Ale jako wyjaśnienie ważnej tej sprawy wprowadzają doświadczenie. Cóż ono jednakże pomóc może uczuciu? Prócz większej siły nie przynosi mu ono żadnych korzyści; siłą tą wzmacnia się stosunkowo przeświadczenie o prawdzie przedmiotu. Ale dwa te objawy nie mogą sprawić, aby ono uczucie przestało być uczuciem, nie zmieniają też jego istoty, narażonej zawsze na pomyłkę, jeśli rozum nie włada; potwierdzają nawet oną pomyłkę i powiększają ją, bo im silniejsze uczucie, tym więcej jest uczuciem. – Ponieważ mowa tu o uczuciu religijnym i zawartym w nim doświadczeniu, wiecie dobrze, Czcigodni Bracia, jakiej roztropności w tym względzie potrzeba, oraz jakiej nauki, która roztropnością włada. Wiecie to z obcowania z duszami, zwłaszcza tymi, w których wybujało uczucie: wiecie z dzieł ascetycznych: chociaż moderniści nimi pomiatają, tkwi w nich nauka daleko głębsza, zmysł spostrzegawczy daleko przenikliwszy, aniżeli ten, który oni przypisują sobie. Nam się wydaje rzeczą nierozumną a przynajmniej niesłychanie nieroztropną: takie wewnętrzne doświadczenie, jakie zachwalają moderniści, bez zbadania uważać za nieomylne. Czemuż tedy, mówiąc nawiasem, nie przypisuje się takiej niewzruszonej pewności, jaką się te doświadczenia rzekomo odznaczają, onemu doświadczeniu, które tysiące tysięcy katolików posiada o bezdrożu, na którym postępują moderniści? Czyliż to doświadczenie jest jedynie błędne i mylne? Większa część bowiem ludzi silnie jest i będzie o tym przekonana, że przez uczucie jedynie i doświadczenie, bez pomocy wyjaśnienia ze strony rozumu, do poznania Boga dojść nie można. Pozostaje więc znowu ateizm i niewiara. – A niech moderniści nie rokują sobie lepszych nadziei z swojej teorii symbolizmu. Jeśli bowiem wszelkie tzw. umysłowo-religijne pojęcia są jedynie symbolami, czemuż by i pojęcie Boga i pojęcie osobowości Boga nie miały być symbolami? wtedy jednakże podaje się w wątpliwość osobowość Boga a otwiera drogę do panteizmu. – Do najszczerszego panteizmu wiedzie też inna teoria, teoria o immanencji Bożej. Pytamy bowiem czy ona immanencja odróżnia Boga od człowieka, czy nie odróżnia. Jeśli odróżnia, czemuż odbiega tedy od nauki katolickiej, albo czemuż zarzuca naukę o objawieniu zewnętrznym? Jeśli nie odróżnia, zawiera panteizm. Wszakże ta immanencja modernistów głosi wprost, że wszelkie zjawisko powstaje w samowiedzy człowieka jako człowieka. Ścisłe więc rozumowanie wnosi stąd, że Bóg i człowiek jest jedno i to samo: a to jest panteizmem. – Głoszona przez nich różnica pomiędzy nauką a wiarą nie dopuszcza również innego wniosku. Przedmiotem bowiem nauki jest rzeczywistość zjawisk poznawalnych, przedmiotem wiary zaś zjawisko niepoznawalne. A zjawisko niepoznawalne w ten w ogóle powstaje sposób, że braknie odpowiedniego stosunku pomiędzy przedłożonym przedmiotem a umysłem. Braku tego odpowiedniego stosunku nie można nigdy usunąć, nie można go też usunąć w teorii modernistów. Zjawisko więc niepoznawalne pozostanie więc i dla wierzącego i dla filozofa zjawiskiem niepoznawalnym. Jeśli zatem jakaś istnieje religia, polega na rzeczywistości zjawiska niepoznawalnego; nie widzimy zaprawdę powodu, czemuż by nim być nie miał wszechświata on duch, którego wyznają racjonaliści. – Wystarczy to jednakże, aby wykazać aż nadto dobitnie, jak licznymi drogami teoria modernistów wiedzie do ateizmu i do zniweczenia wszelkiej religii. Na drogę tę wstąpił naprzód błąd protestancki; kroczy nią błąd modernistyczny; podąży nią niebawem ateizm.

Część II

Przyczyny modernizmu

  1. Przyczyny moralne

Niewczesna ciekawość i pycha

Aby głębiej rozpoznać modernizm i dokładniej odszukać lekarstw na tę ranę bolesną, zbadajmy teraz, Czcigodni Bracia, nieco przyczyny, z których się on wyłonił i rozwinął. – Nie ulega wątpliwości, że najbliższa i bezpośrednia przyczyna tkwi w obłędzie umysłu. Jako dwie dalsze przyczyny podnosimy niewczesną ciekawość i pychę. – Niewczesna ciekawość, niepowstrzymywana oględnie, sama jedna wystarczy do wytworzenia wszelkich błędów. Stąd pisał słusznie poprzednik nasz, Grzegorz XVI: "Ubolewać należy bardzo nad otchłanią zboczeń umysłu ludzkiego, skoro ktoś zmian pożąda i wbrew przestrodze Apostoła usiłuje więcej rozumieć, jak potrzeba rozumieć, a zbytnio dufając sobie, łudzi się, że prawdy winien szukać poza Kościołem, w którym się ona bez najdrobniejszego znajduje cienia błędu" (22). – Daleko większy jednakże wpływ na przyćmienie umysłu i wprowadzenie go w błąd wywiera pycha: w teorii modernizmu jest ona jak u siebie, z niego czerpie soki żywotne a rozliczne przybiera w nim postacie. Z pychy bowiem, dufając sobie zbyt zuchwale, uważają się i stawiają samych siebie jako normę dla wszystkich. Z pychy, przechwalając się najniesłuszniej, jakby oni tylko posiadali mądrość, głoszą z niesłychaną wyniosłością: "Nie jesteśmy jako inni ludzie"; a ażeby ich nie porównywano do innych, gonią za nowością, choćby najniedorzeczniejszą i bredzą o niej. Z pychy odrzucają wszelką zawisłość i twierdzą, że władza winna zrównać się z wolnością. Z pychy, zapominając o sobie, myślą jedynie o naprawie innych a nie mają przy tym żadnego szacunku dla jakiejś władzy, choćby to była władza najwyższa. Nie ma zaprawdę bliższej a łatwiejszej drogi do modernizmu jak pycha. Jeśli jakiś świecki katolik, jeśli i kapłan jakiś zapomni o zasadzie życia chrześcijańskiego, wedle której winniśmy się zaprzeć sami siebie, jeśli chcemy iść za Chrystusem, a nie usunie pychy ze serca, zaprawdę, zdolny on najzupełniej do przyjęcia błędów modernistycznych! – Stąd Czcigodni Bracia, winno najprzedniejszym waszym zadaniem być wystąpienie przeciw takim pysznym ludziom i powierzenie im drobniejszych i niepokaźniejszych urzędów, aby tym głębiej się upokorzyli, im więcej się wynoszą, i aby na pośledniejszej posadzie mniej mieli sposobności do wywierania zgubnego wpływu swego. Badajcie prócz tego jak najdokładniej sami i przez regensów seminariów kleryków; a jeśli znajdziecie pysznych, powstrzymajcie ich jak najenergiczniej od kapłaństwa. Gdybyż to zawsze było się działo z odpowiednią czujnością i statecznością!

  1. Przyczyna intelektualna

Ignorancja

Przechodząc od przyczyn moralnych do umysłowych, napotykamy naprzód głównie ignorancję. – Wszyscy bowiem moderniści, którzy jako mistrzowie występować i za mistrzów pragną w Kościele uchodzić, wysławiają głośno filozofię nowoczesną a gardzą filozofią scholastyczną; przyznają się do niej nie z innego powodu, lecz dlatego, że nie znając wcale filozofii scholastycznej, nie mieli argumentu do rozwikłania pomieszanych pojęć i do odparcia sofizmatów! Z zaślubin zaś fałszywej filozofii z wiarą wyłonił się ich system, rażący niezliczoną ilością błędów potwornych.

  1. Sposób rozszerzania modernizmu
  1. Usuwanie przeszkód (filozofii scholastycznej, tradycji, orzeczeń nauczycielskiego urzędu Kościoła)

Oby mniej zapału i troskliwości poświęcali na szerzenie tego systemu! Ale taka ich gorliwość, taka nieznużona działalność, że żal tych sił zmarnowanych na zgubę Kościoła, które, gdyby w właściwy zużyto sposób, przyniosłyby mu korzyść. – Podwójnym posługują się podstępem ku otumanieniu umysłów; naprzód silą się na usunięcie przeszkód, następnie wyszukują jak najgorliwiej środków, korzystnych dla siebie, a używają ich rączo i z niesłychaną cierpliwością. – Trzy przede wszystkim upatrują dla zamysłów swoich przeszkody: metodę filozofii scholastycznej, powagę Ojców Kościoła i tradycję, oraz nauczycielski urząd Kościoła. Przeciw tym przeszkodom zwraca się ich najzaciętsza walka. Stąd szydzą często z filozofii i teologii scholastycznej i gardzą nimi. Czynią to może z niewiadomości albo z obawy, a może z obydwóch powodów; objawem to jednakże znamiennym, że żądza nowości łączy się zawsze z nienawiścią do metody scholastycznej; nie ma zaś wyrazistszego znaku, że ktoś do teoryj modernistów się skłania, jak ten, że ze wstrętem odwraca się od metody scholastycznej. Niech moderniści i zwolennicy modernistów przypomną sobie, że Pius IX potępił zdanie, orzekające: "Metoda i zasady, którymi starzy doktorowie scholastyczni posługiwali się przy nauczaniu teologii, nie zgadzają się z potrzebami naszych czasów i z postępem nauk" (23). – Doniosłość i istotę tradycji usiłują w sposób najpodstępniejszy znieprawić, aby podkopać jej znaczenie i siłę dowodową. Ale dla katolików niezmienną zostanie powaga II Soboru Nicejskiego, który potępił "tych, którzy się odważają... za przykładem bezbożnych heretyków gardzić tradycjami kościelnymi i jakąś nowość wyprowadzać... albo w sposób zdrożny i zdradziecki myśleć nad tym, jakby zachwiać jakimkolwiek podaniem Kościoła katolickiego". Niezmiennym pozostanie wyznanie IV Soboru Carogrodzkiego: "Dlatego wyznajemy, że zachowamy i bronić będziemy zasad, podanych św. Kościołowi katolickiemu i apostolskiemu, bądź to przez świętych a chwalebnych Apostołów, bądź też przez powszechne i miejscowe sobory prawowiernych Ojców albo przez jakiego bądź św. Ojca albo nauczyciela Kościoła". Stąd przykazali Papieże, Pius IV i Pius IX, w wyznaniu wiary dodać te słowa: "Apostolskie i Kościelne podania i inne tegoż Kościoła zwyczaje i ustawy przyjmuję i przy nich statecznie obstaję". – Mniemanie swoje o Tradycji przenoszą moderniści i na św. Ojców Kościoła. Z najwyższym zuchwalstwem uważają ich za mężów, zasługujących na cześć wszelaką, ale odznaczających się w krytyce i w historii największą niewiadomością, którą jedynie tłumaczy czas, w którym żyli. – W końcu wytężają wszystkie siły, aby powagę nauczycielskiego urzędu Kościoła poniżyć i osłabić, już to znieprawiając w sposób niegodny jego powstanie, istotę, prawa, już też powtarzając lekkomyślnie oszczerstwa jego nieprzyjaciół. Do zgrai modernistów bowiem odnoszą się słowa, które z żalem serdecznym wypowiedział nasz poprzednik: "Aby mistyczną Oblubienicę Chrystusa, który prawdziwą jest światłością, podać w pogardę i nienawiść, rzucają synowie ciemności na nią publicznie niedorzeczne oszczerstwo i, wikłając pojęcie i znaczenie spraw i wyrażeń, nazywają ją przyjaciółką głupoty, popleczniczką niewiadomości, nieprzyjaciółką wiedzy, światłości, postępu" (24). – Wobec takich zapatrywań, Czcigodni Bracia, dziwić się nie można, że moderniści uderzają z najwyższą złośliwością i złością na katolików, walczących wytrwale w obronie Kościoła. Nie ma obraźliwego wyrażenia, którym by ich nie szarpali: często jednakże zarzucają im niewiadomość i upór. Jeśli obawiają się uczoności i znaczenia odpierających zarzuty ich katolików, niweczą ich wpływ, zobowiązując się do milczenia. Sposób ten postępowania z katolikami tym więcej obmierzły, że równocześnie bez wszelkiego powodu wysławiają nieustannie tych ludzi, którzy się na ich poglądy godzą; witają i przyjmują niesłychanie pochlebnie ich dzieła, pełne nieuzasadnionych hipotez; im zuchwalej ktoś dawną zarzuca naukę, pomiata tradycją i nauczycielskim urzędem Kościoła, tym wyraźniej ogłaszają go za mędrca; na koniec, co wstręt budzi w człowieku uczciwym, jeśli Kościół kogoś potępi, chwalą go otwarcie i podpadająco a nawet czczą go prawie jako męczennika prawdy. – Młodsi, przygłuszeni i zaniepokojeni całym tym zgiełkiem i pochwał i nagan, lękając się z jednej strony posądzenia o ignorancję a pragnąc z drugiej strony uchodzić za oświeconych, dają za wygraną i rzucają się w objęcia modernizmu.

  1. Propaganda modernizmu

Ale to należy już do forteli, którymi moderniści przy rozpowszechnianiu poglądów swych się posługują. Jakiegoż bowiem nie używają środka, aby powiększyć liczbę swoich zwolenników? Zajmują urzędy nauczycielskie w seminariach duchownych i uniwersytetach, zamieniając je powoli w stolicę zaraźliwości. Teorie swe rozsiewają, lubo skrycie może, w świątyniach wśród kazania; wyraźniej wypowiadają je w kongresach; narzucają je i wysławiają w towarzystwach. Wydają dzieła, dzienniki, czasopisma, pod własnym albo przybranym nazwiskiem. Jeden i ten sam literat rozmaitym posługuje się nazwiskiem, aby niebacznych oszukać pozorną liczbą autorów. Jednym słowem: posługują się czynem, słowem, piórem, tak gorączkowo, że można by ich nazwać fanatykami. – A z jakimże skutkiem? Opłakujemy znaczną liczbę młodzieńców, znajdujących się na bezdrożu, młodzieńców, którzy świetne rokowali nadzieje i Kościołowi niemało by się byli przysłużyli. Ubolewamy również nad tymi, którzy, lubo nie posunęli się tak daleko, jednakże, oddychając niejako zatrutym powietrzem, daleko liberalniej myślą, mówią i piszą, jak katolikom przystoi. Należą do nich ludzie świeccy, należą i duchowni; a nie zbywa na nich, czego by się najmniej spodziewać należało, i w klasztorach. Zagadnienia biblijne opracowują wedle zasad modernistów. W rozprawach historycznych wydobywają z jakąś widoczną lubością bardzo skwapliwie pod pozorem poszukiwania prawdy wszystko, co by mogło rzucić cień jakiś na Kościół. Pod wpływem pewnego aprioryzmu usiłują rozwiać wszelkimi siłami pobożne podania ludowe. Pogardzają św. Relikwiami, które dawne zalecają wieki. Ogarnia ich bowiem pełne próżności pragnienie, aby świat o nich mówił; wiedzą zaś, że mówić o nich nie będzie, jeśli to tylko głosić będą, co zawsze i co wszyscy głosili. Mniemają może równocześnie, że czynią posługę Bogu i Kościołowi: w rzeczy samej zaś obrażają Go ciężko, może nie tyle działaniem, ile usposobieniem, którym są przyjęci, i przemożną pomocą, wyświadczaną modernistom.

Część III

Środki zaradcze

Temu szeregowi potwornych błędów, wdzierającemu się skrycie i otwarcie, usiłował poprzednik nasz, śp. Leon XIII, zwłaszcza w zagadnieniach biblijnych, zapobiec słowem i czynem. Ale modernistów, jak się przekonaliśmy, nie łatwo przerazić tą bronią: udawając posłuszeństwo i najgłębsze uszanowanie, nadawali słowom Papieża inne znaczenie a wystąpienia jego odnosili do innych ludzi. Zło olbrzymiało z dnia na dzień. Postanowiliśmy zatem, Czcigodni Bracia, nie czekać dłużej i skuteczniejsze obmyślić środki. – Was zaś prosimy i błagamy, abyście w sprawie tak doniosłej nie uchybili w niczym, co się odnosi do waszej czynności, gorliwości, stanowczości. Czego się zaś od Was domagamy i spodziewamy, domagamy się i spodziewamy w równej mierze i od innych duszpasterzy, wychowawców i nauczycieli młodzieży duchownej, przede wszystkim zaś od generałów zakonnych.

O studiach seminaryjnych

  1. Co do studiów wyrażamy życzenie i rozporządzamy niniejszym, aby filozofia scholastyczna była podwaliną studiów seminaryjnych. – Naturalnie, "nie zamierzamy wcale stawiać za wzór dla naszych czasów przesadnych dociekań doktorów scholastycznych albo nieoględnych ich wyrażeń, ani też wyników, nie zgadzających się z rezultatami naukowych badań czasów późniejszych, albo wyników nie dość uzasadnionych"(25).Rzecz najgłówniejsza, że przez filozofię scholastyczną, którą zalecamy, rozumiemy przede wszystkim filozofię św. Tomasza z Akwinu: cokolwiek o niej poprzednik nasz postanowił, pozostaje wedle woli naszej nienaruszone, a jeśli potrzeba, ponawiamy to i potwierdzamy, rozporządzając, aby to wszyscy zachowali. Jeśli w seminariach przepisy te zaniedbano, winni biskupi domagać się ścisłego przepisów tych wykonania. To samo polecamy jenerałom zakonnym. Profesorów zaś napominamy, aby pamiętali o tym dobrze, że nie bez wielkiej szkody porzuca się św. Tomasza, zwłaszcza w metafizyce.

Niech się na tej podwalinie filozoficznej wznosi gmach teologii. – Popierajcie, Czcigodni Bracia, wedle sił studium teologii, aby klerycy, opuszczający seminarium, cenili ją bardzo i przywiązywali się do niej i zawsze w niej znajdowali zadowolenie. Bo "w pokaźnym a rozlicznym szeregu nauk, nasuwającym się umysłowi dążącemu do prawdy, zajmuje św. teologia niezaprzeczenie pierwsze miejsce, do tego stopnia, że istnieje dawne mężów uczonych orzeczenie, iż inne nauki i sztuki jej winne się poddać i jako służebnice oddawać posługi" (26). – Dodajemy tu, że na pochwałę zasługują ci, którzy z niezłomnym poszanowaniem dla Tradycji, Ojców Kościoła i nauczycielskiego urzędu Kościoła, usiłują na podstawie rozsądnego zapatrywania i zasad katolickich (co nie u wszystkich się zdarza) wyjaśnić światłem, zapożyczonym z prawdziwej historii, teologię pozytywną. Więcej z pewnością uwzględnić trzeba teologię pozytywną, jak dawniej: ale to w ten sposób dziać się powinno, żeby na tym nie cierpiała teologia scholastyczna, a zganić trzeba tych, którzy, jakby w myśl modernistów, teologię pozytywną tak wynoszą, że pogardzają, jak się zdaje, teologią scholastyczną.

Co do świeckich nauk wystarczy przypomnieć mądre niezmiernie słowa poprzednika naszego: "Uprawiajcie wytrwale studia przyrodnicze; jak genialne wynalazki i pożyteczne ich zastosowania w naszych czasach słusznie budzą podziw u ludzi współczesnych, tak święcić będą wciąż pochwalne tryumfy u pokoleń następnych" (27). Ale to nie powinno dziać się z uszczerbkiem dla studiów duchownych; ten sam poprzednik nasz przypomina to w słowach pełnych znaczenia: "Skoro ktoś dokładnie zbada przyczynę tych błędów, dostrzeże, że ona polega na tym objawie, iż w naszych czasach, im silniej rozwijają się nauki przyrodnicze, tym więcej idą w zapomnienie studia poważniejsze i wyższe: o niektórych zapomniano prawie zupełnie; niektóre uprawia się niedbale i powierzchownie, a co niegodna, że pozbawione blasku dawnej godności, zarażają się zdrożnymi zasadami i potwornymi wręcz zapatrywaniami" (28). Przykazujemy więc, aby wśród nauk przyrodniczych w seminariach duchownych względu tego nie pomijano.

O profesorach i klerykach

  1. Wszystkie te rozporządzenia nasze i poprzednika naszego uwzględnić trzeba, kiedy chodzi o wybór rektorów i profesorów seminariów i uniwersytetów katolickich. – Mężów, w jakikolwiek sposób zarażonych modernizmem, nie można pod żadnym warunkiem dopuszczać do urzędu rektora albo profesora; jeśli urząd ten już piastują, należy ich usunąć: tak samo usunąć należy tych, którzy modernizm skrycie albo otwarcie popierają, już to chwaląc modernistów i łagodząc ich winę, już też ganiąc studia scholastyczne, Ojców i nauczycielski urząd Kościoła, już też odmawiając władzy duchownej, jakiegokolwiek stopnia, posłuszeństwa: usunąć również należy tych, którzy w rozprawach historycznych, w archeologii, w zagadnieniach biblijnych gonią za (nieuzasadnioną) nowością: usunąć należy i tych, którzy zaniedbują nauki duchowne albo świeckie nauki nad duchowne podpadająco przenoszą. W sprawie tej, Czcigodni Bracia, zwłaszcza w wyborze profesorów, potrzeba najżywszej baczności i stanowczości; wedle wzoru bowiem nauczycieli kształtują się najczęściej uczniowie. Dlatego, wsparci na poczuciu obowiązku, postępujcie w tej sprawie rozsądnie, ale stanowczo.

Z podobną czujnością i surowością trzeba badać i wybierać tych, którzy pragną przyjąć święcenia. Z dala, z dala od kapłaństwa niech będzie żądza nowości: pysznych i upartych Bóg nienawidzi! – Stopnia akademickiego nie uzyska na przyszłość, kto nie odbył przedtem kursu filozofii scholastycznej. Jeśli go uzyska, uzyska go nieważnie. – Przepis kongregacji dla spraw Biskupów i Zakonników o uczęszczaniu do uniwersytetów dla kleryków świeckich i duchownych we Włoszech z r. 1896, rozciągamy niniejszym na wszystkie narodowości (29). Klerycy i kapłani, którzy immatrykulowali się w uniwersytecie albo instytucie katolickim, nie mogą uczęszczać na te same wykłady, które w onych katolickich odbywają się uczelniach, do uniwersytetów świeckich. Jeśli takiego pozwolenia gdziekolwiek udzielono, przykazujemy, aby je cofnięto. – Biskupi, którzy kuratorami są takich uniwersytetów albo instytutów, niech czuwają jak najtroskliwiej nad tym, aby te rozporządzenia nasze statecznie zachowywano.

O czytaniu i sprzedawaniu książek zakazanych

III. Obowiązkiem jest również Biskupów, aby zapobiegali czytaniu dzieł modernistów albo dzieł modernizmem zarażonych i modernizm popierających, jeśli są wydane, a uniemożliwiali ich wydanie, jeśli dotąd ich nie wydrukowano. – Nie wolno zezwalać na czytanie tego rodzaju książek, dzienników, czasopism: ani alumnom seminaryjnym, ani słuchaczom uniwersytetów: nie mniej są one bowiem szkodliwe, jak pisma niemoralne; a nawet szkodliwsze jeszcze, bo zakażają podwaliny życia chrześcijańskiego. – Nie inaczej osądzić należy piśmidła niektórych katolików, ludzi dobrego zresztą usposobienia, ale pozbawionych wiedzy teologicznej i przejętych nowoczesną filozofią a usiłujących pogodzić ją z wiarą i na korzyść wiary, jak mówią, ją tłumaczyć. Piśmidła te powiększają, ponieważ się ich nikt ze względu na nazwisko autora i jego dobre imię nie lęka, niebezpieczeństwo, iż czytelnik powoli skłoni się do modernizmu.

W ogólności zaś, Czcigodni Bracia, rozporządzamy w sprawie tak doniosłej, abyście się usilnie starali o usunięcie z waszych diecezyj wszelkich książek niebezpiecznych, nawet z użyciem uroczystego zakazu. Chociaż bowiem Stolica Apostolska nie szczędzi zabiegów, aby dzieła takie przytłumić, wzrosła już ich liczba tak bardzo, że sił nie starczy, aby je umieścić na indeksie. Stąd zbyt późno przyprawia się niekiedy lekarstwo, kiedy się zło z powodu dłuższej zwłoki rozkrzewiło. Domagamy się przeto, aby Biskupi bez bojaźni, bez roztropności tego świata, bez względu na utyskiwania ludzi złośliwych, łagodnie, ale stanowczo wkraczali, pamiętając na przepis Leona XIII w Konstytucji apostolskiej Officiorum: "Niechaj Ordynariusze, także w charakterze Delegatów Stolicy Apostolskiej, gorliwie potępiają książki i inne pisma szkodliwe w swej diecezji wydawane lub rozpowszechniane i niech je z rąk wiernych usuwają" (30). Słowa te nadawają prawo, ale nakładają również obowiązek. A niech nikt nie sądzi, że spełnił swój obowiązek, jeśli o jednej albo drugiej książce nam doniesie, a równocześnie zezwala, że wiele innych książek wszędzie się rozdziela i rozszerza. – Nie ubezpieczajcie się, Czcigodni Bracia, tym zapewnieniem, że autor jakiegoś dzieła uzyskał tzw. Imprimatur: nie ubezpieczajcie się, bo ono Imprimatur można podrobić, można go też udzielić lekkomyślnie albo z zbytniej przychylności i zbytniego zaufania do autora, co się może niekiedy zdarzało w zakonach. Nadto, jak nie wszystkim służy jedna i ta sama potrawa, tak i książki mogą nie przedstawiać na jednym miejscu niebezpieczeństwa, na drugim szkodzić z powodu pewnych okoliczności. Jeśli więc Biskup, zasięgnąwszy rady mężów roztropnych, postanowi zakazać jakąś książkę tego rodzaju w swojej diecezji, udzielamy mu niniejszym takiej władzy i nakładamy mu to jako obowiązek. Sprawę trzeba załatwić oględnie, ograniczając zakaz, jeśli wystarcza, na duchowieństwo; nie znosi się jednakże obowiązku księgarzy katolickich nieutrzymywania na składzie książek przez Biskupa zakazanych. – A ponieważ o księgarzy potrąciliśmy, niech Biskupi nad tym czuwają, aby nie sprzedawali z chciwości zysku zdrożnych utworów: wiadomo, że w niektórych ich cennikach zachwala się w sposób podpadający dzieła modernistów. Niech się Biskupi, jeśli odmówią posłuszeństwa, nie wahają pozbawić ich po uprzednim napomnieniu tytułu "księgarza katolickiego"; podobnie i z większą jeszcze słusznością, jeśli się zowią "księgarzami biskupimi": a o odznaczonych tytułem "księgarzy papieskich" niech doniosą do Stolicy Apostolskiej. – Przypominamy na koniec wszystkim § 26 wspomnianej już Konstytucji apostolskiej Officiorum: "Którzykolwiek uzyskali apostolskie pozwolenie czytania i przechowywania książek zakazanych, nie mogą z tego powodu czytać lub przechowywać jakich bądź książek lub gazet, zakazanych przez miejscowych Ordynariuszów, chybaby w apostolskim reskrypcie dodano, że mają upoważnienie czytania książek przez kogo bądź potępionych".

O wydawaniu książek, czasopism

  1. Nie wystarcza jednakże zakaz czytania i sprzedawania złych książek; trzeba powstrzymać również ich wydawanie. Stąd niech Biskupi z największą surowością udzielają zezwolenia na wydawnictwa. – Ponieważ wedle KonstytucjiOfficiorumznaczna jest liczba dzieł, które jedynie z pozwoleniem Ordynariusza wydać można a Biskup sam wszystkich rękopisów przejrzeć nie może, ustanowiono w niektórych diecezjach urzędowych cenzorów w dostatecznej liczbie, aby przeglądali manuskrypty. Pochwalając tego rodzaju instytucję cenzorów: nie tylko zalecamy, ale wręcz rozporządzamy, aby ją rozpowszechniono po wszystkich diecezjach. Niech więc we wszystkich kuriach biskupich istnieją urzędowi cenzorzy, rozpatrujący wydawnictwa: w tym celu wybiera się mężów z obojga kleru, zaleconych wiekiem, wykształceniem, roztropnością a kroczących w uznaniu albo potępieniu poglądów drogą pośrednią a pewną. Im to przekazuje się zbadanie rękopisów, potrzebujących wedle § 41 i 42 wspomnianej Konstytucji zezwolenia do druku. Cenzor poda zdanie swoje na piśmie. Jeśli jest przychylne, zezwala Biskup na druk wyrazem Imprimatur; przedtem umieszcza się jednak formułę Nihil obstat i podaje nazwisko cenzora. – W Kurii rzymskiej ustanowi się tak samo jak w innych kuriach cenzorów urzędowych. Zamianuje ich, zapytawszy wpierw o zdanie Kardynała-Wikariusza papieskiego w Rzymie i uzyskawszy zezwolenie i aprobatę samego Papieża, Mistrz Pałacu apostolskiego (Magister sacri Palatii apostolici). Zadaniem jego wyznaczenie cenzora do zbadania poszczególnych manuskryptów. Pozwolenia druku udzieli tenże Mistrz oraz Kardynał-Wikariusz papieski albo jego zastępca, po uprzednim wypisaniu, jak już powiedzieliśmy powyżej, formuły aprobacyjnej cenzora i dodaniu jego nazwiska. – W nadzwyczajnych tylko wypadkach i bardzo rzadko pominąć można wedle roztropnego zdania Biskupa wzmiankę o cenzorze. – Autorom nie wyjawi się nigdy nazwiska cenzora, zanim tenże nie wyda sądu przychylnego, aby nie sprawiać cenzorowi trudności, kiedy bada manuskrypt albo na wydanie go drukiem się nie zgadza. – Cenzorów z zakonów nie wybiera się dopóty, dopóki nie zasięgnie się poufnie zdania prowincjała albo w Rzymie generała: tenże poświadczy urzędowo o obyczajach, wiedzy i niepodejrzanej nauce kandydata. – Zwierzchnikom zakonnym przypominamy ważny niezmiernie obowiązek niezezwalania podwładnym swoim na jakiekolwiek publikacje, dopóki nie zgodzą się na nie i sami i Ordynariusz. – Na koniec oświadczamy i obwieszczamy, że tytuł cenzora, udzielony komuś, nie ma żadnego znaczenia i nie może nigdy służyć jako potwierdzenie osobistych jego zapatrywań.

Po tych ogólnych uwagach rozporządzamy w szczególności, aby starannie przestrzegano przepisu, wypowiedzianego w § 42 Konstytucji Officiorum: "Członkom kleru świeckiego zakazujemy podejmowania się redakcji dzienników lub czasopism periodycznych bez poprzedniego zezwolenia Ordynariuszów". Jeśli pozwolenia tego nadużywają, należy go ich pozbawić po uprzednim napomnieniu. – Co do kapłanów tzw. korespondentów albo współpracowników, winni Biskupi, ponieważ częściej się zdarza, że w dziennikach albo czasopismach ogłaszają rozprawy, zarażone modernizmem, czuwać nad tym, aby nie błądzili, a jeśli zbłądzą, winni ich upomnieć i pisywania im zakazać. Upominamy zwierzchników zakonnych jak najsurowiej, aby czynili to samo: jeśli postępują lekkomyślnie, niech z upoważnienia Papieża Ordynariusze się tym zajmą. – Dziennikom i czasopismom, wydawanym przez katolików, wyznaczyć należy, o ile można, cenzora: Obowiązkiem jego uważne przeczytanie poszczególnych dzienników albo poszytów po ich ukazaniu się: jeśli zajdzie orzeczenie niebezpieczne, niech wniesie czym prędzej o sprostowanie. Tę samą władzę posiada Biskup, chociażby zdanie cenzora było pismu przychylne.

O kongresach duchowieństwa

  1. O kongresach i publicznych zebraniach wspomnieliśmy już wyżej jako o środkach, z pomocą których moderniści poglądy swe usiłują głosić i szerzyć publicznie. – Na zjazdy duchowieństwa niech Biskupi na przyszłość zezwalają jak najrzadziej. Jeśli zezwolą, niech zezwolą pod tym jedynie warunkiem, że nie będzie się omawiało spraw, należących do Biskupów i Stolicy Apostolskiej; że nie przedstawi się i nie zażąda się nic takiego, co by mogło uszczerbek przynieść władzy duchownej; że głębokie zachowa się milczenie o tym, co tchnie modernizmem, prezbiterianizmem albo laicyzmem. – W takich zebraniach, na które zezwolić należy osobno, piśmiennie i w odpowiednim czasie, może kapłan z innej diecezji uczestniczyć jedynie za poleceniem swojego Biskupa. – Niech jednakże kapłani wszyscy zachowają w pamięci upomnienie Leona XIII: "Niech świętą będzie u kapłanów powaga zwierzchników:niech będą przekonani, że urząd kapłański nie będzie ani święty, ani dosyć pożyteczny, ani szanowany, jeżeli go się nie wypełni z poddaniem się pod kierownictwo Biskupów"(31).

O radzie nadzorczej

  1. Cóż jednakże, Czcigodni Bracia, pomogą rozkazy i przepisy nasze, jeśli się ich sumiennie i statecznie nie zachowa? Aby życzenia nasze szczęśliwie się spełniły, zamierzyliśmy na wszystkie rozprzestrzenić diecezje mądry bardzo dekret Biskupów Umbryjskich z przed wielu laty. "Aby wykorzenić, tak mówią,rozkrzewione już błędy i zapobiec, aby się nie szerzyły dalej albo aby istnieli jeszcze nauczyciele bezbożności, przez których w nieskończoność płyną zgubne skutki tej propagandy, postanawia Zjazd duchowny, idąc śladami św. Karola Boromeusza, założyć w każdej diecezji radę, złożoną z wypróbowanych mężów obojga kleru, której zadaniem czuwanie, czy i w jaki sposób wdzierają się albo szerzą nowe błędy, i donoszenie o nich Biskupowi, aby za wspólną naradą powziął środki ku wytępieniu złego w samym zarodku, aby się ono na zgubę dusz nie szerzyło coraz więcej, albo, co gorzej, z dnia na dzień nie wzmacniało się, rosło"(32). – Rozporządzamy więc, aby taką Radę, którą by "nadzorczą" (Consilium a vigilantia) nazwać można, jak najprędzej w poszczególnych ustanowiono diecezjach. Mężów, których się dla niej pozyska, obierze się w ten sam sposób mniej więcej, jaki podaliśmy wyżej przy cenzorach. Co drugi miesiąc zgromadzą się z Biskupem w dniu oznaczonym: wszelkie rozprawy i postanowienia zachować należy w tajemnicy. – Zadanie ich następujące. Niech śledzą uważnie najlżejsze objawy modernizmu w dziełach i uczelniach; niech ku obronie kleru i młodzieży wydają roztropne, ale łatwe i skuteczne przepisy. – Niech odrzucają nowe jakieś hasła w myśl upomnienia Leona XIII-go: "Nie można w pismach katolickich pochwalić tego sposobu pisania, który w pogoni za oryginalnością wyśmiewa widocznie pobożność wiernych a głosi nowy rodzaj życia chrześcijańskiego, nowe przykazania kościelne, nowe duszy nowoczesnej aspiracje, nowe socjalne powołanie kleru, nowe miłosierdzie chrześcijańskie i wiele innych tego rodzaju nowości" (33). Na to nie można w dziełach i wykładach zezwolić. – Niech nie pomijają książek, w których mowa o pobożnych podaniach miejscowych, albo o św. Relikwiach. Niech się nie godzą na to, żeby tego rodzaju sprawy poruszano w dziennikach albo czasopismach, poświęconych szerzeniu pobożności, niech nie zezwalają, aby się to działo słowy, w których przebija szyderstwo albo pogarda, tudzież w twierdzeniach apodyktycznych, zwłaszcza, jeśli te twierdzenia, jak często się zdarza, obracają się w granicach prawdopodobieństwa albo na mniemaniach, pełnych uprzedzeń, się opierają. – Co do św. Relikwii, następujących przestrzegać należy zasad. Jeśli Biskupi, którzy jedynie w tej sprawie rozstrzygają, wiedzą na pewne, że Relikwia jest podrzucona, niech jej czcić nie pozwalają. Jeśli autentyki jakiejś Relikwii, może przez rozruchy albo z innego powodu, zaginęły, można ją jedynie po dokładnym zbadaniu przez Biskupa ku czci publicznej wystawić. Argument przedawnienia albo uzasadnionego przypuszczenia wtedy tylko ma jakieś znaczenie, jeśli cześć (Relikwii) odległej sięga przeszłości, wedle dekretu św. Kongregacji Odpustów i św. Relikwij z r. 1896, który powiada: "Starodawne Relikwie należy w tej czci zachować, jaką otaczano je dotąd, chyba, że w jakimś poszczególnym wypadku istnieją niezbite dowody, że są fałszywe albo podrzucone". – Przy ocenianiu pobożnych podań trzeba o następującym pamiętać pewniku: Kościół taką rządzi się w tej sprawie roztropnością, że pozwala jedynie z wielkim zastrzeżeniem i powołaniem się na deklarację Urbana VIII opisywać takie podania; a chociaż pod tymi jedynie pozwala na to warunkami, nie twierdzi, że fakt jest prawdziwy, lecz nie zabrania weń wierzyć, jeśli argumenty ludzkie wiarę taką popierają. Św. Kongregacja Obrządków już przed 30 laty słusznie orzekła: "Takie zjawienia i objawienia nie są przez Kościół ani przyjęte, ani potępione, lecz dozwolone tylko, aby wierzono w nie po ludzku wedle rozszerzonego o nich podania, potwierdzonego przez odpowiednie świadectwa i dokumenty" (34). Kto tej przestrzega zasady, niech się niczego nie lęka. Bo cześć dla jakiegoś zjawienia, o ile do faktu samego się odnosi i względną się zowie, zawiera zawsze przypuszczenie o prawdziwości faktu: o ile zaś jest bezwzględną (absoluta), wspiera się zawsze na prawdzie, bo odnosi się do Świętych, którym się cześć oddaje. To samo powiedzieć można o Relikwiach. – W końcu polecamy Radzie nadzorczej, aby uważała wytrwale i pilnie na socjalne instytucje i na wszelkie pisma o kwestii socjalnej, ażeby się w nich nie ukrywał modernizm, ale ażeby odpowiadały przepisom Papieży.

Sprawozdania Biskupów

VII. Aby rozporządzenia te nasze nie poszły w zapomnienie, przykazujemy i przepisujemy, aby Biskupi poszczególnych diecezyj w rok po wydaniu niniejszej encykliki a następnie co trzeci rok dokładnie i pod przysięgą zdawali sprawę z owych środków zaradczych, zarządzonych tym Listem Naszym, dalej z poglądów, które panują wśród kleru, zwłaszcza w Seminariach i innych Instytutach katolickich, bez pominięcia tych, które zwierzchnictwu Ordynariusza nie podlegają. To samo polecamy Generałom zakonów co do ich alumnów.

Zakończenie encykliki

Kościół a postęp; nowa instytucja naukowa

Postanowiliśmy napisać to na zbawienie każdemu wierzącemu. Nieprzyjaciele Kościoła zaś nadużyją z pewnością tych słów Naszych, aby stare odświeżyć oszczerstwo, że jesteśmy wrogami nauki i postępu ludzkości. Aby oskarżeniom tym, które historia religii chrześcijańskiej nieustannymi zbija dowody, przeciwstawić nowe usiłowanie, pragniemy usilnie utworzyć pewną instytucję, w której z pomocą wybitnych uczonych katolickich pod kierunkiem i wpływem prawdy katolickiej poprze się wszelkie gałęzie wiedzy, wszelkie rodzaje oświaty. Niech sprawi Bóg, abyśmy zamiary Nasze mogli spełnić szczęśliwie, przy pomocy wszystkich szczerze miłujących Kościół Chrystusowy. Ale o tej sprawie przy innej pomówimy sposobności. – Tymczasem prosimy z całej duszy, Czcigodni Bracia, w waszą działalność i gorliwość głębokie pokładając zaufanie, o pełnię światłości niebiańskiej dla Was, abyście wśród niebezpieczeństwa, zagrażającego z powodu wzmagających się ze wszystkich stron błędów duszom, poznali, co czynić winniście, a do spełnienia waszych obowiązków zabrali się z całą gotowością i odwagą. Niech Was wspiera mocą swą Jezus Chrystus, który budzi i wieńczy wiarę naszą; niech Was wspiera modlitwą i przyczyną swoją Niepokalana Dziewica, pogromicielka wszelkich herezyj. – My zaś jako dowód miłości Naszej i Bożej wśród udręczeń pociechy, jak najmiłościwiej udzielamy wam, duchowieństwu i wiernym waszym błogosławieństwa Apostolskiego.

Dan w Rzymie, u św. Piotra, dnia 8 września 1907, w piątym roku pontyfikatu Naszego.

PIUS PAPIEŻ X.

–––––––––––

Piusa X Encyklika o zasadach modernistów. Na język polski przełożył i wstępem opatrzył X. Stanisław Okoniewski. Poznań. CZCIONKAMI DRUKARNI I KSIĘGARNI ŚW. WOJCIECHA. 1908. Odbitka z "Przeglądu Kościelnego", ss. 1-54.

Przypisy:

(1) Dla przejrzystości encykliki oznaczamy wśród tekstu poszczególne jej części wyrazami, drukowanymi kursywą; w oryginale podziałów w ten sposób uwydatnionych nie ma.

(2) Act. XX, 30.

(3) Tit. I, 10.

(4) II Tim. III, 13.

(5) De Revel., can. I.

(6) Ibid., can. II.

(7) De Fide, can. III.

(8) De Revel., can. III.

(9) Gregor. XVI Ep. Encycl. Singulari Nos, 7 kal. iul. 1834.

(10) Brev. ad Ep. Wratislav., 15 iun. 1857.

(11) Ep. ad Magistros theol. paris., non. iul. 1223.

(12) Zdanie 29 potępione przez Leona X bullą Exsurge Domine 16 maja 1520: "Wolno nam osłabiać powagę soborów i dowolnie przeczyć ich działalności i osądzać ich uchwały i z ufnością wyznawać to, co uważa się za prawdę, czy jest potwierdzone, czy potępione przez jakikolwiek sobór".

(13) Sess. VII, de Sacramentis in genere, can. 5.

(14) "Prop. 2. Gdyby ktoś zdanie, opiewające, że «władza od Boga dana Kościołowi, aby jej udzielano pasterzom, którzy sługami są jego dla dusz zbawienia», tak rozumiał, że władza sprawowania funkcyj duchownych i władza rządzenia wiernymi ze zgromadzenia wiernych przechodzi na pasterzów, głosiłby zdanie heretyckie. – Prop. 3. Nadto, gdyby ktoś zdanie, że «Papież jest głową władzy duchownej», tak wyjaśniał, że Papież nie od Chrystusa w osobie Piotra św., ale od Kościoła tę władzę duchowną odbiera, którą posiada w całym Kościele jako następca Piotra, prawdziwy Chrystusa Zastępca i głowa Kościoła całego, głosiłby zdanie heretyckie".

(15) Encycl. Qui pluribus, 9 nov. 1846.

(16) Syll., Prop. 5.

(17) Const. Dei Filius, cap. IV.

(18) Loc. cit.

(19) Ad Rom. I, 21-22.

(20) Conc. Vat. de Rev., c. 2.

(21) Epist. 28.

(22) Ep. Encycl. Singulari Nos, 7 kal. iul. 1834.

(23) Syll., Prop. 13.

(24) Motu proprio Ut mysticam, 14 martii 1891.

(25) Leo XIII, Enc. Aeterni Patris.

(26) Leo XIII, Lit. Ap. In magna, 10 dec. 1889.

(27) Alloc. 7 martii 1880.

(28) Loc. cit.

(29) Cfr. Acta Sanctae Sedis, vol. 29, pag. 359. (Przyp. Red. Act. S. S.).

(30) Cfr. Acta S. Sedis, vol. 29, pag. 359.

(31) Litt. Enc. Nobilissima Gallorum, 10 febr. 1884.

(32) Act. Consess. Epp. Umbriae, novembri 1849, Tit. II, art. 6.

(33) Instr. S. C. N. N. EE. EE. 27 ian. 1902.

(34) Decr. 2 maii 1877.

 

 


Sed postquam in modernismi assectatoribus philosophum, credentem, theologum observavimus, iam nunc restat ut pariter historicum, criticum, apologetam, reformatorem spectemus.

Modernistarum quidam, qui componendis historiis se dedunt, solliciti magnopere videntur ne credantur philosophi; profitentur quin immo philosophiae se penitus expertes esse. Astute id quam quod maxime: ne scilicet cuipiam sit opinio, eos praeiudicatis imbui philosophiae opinationibus, nec esse propterea, ut aiunt, omnino obiectivos. Verum tamen est, historiam illorum aut criticem meram loqui philosophiam; quaque ab iis inferuntur, ex philosophicis eorum principiis iusta ratiocinatione concludi. Quod equidem facile consideranti patet. Primi tres huiusmodi historicorum aut criticorum canones, ut diximus, eadem illa sunt principia, quae supra ex philosophis attulimus: nimirum agnosticismus, theorema de transfiguratione rerum per fidem, itemque aliud quod de defiguratione dici posse visum est iam consecutiones ex singulis notemus. Ex agnosticismo historia, non aliter ac scientia unice de phaenomenis est. Ergo tam Deus quam quilibet in humanis divinus interventus ad fidem reiiciendus est, utpote ad illam pertinens unam. Quapropter si quid occurrat duplici constans elemento, divino atque humano, cuiusmodi sunt Christus, Ecclesia, Sacramenta aliaque id genus multa; sic partiendum erit ac secernendum, ut quod humanum fuerit historiae, quod divinum tribuatur fidei. Ideo vulgata apud modernistas discretio inter Christum historicum et Christum fidei, Ecclesiam historiae et Ecclesiam fidei, Sacramenta historiae et Sacramenta fidei, aliaque similia passim. Deinde hoc ipsum elementum humanum, quod sibi historicum sumere videmus, quale illud in monumentis apparet, a fide per transfigurationem ultra conditiones historicas elatum dicendum est. Adiectiones igitur a fide factas rursus secernere oportet, easque ad fidem ipsam amandare atque ad historiam fidei; sic, quum de Christo agitur, quidquid conditionem hominis superat, sive naturalem, prout a psychologia exhibetur, sive ex loco atque aetate, quibus ille vixit, conflatam. Praeterea, ex tertio philosophiae principio, res etiam, quae historiae ambitum non excedunt, cribro veluti cernunt, eliminantque omnia ac pariter ad fidem amandant quae ipsorum iudicio, in factorum logica, ut inquiunt, non sunt vel personis apta non fuerint. Sic volunt Christum ea non dixisse, quae audientis vulgi captum excedere videntur. Hinc de reali eius historia delent et fidei permittunt allegorias omnes quae in sermonibus eius occurrunt. Quaeremus forsitan qua lege haec segregentur? Ex ingenio hominis, ex conditione qua sit in civitate usus, ex educatione, ex adiunctorum facti cuiusquam complexu: uno verbo, si bene novimus, ex norma, quae tandem aliquando in mere subiectivam recidit. Nituntur scilicet Christi personam ipsi capere et quasi gerere: quidquid vero paribus in adiunctis ipsi fuissent acturi, id omne in Christum transferunt. Sic igitur, ut concludamus, a priori et ex quibusdam philosophiae principiis, quam tenent quidem sed ignorare asserunt, in reali, quam vocant, historia Christum Deum non esse affirmant nec quidquam divini egisse; ut hominem vero ea tantum patrasse aut dixisse, quae ipsi, ad illius se tempora referentes, patrandi aut dicendi ius tribuunt.

Ut autem historia ab philosophia, sic critice ab historia suas accipit conclusiones. Criticus namque, indicia sequutus ab historico praebita, monumenta partitur bifariam. Quidquid post dictam triplicem obtruncationem superat reali historiae assignat; cetera ad fidei historiam seu internam ablegat. Has enim binas historias accurate distinguunt; et historiam fidei,quod bene notatum volumus, historiae reali ut realis est opponunt. Hinc, ut iam diximus, geminus Christus; realis alter, alter qui nunquam reapse fuit sed ad fidem pertinet: alterqui certo loco certaque vixit aetate, alter qui solummodo in piis commentationibus fidei reperitur: eiusmodi, exempli causa, est Christus, quem Ioannis evangelium exhibet; quod utique, aiunt, totum quantum est commentatio est.

Verum non his philosophiae in historiam dominatus absolvitur. Monumentis, ut diximus, bifariam distributis, adest iterum philosophus cum suo dogmate vitalis immanentiae; atque omniae dicit, quae sunt in ecclesia historia, per vitalem emanationem esse explicanda. Atqui vitalis cuiuscumque emanationis aut caussa aut conditio est in necessitate seu indigentia quapiam ponenda : ergo et factum post necessitatem concipi oportet, et illud historice huic esse posterius. Quid tum historicus? Monumenta iterum, sive quae in libris sacris continentur sive aliunde adducta, scrutatus, indicem ex iis conficit singularum necessitatum, tum ad dogma tum ad cultum sacrorum tum ad alia spectantium, quae in Ecclesiae, altera ex altera, locum habuere. Confectum indicem critico tradit. Hic vero ad monumenta, quae fidei historiae destinantur, manum admovet; illaque per aetates singulas sic disponit, ut dato indici respondeant singula; eius semper praecepti memor, factum necessitate, narrationem facto anteverti. Equidem fieri aliquando possit, quasdam Bibliorum partes, ut puta epistolas, ipsum esse factum a necessitate creatum. Quidquid tamen sit, lex est, monumenti cuiuslibet aetatem non aliter determinandam esse, quam ex aetate exortae in Ecclesia uniuscuiusque necessitatis. Distinguendum praeterea est inter facti cuiuspiam exordium eiusdemque explicationem: quod enim uno die nasci potest, non nisi decursu temporis incrementa suscipit. Hanc ob causam debet criticus monumenta, per aetates, ut diximus, iam distributa bipartiri iterum, altera quae ad originem rei alteraquae ad explicationem pertineant secernens; eaque rursus ordinare per tempora.

Tum denuo philosopho locus est; qui iniungit historico sua studia sic exercere, uti evolutionis praecepta legesque praescribunt. Ad haec historicus monumenta iterum scrutari; inquirere curiose in adiuncta conditionesque, quibus Ecclesia per singulas aetates sit usa, in eius vim conservatricem, in necessitates tarn internas quam externas quae ad progrediendum impellerent, in impedimenta quae obfuerunt, uno verbo, in ea quacumque quae ad determinandum faxint quo pacto evolutionis leges fuerint servatae. Post haec tandem explicationis historiam, per extrema veluti lineamenta, describit. Succurrit criticus aptatque monumenta reliqua. Ad scriptionem adhibetur manus: historia confecta est. Cui iam, petimus, haec historia inscribenda? Historico ne an critico? Neutri profecto; sed philosopho. Tota ibi per apriorismum res agitur : et quidem per apriorismum haeresibus scatentem. Miseret sane hominum eiusmodi de quibus Apostolus diceret: Evanuerunt in cogitationibus suis. . . . dicentes enim se esse sapientes, stulti facti sunt (Ad Rom, i, 21 et 22); at bilem tamen commovent quum Ecclesiam criminantur monumenta sic permiscere ac temperare ut suae utilitati loquantur. Nimirum affingunt Ecclesiae, quod sua sibi conscientia apertissime improbari sentiunt.

Ex illa porro monumentorum per aetates partitione ac dispositione sequitur sua sponte non posse libros sacros iis auctoribus tribui, quibus reapse inscribuntur. Quam ob causam modernistae passim non dubitant asserere, illos eosdem libros, Pentateuchum praesertim ac prima tria Evangelia, ex brevi quadam primigenia narratione, crevisse gradatim accessionibus, interpositionibus nempe in modum interpretationis sive theologicae sive allegoricae, vel etiam iniectis ad diversa solummodo inter seiungenda. Nimirum, ut paucis clariusque dicamus, admittenda est vitalis evolutio librorum sacrorum, nata ex evolutione fidei eidemque respondens. Addunt vero, huius evolutionis vestigia adeo esse manifesta, ut illius fere historia describi possit. Quia immo et reapse describunt, tam non dubitanter, ut suis ipsos oculis vidisse crederes scriptores singulos, qui singulis aetatibus ad libros sacros amplificandos admorint manum. Haec autem ut confirment, criticen, quam textualem nominant, adiutricem appellant; nitunturque persuadere hoc vel illud factum aut dictum non suo esse loco, aliasque eiusmodi rationes proferunt. Diceres profecto eos narrationum aut sermonum quosdam quasi typos praestituis se sibi, unde certissime iudicent quid suo quid alieno stet loco. Hac via qui apti esse queant ad decernendum, aestimet qui volet. Verumtamen qui eos audiat de suis exercitationibus circa sacros libros affirmantes, unde tot ibi incongrue notata datum est deprehendere, credet fere nullum ante ipsos hominum eosdem libros volutasse, neque hos infinitam prope modum Doctorum multitudinem quaqua versus rimatam esse, ingenio plane et eruditione et sanctitudine vitae longe illis praestantiorem. Qui equidem Doctores sapientissimi tantum abfuit ut Scripturas sacras ulla ex parte reprehenderent, ut immo, quo illas scrutabantur penitius, eo maiores divino Numini agerent gratias, quod ita cum hominibus loqui dignatum esset. Sed heu! non iis adiumentis Doctores nostri in sacros libros incubuerunt, quibus modernistae! scilicet magistrum et ducem non habuere philosophiam, quae initia duceret a negatione Dei, nec se ipsi iudicandi normam sibi delegerunt. Iam igitur patere arbitramur, cuiusmodi in re historica modernistarum sit methodus. Praeit philosophus; illum historicus excipit; pone ex ordine legunt critice tum interna tum textualis. Et quia primae causae hoc competit ut virtutem suam cum sequentibus communicet, evidens fit, criticen eiusmodi non quampiam esse criticen, sed vocari iure agnosticam immanentistam, evolutionistam: atque ideo, qui eam profitetur eaque utitur, errores eidem implicitos profiteri et catholicae doctrinae adversari. Quamobrem mirum magnopere videri possit, apud catholicos homines id genus critices adeo hodie valere. Id nempe geminam habet causam : foedus in primis, quo historici criticique huius generis arctissime inter se iunguntur, varietate gentium ac religionum dissensione posthabita: tum vero audacia maxima, qua, quae quisque effutiat, ceteri uno ore extollunt et scientiae progressioni tribuunt; qua, qui novum portentum aestimare per se volet, facto agmine adoriuntur; qui neget, ignorantiae accusent qui amplectitur ac tuetur, laudibus exornent. Inde haud pauci decepti qui, si rem attentius considerarent, horrerent. Ex hoc autem praepotenti errantium dominio, ex hac levium animorum incauta assensione quaedam circumstantiis aeris quasi corruptio gignitur, quae per omnia permeat luemque diffundit. Sed ad apologetam transeamus.

Hic apud modernistas dupliciter a philosopho et ipse pendet. Non directe primum, materiam sibi sumens historiam, philosopho, ut vidimus, praecipiente conscriptam: directe dein, mutuatus ab illo dogmata ac iudicia. Inde illud vulgatum in schola modernistarum praeceptum, debere novam apologesim controversias de religione dirimere historicis inquisitionibus et psychologicis. Quamobrem apologetae modernistae suum opus aggrediuntur rationalistas monendo, se religionem vindicare non sacris libris neve ex historiis vulgo in Ecclesia adhibitis, quae veteri methodo descriptae sint; sed ex historia reali, modernis praeceptionibus modernaque methodo conflata. Idque non quasi ad hominem argumentati asserunt, sed quia reapse hanc tantum historiam vera tradere arbitrantur. De adserenda vero sua in scribendo sinceritate securi sunt: iam apud rationalistas nod sunt, iam, ut sub eodem vexillo stipendia merentes, laudati: de qua laudatione, quam verus catholicus respueret, ipsi sibi gratulantur, eamque reprehensionibus Ecclesiae opponunt. Sed iam quo pacto apologesim unus aliquis istorum perficiat videamus. Finis, quem sibi assequendum praestituit, hic est: hominem fidei adhuc expertem eo adducere ut eam de catholica religione experientiam assequatur, quae ex modernistarum scitis unicum fidei est fundamentum. Geminum ad hoc patet her: obiectivum alterum, alterum subiectivum. Primum ex agnosticismo procedit; eoque spectat, ut eam in religione, praesertim catholica, vitalem virtutem inesse monstret, quae psychologum quemque itemque historicum bonae mentis suadeat, oportere in illius historia incogniti aliquid celari. Ad hoc, ostendere necessum est, catholicam religionem, quae modo est, eam omnino esse quam Christus fundavit, seu non aliud praeter progredientem eius germinis explicationem, quod Christus invexit. Primo igitur germen illud quale sit, determinandum. Id ipsum porro hac formula exhiberi volunt: Christum adventum regni Dei nunciasse, quod brevi foret constituendum, eiusque ipsum fore Messiam, actorem nempe divinitus datum atque ordinatorem. Post haec demonstrandum, qua ratione id germen, semper immanens in catholica religione ac permanens, sensim ac secundum historiam sese evolverit aptaritque succedentibus adiunctis, ex iis ad se vitaliter trahens quidquid doctrinalium, cultualium, ecclesiasticarum formarum sibi esset utile: interea vero impedimenta si quae occurrerent superans, adversaries profligans, insectationibus quibusvis pugnisque superstes. Postquam autem haec omnia, impedimenta nimirum, adversaries, insectationes, pugnas, itemque vitam foecunditatemque Ecclesiae id genus fuisse monstratum fuerit, ut, quamvis evolutionis leges in eiusdem Ecclesiae historia incolumes appareant, non tamen eidem historiae plene explicandae sint pares; incognitum coram stabit, suaque sponte se offeret. Sic illi. In qua tota ratiocinatione unum tamen non advertunt, determinationem illam germinis primigenii deberi unice apriorismo philosophi agnostici et evolutionistae, et germen ipsum sic gratis ab eis definiri utrorum causae congruat.

Dum tamen catholicam religionem recitatis argumentationibus asserere ac suadere elaborant apologetae novi, dant ultro et concedunt, plura in ea esse quae animos offendant. Quin etiam, non obscura quadam voluptate, in re quoque dogmatica errores contradictionesque reperire se palam dictitant: subdunt tamen, haec non solum admittere excusationem, sed, quod mirum esse oportet, iuste ac legitime esse prolata. Sic etiam, secundum ipsos, in sacris libris, plurima in re scientifica vel historica errore afficiuntur. Sed, inquiunt, non ibi de scientiis agi aut historia, verum de religione tantum ac re morum. Scientiae illic et historia integumenta sunt quaedam, quibus experientiae religiosae et morales obteguntur ut facilius in vulgus propagarentur: quod quidem vulgus cum non aliter intelligeret, perfectior illi scientia aut historia non utilitati sed nocumento fuisset. Ceterum, addunt, libri sacri, quia natura sunt religiosi, vitam necessario vivunt: iam vitae sua quoque est veritas et logica, alia profecto a veritate et logica rationali, quin immo alterius omnino ordinis, veritas scilicet comparationis ac proportionis tum ad medium (sic ipsi dicunt) in quo vivitur, tum ad finem ob quem vivitur, Demum eo usque progrediuntur ut, nulla adhibita temperatione, asserant, quidquid per vitam explicatur, id omne verum esse ac legitimum. Nos equidem, Venerabiles Fratres, quibus una atque unica est veritas, quique sacros libros sic aestimamus quod Spiritu Sancto inspirante conscripti Deum habent auctorem (Cone. Vat. De Rev., c. 2), hoc idem esse affirmamus ac mendacium utilitatis seu officiosum ipsi Deo tribuere; verbisque Augustini asserimus: Admisso semel in tantum auctoritatis fastigium officioso aliquo mendacio nulla illorum librorum particula remanebit, quae non ut cuique videbitur vel ad mores difficilis vel ad fidem incredibilis, eadem perniciosissima regula ad mentientis auctoris consilium officiumque referatur (Epist. 28). Unde nec quod idem sanctus Doctor adiungit: In eis, scilicet Scripturis, quod vult quisque credet, quod non vult non credet. Sed modernistae apologetae progrediuntur alacres. Concedunt praeterea, in sacris libris eas subinde ratiocinationes occurrere ad doctrinam quampiam probandam, quae nullo rationali fundamento regantur; cuiusmodi sunt quae in prophetiis nituntur. Verum has quoque defendunt quasi artificia quaedam praedicationis, quae a vita legitima fiunt. Quid amplius? Permittunt, immo vero asserunt, Christum ipsum in indicando tempore adventus regni Dei manifeste errasse: neque id mirum, inquiunt, videri debet: nam et ipse vitae legibus tenebatur! Quid post haec de Ecclesia dogmatibus? Scatent haec etiam apertis oppositionibus; sed, praeter quam quod a logica vitali admittuntur, veritati symbolicae non adversantur; in iis quippe de infinito agitur cuius infiniti sunt respectus. Demum, adeo haec omnia probant tuenturque ut profiteri non dubitent, nullum Infinite honorem haberi excellentiorem quam contradicentia de ipso affirmando! Probata vero contradictione, quid non probabitur ?

Attamen qui nondum credat non obiectivis solum argumentis ad fidem disponi potest, verum etiam subiectivis. Ad quem finem modernistae apologetae ad immanentiae doctrinam revertuntur. Elaborant nempe ut homini persuadeant, in ipso atque in intimis eius naturae ac vitae recessibus celari cuiuspiam religionis desiderium et exigentiam, nec religionis cuiuscumque sed talis omnino qualis catholica est: hanc enim postquam prorsus inquiunt ab explicatione vitae perfecta. Hic autem queri vehementer Nos iterum oportet, non desiderari e catholicis hominibus, qui, quamvis immanentiae doctrinam ut doctrinam reiiciunt, ea tamen pro apologesi utuntur; idque adeo incauti faciunt, ut in natura humana non capacitatem solem et convenientiam videantur admittere ad ordinem supernaturalem, quod quidem apologetae catholici opportunis adhibitis temperationibus demonstrarunt semper, sed germanam verique nominis exigentiam. Ut tamen verius dicamus, haec catholicae religionis exigentia a modernistis invehitur, qui volunt moderatiores audiri. Nam qui integralistae appellari queunt, ii homini nondum credenti ipsum germen in ipso latens, demonstrari volunt, quod in Christi conscientia fuit atque ab eo hominibus transmissum est. Sic igitur, Venerabiles Fratres, apologeticam modernistarum methodum, sommatim descriptam, doctrinis eorum plane congruentem agnoscimus: methodum profecto, uti etiam doctrinas, errorum plenas, non ad aedificandum aptas sed ad destruendum, non ad catholicos efficiendos sed ad catholicos ipsos ad haeresim trahendos, immo etiam ad religionis cuiuscumque omnimodam eversionem !

Pauca demum superant addenda de modernista ut reformator est. Iam ea, quae huc usque loquuti sumus, abunde manifestant quanto et quam acri innovandi studio hi homines ferantur. Pertinet autem hoc studium ad res omnino omnes quae apud catholicos sunt. Innovari volunt philosophiam in sacris praesertim Seminariis: ita ut, a mandata philosophia scholasticorum ad historiam philosophiae inter cetera quae iam obsoleverunt systemata, adolescentibus moderna tradatur philosophia, quae una vera nostraeque aetati respondens. Ad theologiam innovandam, volunt, quam nos rationalem dicimus, habere fundamentum modernam philosophiam. Positivam vero theologiam, niti maxime postulant in historia dogmatum. Historiam quoque scribi et tradi expetunt ad suam methodum praescriptaque moderna. Dogmata eorumdemque evolutionem cum scientia et historia componenda edicunt. At catechesim quod spectat ea tantum in catecheticis libris notari postulant dogmata, quae innovata fuerint sintque ad vulgi captum. Circa sacrorum cultum, minuendas inquiunt externas religiones prohibendumve ne crescant. Quamvis equidem alii, qui symbolismo magis favent, in hac re indulgentiores se praebeant. Regimen ecclesiae omni sub respectu reformandum clamitant, praecipue tamen sub disciplinari ac dogmatico. Ideo intus forisque cum moderna, ut aiunt, conscientia componendum, quae tota ad democratiam vergit: ideo inferiori clero ipsisque laicis suae in regimine partes tribuendae, et collecta nimirum contractaque in centum auctoritas dispertienda. Romana consilia sacris negotiis gerendis immutari pariter volunt; in primis autem tum quod a Sancto Officio tum quod ab Indice appellatur. Item ecclesiastici regiminis actionem in re politica et sociali variandam contendunt, ut simul a civilibus ordinationibus exulet, eisdem tamen se aptet ut suo illas spiritu imbuat. In re morum, illud asciscunt americanistarum scitum, activas virtutes passivi anteponi  oportere, atque illas prae istis exercitatione promoveri. Clerum sic comparatum petunt ut veterem referat demissionem animi et paupertatem; cogitatione insuper et facto cum modernismi praeceptis consentiat. Sunt demum qui, magistris protestantibus dicto lubentissime audientes, sacrum ipsum in sacerdotio coelibatum sublatum desiderent. Quid igitur in Ecclesia intactum relinquunt, quod non ab ipsis nec secundum ipsorum pronunciata sit reformandum ?

In tota hac modernistarum doctrina exponenda, Venerabiles Fratres, videbimur forte alicui diutius immorati. Id tamen omnino oportuit, tum ne, ut assolet, de ignoratione rerum suarum ab illis reprehendamur; tum ut pateat, quum de modernismo et quaestio, non de vagis doctrinis agi nulloque inter se nexu coniunctis, verum de uno compactoque veluti corpore, in quo si unum admittas, cetera necessario sequantur. Ideo didactica fere ratione usi sumus, nec barbara aliquando respuimus verba, quae modernistae usurpant. Iam systema universum uno quasi obtutu respicientes, nemo mirabitur si sic illud definimus, ut omnium haereseon conlectum esse affirmemus. Certe si quis hoc sibi proposuisset, omnium quotquot fuerunt circa fidem errores succum veluti ac sanguinem in unum conferre; rem nunquam plenius perfecisset, quam modernistae perfecerunt. Immo vero tanto hi ulterius progressi sunt, ut, non modo catholicam religionem, sed omnem penitus, quod iam innuimus, religionem deleverint. Hinc enim rationalistarum plausus: hinc qui liberius apertiusque inter rationalistas loquuntur, nullos se efficaciores quam modernistas auxiliatores invenisse gratulantur. Redeamus enimvero tantisper, Venerabiles Fratres, ad exitiosissimam illam agnosticismi doctrinam. Ea scilicet, ex parte intellectus, omnis ad Deum via praecluditur homini, dum aptior sterni putatur ex parte cuiusdam animis ensus et actionis. Sed hoc quam perperam, quis non videat? Sensus enim animi actioni rei respondet, quam intellectus vel externi sensus proposuerint. Demito intellectum; homo externos sensus ad quos iam fertur, proclivius sequetur. Perperam iterum; nam phantasiae quaevis de sensu religioso communem sensum non expugnabunt; communi autem sensu docemur, perturbationem aut occupationem animi quampiam, non adiumento sed impedimento esse potius ad investigationem veri, veri inquimus ut in se est; nam verum illud alterum subiectivum, fructus interni sensus et actionis, si quidem ludendo est aptum, nihil admodum homini confert, cuius scire maximeinterest sic necne extra ipsum Deus, cuius in manus aliquando incidet. Experientiam enimvero tanto operi adiutricem inferunt. Sed quid haec ad sensum illum animi adiiciat ? Nil plane, praeterquam quod vehementiorem faciat; ex qua vehementia fiat proportione, firmior persuasio de veritate obiecti. Iam haec duo profecto non efficiunt ut sensus ille animi desinat esse sensus, neque eius immutant naturam, semper deceptioni obnoxiam, nisi regatur intellectu; immo vero illam confirmant et iuvant, nam sensus quo intensior, eo potiore iure est sensus. Cum vero de religioso sensu hic agamus deque experientia in eo contenta, nostis probe, Venerabiles Fratres, quanta in hac re prudentia sit opus, quanta item doctrina quae ipsam regat prudentiam. Nostis ex animorum usu, quorumdam praecipue in quibus eminet sensus; nostis ex librorum consuetudine, qui de ascesi tractant; qui quamvis modernistis in nullo sunt pretio, doctrinam, tamen longe solidiorem, subtilioremque ad observandum sagacitatem prae se ferunt, quam ipsi sibi arrogant. Equidem Nobis a mentis esse videtur aut saltem imprudentis summopere pro veris, nulla facta investigatione, experientias intimas habere, cuiusmodi modernistae venditant. Cur vero, ut per transcursum dicamus, si harum experientiarum tanta vis est ac firmitas, non eadem tribuatur illi, quam plura catholicorum millia se habere asserunt de devio itinere, quo modernistae incedunt? Haec ne tantum falsa atque fallax? Hominum autem pars maxima hoc firmiter tenet tenebitque semper, sensu solum et experientia, nullo mentis ductu atque lumine, ad Dei notitiam pertingi nunquam posse. Restat ergo iterum atheismus ac religio nulla. Nec modernistae meliora sibi promittant ex asserta symbolismi doctrina. Nam si quaevis intellectualia, ut inquiunt, elementa nihil nisi Dei symbola sunt; ecquid symbolum non sit ipsum Dei nomen aut personalitatis divinae? quod si ita, iam de divina personalitate ambigi poterit, patetque ad pantheismum via. Eodem autem, videlicet ad purum putumque pantheismum, ducit doctrina alia de immanentia divina. Etenim hoc quaerimus: an eiusmodi immanentia Deum ab homine distinguat necne. Si distinguit, quid tum a catholica doctrina differt, aut doctrinam de externa revelatione cur reiicit ? Si non distinguit, pantheismum habemus. Atqui immanentia haec modernistarum vult atque admittit omne conscientiae phaenomenon ab homineut homo est proficisci. Legitima ergo ratiocinatio inde infert unum idemque esse Deum cum homine: ex quo pantheismus. Distinctio demum quam praedicant inter scientiam et fidem, non aliam admittit consecutionem. Obiectum enim scientiae in cognoscibilis realitate ponunt; fidei e contra in incognoscibilis. Iamvero incognoscibile inde omnino constituitur, quod inter obiectam materiam et intellectum nulla adsit proportio. Atqui hic proportionis defectus nunquam, nec in modernistarum doctrina, auferri potest. Ergo incognoscibile credentiaeque ac philosopho incognoscibile semper manebit. Ergo siqua habebitur religio, haec erit realitatis incognoscibilis; quae cur etiam mundi animus esse, nequeat, quem rationalistae quidam admittunt, non videmus profecto. Sed haec modo sufficiant ut abunde pateat quam multiplici itinere doctrina modernistarum ad atheismum trahat et ad religionem omnem abolendam. Equidem protestantium error primus hac via gradum iecit; sequitur modernistarum error; proxime atheismus ingredietur.

  • Wg wyd. z 1908 (Włocławek)
  • Wg wyd. z 1908 (Poznań)
  • Audiobook (Włocławek 1908)

MODERNISTA-HISTORYK
 
Kiedy już zapoznaliśmy się z zasadami modernisty jako filozofa, człowieka i teologa, pozostaje nam jeszcze rozpatrzyć się w zasadach nowoczesnego historyka i krytyka, apologety i reformatora.

Niektórzy z pośród modernistów, oddających się studiom historycznym, zastrzegają się, by ich nie uważać za filozofów; wyznają wprost, jakoby filozofia była im zupełnie obcą. Jest to chytra wymówka; obawiają się aby nie posądzono ich o wnoszenie do historii poglądów gotowych, aby nie uważano ich, jak twierdzą, za zbyt mało obiektywnych. A jednak rzeczą jest pewną, że ich historia czy krytyka jest najczystszej wody filozofią, że wnioski ich wypływają w prostej linii z ich filozoficznych zasad. Każdy nieuprzedzony łatwo to pojmie.
Trzy podstawowe prawa zawarte są w trzech wzmiankowanych już zasadach filozoficznych, mianowicie w agnostycyzmie, w zasadzie przeinaczania faktów pod wpływem wiary i wreszcie w zasadzie, którą zdaniem naszym można by nazwać deformowaniem faktów. Przypatrzmy się teraz co stąd wypływa.
Zasada agnostycyzmu, wprowadzona do historii sprawia, że historia jest i w ogóle wiedza należy jedynie do świata zjawisk przyrodzonych. A zatem Bóg jak i wszelka interwencja Boga w rzeczach ludzkich winna być odniesiona do kategorii wiary, jako wchodząca wyłącznie w jej zakres. W faktach zaś gdzie istnieje pomieszanie pierwiastka Bożego z ludzkim (Jezus Chrystus, Kościół, sakramenty św. itp.) należy wyodrębnić oba pierwiastki tak, ażeby co jest ludzkiego przeszło do historii, co Boskiego do wiary. Stąd pospolite u modernistów rozróżnianie Jezusa Chrystusa w dziejach i Jezusa Chrystusa w wierze; Kościoła dziejowego i Kościoła w pojęciu wiary, sakramentów św. itd. – dalej, pierwiastek ów ludzki, który przeszedł, jak widzieliśmy, do historii tak jak on istnieje faktycznie, pod wpływem wiary zostaje przeinaczony i to każą nazywać wyniesieniem nad warunki dziejowe. A zatem należy wyodrębnić zeń wszelkie te dodatki, wprowadzone przez wiarę i odnieść je do wiary i jej historii; podobnie w stosunku do Jezusa Chrystusa wszystko co przewyższa naturalne właściwości ludzkie określone psychologicznie, biorąc jeszcze pod uwagę warunki miejsca i czasu.
Wreszcie, w myśl trzeciej ich zasady filozoficznej, nawet te motywy, które zakresu historii nie przekraczają, winny być przejrzane; wszystko co nie jest podług logiki faktów, jak sami to określają, winno być usunięte z historii i przekazane wierze. I tak, utrzymują oni na przykład, że Zbawiciel nigdy nie wygłaszał słów, które by nie mogły być rozumiane przez Jego otoczenie. Stąd wszelkie alegorie, mieszczące się w Jego mowach, winny być usunięte z rzeczowej historii i odniesione do wiary. Ale może się zapytamy, na jakiej podstawie przeprowadzają oni takie rozróżnienia? Oto na podstawie badań nad naturą ludzką i jej właściwościami, nad warunkami danego faktu i zespołem okoliczności mu towarzyszących: to wszystko, jeśli dobrze rozumiemy, należy przecież do subiektywnych kryteriów. Usiłują oni mianowicie przyoblec się niejako w osobę Jezusa Chrystusa, po czym nie wahają się przypisać mu wszystkiego, co uczyniliby sami w podobnych warunkach. Tak więc zupełnie apriorycznie i w imię pewnych zasad filozoficznych, których się wypierają, a które jednak są podstawą ich doktryn – odmawiają Boskości Jezusowi Chrystusowi w tak zwanej historii rzeczowej oraz odmawiają Jego aktom wszelkiego charakteru Boskiego: twierdzą, że Jezus Chrystus jako człowiek postępował i mówił tak, jak pozwalały na to warunki ówczesnej epoki.

MODERNISTA-KRYTYK

Podobnie jak historia przyjmuje od filozofii gotowe wnioski, tak samo i krytyka przyjmuje je od historii. Krytyk bowiem, idąc za danymi, które otrzymał od historyka, czyni z nich dwojaki użytek. Wszystko to, co pozostaje po wyżej wzmiankowanej potrójnej operacji, przekazuje historii rzeczowej; resztę odnosi do historii wiary lub do wewnętrznej dziedziny uczuć. Tego rozróżniania historii krytyk – modernista ściśle przestrzega, i historię wiary, jakeśmy to określili, przeciwstawia historii rzeczowej jako realnie istniejącej. Stąd wniosek oczywisty, jakeśmy o tym wyżej wzmiankowali, że w pojęciu modernistów jest dwóch Jezusów Chrystusów: jeden rzeczywisty, drugi ów Chrystus wiary nigdy nie istniejący w rzeczywistości; pierwszy żyje w określonym czasie i miejscu, drugi w pobożnych rozważaniach wierzącego; przykładem tego drugiego jest Jezus Chrystus w Ewangelii według św. Jana: jest ona ich zdaniem od początku do końca najczystszą kontemplacją.

Ale nie na tym się rzecz kończy wpływ filozofii na modernistę – historyka. Gdy zostanie dokonany podział faktów na dwie wspomniane kategorie, zjawia się znów filozof ze swoim dogmatem immanentyzmu życiowego, i twierdzi, że wszystko co się zawiera w dziejach Kościoła winno być wytłumaczone przez immanencję życiową. A że przyczyna i warunki wszelkiej życiowej emanacji zawierają się w pewnej konieczności czy potrzebie, stąd oczywiście żaden fakt nie może poprzedzać odpowiedniej potrzeby, ale historycznie musi następować po niej. Cóż więc czyni historyk? Historyk przy pomocy faktów, czerpanych bądź to z ksiąg świętych, bądź z innych źródeł, tworzy niejako słownik poszczególnych potrzeb odnoszących się już to do dogmatu, już też do liturgii, lub innych potrzeb, które wywierały swój wpływ na Kościół. Tak dokonany spis powierza krytykowi. Ten zaś naprzód bada fakty, które się odnoszą do historii wiary; grupuje je wszystkie chronologicznie, odpowiednio do okresów, pomny na tę zasadę, że opowieść następuje po fakcie, podobnie jak fakt po potrzebie. Wprawdzie niektóre części Pisma św., na przykład listy Apostolskie, same są faktem stworzonym przez potrzebę. W każdym razie reguła głosi, że data dokumentów nie może być określana inaczej jak datą potrzeb, które z biegiem czasu w Kościele powstawały.
Oprócz tego należy odróżnić pochodzenie danego faktu od jego stopniowego rozwoju: zjawisko, które uformowało się pewnego dnia, w biegiem czasu przybiera różne postacie – wzrasta i rozwija się. Dlatego też krytyk powinien zwrócić się znowu do chronologii faktów, jak to zaznaczyliśmy wyżej, i uczynić w niej jeszcze jedno rozróżnienie, odnosząc jedne do źródeł, drugie do rozwoju: i znowu jedne i drugie chronologicznie uporządkować.

Teraz powtórnie przystępuje filozof, które poleca historykowi, aby ten swoje studia przeprowadził zgodnie z prawem rozwoju. W tym celu historyk jeszcze raz przejrzy zebrany materiał; wniknie pilnie we wszystkie okoliczności i warunki, które w danej epoce na Kościół wpływały, oceni jego siły zachowawcze, konieczności wewnętrzne i zewnętrzne, które go przynaglały do postępowania naprzód, przeszkody, które mu stawały w poprzek, słowem wszystko, co może rzucić światło na sposób zastosowania do Kościoła zasady ewolucjonizmu. Po czym zwięźle naszkicuje tylko historię danych faktów. Krytyk zastosuje doń dwoje materiały; kilka jeszcze pociągnięć pióra i – historia gotowa. Pytamy, kto jest autorem tak skreślonej historii, historyk czy krytyk? Chyba ani jeden ani drugi, tylko filozof. Wszystko tu dzieje się apriorycznie, a ten aprioryzm od początku do końca pełen herezji. Żal nam doprawdy tego rodzaju ludzi, o których Apostoł narodów rzekłby na pewno: Znikczemnieli w myślach swoich... albowiem powiadając się być mądrymi, głupimi się stali; doprawdy zgroza może przejmować człowieka, gdy z ich strony padają oskarżenia, że Kościół przeinacza i dostosowuje fakty w myśl swoich interesów. Krótko mówiąc, przypisują Kościołowi to, co im samym powinno by wyrzucać sumienie ich własne.

Z owych podziałów i ugrupowań faktów prostą drogą wypływa ten wniosek, iż księgi św. nie mogą być przypisywane tym autorom, którzy dziś za takich są uważani. Stąd bez skrupułu twierdzą moderniści, iż księgi święte, zwłaszcza Pentateuch i cztery Ewangelie powstały stopniowo z dodatków, dołączonych do bardzo krótkiej opowieści pierwotnej; dodatki te powstały już to z interpretacji teologicznej czy alegorycznej, już też z połączenia tychże interpretacji odnoszących się do różnych tekstów.
Krótko więc mówiąc, księgi św. podlegają prawu rozwoju życiowego, podobnie jak wiara, która jest ich źródłem, i jeden rozwój najzupełniej odpowiada drugiemu. Ślady tego rozwoju – podają oni – są tak widoczne, iż można by z łatwością odtworzyć historię ich powstania. I w rzeczy samej odtwarzają ją z taką pewnością, że można by mniemać, iż na własne oczy widzieli poszczególnych pisarzy, którzy w biegu wieków przykładali rękę do rozszerzenia w sposób powyższy ksiąg świętych.
Z pomocą podąża im krytyka, którą nazywają krytyką tekstów. By stwierdzić ową historię świętego tekstu, usiłują wykazać, iż dany fakt lub pewne słowa nie są na miejscu, dołączając jeszcze inne racje tego rodzaju. Doprawdy, można by przypuścić, że wytworzyli sobie pewne typy opowieści albo słów, jako kryterium tego, co jest na miejscu a co nie jest. Każdy łatwo oceni tego rodzaju kryteria. A jednak, kto ich usłyszy prawiących o swych pracach nad Pismem św., dzięki którym wykryli w nim tyle braków, zdawać mu się będzie mogło, iż nie mieli oni żadnych poprzedników, że nie było tak licznych Doktorów Kościoła, poświęcających się tej pracy z nierównie większą przenikliwością, erudycją i świętością życia. Ci uczeni Doktorzy Kościoła dalecy byli od tego, by doszukiwać się braków w Piśmie św., przeciwnie: w miarę zgłębiania tekstów, wzrastała w ich sercach coraz większa wdzięczność dla łaskawości Boga, który raczył w ten sposób przemawiać do ludzi. Niestety święci Doktorzy Kościoła w swoich pracach nad Pismem świętym nie korzystali wcale z tych pomocy, jakie mają moderniści: mianowicie mistrzem i wodzem nie była im filozofia, która rozpoczyna od negacji Boga i po wtóre, sami siebie nie wybrali jako kryterium i normę sądzenia!
Sądzimy, że jasno wyłożyliśmy metodę, jaką posługują się moderniści w badaniach historycznych. Naprzód kroczy filozof, a za nim postępuje historyk, po czym następuje krytyka wewnętrzna i krytyka tekstów. A ponieważ pierwszemu czynnikowi przysługuje to prawo, iż wyciska niechybne piętno na czynnikach następnych, oczywistym jest, że nie mamy tu do czynienia ze zwykłą krytyką, ale z krytyką już to agnostyczną, już to immanentną, już też rozwojową: a ten kto ją przyjmuje i nią się posługuje, tym samym przyjmuje jej błędy i popada w sprzeczność z nauką Kościoła Katolickiego. Stąd też wielce dziwić się należy, że niektórzy katolicy przypisują tej krytyce znaczenie. Dwojaka jest tego przyczyna: po pierwsze łączność ścisła, która wiąże historyków i krytyków modernistycznych bez względu na różnice narodowościowe i wyznaniowe; po wtóre niesłychana ich śmiałość: niech tylko ktoś ich zgani, uważają go za ignoranta; kto im sprzyja i broni, tego wynoszą pod niebiosa. I stąd tak wielu w ten sposób oszukanych; ale gdyby lepiej rzecz samą rozważyli, na pewno cofnęliby się ze zgrozą. Zuchwała przemoc z jednej strony, lekkomyślność i nieostrożność z drugiej wytwarzają jakąś zatrutą atmosferę, która przenika wszystko i wszędzie szerzy zniszczenie. Ale przejdźmy teraz do apologetyki modernistycznej.

MODERNISTA-APOLOGETA
Apologeta, według modernistów, podwójnie jest zależnym od filozofa. Naprzód pośrednio, gdyż za przedmiot swój bierze historię w oświetleniu filozoficznym; następnie bezpośrednio, gdyż zapożycza od filozofa jego zasady i poglądy; stąd owa pospolita u modernistów wskazówka metodyczna: apologeta winien czerpać ze źródeł historycznych i psychologicznych. Toteż apologeci-moderniści, przystępując do tematu, zaznaczają racjonalistom, że bronią religii nie na podstawie ksiąg świętych albo dzieł, powszechnie w Kościele używanych, według starej metody skreślonych, lecz na podstawie historii rzeczywistej, w świetle nowoczesnych poglądów i metod. To utrzymują nie jakby w myśl argumentu ad hominem, lecz, że uważają taką historię za jedynie prawdziwą. Że są nieszczerymi, nikt ich o to nie posądzi; mogą więc być spokojni: racjonalistom są nie obcy, gdyż pod tym samym, co oni, sztandarem walczyli i zbierali od nich pochwały, jako sobie należną zapłatę. Tych pochwał, którymi prawdziwy katolik gardzi, wzajemnie sobie winszują i przeciwstawiają je upomnieniom Kościoła. Ale teraz zobaczymy, w jaki sposób tworzą oni apologetykę. Celem, jaki sobie w swej pracy zakreślają, jest nakłonić człowieka bez wiary do tego, by mógł osiągnąć przeświadczenie o religii katolickiej, gdyż to jest jedyną podstawą wiary według ich zasad. Dwojaka droga prowadzi do tego celu: obiektywna i subiektywna. Pierwsza bierze swój początek w agnostycyzmie, a pragnie dowieść, że w religii przede wszystkim katolickiej tkwi siła żywotna, która każdego poważnego psychologa czy historyka przekonuje, iż w jej dziejach kryje się jakieś niewiadome. Stąd też należy wykazać, że katolicka religia w obecnym stanie jest tą samą religią, którą ustanowił Jezus Chrystus, czyli niczym innym jak wytworem stopniowym nasienia, rzuconego przez Chrystusa Pana. Naprzód więc należy dobrze określić, co to za nasienie. I to wyrażają w następującej formule: Jezus Chrystus obwieścił nadejście Królestwa Bożego w czasie bardzo krótkim, przy czym sam miał być jego Mesjaszem, to jest z Najwyższego rozkazu jego rzecznikiem i organizatorem. Następnie należy wyjaśnić, w jaki sposób to nasienie zawsze immanentnie trwające w religii katolickiej a zarazem permanentne, rozwijało się stopniowo i chronologicznie, stosując się kolejno do różnych okoliczności, wśród których się znajdowało, biorąc od nich witalistycznie – ze względów utylitarystycznych – wszelkie formy dogmatyczne, obrzędowe i kościelne; gdy z drugiej strony jednocześnie musiało łamać przeszkody, spotykane na drodze, zwyciężać wrogów, znosić wszelkie zasadzki i napaści. Kto bacznie weźmie pod uwagę te wszystkie przeszkody, mianowicie: wrogów, zasadzki, walki, oraz energię, którą wykazał wśród tego wszystkiego Kościół, ten niechybnie uzna, iż jakkolwiek są widoczne w życiu historycznym Kościoła prawa rozwojowe, to jednak niezdolne są one wytłumaczyć całą jego historię: zostanie i stanie zawsze przed nami owo niewiadome.
Tak twierdzą moderniści, nie zwracając uwagi na to, że określenie owego pierwotnego nasienia jest najczystszym aprioryzmem filozofa agnostyka i ewolucjonisty i że formuła ta o nasieniu, jako przykrojona tylko do ich pragnień, jest bezwartościową.

Za pomocą takich i tym podobnych argumentów usiłują ci nowi apologeci utorować drogę religii katolickiej do dusz ludzkich, ale zarazem przyznają i zgadzają się na to, że są tam rzeczy i to nie mało, które niejednego mogą nawet zgorszyć.
I tu nie bez pewnego rodzaju ukrytej jakiejś uciechy twierdzą wprost otwarcie, że i dogmat nie jest wolny od błędów i sprzeczności; dodają jednak, że to wszystko nie tylko jest łatwe do przebaczenia, ale, co naprawdę dziwne, zdaniem ich, sprawiedliwe i słuszne. Podobnie, według nich, w księgach świętych są aż nazbyt widoczne błędy w rzeczach, dotyczących nauki czy historii, ale, tłumaczą oni: przedmiotem ksiąg nie jest nauka ani historia, ale wiara i obyczaje. Historia zaś i nauka odgrywają tu rolę jakiegoś przykrycia, pod którego osłoną przekonania religijne i moralne tym łatwiej przenikają w masy. Gdyby one czego innego żądały, jasnym jest, że nauka i historia bardzo ścisłe i doskonałe byłyby raczej przeszkodą, niż pomocą. Przy tym księgi święte, z natury swej religijne są tym samym wiecznie żywe: życie jednak posiada swoją własną prawdę i logikę różną od prawdy i logiki rozumowej; jest to innego rzędu prawda, mianowicie, prawda w stosunku i proporcji już to do środowiska (jak sami to określają), w którym życie się rozwija, już to do ostatecznego jego celu. Wreszcie w swych twierdzeniach posuwają się tak daleko, że przechodząc wszelką miarę, uważają za prawdziwe i słuszne tylko to, co tłumaczy się życiem. My zaś, Czcigodni Bracia, dla których jedną i jedyną prawdą jest prawda zawarta w księgach świętych, które powstały pod natchnieniem Ducha Św., a których autorem jest Bóg – twierdzimy, ze powyższe zdania są równoznaczne z przypisywaniem samemu Bogu kłamstwa, kłamstwa oficjalnego gwoli korzyści. I ze św. Augustynem głosimy: „gdy władzy tak wysokiej przypiszemy jedno bodaj fałszerstwo urzędowe, nie pozostanie ani jedna cząsteczka tych ksiąg, gdzie nie pozwalano by sobie upatrywać umyślnych, wprost celowych kłamstw autora, a to z chwilą, gdy owe słowa wydadzą się trudne do uwierzenia i do spełnienia”. I dojdziemy szybko do tego, o czym dalej mówi tenże sam św. Doktor Kościoła: „Każdy w to wszystko – w księgach Pisma św. – uwierzy, w co zechce, a nie będzie wierzył, w co nie będzie chciał”[13].
Lecz apologeci modernistyczni idą naprzód bez troski. Przypuszczają oni ponadto, że niektóre rozumowania w księgach św. są przytoczone jedynie tylko dla poparcia pewnej nauki; ale one nie opierają się na żadnej rozumnej podstawie; tu należą wszystkie rozumowania oparte na proroctwach. Wszelako bronią ich także, twierdząc, że są to pewnego rodzaju kazania uprawnione przez życie. Cóż więcej? Co się tyczy Chrystusa, przypuszczają oni a nawet utrzymują, że On niewątpliwie pobłądził przy określaniu czasu nadejścia Królestwa Bożego; ale i to, powiadają, dziwnym nam się wydawać nie powinno: wszak i On podlegał prawom życiowym! Cóż wobec tego sądzą oni o dogmatach Kościoła świętego? Dogmaty zdaniem ich aż się roją od oczywistych sprzeczności; lecz – o ile logice życiowej się nie sprzeciwiają, nie stoją w sprzeczności i z prawdą symboliczną, bo czyż nieskończoność nie przybiera nieskończonej ilości form? A wszak się tu nie ma do czynienia z nieskończonością. Nawet pod tym względem w dowodzeniach i obronie posuwają się do tego stopnia, że nie cofają się przed twierdzeniem, iż najwyższym hołdem dla Nieskończonego jest stosowanie do Niego twierdzeń sprzecznych! A jeśli raz znalazło się usprawiedliwienie sprzeczności, czegóż nie można uprawnić?

Ale do wiary dochodzi się nie tylko obiektywną drogą, lecz i subiektywną. W tym celu modernistyczni apologeci zwracają się do teorii immanentyzmu: usiłują przekonać danego osobnika, że w głębiach jego natury i jego życia kryje się pragnienie i potrzeba religii, ale nie jakiejkolwiek, lecz katolickiej, która, jak wprost oświadczają, jest bezwzględnym wymogiem życia w pełni jego rozwoju. Tutaj musimy jeszcze raz i to żywo wyrazić nasze ubolewanie, że są katolicy, którzy odrzucają immanentyzm jako doktrynę, a posiłkują się nim w apologetyce; i czynią to tak nieostrożnie, iż przypuszczają, jak gdyby w naturze ludzkiej istniała w stosunku do porządku nadprzyrodzonego nie tylko zdolność pojmowania i przystosowywania się do niego – co zresztą apologeci katoliccy zawsze starali się uwydatnić – ale rzeczywiste i prawdziwe wymogi.
Co prawda, tylko – że tak powiemy – bardziej umiarkowani moderniści uciekają się do tej teorii wymogów. Inni znowu, których można by nazwać skrajnymi, usiłują dowieść niewierzącemu, że w jego duszy kryje się nasienie, które pochodzi od Chrystusa i przezeń zostało udzielone ludziom. Oto tak, Czcigodni Bracia, wygląda krótko nakreślona metoda apologetów modernistycznych, która jak widzimy najzupełniej się zgadza z ich zasadami. Metoda ta oczywiście pełna błędów: nie ku zbudowaniu, ale ku ruinie, zdolna popchnąć katolików do herezji, owszem prowadząca do przywrócenia jakiejkolwiek religii, ale nigdy nie do tego, aby budzić ich gorliwość!

MODERNISTA-REFORMATOR
Pozostaje nam jeszcze słów kilka dodać o moderniście-reformatorze. Już z tego, cośmy dotychczas mówili, można sobie wytworzyć pojęcie, jaką i jak chorobliwą manią wprowadzania nowości odznaczają się ci ludzie. Ten ich duch nowatorski czepia się wszystkiego, co jest katolickim.
Chcą więc reformować filozofię w seminariach duchownych w ten sposób, iż usunąwszy filozofię scholastyczną i złożywszy ją do historii filozofii między przestarzałe systemy, chcą wykładać młodzieży filozofię nowożytną, która jedynie odpowiada epoce, w której żyjemy. Co się tyczy reformy teologii, to teologia, którą zwiemy racjonalną, winna się opierać na filozofii nowożytnej; teologia zaś pozytywna – na historii dogmatów. Historia także winna być pisana i wykładana w myśli ich metod i żądań. Dogmaty i nauka ich rozwoju winny być zharmonizowane z nauką i historią. Co się tyczy katechizmu, to w nim winny być uwzględnione tylko te dogmaty, które zostały zreformowane i są dostępne dla przeciętnego człowieka. Co do ceremonii zewnętrznych, należy zmniejszyć liczbę praktyk pobożnych, albo przynajmniej wstrzymać ich rozrost. Niektórzy z nich ujmując się zbytnio za symbolizmem, okazują pewną skłonność do ustępstw w tej dziedzinie. Ale co się tyczy Kościoła rządzącego, ten, zdaniem ich, winien być zreformowany od góry do dołu, zwłaszcza władza dyscyplinarna i dogmatyczna. Duch jego i forma winny się zastosować do stanu świadomości nowoczesnej, która jest dziś całkiem demokratyczną: a zatem i kler niższy a nawet i laicy niech wezmą udział w rządach Kościoła, a cała władza w ten sposób niech zostanie zdecentralizowaną. Podobnie zreformować ich zdaniem należy Rzymskie Kongregacje do prowadzenia spraw kościelnych, przede wszystkim zaś urząd Świętego Oficjum i Indeksu. Również niechaj władze kościelne wycofają się z działalności politycznej i społecznej, trzymając się z dala poza organizacjami świeckimi, niechaj się jednak przystosują do nich i w ten sposób niech je przenikają swoim duchem. Co się tyczy moralności, winna tu panować zasada zapożyczona przez nich od amerykanistów: cnoty czynne mają mieć pierwszeństwo przed biernymi tak co do wartości jak i praktyki. Duchowieństwu, w takie instrukcje opatrzonemu, zalecają powrócić do pokory i ubóstwa pierwszych wieków, a swe poglądy i swą działalność zastosować do zasad modernistycznych.
Wreszcie są tu i tacy, którzy, idąc w ślady swych mistrzów protestantów, żądają zniesienia celibatu.
Cóż więc zostaje trwałego, nietkniętego w Kościele, co by nie powinny być zreformowane przez nich albo według ich zasad?

WNIOSEK Z PIERWSZEJ CZĘŚCI

Zdawać by się mogło, Czcigodni Bracia, że zbyt długo zatrzymaliśmy się przy tym wykładzie zasad modernistów. To jednak było koniecznie potrzebnym już to dlatego by odeprzeć ich zwykły zarzut, jakobyśmy nie znali ich poglądów; już też by wyjaśnić, że modernizm nie polega na luźnych teoriach nie złączonych ze sobą, lecz stanowi jedną niepodzielną całość, tak, iż jeśli jedno przyjmiesz, reszta konsekwentnie nastąpić musi. Stąd też dla względów dydaktycznych używaliśmy niejednokrotnie barbarzyńskich określeń, którymi się oni radzi posiłkują. Teraz, obejmując niejako jednym rzutem oka cały ten system, czyż zadziwimy kogokolwiek, jeśli ich zasady nazwiemy zbiorem wszelkich herezji. Gdyby ktoś zadał sobie trud zebrania wszystkich błędnych twierdzeń, wymierzonych przeciw wierze, i wyciśnięcie z nich niejako soków i krwi – zapewne nie mogły tego dokładniej uczynić, niż moderniści. Owszem oni dalej jeszcze poszli: nie tylko religii katolickiej grożą ruiną, lecz, jak to już zaznaczyliśmy, grożą ruiną wszelkiej religii.
Racjonaliści sypią im oklaski, a najszczersi i najbardziej otwarci wśród nich witają z radością w modernistach silnych sprzymierzeńców. Powróćmy na chwilę, Czcigodni Bracia, do zgubnej teorii agnostycyzmu. Zamykając umysłowi drogę do Boga, usiłują otworzyć doń dostęp ze strony duszy przez uczucie i czyn. Lecz któż nie widzi jakie to próżne usiłowania? Boć przecież uczucie jest odpowiedzią na czynność, która została wywołana jakimś bodźcem intelektualnym lub zmysłowym. Usuńmy intelekt, a człowiek, z natury swej skłonny do podlegania zmysłom, stanie się ich niewolnikiem. I dla innej jeszcze racji teoria ta jest wysiłkiem bezużytecznym. Wszelkie fantazje, odnoszące się do uczuć religijnych, nie obalą powszechnego głosu sumienia: otóż ten głos powszechny sumienia poucza nas, że wzruszenie oraz wszystko to, co zniewala duszę, nie pomaga, lecz utrudnia badanie prawdy, a mamy tu na myśli bezwzględną prawdę; tamta czysto subiektywna, twór uczucia i czynu może posłużyć jako igraszka słów, ale na nic się nie przyda człowiekowi, który pragnie przede wszystkim wiedzieć, czy poza nim istnieje Bóg, w którego ręku spocznie kiedyś jego przeznaczenie.
By nadać uczuciu pewne podstawy, moderniści uciekają się do doświadczenia jako czynnika pomocniczego. Lecz cóż ono może tam wnieść nowego? Absolutnie nic, chyba to jedynie, że stanie się ono silniejszym a stąd w równym stosunku będzie silniejsze przekonanie o danej prawdzie. Ale ani jedno ani drugie nie jest w stanie sprawić, aby uczucie przestało być uczuciem, by zmieniło swą naturę tak bardzo zwodniczą, jeśli nie jest kierowane rozumem; przeciwnie i jedno i drugie umacnia i wspomaga ową naturę, gdyż im silniejszym jest uczucie, tym bardziej ono jest uczuciem. Mając tu do czynienia z uczuciem religijnym i z owym doświadczeniem, zawartym w uczuciu, zdajecie sobie sprawę z tego dobrze, Czcigodni Bracia, jakiej tu potrzeba roztropności, właściwie jakiej nauki, która by przewodziła tej roztropności. Z pracy nad duszami znacie dobrze te, które zwykły iść za popędem uczucia; wiecie to również z dzieł ascetycznych, którymi tak pogardzają moderniści, a przecież owe dzieła ascetyczne wykazują zasoby wiedzy o wiele wyższej, niż ich wiedza oraz wyższą od nich subtelność obserwacji; to też wydaje nam się szaleństwem a przynajmniej wielką nieroztropnością podążać bez żadnego badania za tymi wewnętrznymi doświadczeniami, które tak wielką rolę odgrywają u modernistów. Ale jeżeli owe doświadczenia mają taką siłę i moc, to niechaj nam wolno będzie choć mimochodem zapytać ich, dlaczego nie nadają żadnej wartości badaniom tegoż samego rodzaju, przedsiębranym przez setki, tysiące katolików a stwierdzające fałszywość drogi, na którą wkroczyli moderniści? Czyżby tylko te ostatnie badania miały być fałszywe i mylne? A przecież ogromna większość ludzi obstaje i obstawać będzie zawsze przy twierdzeniu, że samo tylko uczucie i doświadczenie wewnętrzne bez przewodnictwa i światła rozumu nie może doprowadzić do poznania Boga. Pozostaje więc tylko zniesienie wszelkiej religii – ateizm. Również teoria zwana symbolizmem nie poratuje modernizmu. Skoro bowiem wszystkie elementy intelektualne, jak to zaznaczają, są czystym symbolem Boga: do czego zatem służy sama nazwa Bóg albo Osobowość Boża, czyż nie są to proste symbole. Przypuśćmy, że tak jest, a od razu zakwestionowaną jest Osobowość Boga i drogę do panteizmu mamy już otwartą. Również do tego panteizmu i to najczystszego prowadzi inna ich teoria tzw. immanentyzm Boży. Pytamy bowiem, czy ów immanentyzm wyodrębnia Boga od człowieka, czy nie. Jeżeli wyodrębnia, czymże różni się wtedy ta teoria od nauki katolickiej i dlaczego odrzuca naukę Boga o zewnętrznej objawieniu? Jeżeli nie wyodrębnia, to mamy najoczywistszy panteizm. A ponieważ teoria immanentyzmu w znaczeniu modernistycznym twierdzi i naucza, że wszelki przejaw sumienia ma początek w człowieku jako takim; ścisły więc stąd wypada wniosek, iż człowiek i Bóg to jedno niepodzielne: formalny panteizm. Podobny wniosek wypływa z rozróżnienia, które czynią między wiedzą a wiarą. Przedmiotem wiedzy podług nich jest rzeczywistość poznawalna; przeciwnie – niepoznawalna jest przedmiotem wiary. Otóż niepoznawalność powstaje z braku jakiejkolwiek proporcji między umysłem a przedmiotem, który ma być poznany. A że owego braku proporcji w żaden sposób usunąć niepodobna nawet i w doktrynie modernistycznej, a zatem to, co niepoznawalne jest i pozostanie niepoznawalnym tak dla przeciętnego wierzącego jak i dla filozofa. Religia rzeczywistości niepoznawalnej – oto jedynie możliwa religia. I nie widzimy racji, dlaczego by ta rzeczywistość nie miała być duszą całego świata, jak to twierdzą racjonaliści. To wystarcza aż nadto, by wykazać jakimi manowcami prowadzi modernizm do zniszczenia wszelkiej religii. Protestantyzm uczynił pierwszy krok; modernizm – drugi. Następny prowadzi do ateizmu.

 

 

Modernista jako filozof
Agnostycyzm

Rozpoczynamy od filozofa. Moderniści w nauce swej uważają tak zwany agnostycyzm jako podwalinę filozofii religijnej. Wedle tej teorii wskazany jest rozum ludzki jedynie na zjawiska, na to, co podpada pod zmysły i to w tej postaci, w jakiej pod zmysły podpada; nie ma rozum ani prawa ani możności przekroczenia tych granic. Stąd nie może wznieść się ani do Boga ani też istnienia Jego poznać ze stworzeń widzialnych. Stąd wynika, że Bóg bezpośrednio nie może być żadną miarą przedmiotem wiedzy; w historii zaś nie należy Boga uważać jako przedmiot dziejowy. – Wobec takich założeń, łatwo zrozumieć, co się stanie z teologią naturalną, z pobudkami wiary, z objawieniem zewnętrznym. Znoszą je moderniści do szczętu i przekazują intelektualizmowi; śmieszny to wedle nich system i zarzucony już dawno. I nie powstrzymuje ich nawet ta okoliczność, że Kościół one błędy potworne jak najwyraźniej potępił. Wszakże Sobór Watykański orzekł uroczyście: "Jeśliby kto twierdził, że Boga jednego i prawdziwego, Stwórcę i Pana naszego, ze stworzeń, światłem przyrodzonego rozumu ludzkiego, poznać nie można, niech będzie wyklęty" (5); a dalej: "Jeśliby kto twierdził, że niemożliwą jest albo nie wypada, aby objawienie Boże pouczało człowieka o Bogu i czci Bogu należnej, niech będzie wyklęty" (6); a w końcu: "Jeśliby kto twierdził, że objawienie Boże znaki zewnętrznymi nie może się stać wiarogodnym i stąd jedynie przeświadczenie wewnętrzne albo natchnienie prywatne ludzi do wiary pobudzić może, niech będzie wyklęty" (7). – Trudno zrozumieć, w jaki sposób dochodzą moderniści z agnostycyzmu, który w rzeczy samej jest tylko ignorancją, do naukowego i historycznego ateizmu, który natomiast polega na bezbrzeżnej negacji, jeśli rzekomo nie wiedzą, czy Bóg wpłynął na dzieje ludzkości; trudno zrozumieć, jakim prawem logicznym dochodzą do tego, żeby wyjaśnić dzieje bez Boga, o którym przypuszcza się, że rzeczywiście na dzieje nie wpływał. To jedno uważają za pewnik niewzruszony, że nauka i historia muszą być ateistyczne; w dziedzinie tychże można jedynie mówić o zjawiskach, nie ma w nich miejsca dla Boga i dla spraw Bożych. – Zobaczymy niebawem, co na podstawie tej nierozumnej nauki sądzić należy o najświętszej Chrystusa osobie, co o tajemnicach Jego życia i śmierci, o Jego zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu.

  1. Immanencja życiowa

Agnostycyzm uważać należy w nauce modernistów jedynie jako stronę negatywną; pozytywna polega na tzw. immanencji życiowej. Z jednej do drugiej w następujący przechodzą sposób. – Religia, przyrodzona czy nadprzyrodzona, domaga się jak każdy inny fakt wyjaśnienia. Na próżno szuka go się jednakże poza człowiekiem, skoro odrzuca się teologię naturalną i przez usunięcie powodów wiarogodności zamyka dostęp do objawienia a nawet wszelkie objawienie zewnętrzne się znosi doszczętnie. W człowieku więc samym wyjaśnienia szukać należy, a ponieważ religia jest pewnym życia zjawiskiem, w życiu człowieka odnaleźć ją trzeba. W ten sposób powstaje immanencja religijna. Pierwsze rozbudzenie jakiegokolwiek objawu życiowego, do którego i religia, jak już zaznaczono, należy, wynika z jakiejś potrzeby albo podniety: pierwsze drgnienie jednakże, jeśli o życiu w ściślejszym mówimy znaczeniu, upatrywać należy w pewnym poruszeniu serca, które zowiemy uczuciem. Ponieważ Bóg jest przedmiotem religii, wynika, że wiara, która początkiem i podwaliną jest wszelkiej religii, polega na pewnym uczuciu, które powstaje z potrzeby tego, co Boskie. Ponieważ potrzebę bóstwa w pewnych jedynie i odpowiednich odczuwa się warunkach, nie może ona należeć do zakresu świadomości; kryje się ona zrazu poniżej świadomości, czyli, jak brzmi wyrażenie z nowożytnej zapożyczone filozofii, w podświadomości, gdzie tajne i dotąd niezbadane jej źródło.

  1. Powstawanie religii w ogólności

Spyta kto może, w jaki sposób staje się ta potrzeba bóstwa, którą człowiek w sobie odczuwa, religią. Odpowiadają na to moderniści: Nauka i dzieje w podwójną ujęte są granicę, jedną zewnętrzną, świat widzialny, drugą wewnętrzną, samowiedzę. Skoro do jednej albo drugiej dojdą one granicy, nie mogą się dalej posunąć: poza tymi bowiem granicami mieści się to, czego poznać nie można. Wobec tej dziedziny niepoznawalności, czy ona leży poza człowiekiem i światem widzialnym, czy w podświadomości się kryje, budzi owa potrzeba bóstwa w duszy, do religii skłonnej, bez poprzedniego rozumowania, jak uczy fideizm, pewne uczucie; obejmuje ono rzeczywistość bóstwa jako przedmiot i jako wewnętrzną tegoż przyczynę i jednoczy poniekąd człowieka z Bogiem. To jest ono uczucie, które moderniści mianują wiarą i za początek religii je uważają.

  1. Pojęcie objawienia

Na tym nie kończy się jednakże ich filozofowanie a raczej bredzenie. W takim uczuciu upatrują moderniści nie tylko wiarę, ale twierdzą, że z wiarą, jak oni ją pojmują, łączy się, że w niej się mieści objawienie. Bo czegóż więcej wymagać mógłby ktoś od objawienia? Czyliż nie nazwiemy objawieniem, a przynajmniej początkiem objawienia, onego uczucia religijnego, pojawiającego się w świadomości, a nawet Boga samego, odsłaniającego się duszom, chociaż niewyraźnie, w tymże samym uczuciu religijnym? Dodają jednakże: ponieważ Bóg jest przedmiotem wiary i zarazem jej przyczyną, mówi ono objawienie o Bogu i pochodzi od Boga, czyli obejmuje równocześnie Boga objawiającego i objawionego. Stąd pochodzi, Czcigodni Bracia, ono nierozumne zgoła twierdzenie modernistów, że każdą religię, zależy to od rozmaitego na nią zapatrywania, nazwać można przyrodzoną i zarazem nadprzyrodzoną. Stąd ono używanie na przemian wyrażeń: świadomość i objawienie. Stąd zasada, wedle której samowiedzę religijną stawia się jako powszechną normę, dorównującą zupełnie objawieniu; poddać winni się jej wszyscy, nawet najwyższa władza kościelna, czy naucza, czy też wydaje przepisy liturgiczne albo dyscyplinarne.

  1. Przemiana i odmiana zjawisk przez wiarę

Zważać jednakże należy w toku wywodów, jak wedle modernistów powstaje wiara i objawienie, na jeden szczegół, niesłychanie ważny ze względu na konsekwencje historyczno-krytyczne, które stąd wysnuwają. – To bowiem, czego, jak utrzymują, poznać nie można, nie przedstawia się wierze jako coś oderwanego, istniejącego dla siebie; przeciwnie jednoczy się ono ściśle z jakimś zjawiskiem, które należy do dziedziny nauki albo historii, ale pod pewnym względem ją przekracza. Zjawisko to może być zdarzeniem w przyrodzie i zawierać jakąś tajemnicę; może też być człowiekiem, którego zdolności, czyny i słowa na pozór z zwykłymi prawami historii nie można pogodzić. Wtedy wiara, przywabiona tym, czego poznać nie można, a co z zjawiskiem się łączy, obejmuje całe one zjawisko i niejako własnym je tchnieniem przenika. Dwie stąd wypływają konsekwencje. Naprzód pewna przemiana zjawiska przez podniesienie go ponad prawdziwe jego warunki, by odpowiedniejszym stało się materiałem do przyobleczenia się w nadprzyrodzoność, którą wiara sprowadza. Po wtóre: pewna, jeśli tak można się wyrazić, odmiana zjawiska przez to, że wiara, wyrywając je z przestrzeni i czasu, przydaje mu coś, co w rzeczy samej ono nie posiada; zdarza się to przeważnie przy zjawiskach wieków minionych, a tym szersze zatacza koła, im są dawniejsze. Z dwóch tych konsekwencyj podwójne wysnuwają moderniści zasady, które łącznie z prawidłem, zapożyczonym z agnostycyzmu, stanowią podwaliny krytyki historycznej. Przykład, wzięty z osoby Chrystusa, rzecz wyjaśni. W osobie Chrystusa nauka i historia nie znajduje wedle nich nic więcej jak człowieka. Zatem należy wedle pierwszej zasady, przez agnostycyzm podanej, odrzucić z życia Jego wszystko, co się odnosi do bóstwa. Następnie przemieniła wedle drugiej zasady wiara osobę historyczną Chrystusa: skreślić więc należy w niej wszystko, co ją wynosi ponad rzeczywistość historyczną. W końcu odmieniono osobę historyczną Chrystusa wedle zasady trzeciej: usunąć więc należy w onej osobie słowa, czyny, jednym słowem wszystko, co nie odpowiada jej zdolnościom, stanowi, wychowaniu, miejscu i czasowi, w którym żyła. – Dziwny zaprawdę sposób rozumowania, ale taka to krytyka modernistów.

  1. Powstawanie religij w szczególności

Religijne zatem uczucie, które wybucha z ciemnych głębin podświadomości, zarodkiem jest całej religii a zarazem powodem wszelkich objawów, które w jakiejkolwiek religii istniały albo istnieć będą. Nieświadome zrazu i prawie bezkształtne takie uczucie, wzrosło powoli i pod wpływem onego tajemniczego czynnika, z którego powstało, a wzrosło wraz z rozwojem życia ludzkiego, którego, jak powiedzieliśmy, jest zjawiskiem. To początek więc każdej religii, nawet nadprzyrodzonej; religie są tylko ewolucjami uczucia religijnego. Niech nikt nie sądzi, że religia katolicka tu wyłączona; nie, ona się niczym od innych nie różni, bo powstała w samowiedzy Chrystusa, męża w szczególniejszy sposób wybranego, jakiego nie było i nie będzie, a powstała nie inaczej jak przez immanencję życiową. Zdumienie ogarnie tych którzy to słyszą, wobec takiej zuchwałości, takiej bezbożności. Ale, Czcigodni Bracia, nie wymyślili tego nieopatrznie niedowiarkowie jedynie. Katolicy, nie, nawet wielu z kapłanów głosiło to otwarcie i chełpiło się, że takimi bredniami odnowią Kościół! Nie chodzi tu już o dawny błąd, wedle którego przypisywano naturze ludzkiej jakby prawa porządku nadprzyrodzonego. Posunięto się dalej. Twierdzi się, że najświętsza religia nasza powstała w Chrystusie tak jak w nas, z natury, ze siebie, własnymi siłami. A nie ma zaprawdę sposobu, któryby silniej wstrząsnął całym porządkiem nadprzyrodzonym. Stąd jak najsłuszniej zawyrokował Sobór Watykański: "Jeśliby kto twierdził, że człowiek w sposób nadprzyrodzony wznieść się nie może do poznania i doskonałości, przewyższającej poznanie i doskonałość przyrodzoną, lecz może i musi sam ze siebie przez ustawiczny rozwój dojść do posiadania wszelkiej prawdy i dobra, niech będzie wyklęty" (8).

  1. Działanie rozumu we wierze

Widzieliśmy dotąd, Czcigodni Bracia, że nie uwzględniono działania umysłu. Ale i on odgrywa wedle nauki modernistów jakąś rolę w akcie wiary. Wypada zwrócić uwagę na to, w jaki to dzieje się sposób. – W onym uczuciu, o które potrąciliśmy częściej, ponieważ jest uczuciem a nie poznaniem, odsłania się Bóg człowiekowi, ale tak niewyraźnie i mglisto, że albo w części tylko, albo wcale nie różni się od wierzącego. Stąd musi jakieś światło rozjaśnić ono uczucie, aby Bóg w nim wyraźniej wystąpił i się wyodrębnił. Zadaniem to rozumu, który myśli i bada; z jego pomocą ogarnia człowiek zjawiska życiowe naprzód jako pojęcia, następnie w słowa je ubiera. Stąd rozpowszechniona zasada modernistów: człowiek religijny winien wiarę swą wyrozumować. – Rozum więc, przychodząc z pomocą onemu uczuciu, zniża się do niego i działa w niej (w wierze) jak malarz, który zatarte rysy obrazu rozjaśnia i odświeża: w ten bowiem sposób jeden z mistrzów modernistów rzecz tłumaczy. W zajęciu tym działa rozum pod dwojakim względem: naprzód aktem przyrodzonym i samorzutnym a pogląd swój wypowiada w sposób prosty i zwyczajny; następnie z pewnym zastanowieniem i przenikliwością, albo, jak się wyrażają, wypracowując myślenie, a poglądy swe wygłasza z pomocą poglądów zaczerpniętych z onego poglądu pierwszego, ale rozszerzone znacznie i jaśniej określone. Dalsze te poglądy stają się przez najwyższy urząd nauczycielski Kościoła dogmatem dopiero po ich zatwierdzeniu.

  1. Dogmat

W ten sposób dobiegliśmy do pewnej wybitnej dziedziny w nauce modernistów, do powstawania dogmatów i ich istoty. Powstawanie bowiem dogmatów odnoszą do onych pierwotnych, prostych poglądów, które pod pewnym względem nieodzowne są dla wiary; objawienie bowiem, aby rzeczywiście się spełniało, domaga się jasnego poznania Boga w samowiedzy. Dogmat zaś sam polega, jak się zdaje, wedle ich twierdzeń, jedynie na onych poglądach (formułach) dalszych. – Aby zrozumieć istotę dogmatu, należy przede wszystkim zbadać stosunek, zachodzący pomiędzy formułami religijnymi a religijnym uczuciem duszy. Z łatwością pojmie go ten, kto sobie uprzytomni, że celem takich formuł jest jedynie podanie wierzącemu człowiekowi środka do zdania sobie sprawy ze swej wiary. Pośredniczą więc one pomiędzy wierzącym a jego wiarą: ze względu na wiarę oznaczają niewyczerpująco jej przedmiot, zowią się zazwyczaj symbolami; ze względu na wierzącego zaś są tylko narzędziami. – Stąd żadną miarą wnosić nie wolno, że obejmują prawdę wszechstronnie: jako symbole bowiem obrazami są prawdy i stąd dostosować się winny do uczucia religijnego, jakie jest w człowieku; jako narzędzia są tylko prawdy pomostami i stąd dostosować się winny do człowieka, jeśli tenże ono uczucie religijne posiada. Przedmiot uczucia religijnego, rozlewający się w nieskończoności, nieskończone też przybiera postacie i raz w tej, drugi raz w owej pojawić się może. Podobnie i człowiek wierzący, rozmaite przechodzić może fazy rozwoju. Stąd też muszą i formuły, które nazywamy dogmatami, podlegać tej samej zmianie, nie mogą się ustalić. W ten sposób otwarła się droga do wewnętrznego rozwoju dogmatu. – Olbrzymi to zaprawdę zbiór sofizmatów, który każdą religią wywraca i burzy.

  1. Zmienność dogmatu

Że dogmat nie tylko rozwijać i zmieniać się może, ale i musi, twierdzą stanowczo moderniści sami i jawnie to z ich poglądów wynika. – Pośród najważniejszych systemu swego reguł, głoszą i oną, z zasady immanencji życiowej wysnutą: formuły religijne, jeśli rzeczywiście są religijnymi a nie dociekaniami jedynie rozumu, winny odznaczać się żywotnością i na życie uczucia religijnego wpływać. Nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby te formuły wytwarzać trzeba dla uczucia religijnego, zwłaszcza, jeśli mieszczą się w wyobraźni; bez znaczenia bowiem jest ich początek, również ich liczba i rodzaj. Raczej tak to rozumieć należy, że uczucie religijne przyswaja sobie one formuły w sposób żywotny, z pewną zmianą w razie potrzeby. Innymi słowy: formułę pierwotną winno przyjąć serce i uznać; serce też winno wpływać i na działanie, z którego formuły dalsze wynikają. Stąd wniosek, że te formuły dostosowują się i pozostają dostosowane do wiary i zarazem do wierzącego, jeśli mają być żywotne. Skoro więc ono dostosowanie z jakiej bądź przyczyny zanika, tracą znaczenia swe pierwotne i zmianie ulec muszą. – Wobec takiej wartości i niepewnego losu formuł dogmatycznych nie dziw, że moderniści z nich szydzą i spoglądają na nie z pogardą, a rozprawiają natomiast i sławią jedynie uczucie religijne i religijne życie. Z tego też powodu uderzają bardzo zuchwale na Kościół, jakoby się znajdował na bezdrożu, ponieważ nie rozróżnia pomiędzy zewnętrznym formuł znaczeniem a religijną i moralną ich wartością a trzymając się z daremnym wysiłkiem i wielką uporczywością formuł, pozbawionych treści, zezwala na religii zgubę. – Ślepi, zaprawdę, i wodzowie ślepych, pysznym umiejętności mianem nadęci, w swym nierozumie posuwają się tak daleko, że odwieczne prawdy znaczenie i jedynie prawdziwe pojęcie religii wywracają: nowy wynajdując system, "w którym z powodu niegodziwej i nieokiełznanej żądzy nowości nie szuka się prawdy tam, gdzie się ona na pewno znajduje, ale z pominięciem świętych i apostolskich tradycji głosi się inne poglądy, pozbawione treści, mgliste, niepewne, niezatwierdzone przez Kościół, którymi ludzie, hołdujący najzupełniej próżności, wedle swego mniemania podpierają i podtrzymują prawdę samą" (9).

  1. Modernista jako człowiek wierzący
  1. Doświadczenie religijne

Tyle, Czcigodni Bracia, o moderniście jako filozofie. – Jeśli teraz do wierzącego przechodząc człowieka, dowiedzieć się pragniemy o różnicy pomiędzy człowiekiem wierzącym a filozofem u modernistów, zauważyć należy, że filozof, przyznając rzeczywistość bóstwa jako przedmiot wiary, tej rzeczywistości dopatruje się jedynie w duszy wierzącego człowieka, o ile ona przedmiotem jest uczucia i rozpoznania i stąd poza sferę zjawisk nie wykracza; czy ona (rzeczywistość bóstwa) poza uczuciem i rozpoznaniem istnieje, pomija filozof i nie troszczy się o to. Modernista wierzący natomiast uważa rzeczywiste i prawdziwe istnienie bóstwa w sobie, a niezależne zupełnie od człowieka wierzącego, za rzecz pewną. Na pytanie: na czymże tedy ta pewność wierzącego człowieka polega, odpowiadają: na osobistym człowieka każdego doświadczeniu. – W zapatrywaniu tym różnią się od racjonalistów, podzielają jednakże mniemanie protestantów i pseudomistyków. Rzecz bowiem w następujący wyjaśniają sposób: w uczuciu religijnym upatrywać należy pewną serca intuicję; za jej pomocą zbliża się człowiek bezpośrednio do rzeczywistości Boga i taką o istnieniu Boga i działalności Jego w człowieku i poza człowiekiem czerpie pewność, że ona wszelką naukową pewność znacznie przewyższa. Wyznają więc doświadczenie, obejmujące prawdę, wznioślejsze aniżeli jakiekolwiek doświadczenie rozumowe; jeśli ktoś, jak racjonaliści, je znieprawia, stąd to wedle ich zdania pochodzi, że nie chce poddać się tym moralnym warunkom, których potrzeba do rozwoju doświadczenia. A zatem uzyskanie tegoż doświadczenia prowadzi do właściwej a prawdziwej wiary. – W jakąż dal usunięto tu zasady katolickie! Widzieliśmy już, że tego rodzaju błędy potępił Sobór Watykański. – Ukażemy poniżej, w jaki sposób otwiera się droga do ateizmu, skoro zapatrywania takie wraz z resztą błędów, już przytoczonych, się przyjmie. Obecnie zauważyć zaraz można, że ona nauka o doświadczeniu w łączności z drugą o symbolizmie kładzie na każdej religii, nie wyłączając wcale pogańskiej, piętno religii prawdziwej. Czyliż nie napotyka się w każdej religii tego rodzaju doświadczeń? wielu to potwierdza. Jakim prawem odmówią moderniści uznania doświadczeniu, które wyznaje religia turecka, a obronią doświadczenia prawdziwe jedynie u katolików? Nie przeczą tego w rzeczy samej moderniści; przeciwnie, twierdzą, jedni skrycie, drudzy zupełnie otwarcie, że wszystkie religie są prawdziwe. Jasną jest rzeczą, że inaczej myśleć nie mogą. Z jakiegoż bowiem tytułu można by wedle ich systemu jakiej bądź religii fałsz przypisać? Chyba z niewiarogodności uczucia religijnego albo z powodu przez rozum wypowiedzianej formuły. A przecież uczucie religijne jest zawsze jedno i to samo, lubo może niekiedy mniej rozwinięte; a aby formuła rozumu była prawdziwa, wystarczy, że odpowiada uczuciu religijnemu człowieka i jego wierze, chociażby poziom umysłowy tegoż człowieka nie był szczególny. To jedno, co najwyżej, mogą moderniści podnieść, że w zamęcie rozmaitych religij posiada religia katolicka więcej prawdy jako więcej żywotna; a zarazem, że bardziej zasługuje na miano chrześcijańskiej jako bardziej zgadzająca się z początkami chrześcijaństwa. – Że wszystkie te konsekwencje z podanych wypływają przesłanek, nikt się nie zdziwi. Ta okoliczność wprawia najwięcej w osłupienie, że katolicy świeccy i duchowni, lubo, jak przypuścić wolimy, ze wstrętem odwracają się od tych błędów potwornych, w praktyce tak postępują, jakby je uznawali. Takimi bowiem koryfeuszów tychże błędów obsypują pochwałami, taką im cześć oddają publicznie, że niechybnie każdy sobie pomyśli, że nie czczą ludzi, którzy może na pewną cześć zasługują, ale błędy, głoszone i rozszerzane przez nich skwapliwie.

  1. Tradycja

Jest inny jeszcze w tej części ich systemu szczegół, szkodliwy niezmiernie dla prawdy katolickiej. – Prawo bowiem ono o doświadczeniu przenoszą także do tradycji, głoszonej dotąd przez Kościół, tłumiąc ją zupełnie. Cóż rozumieją więc moderniści przez tradycję? Pewne uwiadomienie innych ludzi opowiadaniem o własnym doświadczeniu za pomocą formuły, utworzonej przez rozum. Stąd przypisują tej formule oprócz zdolności wypowiedzenia czegoś, pewną siłę sugestywną, która wpływa to na wierzącego, aby rozbudzić uśpione może uczucie religijne i ułatwić powtórzenie doświadczenia doznanego kiedyś, to na niewierzącego dotąd, aby wytworzyć po raz pierwszy uczucie religijne i wywołać doświadczenie. W ten sposób szerzy się doświadczenie religijne szeroko wśród narodów, a szerzy się nie tylko wśród istniejących teraz ludów przez opowiadanie, ale i wśród następnych pokoleń, już to przez książki, już też przez ustne podanie. – To podanie doświadczenia zapuszcza niekiedy korzenie i rośnie; niekiedy zaraz traci na siłach i obumiera. Żywotność zaś jest dla modernistów dowodem prawdy; wyrazów bowiem: prawda i życie, używają na przemian. Stąd znowu dozwolony wniosek: istniejące religie w ogóle są prawdziwe, w przeciwnym bowiem razie by nie żyły.

  1. Stosunek wiary do wiedzy

Teraz, Czcigodni Bracia, aż nadto wniknęliśmy w te doktryny, aby wytworzyć sobie dokładne pojęcie o stosunku wiary do wiedzy wedle modernistów; wiedzą (spekulatywną) zowie się u nich i historia. – Naprzód podnieść należy, że przedmioty wiary i wiedzy są odrębne zupełnie, nie stykają się z sobą. Przedmiotem wiary bowiem jest to, co wiedza uważa za niedoścignione (incognoscibile) dla siebie. Stąd różne wiary i wiedzy dziedziny: wiedza zajmuje się zjawiskami, wobec których zbyteczna wiara; wiara zaś zaprząta się sprawami Bożymi, których nie zna wcale wiedza. Ten powód dopiero uprawnia do wniosku, że pomiędzy wiarą a wiedzą starcie nigdy nie może nastąpić: jeśli bowiem jedna i druga pozostaje w swojej dziedzinie, spotkać się nigdy nie mogą i stąd też nie mogą ze sobą walczyć. – Zarzut, że w świecie widzialnym zachodzą sprawy należące do wiary, jak np. życie Chrystusa na ziemi, usuwają przeczeniem. Bo, chociaż te sprawy zalicza się do zjawisk, wyrwane jednakże zostały one ze świata widzialnego i w sferę bóstwa przeniesione przez to, że je przepoiło życie wiary a wiara w sposób wyżej opisany je przemieniła i odmieniła. Jeśli więc dalej pytać kto będzie, czy Chrystus prawdziwie spełniał cuda i prawdziwie przewidział przyszłość, czy wstał z martwych prawdziwie i w niebo wstąpił, zaprzeczy mu agnostycyzm, przyzna wiara; z tego jednakże powodu żadnej pomiędzy nimi nie będzie walki. Bo raz zaprzeczy temu modernista jako filozof rozprawiający z filozofami, pojmując Chrystusa jedynie wedle rzeczywistości historycznej; drugi raz przyzna jako wierzący i przemawiający do wierzących, zapatrując się na życie Chrystusa, jakby ono rozwijało się przed nim po raz drugi z wiary i w wierze.

Myliłby się jednakże bardzo, kto by na tej podstawie sądził, że wiara i wiedza żadną w ogóle miarą od siebie nie zależą. O wiedzy bowiem słusznie i prawdziwie by tak mniemał; błądziłby jednak co do wiary, o której się głosi, że ona nie z jednego tylko, ale z trzech względów od wiedzy zależy. Naprzód bowiem zauważyć trzeba, że w każdym fakcie religijnym prócz rzeczywistości bóstwa i doświadczenia, które o nim zyskał wierzący, wszystkie inne czynniki, zwłaszcza formuły religijne, nie przekraczają wcale dziedziny zjawisk i stąd do wiedzy należą. Człowiek wierzący, może, jeśli chce, wznieść się ponad ten świat; dopóki się jednakże w nim znajduje, nie ujdzie nigdy, czy chce, czy nie chce, prawom, kontroli, wyrokom, wiedzy i historii. – Po wtóre: lubo powiedziano, że Bóg jest przedmiotem wiary samej, rozumieć to należy o rzeczywistości Bożej, nie o idei Boga. Ta podlega wiedzy. Wiedza dociera w porządku, jak mówią, logicznym przez rozumowanie aż do wszelkich pojęć absolutu i ideału. Rzeczą tedy filozofii czyli wiedzy jest poznanie idei Boga, kierowanie nią w jej rozwoju i poprawienie jej, jeśli jakiś obcy czynnik się do niej przyplącze. Stąd ona zasada modernistów: rozwój religijny winien się zgadzać z rozwojem obyczajowym i umysłowym, tzn., jak naucza jeden z ich mistrzów: winien im się poddać. – Na koniec: człowiek nie znosi w sobie dualizmu; stąd zniewala wierzącego człowieka jakaś wewnętrzna konieczność, aby wiarę z wiedzą w ten sposób pogodził, żeby nie różniła się w ogólnym poglądzie, jaki wiedza podaje o wszechświecie. Wynika więc stąd, że wiedza od wiary wcale nie zależy, wiara zaś, mimo zapewnienia, że leży poza wiedzą, od niej zawisła. – Poglądy te, Czcigodni Bracia, sprzeciwiają się nauce, którą głosił poprzednik nasz, Pius IX: "Nie przystoi filozofii władać w sprawach wiary, lecz jej służyć, nie przepisywać, co wierzyć należy, lecz rozumnym posłuszeństwem to przyjąć, nie przetrząsać głębokości tajemnic Bożych, lecz pobożnie i pokornie ją uczcić" (10). Moderniści przewracają to zadanie zupełnie: do nich więc zastosować można to, co Grzegorz IX, również poprzednik nasz, o niektórych teologach swego pisał czasu: "Niektórzy z was, duchem próżności jak wór nadęci, usiłują granice, zakreślone przez Ojców, przesunąć za pomocą niekościelnych nowinek; naginają znaczenie Pisma św.... do filozoficznej doktryny racjonalistów, aby zabłysnąć naukowością a nie dla zbudowania wiernych... Uwiedzeni poglądami niezwykłymi a nieroztropnymi, przewracają wszystko i zniewalają królowę, aby podlegała służącej" (11).

  1. Wnioski praktyczne

W jaśniejszym jeszcze zaprawdę wystąpi to świetle, skoro przypatrzymy się działalności modernistów, zgodnej z ich nauką. W pismach bowiem i przemówieniach ich znachodzi się wiele sprzeczności, do tego stopnia, że łatwo mógłby ktoś mniemać, że chwiejnymi są i niestałymi. Ale dzieje się to z umysłu i wyrachowania, tj. z poglądu, jaki mają o wyłączności wiary i wiedzy. Stąd znajduje się w ich dziełach niejedno, co katolik pochwali; skoro się stronicę odwróci, można by myśleć, że to pisał racjonalista. Stąd w pismach historycznych nie wspominają o bóstwie Chrystusa; wśród kazań w świątyniach wyznają je jak najgłośniej. Dalej, mówiąc o historii, pomijają sobory i Ojców Kościoła; w katechizacji zaś z czcią przytaczają jedno i drugie. Stąd też rozróżniają egzegezę teologiczną i pastoralną od naukowej i historycznej. Podobnie, okazują wedle zasady, że nauka wcale od wiary nie zależy, w dysputach o filozofii, historii, krytyce, idąc bez trwogi Lutra śladami, w wszelki sposób lekceważenie dla zasad katolickich, dla Ojców Kościoła, dla soborów powszechnych, dla nauczycielskiego urzędu Kościoła (12); skoro ich się z tego powodu gani, skarżą się, że pozbawia się ich wolności. Wyznając na koniec zależność wiary od wiedzy, ganią nieraz Kościół otwarcie, że z wielkim uporem nie chce dogmatów swoich poddać i zastosować do poglądów filozoficznych: sami zaś, znosząc w tym celu teologię starą, usiłują wprowadzić nową, która schlebia bredniom filozofów.

  1. Modernista jako teolog
  1. Immanencja i symbolizm teologiczny

Przechodzimy teraz, Czcigodni Bracia, do modernistów w dziedzinie teologicznej. Przedmiot to pełen trudności, ale w krótki załatwimy się z nim sposób. – Chodzi o pogodzenie wiary z nauką, nie inaczej, jedno przez zależność jednej od drugiej. W tym względzie posługuje się modernista-teolog zasadami, których, jak widzieliśmy, używa filozof i stosuje je do człowieka wierzącego: mamy na myśli zasady immanencji i symbolizmu. Załatwia się zaś z sprawą w sposób nadzwyczaj łatwy. Filozof głosi: zasada wiary tkwi wewnątrz (immanens); człowiek wierzący dodaje: zasadą tą jest Bóg i wnioskuje sam: więc Bóg tkwi w człowieku. Tak powstaje immanencja teologiczna. Po wtóre: Filozof uważa za pewnik, że wyobrażenia przedmiotu wiary są tylko symboliczne; człowiek wierzący podobnież uważa za pewnik, że przedmiotem wiary jest Bóg sam w sobie: stąd wnosi teolog: wyobrażenia rzeczywistości Bożej są symboliczne. W ten sposób powstaje symbolizm teologiczny. – Potworne to zaiste błędy a z konsekwencji okaże się, jak jeden i drugi jest niebezpieczny. – Rozpocznijmy zaraz od symbolizmu. Ponieważ symbole te symbolami są ze względu na przedmiot, a narzędziami ze względu na wierzącego, strzec się winien wedle ich zdania człowiek wierzący, żeby nie zawierzał zbytnio formule jako formule, lecz posługiwał się nią, aby osiągnął prawdę zupełną; formuła odsłania ją, ale i zasłania równocześnie i usiłuje ją wyrazić bez skutku. Nadto używać winien, jak objaśniają, człowiek wierzący, tych formuł, o ile mu one przynoszą pomoc; dla korzyści bowiem dane są, nie dla przeszkody: naturalnie czynić to winien bez ujęcia czci, która ze względu na dobro ogółu należy się formułom, odpowiadającym wedle uznania publicznego urzędu nauczycielskiego wyrażeniu ogólnej samowiedzy, dopóki tenże urząd nauczycielski inaczej nie rozporządzi. – O immanencji trudno podać rzeczywiste modernistów zapatrywania, bo nie wszyscy na jedno się godzą. Niektórzy upatrują ją w tym, że Bóg w działaniu swym znajduje się wewnątrz człowieka, więcej jeszcze, aniżeli człowiek wewnątrz jest siebie; jeśli to trafnie się rozumie, nie zasługiwałoby wcale na naganę. Wedle innych polega ona na tym, że działalność Boża nie różni się od działalności natury jako przyczyna pierwsza złączona z przyczyną drugą; zapatrywanie takie znosi w rzeczywistości porządek nadprzyrodzony. Jeszcze inni tak ją tłumaczą, że budzą podejrzenie, jakby o panteizmie myśleli a pogląd taki zgadzałby się więcej z innymi ich poglądami.

  1. Permanencja Boża

Z zasadą immanencji łączy się druga zasada, którą permanencją Bożą nazwać możemy; obydwie różnią się pomiędzy sobą tak mniej więcej, jak doświadczenie osobiste od doświadczenia, przekazanego przez tradycję. Przykład rzecz wyjaśni; weźmy jako przykład Kościół i Sakramenty. Wedle ich nauki, nie należy wcale wierzyć, że Chrystus ustanowił Kościół i Sakramenty. Przestrzega przed taką wiarą agnostycyzm, który w Chrystusie uznaje jedynie człowieka, którego samowiedza religijna rozwinęła się jak samowiedza innych ludzi, powoli; przestrzega przed nią prawo immanencji, które odrzuca wpływy jak mówią, zewnętrzne; przestrzega również prawo rozwoju, które domaga się czasu do rozwinięcia roślinki i pewien szereg okoliczności, następujących po sobie; przestrzega w końcu i historia, która wykazuje, że rzeczywiście w ten sposób rzecz się działa. Mimo to przyjąć należy, że Chrystus ustanowił pośrednio Kościół i Sakramenty. W jaki sposób? Głoszą, że wszelkie samowiedze chrześcijańskie jakby w zarodku, jak roślina w nasieniu, w samowiedzy Chrystusa się znajdowały. Ponieważ roślinki czerpią życie z nasienia, rzec można, że chrześcijanie wszyscy żyją życiem Chrystusa. A życie Chrystusa Bożym jest wedle wiary, więc Bożym jest i życie chrześcijan. Jeśli więc to życie zapoczątkowało w ciągu wieków Kościół i Sakramenty, słusznie zupełnie powiedzieć można, że ten początek od Chrystusa pochodzi i jest Boży. W ten sposób Bożym jest wedle nich i Pismo św., Bożymi dogmaty. – W tych poglądach mieści się prawie teologia modernistów. Niewielki to zaprawdę skarb; ale aż nadto bogaty dla tego, który wyznaje, że wszelkim nauki przepisom należy się bezwzględne posłuszeństwo. – Zastosowanie wywodów naszych dotychczasowych do uwag następnych każdy z łatwością dostrzeże.

  1. O dogmacie

Mówiliśmy dotąd o początku wiary i jej istocie. Wiara wiele jednakże posiada latorośli, przede wszystkim Kościół, dogmat, obrządki święte, księgi święte; zbadać należy również zapatrywania na nie modernistów. Rozpocznijmy z dogmatem. Rozwiedliśmy się już powyżej o jego powstawaniu i jego istocie. Powstaje z jakiegoś popędu albo konieczności człowieka wierzącego, który zapatrywania swoje opracowuje, aby i jego własna samowiedza i samowiedza innych ludzi więcej się wyjaśniła. Opracowanie to polega na pogłębieniu i udoskonaleniu pierwszego ujęcia myśli (formula mentis), jednakże nie na podstawie logicznego rozumowania, lecz jak okoliczności poddadzą, czyli, jak niejasno się wyrażają, w sposób żywotny (vitaliter). Stąd tworzą się powoli, jak już nadmieniliśmy, wokoło onego pierwszego ujęcia myśli jakieś formuły dalsze: w jeden system zebrane albo w jeden gmach naukowy a przez publiczny urząd nauczycielski jako odpowiadające ogólnej samowiedzy zatwierdzone, zowią się one dogmatem. Od dogmatu wyraźnie odróżnić należy rozprawy teologów; lubo nie wynikają z życia wiary, przyczynić się mogą wielce do pogodzenia wiary z wiedzą, do usunięcia nieporozumień pomiędzy nimi, do wyjaśnienia i obrony wiary na zewnątrz; może też i tę przynoszą korzyść, że przygotowują materiał do przyszłego jakiegoś a nowego dogmatu.

  1. O kulcie

Z kultem krótko można by się załatwić, gdyby tym mianem nie oznaczano także Sakramentów; pełne błędów o nich zapatrywania modernistów. Utrzymują, że kult z podwójnego popędu albo podwójnej powstaje konieczności; wszystko bowiem przypisuje się w ich systemie, jak widzieliśmy, tajemniczym popędom albo koniecznościom. Pierwszy popęd usiłuje nadać wierze szatę zewnętrzną; drugi pragnie wiarę rozszerzyć, czego bez jakiejś formy zewnętrznej i uświęcających czynności, które nazywamy Sakramentami, dokonać nie można. Dla modernistów jednakże są Sakramenty zwykłymi symbolami albo znakami, lubo nie pozbawionymi siły. Aby ją określić, porównują je z pewnymi wyrazami; wyrazów tych ogólnie się używa, ponieważ nabrały siły do szerzenia pewnych poglądów potężnych a wstrząsających niesłychanie duszami. Jak one wyrazy wpływają na poglądy, tak Sakramenty na uczucie religijne: to wszystko. Jaśniej wyraziliby się zaprawdę, gdyby oświadczyli, że Sakramenty jedynie do wzmocnienia wiary zostały ustanowione. Ale takie orzeczenie potępił Sobór Trydencki: "Jeśliby ktoś twierdził, że te sakramenty ustanowione zostały jedynie dla wzmocnienia wiary, niech będzie wyklęty" (13).

  1. O księgach św. i inspiracji

O istocie i powstaniu ksiąg św. mówiliśmy już nieco. Wedle zasad modernistów można by je słusznie określić jako zbiór doświadczeń, nie nasuwających się wszędzie każdemu człowiekowi, ale nadzwyczajnych i wybitnych, które zachodziły w każdej religii. – Taka to po prostu nauka modernistów o naszych księgach Starego i Nowego Testamentu. Z wielką jednakże chytrością dorzucają do poglądów swoich uwagę: lubo doświadczenie obejmuje teraźniejszość, może przecież materiał czerpać z przeszłości albo przyszłości; w ten sposób naturalnie człowiek wierzący odczuwa zdarzenia minione, przez wspomnienie, zdarzenia przyszłe przez zajęcie się nimi uprzednie, jakby zachodziły w teraźniejszości. To zaś jest wyjaśnieniem rozdzielania ksiąg św. na historyczne i apokaliptyczne. – Bóg więc mówi w tych księgach przez człowieka wierzącego, ale, jak uczy teologia modernistów, jedynie przez immanencję i permanencję żywotną. – Nasuwa się pytanie, co sądzić wtedy o inspiracji? Nie różni się ona, odpowiadają, wcale, chyba większą tylko siłą, od onego popędu, który zniewala wierzącego do wyjawienia wiary swej słowem i pismem. Podobne zjawisko znachodzi się w inspiracji poetyckiej; stąd powiedział ktoś: Bóg znajduje się wśród nas; skoro On działa, ogarnia nas zapał. W ten sposób Boga uważać należy za źródło inspiracji ksiąg św. – O inspiracji uczą moderniści nadto, że ona wszystko w ogóle w księgach św. obejmuje. Wobec takiego twierdzenia, można by ich uważać za prawowierniejszych jeszcze, aniżeli nowszych teologów niektórych, którzy inspirację nieco zacieśniają, wprowadzając np. tzw. cytacje niezaznaczone. Ale puste to tylko dźwięki i udawanie. Jeśli bowiem Pismo św. wedle zasad agnostycyzmu uważa się za dzieło ludzkie, przez ludzi i dla ludzi utworzone, lubo teolog z powodu immanencji słusznie świętym je nazwie: w jaki sposób można inspirację zacieśnić? Moderniści przyznają co prawda ogólną inspirację ksiąg św.: nie uznają jej jednakże w znaczeniu katolickim.

  1. O Kościele

Jeszcze bujniejsze są fantazje szkoły modernistów o Kościele. – Twierdzą, że Kościół z podwójnej powstał konieczności; pierwsza w każdym przejawia się człowieku, zwłaszcza, skoro pozyskał jakieś pierwotne, szczególne doświadczenie, a przejawia się w dążności, aby wiarą podzielić się z innymi ludźmi; druga konieczność występuje, skoro wiara ogólną stała się własnością, w większym zgromadzeniu (in collectivitate), aby zrzeszyć się i wspólny skarb zachować, powiększyć, rozszerzyć. Czymże więc jest Kościół? Owocem samowiedzy kolektywnej czyli zrzeszenia się poszczególnych samowiedz, które wedle permanencji żywotnej od pierwszego człowieka wierzącego zależą, dla katolików naturalnie od Chrystusa. – Dalej potrzeba stowarzyszeniu każdemu autorytetu rządzącego, którego zadanie na tym polega, aby członków wszystkich wiódł do wspólnego celu i roztropnie stawał w obronie poszczególnych czynników całego organizmu, czynników, składających się w zgromadzeniu religijnym z nauki i obrzędów. Stąd potrójna w Kościele katolickim władza: dyscyplinarna, dogmatyczna i liturgiczna. – W końcu należy istotę tej władzy wywnioskować z jej powstania; z istoty zaś onej władzy wysnuć jej prawa i przywileje. W wiekach dawniejszych mniemano błędnie, że Kościół zewnątrz, bezpośrednio od Boga, otrzymał władzę, stąd słusznie uważano ją za autokratyczną. Ale obecnie pogląd to przestarzały. Jak Kościół wedle ich zapatrywań powstał z zespolenia samowiedz, tak podobnie wypłynęła władza z Kościoła samego. Władza więc, jak Kościół, dźwiga się z samowiedzy i stąd od niej zależy; jeśli zależnością tą gardzi, zamienia się w samowładztwo. Żyjemy przecież obecnie w czasie, w którym poczucie wolności najzupełniej się rozwinęło. W państwie świeckim wprowadziła samowiedza publiczna rządy nad ludami. A samowiedza jest jedna w człowieku, jak jedno jest w nim życie. Jeśli więc Kościół w sumieniach ludzkich nie chce rozbudzić i rozpłomienić walki wewnętrznej, winien demokratyczny przybrać ustrój, tym więcej, że zagraża mu zguba, jeśli tego nie uczyni. Bo trzeba by zaprawdę być z rozumu obranym, aby sądzić, że w poczuciu wolności, istniejącym obecnie, nastąpi zwrot kiedykolwiek. Skrępowane i powstrzymywane przemocą, wybuchnie tym gwałtowniej i zburzy Kościół i religię równocześnie. – Wszystko to wnioski modernistów, którzy usilnie szukają dróg, aby pogodzić władzę Kościoła z wolnością wierzących.

  1. Kościół i państwo

Ale Kościół winien nie tylko w obrębie własnej swojej dziedziny, ale i na zewnątrz przyjazne utrzymywać stosunki. Nie obejmuje bowiem świata sam jeden; obejmują go również inne stowarzyszenia, z którymi musi się stykać i obcować. Określić więc także należy prawa i obowiązki Kościoła wobec stowarzyszeń świeckich, a określić należy je jedynie na podstawie istoty Kościoła, jak nam ją przedstawiali moderniści. – W tym względzie posługują się zupełnie tymi samymi zasadami, które przytoczyliśmy wyżej, kiedy rozwijaliśmy poglądy ich o wiedzy i wierze. Tam mowa o przedmiotach, tu o celach. Jak więc ze względu na przedmiot wiara i wiedza wedle ich zapatrywań się wykluczają, tak wykluczą się wzajemnie państwo i Kościół ze względu na przyświecające im cele; państwo ze względu na cel doczesny, Kościół ze względu na cel duchowy. Kiedyś podporządkowano co prawda sprawy doczesne sprawom duchowym; rozprawiano o sprawach mieszanych, w których Kościół występował jako pan i król, nauczano bowiem, że Kościół ustanowił Bóg, jako twórca porządku nadprzyrodzonego, bezpośrednio. Ale taki pogląd odrzucają już filozofowie i historycy. Państwo więc rozdzielić należy od Kościoła, katolika od obywatela. Stąd ma katolik, ponieważ jest zarazem obywatelem, prawo i obowiązek, z pominięciem powagi Kościoła, z nieuwzględnieniem jego życzeń, wskazówek i przykazań, nawet z podeptaniem jego nagan, pełnić to, co wedle jego mniemania przyczynia się do pożytku państwa. Nadużyciem władzy kościelnej, które wszelkimi siłami należy usunąć, byłoby podawanie z jej strony obywatelowi normy działania. – A zasady te, Czcigodni Bracia, z których one wnioski się wysnuwa, zgadzają się najzupełniej z tymi, które poprzednik nasz, Pius VI, w konstytucji apostolskiej Auctorem fidei, uroczyście potępił (14).

Ale szkole modernistów nie wystarcza rozdział państwa od Kościoła. Jak wiara co do zjawiskowych, jak mówią, czynników, wiedzy poddać się winna, tak Kościół ulegać winien państwu w sprawach doczesnych. Zapatrywania tego nie głoszą oni dotąd otwarcie; zniewala ich jednak do niego ścisły wniosek logiczny. Przypuściwszy bowiem, że w sprawach doczesnych włada jedynie państwo a człowiek wierzący, nie zadowolony wewnętrznymi aktami religijnymi, wkracza w sferę aktów zewnętrznych, np. w sprawowanie i przyjmowanie Sakramentów, wtedy akty te podlegają zwierzchnictwu państwa. Cóż stanie się natenczas z władzą kościelną? Ponieważ aktami zewnętrznymi jedynie się objawia, zależeć będzie najzupełniej od państwa. Pod wpływem bowiem takiego wniosku znosi wielu z protestantów liberalnych wszelkie zewnętrzne obrządki święte a nawet wszelkie religijne zjednoczenie zewnętrzne i usiłuje wprowadzić tzw. religię indywidualną. – Jeśli moderniści otwarcie do tych konsekwencyj nie dochodzą, domagają się jednak, aby Kościół dobrowolnie za ich poszedł wskazówkami i do państwowego dostroił się organizmu. To ich pogląd o władzy dyscyplinarnej. – Zapatrywania ich bowiem o władzy doktrynalnej i dogmatycznej daleko są gorsze i zgubniejsze. Urząd nauczycielski Kościoła w następujący przedstawiają sobie sposób. Zjednoczenie religijne może jedynie w jedną skupić się całość, jeśli jedna jest zjednoczonych samowiedza i jedna formuła (wyznanie), którą się posługują. Podwójna ta jedność wymaga jednakże jakby powszechnego umysłu, którego zadaniem odszukanie i określenie formuły, odpowiadającej dokładniej ogólnej samowiedzy; umysł ten winien dostateczną posiadać władzę, aby formułę ustanowioną narzucił ogółowi. W tym połączeniu i jakby zlaniu: i umysłu wybierającego formułę, i władzy przepisującej ją, upatrują moderniści pojęcie urzędu nauczycielskiego Kościoła. Ponieważ urząd nauczycielski powoli wzrasta z poszczególnych samowiedz i publiczną posiada władzę na korzyść tychże samowiedz, wynika logicznie, że od samowiedzy zależy i stąd do organizmu ludności zastosować się winien. Jeśli się tedy samowiedzom poszczególnych ludzi zabrania, aby nowych uczuć jawnie i otwarcie nie wyznawali, a krytyce zamyka drogę, po której dogmat wiedzie do koniecznych faz rozwoju, nie jest to użyciem powierzonej ku ogólnemu pożytkowi władzy, ale jej nadużyciem. – Podobnie w samym wykonaniu władzy rządzić się należy taktem i umiarkowaniem. Potępienie i zakazanie jakiegoś dzieła bez wiedzy autora, bez wyjaśnienia z jego strony, bez rozprawy, graniczy zaprawdę z samowładztwem. – Więc i tu pośrednią jakąś odnaleźć trzeba drogę, aby nieskażone zachować prawa i władzy i równocześnie wolności. Tymczasem katolik tak postępować winien, aby publicznie wyrażał władzy najgłębszą cześć swoją, nie przestając jednakże hołdować swojemu widzimisię. – W ogólności taki wydają Kościołowi przepis: ponieważ cel władzy kościelnej jedynie do spraw duchowych się odnosi, należy usunąć wszelką okazałość zewnętrzną, która ją w oczach widzów tym wspanialej przyozdabia. Zapomina się przy tej sposobności zaprawdę o onym fakcie, że religia, lubo do dusz się odnosi, jednak nie w duszach jedynie się zamyka a cześć władzy oddana, spływa na Chrystusa, jej Założyciela.

  1. O ewolucji

Wreszcie, aby wyczerpać rzecz o wierze i różnorodnym jej objawie, trzeba, Czcigodni Bracia, przypatrzeć się pod koniec poglądom modernistów na rozwój obojga. – Główna tu zasada: w religii żyjącej nie ma nic niezmiennego i stąd zmieniać to trzeba. Na podstawie tej zasady dochodzą do najgłówniejszego prawie rozdziału swoich teorii, do ewolucji. Dogmat więc, Kościół, obrządki św., księgi, które jako święte czcimy, nawet wiara sama, poddać się winna prawom rozwoju, jeśli nie ma skrzepnąć. I dziwnym się to wydawać nie może, jeśli sobie uprzytomnimy, co moderniści o poszczególnych tych prawdach nauczają. Przypuszczając więc, że istnieje prawo takiego rozwoju, określają moderniści sami sposób tegoż rozwoju. Naprzód co do wiary. Pierwotna forma wiary była wedle ich teorii niewyrobiona i wspólna wszystkim ludziom, ponieważ z istoty ludzkiej i z ludzkiego powstała życia. Rozwój życiowy posunął ją dalej; nie przez nowe formy z zewnątrz wkraczające, lecz przez wzbierające wciąż uczucie religijne w samowiedzy. W dwojaki sposób dokonał się sam postęp: naprzód ujemnie, przez usunięcie jakiego bądź czynnika zewnętrznego, wynikającego np. z wpływów rodzinnych albo narodowych; następnie dodatnio, przez udoskonalenie umysłowe i obyczajowe człowieka. Wskutek tego udoskonalenia rozszerzyło się i wyjaśniło pojęcie bóstwa, a uczucie religijne stało się subtelniejsze. Jako przyczyny rozwijającej się wiary przytoczyć trzeba te same, które przytoczyliśmy powyżej, aby wytłumaczyć powstawanie wiary. Doliczyć jednakże należy do nich niektórych ludzi nadzwyczajnych (których nazywamy prorokami, a najpierwsze wśród nich miejsce zajmuje Chrystus); doliczyć ich należy, już dlatego, że w życiu i naukach otaczała ich pewna tajemniczość, którą wiara przypisała bóstwu; już też dlatego, że doszli do nowych, nieznanych przedtem doświadczeń, odpowiadających potrzebie religijnej każdego wieku. – Rozwój dogmatu z tego zwłaszcza powodu następuje, że wiara przezwyciężać musi przeszkody, zwalczać nieprzyjaciół, odpierać zarzuty. Dodać należy nieustanną jakąś dążność do dokładniejszego zgłębiania tajemnic wiary. W ten sposób, aby inne pominąć przykłady, stało się z Chrystusem: ów czynnik jakiś Boży, który wiara w nim upatrywała, rozrósł się powoli i stopniowo tak, że Chrystusa uważano za Boga. – Do rozwoju obrządku przyczynia się najwięcej potrzeba dostosowania się do obyczajów i podań ludowych; przyczynia się także potrzeba posługiwania się wewnętrzną siłą, uświęconą zwyczajem niektórych czynności. – W końcu jako przyczyna rozwoju Kościoła pojawia się ta okoliczność, że Kościół pogodzić się musi z zjawiskami historycznymi i ustrojami państwa świeckiego, wprowadzonymi publicznie. – W ten sposób rozprawiają moderniści o poszczególnych prawdach. Na tym miejscu jednakże pragniemy, zanim podążymy dalej, podnieść dobitnie tę teorię o koniecznościach albo nieodproszonych, jak mówią wyraźniej, potrzebach; podstawą ona bowiem i podwaliną nie tylko przedstawionych już zagadnień, ale sławnej onej metody, którą zowią historyczną.

Pozostając jeszcze przy teorii rozwoju, zauważyć nadto musimy, że, lubo potrzeba albo konieczność pobudza do rozwoju, mógłby jednak on rozwój, podtrzymywany jedynie przez te dwa czynniki, łatwo przekroczyć granice tradycji a stąd oderwać się od pierwotnej zasady życiowej i raczej do zguby wieść, aniżeli do postępu. Określmy zatem, uwydatniając pogląd modernistów dokładniej, rozwój jako wynik walki dwóch sił, z których jedna dąży do postępu, druga pociąga do konserwatyzmu. – Siła zachowawcza żyje w Kościele i zawiera się w tradycji. Utrzymuje ją władza religijna; czyni ona to prawnie, bo w istocie władzy leży obrona tradycji; czyni też faktycznie, bo władza, wyniesiona ponad zmiany życia, nie odczuwa popędu do postępu albo wcale albo częściowo tylko. Na odwrót: siła rwąca do postępu i odpowiadająca potrzebom wewnętrznym, kryje się i działa w samowiedzach ludzi prywatnych, zwłaszcza w samowiedzach tych ludzi, którzy odczuwają, jak mówią, życie bezpośredniej i głębiej. – Tu podnosi już, Czcigodni Bracia, głowę, jak widzimy, ona zgubna bardzo teoria, która pokątnie wprowadza świeckich ludzi do Kościoła jako czynniki postępu. – Z wspólności pewnej i zgody pomiędzy tymi dwoma siłami, pomiędzy siłą zachowawczą i postępową, pomiędzy władzą a samowiedzami ludzi prywatnych, powstaje rozwój, powstają zmiany. Bo samowiedze ludzi prywatnych, albo niektóre z nich, oddziałują na samowiedzę zbiorową; ta znowu oddziałuje na przełożonych, zniewalając ich do zawarcia i dochowania układów. – Łatwo stąd zrozumieć, czemu się moderniści tak dziwią, skoro się ich zgani albo ukarze. Co im się poczytuje za winę, to oni za święty swój uważają obowiązek. Nikt nie ma lepszej potrzeby samowiedzy jak oni, bo bezpośredniej ją odczuwają, aniżeli władza kościelna. Gromadzą więc niejako w sobie one potrzeby i stąd zniewala ich obowiązek, aby podnosili głos publicznie i pisali. Niech ich gani władza, jeśli się jej podoba; oni na poczuciu obowiązku się opierają i z wewnętrznego wiedzą doświadczenia, że nie zasługują na nagany, ale na pochwały. Wiedzą dobrze, że rozwój niemożliwy bez walki a walki niemożliwe bez ofiar: są więc sami ofiarami jak prorocy i Chrystus. Nie zrażają się do władzy, choć im sprawia przykrości: przyznają wprost, że spełnia swój obowiązek. Skarżą się jedynie, że się ich wcale nie słucha; w ten sposób wstrzymuje się ruch duchowy: ale przyjdzie z całą pewnością godzina, że ustanie zwłoka, bo prawa rozwoju można zacieśnić, ale nie można ich zniszczyć. Postępują więc na obranej drodze: postępują mimo nagan i kar, ukrywając niesłychaną zuchwałość pod płaszczykiem udanej pokory. Uchylają karki pozornie, ale ręką i sercem przeprowadzają tym zuchwalej swoje zamysły. W ten sposób działają ze świadomością zupełną i rozwagą: już to sądząc, że władzę należy podniecać, ale nie burzyć; już też zostając w obrębie Kościoła z konieczności, aby zmienić niepostrzeżenie samowiedzę zbiorową: głosząc to jednakże przyznają, lubo tego nie wiedzą, że samowiedza zbiorowa od nich się różni i niepowołani narzucają się na jej tłumaczów.

W ten sposób więc, Czcigodni Bracia, nie ma za wpływem modernistów istnieć w Kościele nic stałego i niezmiennego. W poglądzie tym wyprzedzili ich jednakże ci, o których już poprzednik nasz, Pius IX, pisał: "Nieprzyjaciele ci objawienia Bożego najwyższymi pochwałami obsypują postęp ludzki, usiłując go nieopatrznie a świętokradzko zupełnie wprowadzić do wiary katolickiej, jakby wiara sama nie Bożym, ale ludzkim była dziełem albo wymysłem filozoficznym, który ludzką siłą wytworzyć można" (15). – O objawieniu zwłaszcza i dogmacie nie głoszą moderniści nic nowego, bo to ta sama teoria, którą potępił Syllabus Piusa IX tymi słowy: "Objawienie Boże jest niedoskonałe i stąd podlega nieustannemu i nieskończonemu rozwojowi, który odpowiada rozwojowi umysłu ludzkiego" (16); uroczyściej zaś potępił tę teorię Sobór Watykański słowy: "Nauka wiary, objawiona przez Boga, nie jest umysłom ludzkim przedłożona jako wymysł filozoficzny, ale oddana jako depozyt Boży oblubienicy Chrystusowej, aby ją strzegła wiernie i nieomylnie objaśniała. Stąd należy też zachować zawsze to znaczenie dogmatów św., które Kościół św., Matka, określił, a nie wolno kiedykolwiek pod pozorem albo płaszczykiem głębszego zrozumienia od niego odstępować" (17). Tym sposobem zaprawdę nie tylko nie powstrzymuje się zrozumienia prawd naszych, także co do wiary, ale podtrzymuje się je i popiera. Stąd mówi dalej Sobór Watykański: "Niech się więc krzewi i silnie rozwija zrozumienie, wiedza, mądrość: i poszczególnych ludzi i całej ludzkości, jednego człowieka i całego Kościoła, ludzi rozmaitych lat i rozmaitych wieków, ale w swoim jedynie obrębie, w tym samym dogmacie, w tym samym znaczeniu, w tej samej wiedzy" (18).

  1. Modernista jako historyk i krytyk
  1. Zastosowanie agnostycyzmu

Ukazawszy wśród popleczników modernizmu filozofa, wierzącego i teologa, uwzględnimy teraz jeszcze historyka, krytyka, apologetę i reformatora.

Niektórzy z modernistów, którzy się badaniem dziejów zajmują, lękają się, jak się zdaje, niezmiernie, żeby ich nie uważano za filozofów; wyznają nawet, że zbywa im zupełnie na uzdolnieniu filozoficznym. Wyznanie to niesłychanie podstępne: aby nikt nie sądził, że przejęci są z góry poglądami filozoficznymi i stąd nie są wcale, jak się mówi, obiektywni. W rzeczywistości jednak historia ich i krytyka przesiąkły filozofią a rozprawy ich najzupełniej wynikiem są ich zasad filozoficznych. Zrozumie to łatwo, kto się metodzie ich przypatrzy. – Pierwsze trzy tzw. prawa onych historyków i krytyków są to te same zasady, które powyżej przytoczyliśmy z filozofii: agnostycyzm, teoria zmiany (transfiguratio) zjawisk przez wiarę, oraz druga teoria, którą nazwaliśmy teorią odmiany (defiguratio). Podajemy teraz wnioski z praw poszczególnych. – Na podstawie agnostycyzmu zajmuje się historia jak wiedza ścisła, jedynie zjawiskami. Stąd należy i Boga i wszelki wpływ Boży w sprawach ludzkich przydzielić wierze, jako dziedzinie, do której jedynie należy. Jeśli więc zajdzie jakieś zjawisko, z podwójnego składające się czynnika, Boskiego i ludzkiego, jak Chrystus, Kościół, Sakramenty i inne podobne zjawiska, należy je tak rozłączyć i rozgraniczyć, że czynnik ludzki przydzieli się historii, czynnik Boski wierze. Stąd rozpowszechnione wśród modernistów rozróżnianie pomiędzy Chrystusem historycznym a Chrystusem wiary, pomiędzy Kościołem historycznym a Kościołem wiary, pomiędzy Sakramentami historycznymi a Sakramentami wiary i inne podobne często rozróżniania. – Dalej, ten sam czynnik ludzki, który jako historyczny zagarniają jako swoją własność, i jaki w pomnikach się pojawia, należy uważać jako wyniesiony przez wiarę za pomocą zmiany (transfiguratio) ponad warunki historyczne. Trzeba więc dodatki, wytworzone przez wiarę, znowu odłączyć i wierze samej oraz historii przekazać; w Chrystusie więc np. odrzucić należy wszelkie objawy, które sięgają ponad stosunki ludzkie, czy sięgają ponad naturę ludzką, jak ją ukazuje psychologia, czy też ponad miejsce i czas, w których żył Chrystus. – Na podstawie trzeciej zasady filozoficznej w końcu, biorą nawet zdarzenia, które dziedziny historycznej nie przekraczają, na przetak, odłączając i przekazując również wierze wszelkie te objawy, które w tzw. logice faktów się nie mieszczą albo osobom nie odpowiadają. Tak nie powiedział wedle ich widzimisię Chrystus słowa, którego by tłum słuchający Go nie mógł zrozumieć. Stąd wykreślają z rzeczywistej Jego historii i pozostawiają wierze wszelkie alegorie, zachodzące w Jego mowach. Nasuwa się może pytanie, jakim prawem podejmują te rozróżniania? Na podstawie uzdolnienia ludzkiego, na podstawie stanowiska, na podstawie ogółu warunków jakiegoś faktu: jednym słowem, jeśli dobrze rozumiemy, na podstawie zasady, która w końcu staje się subiektywną tylko. Usiłują osobę Chrystusa wcielić w siebie i w Jego osobie działać: a co by sami w podobnych czynili warunkach, to przenoszą zupełnie na Chrystusa. – Tak więc, aby sprawę tę zakończyć, głoszą z góry (a priori) i na podstawie pewnych zasad filozoficznych, którymi się posługują, acz, jak twierdzą filozofii nie znają, że w tzw. rzeczywistej historii Chrystus nie jest Bogiem i nic Bożego nie zdziałał; jako człowiek zaś czynił i mówił, co Mu oni, przenosząc się w Jego czasy, czynić i mówić pozwalają.

Jak historia jednakże wnioski swe zapożycza od filozofii, tak krytyka od historii. Krytyk bowiem, idąc śladami historyka, dzieli pomniki przeszłości na dwa rodzaje. Co z nich po onym potrójnym oddzieleniu pozostaje, przeznacza dla rzeczywistej historii; resztę odrzuca do historii wiary albo historii wewnętrznej. Dwie te bowiem historie dokładnie rozróżniają; a historię wiary, co podnosimy umyślnie, przeciwstawiają historii rzeczywistej, jako rzeczywistej. Stąd, jak zaznaczyliśmy już, podwójny Chrystus; jeden rzeczywisty, drugi, który w rzeczywistości nigdy nie istniał, lecz do wiary należy; jeden, który w pewnym żył miejscu i pewnym czasie, drugi, którego znajduje się jedynie w pobożnych rozważaniach wiary: takim np. jest Chrystus, którego przedstawia Ewangelia św. Jana: jest ona, jak twierdzą, od początku do końca rozmyślaniem.

  1. Zastosowanie immanencji życiowej

Na tym nie ogranicza się jednakże panowanie filozofii nad historią. Po rozdzieleniu pomników dziejowych, jak wykazaliśmy, na dwa rodzaje, zbliża się znowu filozof ze swoim dogmatem o immanencji życiowej i wyrokuje, że wszystkie zdarzenia w historii Kościoła wyjaśnić należy emanacją życiową. A ponieważ powodu albo warunku wszelkiej życiowej emanacji szukać należy w jakiejś konieczności albo potrzebie, więc i zdarzenie uważać trzeba jako pojawiające się po onej potrzebie i historycznie po niej musi nastąpić. – Jak się wobec tego założenia zachowa historyk? Badając na nowo pomniki dziejowe, uwydatnione w księgach św. albo z innych pochodzące źródeł, zestawia na ich podstawie poszczególne konieczności, odnoszące się to do dogmatu i do obrządków św., to do innych spraw, które się w Kościele po kolei pojawiały. Zestawienie to oddaje krytykowi. Ten zajmuje się pomnikami, przeznaczonymi dla historii wiary; rozdziela je na poszczególne wieki w ten sposób, że każdy pomnik odpowiada onemu zestawieniu: pamiętając zawsze o zasadzie, że zdarzenie następuje po potrzebie, opowiedzenie zaś zdarzenia po zdarzeniu samym. Zdarzyć się może co prawda czasem, że niektóre części Pisma św., np. Listy, są zdarzeniem, wytworzonym potrzebą. Bądź co bądź, istnieje prawo, że wiek każdego pomnika dziejowego oznaczyć należy jedynie na podstawie czasu każdorazowej potrzeby, pojawiającej się w Kościele. –

  1. Zastosowanie ewolucjonizmu

Odróżnić trzeba prócz tego powstanie jakiegoś faktu od jego rozwoju: co w jednym dniu powstać może, wzrasta jedynie w przeciągu czasu. Stąd winien krytyk pomniki dziejowe, podzielone już, jak widzieliśmy, dzielić po raz drugi, odróżniając te, które odnoszą się do powstania faktu, od tych, które należą do jego rozwoju, i znowu je uporządkować wedle czasu.

Wtedy na nowo występuje filozof, przykazując historykowi, aby poszukiwaniami swymi tak kierował, jak przepisują zasady i reguły ewolucji. W tym celu winien historyk pomniki dziejowe zbadać raz jeszcze; wnikać w okoliczności i warunki, wśród których Kościół w poszczególnych znajdował się wiekach, w jego siłę zachowawczą, w potrzeby wewnętrzne i zewnętrzne, które pobudzały do postępu, w przeszkody, które się nasuwały, jednym słowem: w wszystkie te szczegóły, które przyczynić się mogą do oznaczenia, w jaki sposób prawa ewolucji się uwydatniały. Po tej historii rozwoju kreśli historyk jakby szkic dziejów. Pomaga mu krytyk i dobiera resztę pomników dziejowych. Historyk chwyta za pióro i dzieje ukończone. – Komu, pytamy się, przypisać należy tę historię? Historykowi czy krytykowi? Żadnemu z nich; raczej filozofowi. Wszystko dzieje się tam przez aprioryzm: a aprioryzm, w którym roi się od herezyj. Szkoda naprawdę tych ludzi, o których powiedziałby Apostoł: "Znikczemnieli w myślach swoich... Albowiem powiadając się być mądrymi, głupimi się stali" (19), ale gniew święty budzą, zarzucając Kościołowi, że pomniki dziejowe tak miesza i ustawia, że przemawiają na jego korzyść. Podsuwają Kościołowi to, co czują, że sumienie im jak najwyraźniej wyrzuca.

  1. Krytyka tekstu

Z tego rozdzielenia i ułożenia pomników dziejowych w pewne okresy wynika bezpośrednio, że ksiąg św. nie można tym autorom przydzielić, którym się je w rzeczywistości przypisuje. Stąd bez wahania twierdzą moderniści często, że one księgi, zwłaszcza Pięcioksiąg i trzy pierwsze Ewangelie powstały stopniowo z krótkiego opowiadania pierwotnego przez dodatki, tj. przez uzupełnienia, wsunięte dla teologicznej czy alegorycznej interpretacji, albo też przez wtręty, zamieszczone celem połączenia zdań różnorodnych. – Uznać bowiem, aby zwięźlej i jaśniej się wyrazić, należy ewolucję żywotną ksiąg św., z rozwoju wiary powstającą i odpowiadającą wierze. – Dodają zaś, że ślady tego rozwoju tak są widoczne, że można by niemal historię jego napisać. I piszą ją rzeczywiście, a piszą z taką pewnością siebie, że zdawać by się mogło, iż patrzeli na poszczególnych autorów, którzy w różnych wiekach do powiększenia ksiąg św. się przyczyniali. Aby poglądy swe udowodnić, powołują się na tzw. krytykę tekstu; silą się na wykazanie, że to lub owo zdarzenie albo słowo nie jest na miejscu i inne tym podobne przytaczają powody. Można by słusznie twierdzić, że utworzyli sobie jakby pewne wzory opowiadań albo mów, na podstawie których z silnym przekonaniem wykrywają, co na swoim a co nie na swoim znajduje się miejscu. W jaki sposób na tej drodze przywłaszczać sobie mogą prawo wyrokowania, niech osądzi, kto może. Ale kto by ich słuchał rozprawiających o swoich uczonych badaniach nad księgami św., w których tak wiele odnaleźli nieścisłości, mógłby mniemać, że nikt przed nimi nie przerzucał kart tych ksiąg a ona nieprzejrzana prawie liczba Doktorów, którzy na pewno znacznie przewyższali ich zdolnością, uczonością i życia świętością, nie zgłębiła ich dokładnie. A przecież Doktorowie ci, bardzo uczeni, nie tylko pod żadnym względem nie ganili ksiąg św., ale im głębiej je badali, tym gorętsze składali dzięki Bogu, że w ten sposób raczył mówić z ludźmi. Ale nasi Doktorowie nie posługiwali się wobec ksiąg św. tymi środkami, jakich używają moderniści! nie uczyła ich przecież i nie wiodła filozofia, która rozpoczyna od negacji Boga, nie uważali też samych siebie za wyrocznię.

  1. Zakończenie

Sądzimy więc, że wyjaśniona już metoda historyczna modernistów. Kroczy naprzód filozof; historyk za nim podąża, potem oświadcza się po kolei krytyka wewnętrzna i krytyka tekstu. A ponieważ pierwszej przyczynie przysługuje prawo wpływania na przyczyny następne, wynika, że taka krytyka nie jest krytyką jakąś, ale słusznie krytyką agnostyczną, immanentystyczną, ewolucjonistyczną się zowie: i stąd człowiek wyznający i zastosowujący ją, wyznaje zawarte w niej błędy i sprzeciwia się prawdzie chrześcijańskiej. – Dlatego mogłoby się dziwną wydawać, że wśród katolików poplecznicy takiej krytyki dziś tak wielkie posiadają znaczenie. Ma ten objaw podwójną przyczynę: przede wszystkim łączność, którą historycy i krytycy tego rodzaju ściśle są ze sobą zespoleni bez względu na narodowość i religię: następnie niesłychana zuchwałość, z jaką orzeczenie jednego z nich wszyscy inni podnoszą i sławią jako postęp wiedzy: skoro zaś ktoś orzeczenie to wedle własnego ocenia zapatrywania, napadają na niego zwartym szeregiem; jeśli mu przeczy, oskarżają go o ignorancję; jeśli je przyjmuje i broni go, obsypują go pochwałami. Stąd wielu uwiedzionych; gdyby dokładniej sprawę rozważyli, ogarnęłoby ich przerażenie. – Pod tym przemożnym wpływem błądzących a wskutek nieoględnego przytakiwania słabych umysłów, powstaje wokoło jakby zakażenie powietrza, które wnika wszędzie i szerzy truciznę. – Ale przejdźmy już do apologety.

  1. Modernista jako apologeta
  1. Cel apologetyczny

Pod dwojakim względem zależy on u modernistów od filozofa. Pośrednio naprzód, przez posługiwanie się jako dowodem historią, spisaną, jak widzieliśmy, pod wpływem filozofa: następnie bezpośrednio przez zapożyczanie u niego zasad i poglądów. Stąd on rozpowszechniony w szkole modernistów aksjomat, że nowa apologetyka winna zagadnienia religijne rozwiązywać badaniami historycznymi i psychologicznymi. Dlatego to rozpoczynają modernistyczni apologeci dzieło swe upomnieniem racjonalistów, że religii nie bronią księgami św., ani też poglądami historycznymi, utartymi w Kościele a utworzonymi wedle starej metody; lecz bronią jej historią realną, zestawioną wedle nowych zasad i nowej metody. A głoszą nie w tym celu, aby argumenty swe stosowali do przeciwnika (ad hominem argumentati), ale dlatego, że w rzeczy samej wedle ich przekonania taka jedynie historia orzeka prawdę. O zaznaczenie sumienności w swych pracach się nie troszczą: znani są już u racjonalistów, wysławiani już u nich jako towarzysze pod jedną walczący chorągwią: a z pochwały, którą by prawdziwy katolik ze wstrętem odrzucił, cieszą się i przeciwstawiają ją naganom Kościoła. – Ale przypatrzmy się już, jak oni uprawiają apologetykę. Cel, który sobie wytykają, na tym polega, aby człowieka, pozbawionego dotąd wiary, przywieść do takiego doświadczenia o wierze katolickiej, jakie wedle ich zapatrywania podwaliną jest wiary.

  1. Zastosowanie agnostycyzmu

Podwójna do tego celu prowadzi droga: jedna obiektywna, druga subiektywna. Pierwsza wynika z agnostycyzmu a zmierza do wykazania, że w religii, zwłaszcza katolickiej, istnieje siła żywotna, która psychologa i historyka przenikliwego przekonuje, iż w historii religii ukrywa się coś tajemniczego. Aby to wykazać, należy udowodnić, że religia katolicka istniejąca obecnie, jest zupełnie tą samą, którą założył Chrystus, czyli, że jest ona jedynie rozwojem ziarenka, wniesionym przez Chrystusa. Najprzód więc wyjaśnić należy, co to za ziarenko. Usiłują zagadnienie to wytłumaczyć takim zdaniem: Chrystus głosił przyjście Królestwa Bożego, które niebawem miało być założone, i zapewniał, że sam będzie Mesjaszem, tzn. założycielem i twórcą zesłanym przez Boga. Następnie wykazać należy, w jaki sposób ziarenko to tkwiące w wierze katolickiej (immanens) i pozostające w niej (permanens), rozwinęło się powoli i wedle dziejów a zastosowało do bieżących okoliczności, wyrywając z nich z siłą żywotną (vitaliter) korzystne dla siebie idee dogmatyczne, obrzędowe, ustrojowe, a przełamując tymczasem narzucające się przeszkody, zwyciężając przeciwników, wychodząc z tryumfem z prześladowań i walk wszelakich. Ale skoro się wykaże, że wszystkie te czynniki, tj. przeszkody, przeciwnicy, prześladowania, walki, a zarazem żywotność i wydajność Kościoła, były tego rodzaju, że prawa rozwoju, występujące w dziejach Kościoła w całej pełni, dziejów tych dokładnie wyjaśnić nie mogą, wtedy pojawi się ona tajemniczość (incognitum) i narzuci się sama. – W taki to sposób oni rozumują. W toku jednakże rozumowania zapominają o tym szczególe, że wyjaśnienie onego pierwotnego ziarenka przypisać należy aprioryzmowi filozofa agnostyka i ewolucjonisty, oraz, że ziarenko samo tak określają, aby zgadzało się z ich zamysłami.

  1. Apologetyka modernistyczna

Usiłując jednakże przytoczonymi dowody obronić i wyjaśnić religię katolicką, przyznają nowi apologeci zupełnie otwarcie, że w niej razi niejedno. Oświadczają nawet wręcz z niedwuznacznym wcale zadowoleniem, że i w dogmatach odnajdują błędy i sprzeczności: dodają jednak, że okoliczność tę nie tylko można wytłumaczyć, ale co dziwna, że ona najsłuszniej się pojawia. Tak więc znajduje się wedle nich w księgach św. wiele błędnych poglądów naukowych i historycznych. Ale nie chodzi tam wedle ich mniemania o nauki ścisłe albo historię, ale o religię jedynie i obyczaje. Nauki ścisłe i historia są tam jakby zasłoną, w której się ukrywają doświadczenia religijne i moralne, aby się łatwiej pomiędzy ludem rozszerzały; ponieważ lud inaczej by onych doświadczeń nie zrozumiał, szkodziłaby mu raczej, aniżeli dopomagała doskonalsza nauka ścisła albo historia. Dalej posiadają wedle ich wyjaśnień księgi św., ponieważ z natury są religijne, odrębne swe życie: a i życie ma swoją prawdę i logikę, inną zaprawdę, jak prawda i logika rozumu, nawet innego zupełnie porządku, tzn. prawdę przyrównania i dostosowania się: i do tak zwanego środowiska (medium), w którym się żyje, i do celu, dla którego się żyje. W końcu posuwają się bez wszelkiego umiarkowania do twierdzenia nawet, że cokolwiek się w życiu pojawia, prawdziwe jest i słuszne. – My zaś, Czcigodni Bracia, dla których jedna jedyna tylko istnieje prawda a o księgach św. to mamy przekonanie, że "pod natchnieniem Ducha Świętego napisane, Bogu zawdzięczają początek" (20), twierdzimy, że to ich zapatrywanie równa się przypisywaniu Bogu kłamstwa dla korzyści albo kłamstwa usłużnego: a oświadczamy słowy św. Augustyna: "Jeśli się raz przypuści u takiego autorytetu naczelnego jakieś kłamstwo usłużne, nie pozostanie z onych ksiąg ani cząstka, której by, skoro ona komuś wydawać się będzie przykrą dla obyczajów albo niemożliwą dla wiary, wedle tej samej niezmiernie zgubnej reguły nie położono na karb zamysłu i powagi mijającego się z prawdą autora" (21). Jako skutek podaje tenże sam św. Doktor: "W nim, tj. w Piśmie św., uwierzy człowiek, co zechce, a czego nie zechce, nie uwierzy". – Ale modernistyczni apologeci idą śmiało naprzód. Przyznają jeszcze, że w księgach św. nieraz zachodzą rozumowania ku udowodnieniu jakiejś prawdy, pozbawione wszelkiej podwaliny rozumnej; takimi są rozumowania, wspierające się na proroctwach. Ale i tych rozumowań bronią jako pewnych ozdób kaznodziejskich, które usprawiedliwia życie. Cóż dalej? Pobłażają mniemaniu a nawet głoszą je, że Chrystus sam omylił się widocznie w oznaczeniu przyjścia Królestwa Bożego: a dziwną się to wydawać nie może; podlegał przecież i sam prawom życia. – Cóż sądzą następnie o dogmatach Kościoła? Roi się w nich również od wyraźnych sprzeczności: ale pominąwszy, że logika życia się na nie zgadza, nie sprzeciwiają się one prawdzie symbolicznej; chodzi w nich o nieskończoność, a nieskończoność w nieskończony objawiać się może sposób. W końcu tak brednie te swoje udowadniają i podtrzymują, że bez wahania głoszą, iż Bogu nie można oddać czci znamienitszej, jak głosząc o Nim sprzeczne poglądy. – A skoro sprzeczność się udowodni, czegóż udowodnić nie można?

  1. Zastosowanie immanencji

Ale niewierzącego dotąd człowieka można nie tylko obiektywnymi, ale i subiektywnymi dowody przygotować do wiary. W tym celu wracają apologeci modernistyczni do teorii immanencji. Usiłują bowiem przekonać człowieka, że w najtajniejszych głębinach jego istoty i jego życia ukrywa się pragnienie i potrzeba jakiejś religii, a religii nie jakiejkolwiek, ale takiej zupełnie, jaką jest religia katolicka; domaga się tego wprost wedle ich mniemania doskonały rozwój życia. – Na tym miejscu gorzko uskarżyć się musimy, że nie zbywa na katolikach, którzy, lubo teorię immanencji jako teorię odrzucają, jednak się nią w apologetyce posługują; czynią to tak nieostrożnie, że, jak się zdaje, upatrują w naturze ludzkiej nie tylko uzdolnienie i dostosowanie się do porządku nadprzyrodzonego, co i apologeci katoliccy z słusznymi ograniczeniami wykazywali zawsze, ale prawdziwą i zupełną konieczność. – Co prawda należą moderniści, głoszący potrzebę religii katolickiej, do modernistów, zwiących się umiarkowanymi. Bo ci, których integralistami mianować można, usiłują niewierzącemu jeszcze człowiekowi udowodnić, że w nim ukrywa się ziarenko, które się znajdowało w samowiedzy Chrystusa, i przez Chrystusa ludziom zostało przekazane. – Przekonaliśmy się więc, Czcigodni Bracia, że metoda apologetyczna, w ogólnych przedstawiona zarysach, zgadza się zupełnie z ich teoriami: metoda zaprawdę, jak i teorie, pełne błędów, nie do zbudowania przydatne, ale do zburzenia, nie do pozyskania ludzi dla wiary katolickiej, ale do przywiedzenia katolików do herezji, a nawet do zupełnego zniweczenia wszelkiej religii.

  1. Modernista jako reformator

Krótko załatwimy się jeszcze z modernistą jako reformatorem. Wywody nasze dotychczasowe wykazują dostatecznie, jak potężna a płomienna żądza odnawiania ogarnia tych ludzi. A żądza ta odnosi się do wszelkich spraw katolickich. – Odnowić pragną filozofię, zwłaszcza w seminariach duchownych; chcą więc usunąć filozofię scholastyczną do historii filozofii pomiędzy inne przestarzałe już systemy a młodzież uczyć filozofii nowożytnej, która jedynie jest prawdziwą i czasom naszym odpowiada. – W sprawie odnowienia teologii wyrażają życzenie, aby tzw. teologia naturalna wspierała się na filozofii nowożytnej. Teologia zaś pozytywna winna wedle ich żądań wznosić się na historii dogmatów. – W rozprawach i wykładach historycznych domagają się uwzględnienia swojej metody i zasad nowożytnych. – Dogmaty i rozwój dogmatów należy wedle ich orzeczenia pogodzić z wiedzą ścisłą i historią. – Co się katechezy tyczy, żądają, aby w katechizmach te jedynie zamieszczano dogmaty, które odnowiono i które lud rozumie. – W obrządkach św. zmniejszyć należy wedle ich mniemania zewnętrzne formy nabożeństwa i rozrost ich powstrzymać. Inni jednakże moderniści, hołdujący więcej symbolizmowi, okazują pod tym względem więcej pobłażliwości. – Wołają głośno o reformę władzy duchownej pod każdym względem, przede wszystkim jednakże pod względem karności i nauczania. Stąd winna się ona zewnętrznie i wewnętrznie pogodzić z tzw. samowiedzą nowoczesną, która zupełnie skłania się do demokracji: dlatego kler niższy a nawet świeccy ludzie winni uczestniczyć w zarządzie Kościoła a władzę, skupioną i ześrodkowaną zbytnio, trzeba decentralizować. – Pragną, aby kongregacje rzymskie dla spraw kościelnych również zmieniono, zwłaszcza tzw. kongregację Św. Oficjum i kongregację Indeksu. – Twierdzą także, że działalność władzy kościelnej w sprawach politycznych i społecznych należy zmienić, aby nie wkraczała w ustawy świeckie, ale dostosowała się do nich i przenikała je swoim duchem. – W sprawie obyczajów przyswajają sobie zasadę amerykanizmu, że cnoty czynne przenosić trzeba nad cnoty bierne i rozwijać je ich wykonywaniem. – Duchowieństwo chcą tak ukształtować, żeby dawną odznaczało się pokorą i ubóstwem; nadto, żeby w poglądach swoich i czynach wyznawało zasady modernizmu. – Nie zbywa w końcu i na takich reformatorach, którzy idąc zbyt pochopnie za głosem wodzów protestanckich, życzą sobie, aby znieść św. celibat w kapłaństwie. – Czyż się dzieje więc jeszcze coś w Kościele, czego by przez nich albo wedle ich orzeczeń nie należało zreformować?

Zakończenie części I

Modernizm zespołem wszelkich herezyj

Może niejednemu, Czcigodni Bracia, wydawało się, żeśmy w przedstawieniu całej tej historii zbyt długo się rozwodzili. Nieodzowna to rzecz, już to, aby zapobiec zwykłemu zarzutowi, że poglądów ich nie znamy; już też, aby wykazać, że w modernizmie nie chodzi o niejasne jakieś i nieuporządkowane teorie, ale o system jednolity i zaokrąglony, w którym z jednej tezy z koniecznością wynikają wszelkie inne wnioski. Stąd rozwinęliśmy ich system prawie dydaktycznie, nie pomijając niekiedy dziwacznych wyrażeń, którymi posługują się moderniści. – Skoro teraz cały ten system jakby jednym obejmiemy rzutem oka, nie zdziwi się nikt, jeśli go określimy jako zespolenie herezyj. Zapewniamy, że, gdyby ktoś był zapragnął zestawić treść wszystkich błędów około wiary, nie mógłby tego uczynić dokładniej, jak to uczynili moderniści. A nawet posunęli się oni dalej, niwecząc nie tylko religię katolicką, ale, jak już zaznaczyliśmy, niwecząc zupełnie religię wszelką. Stąd ono uznanie dla nich u racjonalistów: stąd radość u tych racjonalistów, którzy wyrażają głośno zadowolenie swoje nad pozyskaniem takich sprzymierzeńców pełnych zapału, jakimi są moderniści. – Powróćmy bowiem na chwilę, Czcigodni Bracia, do onej zgubnej bardzo teorii agnostycyzmu. Teorią tą zamyka się człowiekowi przystęp do Boga ze strony rozumu a otwiera odpowiedniejszy rzekomo przystęp ze strony jakiegoś uczucia i działalności duszy. Ale widoczną to, że na próżno zupełnie. Uczucie bowiem duszy odpowiada wpływowi, jaki wywiera rozum albo zmysły zewnętrzne. Wstrzymajmy zupełnie działanie rozumu a człowiek podąży za zmysłami zewnętrznymi, ku którym przecież się skłania. I z innego jeszcze względu błędne to zapatrywanie; fantazje bowiem jakieś o uczuciu religijnym nie stłumią przekonania ogólnego: przekonanie zaś ogólne poucza nas, że poruszenie jakieś duszy i zajęcie się jej czymś, nie przyczynia się do zbadania prawdy tj. prawdy rzeczywistej, ale zbadanie tej prawdy raczej utrudnia; bo ona inna prawda, prawda subiektywna, która wynikiem jest wewnętrznego uczucia i działalności, przydać się może do umysłowej zabawki, ale nie przyniesie żadnych namacalnych korzyści człowiekowi, któremu zależeć wielce na tym powinno, czy poza nim istnieje Bóg, w którego ręce wpadnie kiedyś. – Ale jako wyjaśnienie ważnej tej sprawy wprowadzają doświadczenie. Cóż ono jednakże pomóc może uczuciu? Prócz większej siły nie przynosi mu ono żadnych korzyści; siłą tą wzmacnia się stosunkowo przeświadczenie o prawdzie przedmiotu. Ale dwa te objawy nie mogą sprawić, aby ono uczucie przestało być uczuciem, nie zmieniają też jego istoty, narażonej zawsze na pomyłkę, jeśli rozum nie włada; potwierdzają nawet oną pomyłkę i powiększają ją, bo im silniejsze uczucie, tym więcej jest uczuciem. – Ponieważ mowa tu o uczuciu religijnym i zawartym w nim doświadczeniu, wiecie dobrze, Czcigodni Bracia, jakiej roztropności w tym względzie potrzeba, oraz jakiej nauki, która roztropnością włada. Wiecie to z obcowania z duszami, zwłaszcza tymi, w których wybujało uczucie: wiecie z dzieł ascetycznych: chociaż moderniści nimi pomiatają, tkwi w nich nauka daleko głębsza, zmysł spostrzegawczy daleko przenikliwszy, aniżeli ten, który oni przypisują sobie. Nam się wydaje rzeczą nierozumną a przynajmniej niesłychanie nieroztropną: takie wewnętrzne doświadczenie, jakie zachwalają moderniści, bez zbadania uważać za nieomylne. Czemuż tedy, mówiąc nawiasem, nie przypisuje się takiej niewzruszonej pewności, jaką się te doświadczenia rzekomo odznaczają, onemu doświadczeniu, które tysiące tysięcy katolików posiada o bezdrożu, na którym postępują moderniści? Czyliż to doświadczenie jest jedynie błędne i mylne? Większa część bowiem ludzi silnie jest i będzie o tym przekonana, że przez uczucie jedynie i doświadczenie, bez pomocy wyjaśnienia ze strony rozumu, do poznania Boga dojść nie można. Pozostaje więc znowu ateizm i niewiara. – A niech moderniści nie rokują sobie lepszych nadziei z swojej teorii symbolizmu. Jeśli bowiem wszelkie tzw. umysłowo-religijne pojęcia są jedynie symbolami, czemuż by i pojęcie Boga i pojęcie osobowości Boga nie miały być symbolami? wtedy jednakże podaje się w wątpliwość osobowość Boga a otwiera drogę do panteizmu. – Do najszczerszego panteizmu wiedzie też inna teoria, teoria o immanencji Bożej. Pytamy bowiem czy ona immanencja odróżnia Boga od człowieka, czy nie odróżnia. Jeśli odróżnia, czemuż odbiega tedy od nauki katolickiej, albo czemuż zarzuca naukę o objawieniu zewnętrznym? Jeśli nie odróżnia, zawiera panteizm. Wszakże ta immanencja modernistów głosi wprost, że wszelkie zjawisko powstaje w samowiedzy człowieka jako człowieka. Ścisłe więc rozumowanie wnosi stąd, że Bóg i człowiek jest jedno i to samo: a to jest panteizmem. – Głoszona przez nich różnica pomiędzy nauką a wiarą nie dopuszcza również innego wniosku. Przedmiotem bowiem nauki jest rzeczywistość zjawisk poznawalnych, przedmiotem wiary zaś zjawisko niepoznawalne. A zjawisko niepoznawalne w ten w ogóle powstaje sposób, że braknie odpowiedniego stosunku pomiędzy przedłożonym przedmiotem a umysłem. Braku tego odpowiedniego stosunku nie można nigdy usunąć, nie można go też usunąć w teorii modernistów. Zjawisko więc niepoznawalne pozostanie więc i dla wierzącego i dla filozofa zjawiskiem niepoznawalnym. Jeśli zatem jakaś istnieje religia, polega na rzeczywistości zjawiska niepoznawalnego; nie widzimy zaprawdę powodu, czemuż by nim być nie miał wszechświata on duch, którego wyznają racjonaliści. – Wystarczy to jednakże, aby wykazać aż nadto dobitnie, jak licznymi drogami teoria modernistów wiedzie do ateizmu i do zniweczenia wszelkiej religii. Na drogę tę wstąpił naprzód błąd protestancki; kroczy nią błąd modernistyczny; podąży nią niebawem ateizm.

Część II

Przyczyny modernizmu

  1. Przyczyny moralne

Niewczesna ciekawość i pycha

Aby głębiej rozpoznać modernizm i dokładniej odszukać lekarstw na tę ranę bolesną, zbadajmy teraz, Czcigodni Bracia, nieco przyczyny, z których się on wyłonił i rozwinął. – Nie ulega wątpliwości, że najbliższa i bezpośrednia przyczyna tkwi w obłędzie umysłu. Jako dwie dalsze przyczyny podnosimy niewczesną ciekawość i pychę. – Niewczesna ciekawość, niepowstrzymywana oględnie, sama jedna wystarczy do wytworzenia wszelkich błędów. Stąd pisał słusznie poprzednik nasz, Grzegorz XVI: "Ubolewać należy bardzo nad otchłanią zboczeń umysłu ludzkiego, skoro ktoś zmian pożąda i wbrew przestrodze Apostoła usiłuje więcej rozumieć, jak potrzeba rozumieć, a zbytnio dufając sobie, łudzi się, że prawdy winien szukać poza Kościołem, w którym się ona bez najdrobniejszego znajduje cienia błędu" (22). – Daleko większy jednakże wpływ na przyćmienie umysłu i wprowadzenie go w błąd wywiera pycha: w teorii modernizmu jest ona jak u siebie, z niego czerpie soki żywotne a rozliczne przybiera w nim postacie. Z pychy bowiem, dufając sobie zbyt zuchwale, uważają się i stawiają samych siebie jako normę dla wszystkich. Z pychy, przechwalając się najniesłuszniej, jakby oni tylko posiadali mądrość, głoszą z niesłychaną wyniosłością: "Nie jesteśmy jako inni ludzie"; a ażeby ich nie porównywano do innych, gonią za nowością, choćby najniedorzeczniejszą i bredzą o niej. Z pychy odrzucają wszelką zawisłość i twierdzą, że władza winna zrównać się z wolnością. Z pychy, zapominając o sobie, myślą jedynie o naprawie innych a nie mają przy tym żadnego szacunku dla jakiejś władzy, choćby to była władza najwyższa. Nie ma zaprawdę bliższej a łatwiejszej drogi do modernizmu jak pycha. Jeśli jakiś świecki katolik, jeśli i kapłan jakiś zapomni o zasadzie życia chrześcijańskiego, wedle której winniśmy się zaprzeć sami siebie, jeśli chcemy iść za Chrystusem, a nie usunie pychy ze serca, zaprawdę, zdolny on najzupełniej do przyjęcia błędów modernistycznych! – Stąd Czcigodni Bracia, winno najprzedniejszym waszym zadaniem być wystąpienie przeciw takim pysznym ludziom i powierzenie im drobniejszych i niepokaźniejszych urzędów, aby tym głębiej się upokorzyli, im więcej się wynoszą, i aby na pośledniejszej posadzie mniej mieli sposobności do wywierania zgubnego wpływu swego. Badajcie prócz tego jak najdokładniej sami i przez regensów seminariów kleryków; a jeśli znajdziecie pysznych, powstrzymajcie ich jak najenergiczniej od kapłaństwa. Gdybyż to zawsze było się działo z odpowiednią czujnością i statecznością!

  1. Przyczyna intelektualna

Ignorancja

Przechodząc od przyczyn moralnych do umysłowych, napotykamy naprzód głównie ignorancję. – Wszyscy bowiem moderniści, którzy jako mistrzowie występować i za mistrzów pragną w Kościele uchodzić, wysławiają głośno filozofię nowoczesną a gardzą filozofią scholastyczną; przyznają się do niej nie z innego powodu, lecz dlatego, że nie znając wcale filozofii scholastycznej, nie mieli argumentu do rozwikłania pomieszanych pojęć i do odparcia sofizmatów! Z zaślubin zaś fałszywej filozofii z wiarą wyłonił się ich system, rażący niezliczoną ilością błędów potwornych.

  1. Sposób rozszerzania modernizmu
  1. Usuwanie przeszkód (filozofii scholastycznej, tradycji, orzeczeń nauczycielskiego urzędu Kościoła)

Oby mniej zapału i troskliwości poświęcali na szerzenie tego systemu! Ale taka ich gorliwość, taka nieznużona działalność, że żal tych sił zmarnowanych na zgubę Kościoła, które, gdyby w właściwy zużyto sposób, przyniosłyby mu korzyść. – Podwójnym posługują się podstępem ku otumanieniu umysłów; naprzód silą się na usunięcie przeszkód, następnie wyszukują jak najgorliwiej środków, korzystnych dla siebie, a używają ich rączo i z niesłychaną cierpliwością. – Trzy przede wszystkim upatrują dla zamysłów swoich przeszkody: metodę filozofii scholastycznej, powagę Ojców Kościoła i tradycję, oraz nauczycielski urząd Kościoła. Przeciw tym przeszkodom zwraca się ich najzaciętsza walka. Stąd szydzą często z filozofii i teologii scholastycznej i gardzą nimi. Czynią to może z niewiadomości albo z obawy, a może z obydwóch powodów; objawem to jednakże znamiennym, że żądza nowości łączy się zawsze z nienawiścią do metody scholastycznej; nie ma zaś wyrazistszego znaku, że ktoś do teoryj modernistów się skłania, jak ten, że ze wstrętem odwraca się od metody scholastycznej. Niech moderniści i zwolennicy modernistów przypomną sobie, że Pius IX potępił zdanie, orzekające: "Metoda i zasady, którymi starzy doktorowie scholastyczni posługiwali się przy nauczaniu teologii, nie zgadzają się z potrzebami naszych czasów i z postępem nauk" (23). – Doniosłość i istotę tradycji usiłują w sposób najpodstępniejszy znieprawić, aby podkopać jej znaczenie i siłę dowodową. Ale dla katolików niezmienną zostanie powaga II Soboru Nicejskiego, który potępił "tych, którzy się odważają... za przykładem bezbożnych heretyków gardzić tradycjami kościelnymi i jakąś nowość wyprowadzać... albo w sposób zdrożny i zdradziecki myśleć nad tym, jakby zachwiać jakimkolwiek podaniem Kościoła katolickiego". Niezmiennym pozostanie wyznanie IV Soboru Carogrodzkiego: "Dlatego wyznajemy, że zachowamy i bronić będziemy zasad, podanych św. Kościołowi katolickiemu i apostolskiemu, bądź to przez świętych a chwalebnych Apostołów, bądź też przez powszechne i miejscowe sobory prawowiernych Ojców albo przez jakiego bądź św. Ojca albo nauczyciela Kościoła". Stąd przykazali Papieże, Pius IV i Pius IX, w wyznaniu wiary dodać te słowa: "Apostolskie i Kościelne podania i inne tegoż Kościoła zwyczaje i ustawy przyjmuję i przy nich statecznie obstaję". – Mniemanie swoje o Tradycji przenoszą moderniści i na św. Ojców Kościoła. Z najwyższym zuchwalstwem uważają ich za mężów, zasługujących na cześć wszelaką, ale odznaczających się w krytyce i w historii największą niewiadomością, którą jedynie tłumaczy czas, w którym żyli. – W końcu wytężają wszystkie siły, aby powagę nauczycielskiego urzędu Kościoła poniżyć i osłabić, już to znieprawiając w sposób niegodny jego powstanie, istotę, prawa, już też powtarzając lekkomyślnie oszczerstwa jego nieprzyjaciół. Do zgrai modernistów bowiem odnoszą się słowa, które z żalem serdecznym wypowiedział nasz poprzednik: "Aby mistyczną Oblubienicę Chrystusa, który prawdziwą jest światłością, podać w pogardę i nienawiść, rzucają synowie ciemności na nią publicznie niedorzeczne oszczerstwo i, wikłając pojęcie i znaczenie spraw i wyrażeń, nazywają ją przyjaciółką głupoty, popleczniczką niewiadomości, nieprzyjaciółką wiedzy, światłości, postępu" (24). – Wobec takich zapatrywań, Czcigodni Bracia, dziwić się nie można, że moderniści uderzają z najwyższą złośliwością i złością na katolików, walczących wytrwale w obronie Kościoła. Nie ma obraźliwego wyrażenia, którym by ich nie szarpali: często jednakże zarzucają im niewiadomość i upór. Jeśli obawiają się uczoności i znaczenia odpierających zarzuty ich katolików, niweczą ich wpływ, zobowiązując się do milczenia. Sposób ten postępowania z katolikami tym więcej obmierzły, że równocześnie bez wszelkiego powodu wysławiają nieustannie tych ludzi, którzy się na ich poglądy godzą; witają i przyjmują niesłychanie pochlebnie ich dzieła, pełne nieuzasadnionych hipotez; im zuchwalej ktoś dawną zarzuca naukę, pomiata tradycją i nauczycielskim urzędem Kościoła, tym wyraźniej ogłaszają go za mędrca; na koniec, co wstręt budzi w człowieku uczciwym, jeśli Kościół kogoś potępi, chwalą go otwarcie i podpadająco a nawet czczą go prawie jako męczennika prawdy. – Młodsi, przygłuszeni i zaniepokojeni całym tym zgiełkiem i pochwał i nagan, lękając się z jednej strony posądzenia o ignorancję a pragnąc z drugiej strony uchodzić za oświeconych, dają za wygraną i rzucają się w objęcia modernizmu.

  1. Propaganda modernizmu

Ale to należy już do forteli, którymi moderniści przy rozpowszechnianiu poglądów swych się posługują. Jakiegoż bowiem nie używają środka, aby powiększyć liczbę swoich zwolenników? Zajmują urzędy nauczycielskie w seminariach duchownych i uniwersytetach, zamieniając je powoli w stolicę zaraźliwości. Teorie swe rozsiewają, lubo skrycie może, w świątyniach wśród kazania; wyraźniej wypowiadają je w kongresach; narzucają je i wysławiają w towarzystwach. Wydają dzieła, dzienniki, czasopisma, pod własnym albo przybranym nazwiskiem. Jeden i ten sam literat rozmaitym posługuje się nazwiskiem, aby niebacznych oszukać pozorną liczbą autorów. Jednym słowem: posługują się czynem, słowem, piórem, tak gorączkowo, że można by ich nazwać fanatykami. – A z jakimże skutkiem? Opłakujemy znaczną liczbę młodzieńców, znajdujących się na bezdrożu, młodzieńców, którzy świetne rokowali nadzieje i Kościołowi niemało by się byli przysłużyli. Ubolewamy również nad tymi, którzy, lubo nie posunęli się tak daleko, jednakże, oddychając niejako zatrutym powietrzem, daleko liberalniej myślą, mówią i piszą, jak katolikom przystoi. Należą do nich ludzie świeccy, należą i duchowni; a nie zbywa na nich, czego by się najmniej spodziewać należało, i w klasztorach. Zagadnienia biblijne opracowują wedle zasad modernistów. W rozprawach historycznych wydobywają z jakąś widoczną lubością bardzo skwapliwie pod pozorem poszukiwania prawdy wszystko, co by mogło rzucić cień jakiś na Kościół. Pod wpływem pewnego aprioryzmu usiłują rozwiać wszelkimi siłami pobożne podania ludowe. Pogardzają św. Relikwiami, które dawne zalecają wieki. Ogarnia ich bowiem pełne próżności pragnienie, aby świat o nich mówił; wiedzą zaś, że mówić o nich nie będzie, jeśli to tylko głosić będą, co zawsze i co wszyscy głosili. Mniemają może równocześnie, że czynią posługę Bogu i Kościołowi: w rzeczy samej zaś obrażają Go ciężko, może nie tyle działaniem, ile usposobieniem, którym są przyjęci, i przemożną pomocą, wyświadczaną modernistom.

Część III

Środki zaradcze

Temu szeregowi potwornych błędów, wdzierającemu się skrycie i otwarcie, usiłował poprzednik nasz, śp. Leon XIII, zwłaszcza w zagadnieniach biblijnych, zapobiec słowem i czynem. Ale modernistów, jak się przekonaliśmy, nie łatwo przerazić tą bronią: udawając posłuszeństwo i najgłębsze uszanowanie, nadawali słowom Papieża inne znaczenie a wystąpienia jego odnosili do innych ludzi. Zło olbrzymiało z dnia na dzień. Postanowiliśmy zatem, Czcigodni Bracia, nie czekać dłużej i skuteczniejsze obmyślić środki. – Was zaś prosimy i błagamy, abyście w sprawie tak doniosłej nie uchybili w niczym, co się odnosi do waszej czynności, gorliwości, stanowczości. Czego się zaś od Was domagamy i spodziewamy, domagamy się i spodziewamy w równej mierze i od innych duszpasterzy, wychowawców i nauczycieli młodzieży duchownej, przede wszystkim zaś od generałów zakonnych.

O studiach seminaryjnych

  1. Co do studiów wyrażamy życzenie i rozporządzamy niniejszym, aby filozofia scholastyczna była podwaliną studiów seminaryjnych. – Naturalnie, "nie zamierzamy wcale stawiać za wzór dla naszych czasów przesadnych dociekań doktorów scholastycznych albo nieoględnych ich wyrażeń, ani też wyników, nie zgadzających się z rezultatami naukowych badań czasów późniejszych, albo wyników nie dość uzasadnionych"(25).Rzecz najgłówniejsza, że przez filozofię scholastyczną, którą zalecamy, rozumiemy przede wszystkim filozofię św. Tomasza z Akwinu: cokolwiek o niej poprzednik nasz postanowił, pozostaje wedle woli naszej nienaruszone, a jeśli potrzeba, ponawiamy to i potwierdzamy, rozporządzając, aby to wszyscy zachowali. Jeśli w seminariach przepisy te zaniedbano, winni biskupi domagać się ścisłego przepisów tych wykonania. To samo polecamy jenerałom zakonnym. Profesorów zaś napominamy, aby pamiętali o tym dobrze, że nie bez wielkiej szkody porzuca się św. Tomasza, zwłaszcza w metafizyce.

Niech się na tej podwalinie filozoficznej wznosi gmach teologii. – Popierajcie, Czcigodni Bracia, wedle sił studium teologii, aby klerycy, opuszczający seminarium, cenili ją bardzo i przywiązywali się do niej i zawsze w niej znajdowali zadowolenie. Bo "w pokaźnym a rozlicznym szeregu nauk, nasuwającym się umysłowi dążącemu do prawdy, zajmuje św. teologia niezaprzeczenie pierwsze miejsce, do tego stopnia, że istnieje dawne mężów uczonych orzeczenie, iż inne nauki i sztuki jej winne się poddać i jako służebnice oddawać posługi" (26). – Dodajemy tu, że na pochwałę zasługują ci, którzy z niezłomnym poszanowaniem dla Tradycji, Ojców Kościoła i nauczycielskiego urzędu Kościoła, usiłują na podstawie rozsądnego zapatrywania i zasad katolickich (co nie u wszystkich się zdarza) wyjaśnić światłem, zapożyczonym z prawdziwej historii, teologię pozytywną. Więcej z pewnością uwzględnić trzeba teologię pozytywną, jak dawniej: ale to w ten sposób dziać się powinno, żeby na tym nie cierpiała teologia scholastyczna, a zganić trzeba tych, którzy, jakby w myśl modernistów, teologię pozytywną tak wynoszą, że pogardzają, jak się zdaje, teologią scholastyczną.

Co do świeckich nauk wystarczy przypomnieć mądre niezmiernie słowa poprzednika naszego: "Uprawiajcie wytrwale studia przyrodnicze; jak genialne wynalazki i pożyteczne ich zastosowania w naszych czasach słusznie budzą podziw u ludzi współczesnych, tak święcić będą wciąż pochwalne tryumfy u pokoleń następnych" (27). Ale to nie powinno dziać się z uszczerbkiem dla studiów duchownych; ten sam poprzednik nasz przypomina to w słowach pełnych znaczenia: "Skoro ktoś dokładnie zbada przyczynę tych błędów, dostrzeże, że ona polega na tym objawie, iż w naszych czasach, im silniej rozwijają się nauki przyrodnicze, tym więcej idą w zapomnienie studia poważniejsze i wyższe: o niektórych zapomniano prawie zupełnie; niektóre uprawia się niedbale i powierzchownie, a co niegodna, że pozbawione blasku dawnej godności, zarażają się zdrożnymi zasadami i potwornymi wręcz zapatrywaniami" (28). Przykazujemy więc, aby wśród nauk przyrodniczych w seminariach duchownych względu tego nie pomijano.

O profesorach i klerykach

  1. Wszystkie te rozporządzenia nasze i poprzednika naszego uwzględnić trzeba, kiedy chodzi o wybór rektorów i profesorów seminariów i uniwersytetów katolickich. – Mężów, w jakikolwiek sposób zarażonych modernizmem, nie można pod żadnym warunkiem dopuszczać do urzędu rektora albo profesora; jeśli urząd ten już piastują, należy ich usunąć: tak samo usunąć należy tych, którzy modernizm skrycie albo otwarcie popierają, już to chwaląc modernistów i łagodząc ich winę, już też ganiąc studia scholastyczne, Ojców i nauczycielski urząd Kościoła, już też odmawiając władzy duchownej, jakiegokolwiek stopnia, posłuszeństwa: usunąć również należy tych, którzy w rozprawach historycznych, w archeologii, w zagadnieniach biblijnych gonią za (nieuzasadnioną) nowością: usunąć należy i tych, którzy zaniedbują nauki duchowne albo świeckie nauki nad duchowne podpadająco przenoszą. W sprawie tej, Czcigodni Bracia, zwłaszcza w wyborze profesorów, potrzeba najżywszej baczności i stanowczości; wedle wzoru bowiem nauczycieli kształtują się najczęściej uczniowie. Dlatego, wsparci na poczuciu obowiązku, postępujcie w tej sprawie rozsądnie, ale stanowczo.

Z podobną czujnością i surowością trzeba badać i wybierać tych, którzy pragną przyjąć święcenia. Z dala, z dala od kapłaństwa niech będzie żądza nowości: pysznych i upartych Bóg nienawidzi! – Stopnia akademickiego nie uzyska na przyszłość, kto nie odbył przedtem kursu filozofii scholastycznej. Jeśli go uzyska, uzyska go nieważnie. – Przepis kongregacji dla spraw Biskupów i Zakonników o uczęszczaniu do uniwersytetów dla kleryków świeckich i duchownych we Włoszech z r. 1896, rozciągamy niniejszym na wszystkie narodowości (29). Klerycy i kapłani, którzy immatrykulowali się w uniwersytecie albo instytucie katolickim, nie mogą uczęszczać na te same wykłady, które w onych katolickich odbywają się uczelniach, do uniwersytetów świeckich. Jeśli takiego pozwolenia gdziekolwiek udzielono, przykazujemy, aby je cofnięto. – Biskupi, którzy kuratorami są takich uniwersytetów albo instytutów, niech czuwają jak najtroskliwiej nad tym, aby te rozporządzenia nasze statecznie zachowywano.

O czytaniu i sprzedawaniu książek zakazanych

III. Obowiązkiem jest również Biskupów, aby zapobiegali czytaniu dzieł modernistów albo dzieł modernizmem zarażonych i modernizm popierających, jeśli są wydane, a uniemożliwiali ich wydanie, jeśli dotąd ich nie wydrukowano. – Nie wolno zezwalać na czytanie tego rodzaju książek, dzienników, czasopism: ani alumnom seminaryjnym, ani słuchaczom uniwersytetów: nie mniej są one bowiem szkodliwe, jak pisma niemoralne; a nawet szkodliwsze jeszcze, bo zakażają podwaliny życia chrześcijańskiego. – Nie inaczej osądzić należy piśmidła niektórych katolików, ludzi dobrego zresztą usposobienia, ale pozbawionych wiedzy teologicznej i przejętych nowoczesną filozofią a usiłujących pogodzić ją z wiarą i na korzyść wiary, jak mówią, ją tłumaczyć. Piśmidła te powiększają, ponieważ się ich nikt ze względu na nazwisko autora i jego dobre imię nie lęka, niebezpieczeństwo, iż czytelnik powoli skłoni się do modernizmu.

W ogólności zaś, Czcigodni Bracia, rozporządzamy w sprawie tak doniosłej, abyście się usilnie starali o usunięcie z waszych diecezyj wszelkich książek niebezpiecznych, nawet z użyciem uroczystego zakazu. Chociaż bowiem Stolica Apostolska nie szczędzi zabiegów, aby dzieła takie przytłumić, wzrosła już ich liczba tak bardzo, że sił nie starczy, aby je umieścić na indeksie. Stąd zbyt późno przyprawia się niekiedy lekarstwo, kiedy się zło z powodu dłuższej zwłoki rozkrzewiło. Domagamy się przeto, aby Biskupi bez bojaźni, bez roztropności tego świata, bez względu na utyskiwania ludzi złośliwych, łagodnie, ale stanowczo wkraczali, pamiętając na przepis Leona XIII w Konstytucji apostolskiej Officiorum: "Niechaj Ordynariusze, także w charakterze Delegatów Stolicy Apostolskiej, gorliwie potępiają książki i inne pisma szkodliwe w swej diecezji wydawane lub rozpowszechniane i niech je z rąk wiernych usuwają" (30). Słowa te nadawają prawo, ale nakładają również obowiązek. A niech nikt nie sądzi, że spełnił swój obowiązek, jeśli o jednej albo drugiej książce nam doniesie, a równocześnie zezwala, że wiele innych książek wszędzie się rozdziela i rozszerza. – Nie ubezpieczajcie się, Czcigodni Bracia, tym zapewnieniem, że autor jakiegoś dzieła uzyskał tzw. Imprimatur: nie ubezpieczajcie się, bo ono Imprimatur można podrobić, można go też udzielić lekkomyślnie albo z zbytniej przychylności i zbytniego zaufania do autora, co się może niekiedy zdarzało w zakonach. Nadto, jak nie wszystkim służy jedna i ta sama potrawa, tak i książki mogą nie przedstawiać na jednym miejscu niebezpieczeństwa, na drugim szkodzić z powodu pewnych okoliczności. Jeśli więc Biskup, zasięgnąwszy rady mężów roztropnych, postanowi zakazać jakąś książkę tego rodzaju w swojej diecezji, udzielamy mu niniejszym takiej władzy i nakładamy mu to jako obowiązek. Sprawę trzeba załatwić oględnie, ograniczając zakaz, jeśli wystarcza, na duchowieństwo; nie znosi się jednakże obowiązku księgarzy katolickich nieutrzymywania na składzie książek przez Biskupa zakazanych. – A ponieważ o księgarzy potrąciliśmy, niech Biskupi nad tym czuwają, aby nie sprzedawali z chciwości zysku zdrożnych utworów: wiadomo, że w niektórych ich cennikach zachwala się w sposób podpadający dzieła modernistów. Niech się Biskupi, jeśli odmówią posłuszeństwa, nie wahają pozbawić ich po uprzednim napomnieniu tytułu "księgarza katolickiego"; podobnie i z większą jeszcze słusznością, jeśli się zowią "księgarzami biskupimi": a o odznaczonych tytułem "księgarzy papieskich" niech doniosą do Stolicy Apostolskiej. – Przypominamy na koniec wszystkim § 26 wspomnianej już Konstytucji apostolskiej Officiorum: "Którzykolwiek uzyskali apostolskie pozwolenie czytania i przechowywania książek zakazanych, nie mogą z tego powodu czytać lub przechowywać jakich bądź książek lub gazet, zakazanych przez miejscowych Ordynariuszów, chybaby w apostolskim reskrypcie dodano, że mają upoważnienie czytania książek przez kogo bądź potępionych".

O wydawaniu książek, czasopism

  1. Nie wystarcza jednakże zakaz czytania i sprzedawania złych książek; trzeba powstrzymać również ich wydawanie. Stąd niech Biskupi z największą surowością udzielają zezwolenia na wydawnictwa. – Ponieważ wedle KonstytucjiOfficiorumznaczna jest liczba dzieł, które jedynie z pozwoleniem Ordynariusza wydać można a Biskup sam wszystkich rękopisów przejrzeć nie może, ustanowiono w niektórych diecezjach urzędowych cenzorów w dostatecznej liczbie, aby przeglądali manuskrypty. Pochwalając tego rodzaju instytucję cenzorów: nie tylko zalecamy, ale wręcz rozporządzamy, aby ją rozpowszechniono po wszystkich diecezjach. Niech więc we wszystkich kuriach biskupich istnieją urzędowi cenzorzy, rozpatrujący wydawnictwa: w tym celu wybiera się mężów z obojga kleru, zaleconych wiekiem, wykształceniem, roztropnością a kroczących w uznaniu albo potępieniu poglądów drogą pośrednią a pewną. Im to przekazuje się zbadanie rękopisów, potrzebujących wedle § 41 i 42 wspomnianej Konstytucji zezwolenia do druku. Cenzor poda zdanie swoje na piśmie. Jeśli jest przychylne, zezwala Biskup na druk wyrazem Imprimatur; przedtem umieszcza się jednak formułę Nihil obstat i podaje nazwisko cenzora. – W Kurii rzymskiej ustanowi się tak samo jak w innych kuriach cenzorów urzędowych. Zamianuje ich, zapytawszy wpierw o zdanie Kardynała-Wikariusza papieskiego w Rzymie i uzyskawszy zezwolenie i aprobatę samego Papieża, Mistrz Pałacu apostolskiego (Magister sacri Palatii apostolici). Zadaniem jego wyznaczenie cenzora do zbadania poszczególnych manuskryptów. Pozwolenia druku udzieli tenże Mistrz oraz Kardynał-Wikariusz papieski albo jego zastępca, po uprzednim wypisaniu, jak już powiedzieliśmy powyżej, formuły aprobacyjnej cenzora i dodaniu jego nazwiska. – W nadzwyczajnych tylko wypadkach i bardzo rzadko pominąć można wedle roztropnego zdania Biskupa wzmiankę o cenzorze. – Autorom nie wyjawi się nigdy nazwiska cenzora, zanim tenże nie wyda sądu przychylnego, aby nie sprawiać cenzorowi trudności, kiedy bada manuskrypt albo na wydanie go drukiem się nie zgadza. – Cenzorów z zakonów nie wybiera się dopóty, dopóki nie zasięgnie się poufnie zdania prowincjała albo w Rzymie generała: tenże poświadczy urzędowo o obyczajach, wiedzy i niepodejrzanej nauce kandydata. – Zwierzchnikom zakonnym przypominamy ważny niezmiernie obowiązek niezezwalania podwładnym swoim na jakiekolwiek publikacje, dopóki nie zgodzą się na nie i sami i Ordynariusz. – Na koniec oświadczamy i obwieszczamy, że tytuł cenzora, udzielony komuś, nie ma żadnego znaczenia i nie może nigdy służyć jako potwierdzenie osobistych jego zapatrywań.

Po tych ogólnych uwagach rozporządzamy w szczególności, aby starannie przestrzegano przepisu, wypowiedzianego w § 42 Konstytucji Officiorum: "Członkom kleru świeckiego zakazujemy podejmowania się redakcji dzienników lub czasopism periodycznych bez poprzedniego zezwolenia Ordynariuszów". Jeśli pozwolenia tego nadużywają, należy go ich pozbawić po uprzednim napomnieniu. – Co do kapłanów tzw. korespondentów albo współpracowników, winni Biskupi, ponieważ częściej się zdarza, że w dziennikach albo czasopismach ogłaszają rozprawy, zarażone modernizmem, czuwać nad tym, aby nie błądzili, a jeśli zbłądzą, winni ich upomnieć i pisywania im zakazać. Upominamy zwierzchników zakonnych jak najsurowiej, aby czynili to samo: jeśli postępują lekkomyślnie, niech z upoważnienia Papieża Ordynariusze się tym zajmą. – Dziennikom i czasopismom, wydawanym przez katolików, wyznaczyć należy, o ile można, cenzora: Obowiązkiem jego uważne przeczytanie poszczególnych dzienników albo poszytów po ich ukazaniu się: jeśli zajdzie orzeczenie niebezpieczne, niech wniesie czym prędzej o sprostowanie. Tę samą władzę posiada Biskup, chociażby zdanie cenzora było pismu przychylne.

O kongresach duchowieństwa

  1. O kongresach i publicznych zebraniach wspomnieliśmy już wyżej jako o środkach, z pomocą których moderniści poglądy swe usiłują głosić i szerzyć publicznie. – Na zjazdy duchowieństwa niech Biskupi na przyszłość zezwalają jak najrzadziej. Jeśli zezwolą, niech zezwolą pod tym jedynie warunkiem, że nie będzie się omawiało spraw, należących do Biskupów i Stolicy Apostolskiej; że nie przedstawi się i nie zażąda się nic takiego, co by mogło uszczerbek przynieść władzy duchownej; że głębokie zachowa się milczenie o tym, co tchnie modernizmem, prezbiterianizmem albo laicyzmem. – W takich zebraniach, na które zezwolić należy osobno, piśmiennie i w odpowiednim czasie, może kapłan z innej diecezji uczestniczyć jedynie za poleceniem swojego Biskupa. – Niech jednakże kapłani wszyscy zachowają w pamięci upomnienie Leona XIII: "Niech świętą będzie u kapłanów powaga zwierzchników:niech będą przekonani, że urząd kapłański nie będzie ani święty, ani dosyć pożyteczny, ani szanowany, jeżeli go się nie wypełni z poddaniem się pod kierownictwo Biskupów"(31).

O radzie nadzorczej

  1. Cóż jednakże, Czcigodni Bracia, pomogą rozkazy i przepisy nasze, jeśli się ich sumiennie i statecznie nie zachowa? Aby życzenia nasze szczęśliwie się spełniły, zamierzyliśmy na wszystkie rozprzestrzenić diecezje mądry bardzo dekret Biskupów Umbryjskich z przed wielu laty. "Aby wykorzenić, tak mówią,rozkrzewione już błędy i zapobiec, aby się nie szerzyły dalej albo aby istnieli jeszcze nauczyciele bezbożności, przez których w nieskończoność płyną zgubne skutki tej propagandy, postanawia Zjazd duchowny, idąc śladami św. Karola Boromeusza, założyć w każdej diecezji radę, złożoną z wypróbowanych mężów obojga kleru, której zadaniem czuwanie, czy i w jaki sposób wdzierają się albo szerzą nowe błędy, i donoszenie o nich Biskupowi, aby za wspólną naradą powziął środki ku wytępieniu złego w samym zarodku, aby się ono na zgubę dusz nie szerzyło coraz więcej, albo, co gorzej, z dnia na dzień nie wzmacniało się, rosło"(32). – Rozporządzamy więc, aby taką Radę, którą by "nadzorczą" (Consilium a vigilantia) nazwać można, jak najprędzej w poszczególnych ustanowiono diecezjach. Mężów, których się dla niej pozyska, obierze się w ten sam sposób mniej więcej, jaki podaliśmy wyżej przy cenzorach. Co drugi miesiąc zgromadzą się z Biskupem w dniu oznaczonym: wszelkie rozprawy i postanowienia zachować należy w tajemnicy. – Zadanie ich następujące. Niech śledzą uważnie najlżejsze objawy modernizmu w dziełach i uczelniach; niech ku obronie kleru i młodzieży wydają roztropne, ale łatwe i skuteczne przepisy. – Niech odrzucają nowe jakieś hasła w myśl upomnienia Leona XIII-go: "Nie można w pismach katolickich pochwalić tego sposobu pisania, który w pogoni za oryginalnością wyśmiewa widocznie pobożność wiernych a głosi nowy rodzaj życia chrześcijańskiego, nowe przykazania kościelne, nowe duszy nowoczesnej aspiracje, nowe socjalne powołanie kleru, nowe miłosierdzie chrześcijańskie i wiele innych tego rodzaju nowości" (33). Na to nie można w dziełach i wykładach zezwolić. – Niech nie pomijają książek, w których mowa o pobożnych podaniach miejscowych, albo o św. Relikwiach. Niech się nie godzą na to, żeby tego rodzaju sprawy poruszano w dziennikach albo czasopismach, poświęconych szerzeniu pobożności, niech nie zezwalają, aby się to działo słowy, w których przebija szyderstwo albo pogarda, tudzież w twierdzeniach apodyktycznych, zwłaszcza, jeśli te twierdzenia, jak często się zdarza, obracają się w granicach prawdopodobieństwa albo na mniemaniach, pełnych uprzedzeń, się opierają. – Co do św. Relikwii, następujących przestrzegać należy zasad. Jeśli Biskupi, którzy jedynie w tej sprawie rozstrzygają, wiedzą na pewne, że Relikwia jest podrzucona, niech jej czcić nie pozwalają. Jeśli autentyki jakiejś Relikwii, może przez rozruchy albo z innego powodu, zaginęły, można ją jedynie po dokładnym zbadaniu przez Biskupa ku czci publicznej wystawić. Argument przedawnienia albo uzasadnionego przypuszczenia wtedy tylko ma jakieś znaczenie, jeśli cześć (Relikwii) odległej sięga przeszłości, wedle dekretu św. Kongregacji Odpustów i św. Relikwij z r. 1896, który powiada: "Starodawne Relikwie należy w tej czci zachować, jaką otaczano je dotąd, chyba, że w jakimś poszczególnym wypadku istnieją niezbite dowody, że są fałszywe albo podrzucone". – Przy ocenianiu pobożnych podań trzeba o następującym pamiętać pewniku: Kościół taką rządzi się w tej sprawie roztropnością, że pozwala jedynie z wielkim zastrzeżeniem i powołaniem się na deklarację Urbana VIII opisywać takie podania; a chociaż pod tymi jedynie pozwala na to warunkami, nie twierdzi, że fakt jest prawdziwy, lecz nie zabrania weń wierzyć, jeśli argumenty ludzkie wiarę taką popierają. Św. Kongregacja Obrządków już przed 30 laty słusznie orzekła: "Takie zjawienia i objawienia nie są przez Kościół ani przyjęte, ani potępione, lecz dozwolone tylko, aby wierzono w nie po ludzku wedle rozszerzonego o nich podania, potwierdzonego przez odpowiednie świadectwa i dokumenty" (34). Kto tej przestrzega zasady, niech się niczego nie lęka. Bo cześć dla jakiegoś zjawienia, o ile do faktu samego się odnosi i względną się zowie, zawiera zawsze przypuszczenie o prawdziwości faktu: o ile zaś jest bezwzględną (absoluta), wspiera się zawsze na prawdzie, bo odnosi się do Świętych, którym się cześć oddaje. To samo powiedzieć można o Relikwiach. – W końcu polecamy Radzie nadzorczej, aby uważała wytrwale i pilnie na socjalne instytucje i na wszelkie pisma o kwestii socjalnej, ażeby się w nich nie ukrywał modernizm, ale ażeby odpowiadały przepisom Papieży.

Sprawozdania Biskupów

VII. Aby rozporządzenia te nasze nie poszły w zapomnienie, przykazujemy i przepisujemy, aby Biskupi poszczególnych diecezyj w rok po wydaniu niniejszej encykliki a następnie co trzeci rok dokładnie i pod przysięgą zdawali sprawę z owych środków zaradczych, zarządzonych tym Listem Naszym, dalej z poglądów, które panują wśród kleru, zwłaszcza w Seminariach i innych Instytutach katolickich, bez pominięcia tych, które zwierzchnictwu Ordynariusza nie podlegają. To samo polecamy Generałom zakonów co do ich alumnów.

Zakończenie encykliki

Kościół a postęp; nowa instytucja naukowa

Postanowiliśmy napisać to na zbawienie każdemu wierzącemu. Nieprzyjaciele Kościoła zaś nadużyją z pewnością tych słów Naszych, aby stare odświeżyć oszczerstwo, że jesteśmy wrogami nauki i postępu ludzkości. Aby oskarżeniom tym, które historia religii chrześcijańskiej nieustannymi zbija dowody, przeciwstawić nowe usiłowanie, pragniemy usilnie utworzyć pewną instytucję, w której z pomocą wybitnych uczonych katolickich pod kierunkiem i wpływem prawdy katolickiej poprze się wszelkie gałęzie wiedzy, wszelkie rodzaje oświaty. Niech sprawi Bóg, abyśmy zamiary Nasze mogli spełnić szczęśliwie, przy pomocy wszystkich szczerze miłujących Kościół Chrystusowy. Ale o tej sprawie przy innej pomówimy sposobności. – Tymczasem prosimy z całej duszy, Czcigodni Bracia, w waszą działalność i gorliwość głębokie pokładając zaufanie, o pełnię światłości niebiańskiej dla Was, abyście wśród niebezpieczeństwa, zagrażającego z powodu wzmagających się ze wszystkich stron błędów duszom, poznali, co czynić winniście, a do spełnienia waszych obowiązków zabrali się z całą gotowością i odwagą. Niech Was wspiera mocą swą Jezus Chrystus, który budzi i wieńczy wiarę naszą; niech Was wspiera modlitwą i przyczyną swoją Niepokalana Dziewica, pogromicielka wszelkich herezyj. – My zaś jako dowód miłości Naszej i Bożej wśród udręczeń pociechy, jak najmiłościwiej udzielamy wam, duchowieństwu i wiernym waszym błogosławieństwa Apostolskiego.

Dan w Rzymie, u św. Piotra, dnia 8 września 1907, w piątym roku pontyfikatu Naszego.

PIUS PAPIEŻ X.

–––––––––––

Piusa X Encyklika o zasadach modernistów. Na język polski przełożył i wstępem opatrzył X. Stanisław Okoniewski. Poznań. CZCIONKAMI DRUKARNI I KSIĘGARNI ŚW. WOJCIECHA. 1908. Odbitka z "Przeglądu Kościelnego", ss. 1-54.

Przypisy:

(1) Dla przejrzystości encykliki oznaczamy wśród tekstu poszczególne jej części wyrazami, drukowanymi kursywą; w oryginale podziałów w ten sposób uwydatnionych nie ma.

(2) Act. XX, 30.

(3) Tit. I, 10.

(4) II Tim. III, 13.

(5) De Revel., can. I.

(6) Ibid., can. II.

(7) De Fide, can. III.

(8) De Revel., can. III.

(9) Gregor. XVI Ep. Encycl. Singulari Nos, 7 kal. iul. 1834.

(10) Brev. ad Ep. Wratislav., 15 iun. 1857.

(11) Ep. ad Magistros theol. paris., non. iul. 1223.

(12) Zdanie 29 potępione przez Leona X bullą Exsurge Domine 16 maja 1520: "Wolno nam osłabiać powagę soborów i dowolnie przeczyć ich działalności i osądzać ich uchwały i z ufnością wyznawać to, co uważa się za prawdę, czy jest potwierdzone, czy potępione przez jakikolwiek sobór".

(13) Sess. VII, de Sacramentis in genere, can. 5.

(14) "Prop. 2. Gdyby ktoś zdanie, opiewające, że «władza od Boga dana Kościołowi, aby jej udzielano pasterzom, którzy sługami są jego dla dusz zbawienia», tak rozumiał, że władza sprawowania funkcyj duchownych i władza rządzenia wiernymi ze zgromadzenia wiernych przechodzi na pasterzów, głosiłby zdanie heretyckie. – Prop. 3. Nadto, gdyby ktoś zdanie, że «Papież jest głową władzy duchownej», tak wyjaśniał, że Papież nie od Chrystusa w osobie Piotra św., ale od Kościoła tę władzę duchowną odbiera, którą posiada w całym Kościele jako następca Piotra, prawdziwy Chrystusa Zastępca i głowa Kościoła całego, głosiłby zdanie heretyckie".

(15) Encycl. Qui pluribus, 9 nov. 1846.

(16) Syll., Prop. 5.

(17) Const. Dei Filius, cap. IV.

(18) Loc. cit.

(19) Ad Rom. I, 21-22.

(20) Conc. Vat. de Rev., c. 2.

(21) Epist. 28.

(22) Ep. Encycl. Singulari Nos, 7 kal. iul. 1834.

(23) Syll., Prop. 13.

(24) Motu proprio Ut mysticam, 14 martii 1891.

(25) Leo XIII, Enc. Aeterni Patris.

(26) Leo XIII, Lit. Ap. In magna, 10 dec. 1889.

(27) Alloc. 7 martii 1880.

(28) Loc. cit.

(29) Cfr. Acta Sanctae Sedis, vol. 29, pag. 359. (Przyp. Red. Act. S. S.).

(30) Cfr. Acta S. Sedis, vol. 29, pag. 359.

(31) Litt. Enc. Nobilissima Gallorum, 10 febr. 1884.

(32) Act. Consess. Epp. Umbriae, novembri 1849, Tit. II, art. 6.

(33) Instr. S. C. N. N. EE. EE. 27 ian. 1902.

(34) Decr. 2 maii 1877.

 

 

 

 

 

II. Ad penitiorem modernismi notitiam, et ad tanti vulneris remedia aptius quaerenda, iuvat nunc, Venerabiles Fratres, causas aliquantum scrutari unde sit ortum aut nutritum malum. Proximam continentemque causam in errore mentis esse ponendam, dubitationem non habet. Remotas vero binas agnoscimus, curiositatem et superbiam. Curiositas, ni sapienter cohibeatur, sufficit per se una ad quoscumque explicandos errores. Unde Gregorius XVI. decessor Noster iure scribebat (Ep. Encycl., Singulari Nos 7 kal. lul. 1834): Lugendum valde est quonam prolabantur humanae rationis deliramenta, ubi quis novis rebus studeat, atque contra Apostoli monitum nitatur plus sapere quam oporteat sapere, sibique nimirum praefidens, veritatem quaerendam autumet extra catholicam Ecclesiam, in qua absque vel levissimo erroris coeno ipsa invenitur. Sed longe maiorem ad obcaecandum animum et in errorem inducendum cohibet efficientiam superbia: quae in modernismi doctrina quasi in domicilio collocata: ex ea undequaque alimenta concipit, omnesque induit aspectus. Superbia enim sibi audacius praefidunt, ut tamquam universorum normam se ipsi habeant ac proponant. Superbia vanissime gloriantur quasi uni sapientiam possideant, dicuntque elati atque inflati: Non sumus sicut ceteri homines; et ne cum ceteris comparentur, nova quaeque etsi absurdissima amplectuntur et somniant. Superbia subiectionem omnem abiiciunt contenduntque auctoritatem cum libertate componendam. Superbia sui ipsorum obliti, de aliorum reformatione unice cogitant, nullaque est apud ipsos gradus, nulla vel supremae potestatis reverentia. Nulla profecto brevior et expeditior ad modernismum est via, quam superbia. Si qui catholicus e laicorum coetu, si quis etiam sacerdos christianae vitae praecepti sit immemor, quo iubemur abnegare nos ipsi si Christum sequi velimus, nec auferat superbiam de corde suo; nae is ad modernistarum errores amplectendos aptissimus est quam qui maxime! Quare, Venerabiles Fratres, hoc primum vobis officium esse oportet superbis eiusmodi hominibus obsistere, eos tenuioribus atque obscurioribus muneribus occupare, ut eo amplius deprimantur quo se tollunt altius et ut, humiliore loco positi, minus habeant ad nocendum potestatis. Praeterea tum ipsi per vos tum per seminariorum moderatores, alumnos sacri cleri scrutemini diligentissime; et si quos superbo ingenio repereritis, eos fortissimea sacerdotio repellatis. Quod utinam peractum semper fuisset ea qua opus erat vigilantia et constantia !

Quod si a moralibus causis ad eas quae ab intellectu sunt veniamus, prima ac potissima occurret ignorantia. Enimvero modernistae, quotquot sunt, qui doctores in Ecclesia esse ac videri volunt, modernam philosophiam plenis buccis extollentes aspernatique scholasticam, non aliter illam, eius fuco et fallaciis decepti, sunt amplexi, quam quod alteram ignorantes prorsus, omni argumento caruerunt ad notionum confusionem tollendamet ad sophismata refellenda. Ex connubio autem falsae philosophiae cum fide illorum systema, tot tantisque erroribus abundans, ortum habuit.

Cui propagando utinam minus studii et curarum impenderent! Sed eorum tanta est alacritas, adeo indefessus labor, ut plane pigeat tantas insumi vires ad Ecclesiae perniciem, quae, si recte adhibitae, summo forent adiumento. Germina vero ad fallendos animos utuntur arte; primum enim complanare quae obstant nituntur, tum autem quae prosint studiosissime perquirunt atque impigre patientissimeque adhibent. Tria sunt potissimum quae suis illi conatibus adversari sentiunt: scholastica philosophandi methodus, Patrum auctoritas et traditio, magisterium ecclesiasticum. Contra haec acerrima illorum pugna. Idcirco philosophiam ac theologiam scholasticam derident passim atque contemnunt. Sive id ex ignoratione faciant sive ex metu, sive potius ex utraque causa, certum est studium novarum rerum cum odio scholasticae methodi coniungi semper; nullumque estindicium manifestius quod quis modernismi doctrinis favereincipiat, quam quum incipit scholasticam horrere methodum. Meminerint modernistae ac modernistarum studiosi damnationem, qua Pius IX. censuit reprobandam propositionem quae diceret (Syll. prop. 13): Methodus et principia, quibus antiqui doctores scholastici theologiam excoluerunt, temporum nostrorum necessitatibus scientiarumque progressui minime congruunt. Traditionis vero vim et naturam callidissime pervertere elaborant, ut illius monumentum ac pondus elidant. Stabit tamen semper catholicis auctoritas Nicaenae Synodi II., quae damnavit eos, qui audent … secundum scelestos haereticos ecclesiasticas traditionis spernere et novitatem quamlibet excogitare … aut excogitare parve aut astute ad subvertendum quidquam ex legitimis traditionibus Ecclesiae catholicae. Stabit Synodi Constantinopolitanae IV. professio: Igitur regulas, quae sanctae catholicae et apostolicae Ecclesiae tam a sanctis famosissimis Apostolis, quam ab orthodoxorum universalibus necnon et localibus Conciliis vel etiam a quolibet deiloquo Patre ac magistro Ecclesiae traditae sunt, servare ac custodire profitemur. Unde Romani Pontifices Pius IV. itemque huius nominis IX. in professione fidei haec quoque addi voluerunt: Apostolicas et ecclesiasticas traditiones, reliquasque eiusdem Ecclesiae observationes et constitutiones firmissime admitto et amplector. Nec secus quam de Traditione, iudicant modernistae de sanctissimis Ecclesiae Patribus. Eos temeritate summa traducunt vulgo ut omni quidem cultu dignissimos, ast in re critica et historica ignorantiae summae, quae, nisi ab aetate qua vixerunt, excusationem non habeat. Denique ipsius ecclesiastici magisterii auctoritatem toto studio minuere atque infirmare conantur, tum eius originem, naturam, iura sacrilege pervertendo, tum contra illam adversariorum calumnias libere ingeminando. Valent enim de modernistarum grege, quae moerore summo Decessor Noster scribebat : Ut mysticam Sponsam Christi, qui lux vera est, in contemptum et invidiam vocarent tenebrarum filii consuevere in vulgus eam vecordi calumnia impetere, et, conversa rerum nominumque ratione et vi, compellare obscuritatis amicam, altricem ignorantiae, scientiarum lumini et progressui infensam (Motu pr.”Ut mysticam„14 Martii 1891). Quae cum sint ita, Venerabiles Fratres, mirum non est, si catholicos homines, qui strenue pro Ecclesia decertant, summa malevolentia et livore modernistae impetunt. Nullum est iniuriarum genus, quo illos non lacerent: sed ignorantiae passim pervicaciaeque accusant. Quod si refellentium eruditionem et vim pertimescant: efficaciam derogant coniurato silentio. Quae quidem agendi ratio cum catholicis eo plus habet invidiae, quod, eodem tempore nulloque modo adhibito, perpetuis laudibus evehunt quotquot cum ipsis consentiunt; horum libros nova undique spirantes grandi plausu excipiunt ac suspiciunt; quo quis audentius vetera evertit, traditionem et magisterium ecclesiasticum respuit, eo sapientiorem praedicant; denique, quod quisque bonus horreat, si quem Ecclesia damnatione perculerit, hunc, facto agmine, non solum palam et copiosissime laudant, sed ut veritatis martyrem pene venerantur. Toto hoc, tum laudationum tum improperiorum strepitu, percussae ac turbatae iuniorum mentes, hinc ne ignorantes audiant inde ut sapientes videantur, cogente intus curiositate ac superbia, dant victas saepe manus ac modernismo se dedunt.

Sed iam ad artificia haec pertinent, quibus modernistae merces suas vendunt. Quid enim non moliuntur ut asseclarum numerum augeant? In sacris Seminariis, in Universitatibus studiorum magisteria aucupantur, quae sensim in pestilentiae cathedras vertunt. Doctrinas suas, etsi forte implicite, in templis ad concionem dicentes inculcant; apertius in congressibus enunciant; in socialibus institutis intrudunt atque extollunt. Libros, ephemerides, commentaria suo vel alieno nomine edunt. Unus aliquando idemque scriptor multiplici nomine utitur, ut simulata auctorum multitudini incauti decipiantur. Brevi, actione, verbis, proelo nihil non tentant, ut eos febri quadam phreneticos diceres. Haec autem omnia quo fructu? Iuvenes magno numero deflemus, egregiae quidem illos spei, quique Ecclesiae utilitatibus optimam navarent operam, a recto tramite deflexisse. Plurimos etiam dolemus, qui, quamvis non eo processerint, tamen, corrupto quasi acre hausto, laxius admodum cogitare, eloqui, scribere consuescunt quam catholicos decet. Sunt hi de laicorum coetu, sunt etiamde sacerdotum numero; nec, quod minus fuisset expectandum, in ipsis religiosorum familiis desiderantur. Rem biblicam ad modernistarum leges tractant. In conscribendis historiis, specie adserendae veritatis, quidquid Ecclesiae maculam videtur aspergere id, manifesta quadam voluptate, in lucem diligentissime ponunt. Sacras populares traditiones, apriorismo quodam ducti, delere omni ope conantur. Sacros Reliquias vetustate commendatas despectui habent. Vano scilicet desiderio feruntur ut mundus de ipsis loquatur; quod futurum non autumant si ea tantum dicant, quae semper quaeve ab omnibus sunt dicta. Interea suadent forte sibi obsequium se praestare Deo et Ecclesiae: reapse tamen offendunt gravissime, non suo tantum ipsi opere, quantum ex mente qua ducuntur, et quia perutilem operam modernistarum ausibus conferunt.

III. Huic tantorum errorum agmini clam aperteque invadenti Leo XIII. decessor Noster fel. rec., praesertim in re biblica, occurrere fortiter dicto actuque conatus est. Sed modernistae, ut iam vidimus, non his facile terrentur armis: observantiam demissionemque animi affectantes summam, verba Pontificis Maximi in suas partes detorserunt, actus in alios quoslibet transtulere. Sic malum robustius in dies factum. Quamobrem, Venerabiles Fratres, moras diutius non interponere decretum est, atque efficaciora moliri. Vos tamen oramus et obsecramus, ne in re tam gravi vigilantiam, diligentiam, fortitudinem vestram desiderari vel minimum patiamini. Quod vero a vobis petimus et expectamus, id ipsum et petimus aeque et expectamus, a ceteris animarum pastoribus, ab educatoribus et magistris sacrae iuventutis, imprimis autem a summis religiosarum familiarum magistris.

I. Primo igitur ad studia quod attinet, volumus probeque mandamus ut philosophia scholastica studiorum sacrorum fundamentum ponatur. Utique, si quid a doctoribus scholasticis vel nimia subtilitate quaesitum, vel parum considerate traditum; si quidcum exploratis posterioris aevi doctrinis minus cohaerens vel denique quoquo modo non probabile; id nullo pacto in animo est aetati nostrae ad imitandum proponi (Leo XIII., Enc. Aeterni Patris). Quod rei caput est, philosophiam scholasticam quum sequendam praescribimus, eam praecipue intelligimus, quae a sancto Thoma Aquinate est tradita; de qua quidquid a Decessore Nostro sancitum est, id omne vigere volumus, et qua sit opus instauramus et confirmamus, stricteque ab universis servari iubemus. Episcoporum erit, sicubi in Seminariis neglecta haec fuerint, ea ut in posterum custodiantur urgere atque exigere. Eadem religiosorum Ordinum moderatoribus praecipimus. Magistros autem monemus ut rite hoc teneant, Aquinatem deserere, praesertim in re metaphysica, non sine magno detrimento esse.

Hoc ita posito philosophiae fundamento, theologicum aedificium extruatur diligentissime. Theologiae studium, Venerabiles Fratres, quanta potestis ope provehite, ut clerici e seminariis egredientes praeclara illius existimatione magnoque amore imbuantur, illudque semper pro deliciis habeant. Nam in magna et multiplici disciplinarum copia quae menti veritatis cupidae obiicitur, neminem latet sacram Theologiam ita principem sibi locum vindicare, ut vetus sapientium effatum sit, ceteris scientiis et artibus officium incumbere, ut ei inserviant ac velut ancillarum move famulentur (Leo XIII., Litt. ap. In magna 10 Dec. 1889). Addimus heic, eos etiam Nobis laude dignos videri, qui, incolumi reverentia erga Traditionem et Patres et ecclesiasticum magisterium, sapienti iudicio catholicisque usi normis (quod non aeque omnibus accidit) theologiam positivam, mutuato a veri nominis historia lumine, collustrare studeant. Maior profecto quam ante hac positivae theologiae ratio est habenda; id tamen sic fiat, ut nihil scholastica detrimenti capiat, iique reprehendantur, utpote qui modernistarum rem gerunt, quicumque positivam sic extollunt ut scholasticam theologiam despicere videantur.

De profanis vero disciplinis satis sit revocare quae Decessor Noster sapientissime dixit: In rerum naturalium consideratione strenue adlaboretis: quo in genere nostrorum temporum ingeniosa inventa et utiliter ansa, sicut iure admirantur aequales, sic posteri perpetua commendatione et laude celebrabunt (Alloc. 7 Martii 1880). Id tamen nullo sacrorum studiorum damno; quod idem Decessor Noster gravissimis hisce verbis prosequutus monuit: Quorum causam errorum, si quis diligentius investigaverit, in eo potissimum sitam esse intelliget, quod nostris hisce temporibus, quanta rerum naturalium studia vehementius fervent, tanto magis severiores altioresque disciplinae defloruerint: quaedam enim fere in oblivione hominum conticescunt; quaedam remisse levitetque tractantur, et quod indignum est, splendore pristinae dignitatis deleto, pravitate sententiarum et immanibus opinionum portentis inficiuntur (Loc. cit.). Ad hanc igitur legem naturalium disciplinarum studia in sacris seminariis temperari praecipimus.

II. His omnibus praeceptionibus tum Nostris tum Decessoris Nostri oculos adiici oportet, quum de Seminariorum vel Universitatum catholicarum moderatoribus et magistris eligendis agendum erit. Quicumque modo quopiam modernismo imbuti fuerint, ii, nullo habito rei cuiusvis respectu, tum a regundi tum a docendi munere arceantur; eo si iam funguntur, removeantur: item qui modernismo clam aperteve favent, aut modernistas laudando eorumque culpam excusando, aut Scholasticam et Patres et Magisterium ecclesiasticum carpendo, aut ecclesiasticae potestati, in quocumque ea demum sit, obedientiam detrectando: item qui in historica re, vel archeologica, vel biblica nova student: item qui sacras negligunt disciplinas, aut profanas anteponere videntur. Hoc in negotio, Venerabiles Fratres, praesertim in magistrorum delectu, nimia nunquam erit animadversio et constantia; ad doctorum enim exemplum plerumque componuntur discipuli. Quare, officii conscientia freti, prudenter hac in re at fortiter agitote.

Pari vigilantia et severitate ii sunt cognoscendi ac deligendi, qui sacris initiari postulent. Procul, procul esto a sacro ordine novitatum amor: superbos et contumaces animos odit Deus! Theologiae ac Juris canonici laurea nullus in posterum donetur, qui statum curriculum in scholastica philosophia antea non elaboraverit. Quod si donetur, inaniter donatus esto. Quae de celebrandis Universitatibus Sacrum Consilium Episcoporum et Religiosorum negotiis praepositum clericis Italiae tum saecularibus tum regularibus praecepit anno MDCCCXCVI; ea ad nationes omnes posthac pertinere decernimus. Clerici et sacerdotes qui catholicae cuipiam Universitati vel Institute item catholico nomen dederint, disciplinas, de quibus magisteria in his fuerint, in civili Universitate ne ediscant. Sicubi id permissum, in posterum ut ne fiat edicimus. Episcopi, qui huiusmodi Universitatibus vel Institutis moderandis praesunt, curent diligentissime ut quae hactenus imperavimus, ea constanter serventur.

III. Episcoporum pariter officium est modernistarum scripta quaeve modernismum olent provehuntque, si in lucem edita nelegantur cavere, si nondum edita prohibere ne edantur. Item libri omnes, ephemerides, commentaria quaevis huius generis neve adolescentibus in Seminariis neve auditoribus in Universatibus permittantur : non enim minus haec nocitura, quamquae contra mores conscripta ; immo etiam magis quod christianae vitae initia vitiant. Nec secus iudicandum de quorumdam catholicorum scriptionibus, hominum cetero qui non malae mentis, sed qui theologicae disciplinae expertes acrecentiori philosophia imbuti, hanc cum fide componere nituntur et ad fidei, ut inquiunt, utilitates transferre. Hae, quia nullo metu versantur ob auctorum nomen bonamque existimationem, plus periculi afferunt ut sensim ad modernismum quis vergat.

Generatim vero, Venerabiles Fratres, ut in re tam gravi praecipiamus, quicumque in vestra uniuscuiusque dioecesi prostant libri ad legendum perniciosi, ii ut exulent fortiter, contendite, solemni etiam interdictione usi. Etsi enim Apostolica Sedes ad huiusmodi scripta e medio tollenda omnem operam impendat; adeo tamen iam numero crevere, ut vix notandis omnibus pares sint vires. Ex quo fit, ut serior quandoque paretur medicina, quum per longiores moras malum invaluit. Volumus igitur ut sacrorum Antistites, omni metu abiecto, prudentia carnis deposita, malorum clamoribus posthabitis, suaviter quidem sed constanter suas quisque partes suscipeant; memores quae Leo XIII. in Constitutione apostolica Officiorum praescribebat: Ordinarii, etiam tamquam Delegati Sedis Apostolicae, libros aliaque scripta noxia in sua dioecesi edita vel diffusa proscribere et e manibus fidelium auferre studeant. Ius quidem his verbis tribuitur sed etiam officium mandatur. Nec quispiam hoc munus officii implevisse autumet, si unum alterumve librum ad Nos detulent, dum alii bene multi dividi passim ac pervulgari sinuntur. Nihil autem vos teneat, Venerabiles Fratres, quod forte libri alicuius auctor ea sit alibi facultate donatus, quam vulgo Imprimatur appellant: tum quia simulata esse possit, tum quia vel negligentius data vel benignitate nimia nimiave fiducia de auctore concepta, quod postremum in Religiosorum forte ordinibus aliquando evenit. Accedit quod, sicut non idem omnibus convenit cibus, ita libriqui altero in loco sint adiaphori, nocentes in altero ob rerum complexus esse queunt. Si igitur Episcopus, audita prudentum sententia, horum etiam librorum aliquem in sua dioecesi notandum censuerit, potestatem ultro facimus immo et officium mandamus. Res utique decenter fiat, prohibitionem, si sufficiat, ad clerum unum coercendo; integro tamen bibliopolarum catholicorum officio libros ab Episcopo notatos minime venales habendi. Et quoniam de his sermo incidit, vigilent Episcopi ne, lucri cupiditate, malam librarii mercentur mercem: certe in aliquarum indicibus modernistarum libri abunde nec parva cum laude proponuntur. Hos, si obedientiam detrectent, Episcopi, monitione praemissa, bibliopolarum catholicorum titulo privare ne dubitent; item potioreque iure si episcopales audiant: qui vero pontificio titulo ornantur, eos ad Sedem Apostolicam deferant. Universis demum in memoriam revocamus, quae memorata apostolica Constitutio Officiorum habet, articulo xxvi.: Omnes, qui facultatem apostolicam consecuti sunt legendi et retinendi libros prohibitos, nequeunt idea legere et retinere libros quoslibet aut ephemerides ab Ordinariis locorum proscriptas, nisi eis in apostolico indulto expressa facta fuerit potestas legendi ac retinendi libros ab quibuscumque damnatos.

IV. Nec tamen pravorum librorum satis est lectionem impedire ac venditionem; editionem etiam prohiberi oportet. Ideo edendi facultatem Episcopi severitate summa impertiant. Quoniam vero magno numero ea sunt ex Constitutione Officiorum, quae Ordinarii permissionem ut edantur postulent, nec ipse per se Episcopus praecognoscere universa potest; in quibusdam dioecesibus ad cognitionem faciendam censores ex officio sufficienti numero destinantur. Huiusmodi censorum institutum laudamus quam maxime: illudque ut ad omnes dioeceses propagetur non hortamur modo sed omnino praescribimus. In universis igitur curiis episcopalibus censores ex officio adsint, qui edenda cognoscant: hi autem e gemino clero eligantur, aetate, eruditione, prudentia commendati, quique indoctrinis probandis improbandisque medio tutoque itinere eant. Ad illos scriptorum cognitio deferatur, quae ex articulis XLI. et XLII. memoratae Constitutionis venia ut edantur indigent. Censor sententiam scripto dabit. Ea si faverit. Episcopus potestatem edendi faciet per verbum Imprimatur, cui tamen praeponetur formula Nihil obstat, adscripto censoris nomine. In Curia romana, non secus ac in ceteris omnibus, censores ex officio instituantur. Eos, audito prius Cardinali in Urbe Pontificis Vicario, tum vero annuente ac probante ipso Pontifice Maximo Magister sacri Palatii apostolici designabit. Huius erit ad scripta singula cognoscenda censorem destinare. Editionis facultas ab eodem Magistro dabitur nec non a Cardinali Vicario Pontificis vel Antistite eius vices gerente, praemissa a censore, prout supra diximus, approbationis formula, adiectoque ipsius censoris nomine. Extraordinariis tantum in adiunctis ac per quam raro, prudenti Episcopi arbitrio, censoris mentio intermitti poterit. Auctoribus censoris nomen patebit nunquam, antequam hic faventem sententiam ediderit; ne quid molestiae censori exhibeatur vel dum scripta cognoscit, vel si editionem non probarit. Censores e religiosorum familiis nunquam eligantur, nisi prius moderatoris provinciae vel, si de Urbe agatur, moderatoris generalis secreto sententia audiatur: is autem de eligendi moribus, scientia de doctrinae integritate pro officii conscientia testabitur. Religiosorum moderatores de gravissimo officio monemus nunquam sinendi aliquid a suis subditis typis edi, nisi prius ipsorum et Ordinarii facultas intercesserit. Postremum edicimus et declaramus, censoris titulum, quo quis ornatur, nihil valere prorsus nec unquam posse afferri ad privatas eiusdem opiniones firmandas.

His universe dictis, nominatim servari diligentius praecipimus, quae articulo XLII. Constitutionis Officiorum- in haec verba edicuntur : Vivi e clero seculari prohibentur quominus, absque praevia Ordinariorum venia, diaria vel folia periodica moderanda suscipiant. Qua si qui venia perniciose utantur, ea, moniti primum, priventur. Ad sacerdotes quod attinet, qui correspondentium vel collaboratorum nomine vulgo veniunt, quoniam frequentius evenit eos in ephemeridibus vel commentariis scripta edere modernismi labe infecta; videant Episcopi ne quid hi peccent, si peccarint moneant atque a scribendo prohibeant. Idipsum religiosorum moderatores ut praestent gravissime admonemus: qui si negligentius agant, Ordinarii auctoritate Pontificis Maximi provideant. Ephemerides et commentaria, quae a catholicis scribuntur, quoad fieri possit, censorem designatum habeant. Huius officium erit folia singula vel libellos, postquam sint edita, opportune perlegere: si quid dictum periculose fuerit, id quam primum corrigendum iniungat. Eadem porro Episcopis facultas esto, etsi censor forte faverit.

V. Congressus publicosque coetus iam supra memoravimus, utpote in quibus suas modernistae opiniones tueri palam ac propagare student. Sacerdotum conventus Episcopi in posterum haberi ne siverint, nisi rarissime. Quod si siverint, ea tantum lege sinent, ut nulla fiat rerum tractatio, quae ad Episcopos Sedemve Apostolicam pertinent ; ut nihil preponatur vel postuletur, quod sacrae potestatis occupationem inferat; ut quidquid modernismum sapit, quidquid presbyterianismum vel laicismum, de eo penitus sermo conticescat. Coetibus eiusmodi,quos singulatim, scripto, aptaque tempestate permitti oportet, nullus ex alia dioecesi sacerdos intersit, nisi litteris sui Episcopi commendatus. Omnibus autem sacerdotibus animo ne excidant,quae Leo XIII. gravissime commendavit (Litt. Enc. Nobilissima Gallorum, 10 Febr. 1884) : Sancta sit apud sacerdotes Antistitum suorum auctoritas: pro certo habeant sacerdotale munus, nisi sub magisterio Episcoporum exerceatur, neque sanctum, nec satis utile, neque onestum futurum.

VI. Sed enim,Venerabiles Fratres, quid iuverit iussa a Nobis praeceptionesque dari, si non haec rite firmiterque serventur? Id ut feliciter pro votis cedat, visum est ad universas dioeceses proferre, quod Umbrorum Episcopi (Act. Consess. Epp. Umbriae, Novembri 1849, Tit. n., art. 6), ante annos plures, pro suis prudentissime decreverunt. Ad errores sic illi, iam diffusos expellendos atque ad impediendum quominus ulterius divulgentur, aut adhuc extent impietatis magistri per quos perniciosi perpetuenter effectus, qui ex illa divulgatione manarunt, sacer Conventus, sancti Caroli Borromaei vestigiis inhaerens, institui in unaquaque dioecesi decernit probatorum utriusque cleri consilium, cuius sit pervigilare an et quibus artibus novi errores serpant aut disseminentur atque Episcopum de hisce docere, ut collatis consiliis remedia capiat, quibus id mali ipso suo initio extingui possit, ne ad animarum perniciem magis magisque diffundatur vel quod peius est in dies confirmetur et crescat. Tale igitur Consilium, quod a vigilantia dici placet, in singulis dioecesibus institui quam primum decernimus. Viri, qui in illud adsciscantur, eo fere modo cooptabuntur, quo supra de censoribus statuimus. Altero quoque mense statoque die cum Episcopo convenient: quae tractarint decreverint, ea arcani lege custodiunto. Officii munere haec sibi demandata habeant. Modernismi indicia ac vestigia tam in libris quam in magisteriis pervestigent vigilanter: pro cleri iuventaeque incolumitate prudenter sed prompte et efficaciter praescribant. Vocum novitatem caveant meminerintque Leonis XVI. monita (Instruct.S.C.NN.EE.EE. 27 Ian. 1902). Probari non posse in catholicorum scriptis eam dicendi rationem quae, pravae novitati studens pietatem fidelium ridere videatur loquaturque novum christianae vitae ordinem novas Ecclesiae praeceptiones, nova moderni animi desideria, novam socialem cleri vocationem, novam christianam humanitatem, aliaque idgenus multa. Haec in libris praelectionibusque ne patiantur. Libros negligant, in quibus piae cuiusque loci traditiones aut sacrae Reliquiae tractantur. Neu sinant eiusmodi questione sagitari in ephemeridibus vel in commentariis fovendae pietati destinatis, nec verbis ludibrium aut despectum sapientibus, nec stabilibus sententiis, praesertim, ut fere accidit, si quae affirmantur probabilitatis fines non excedunt vel praeiudicatis nituntur opinionibus.

De sacris Reliquiis haec teneantur. Si Episcopi, qui uni in hac re possunt, certo norint Reliquiam esse subditiciam, fidelium cultu removeant. Si Reliquiae cuiuspiam auctoritates, ob civiles forte perturbationes vel alio quovis casu, interierint; ne publice ea proponatur nisi rite ab Episcopo recognita. Praescriptionis argumentum vel fundatae praesumptionis tunc tantum valebit, si cultus antiquitate commendetur; nimirum pro decreto anno MDCCCXCVI a sacro Consilio indulgentiis sacrisque Reliquiis cognoscendis edito, quo edicitur: Reliquias antiquas conservandas esse in ea veneratione in qua hactenus fuerunt, nisi in casu particulari certa adsint argumenta eas falsas vel supposititias esse. Quum autem de piis traditionibus iudicium fuerit, illud meminisse oportet: Ecclesiam tanta in hac re uti prudentia, ut traditiones eiusmodi ne scripto narrari permittat nisi cautione multa adhibita praemissaque declaratione ab Urbano VIII. sancita; quod etsi rite fiat, non tamen facti veritatem adserit, sed, nisi humana ad credendum argumenta desint, credi modo non prohibet. Sic plane sacrum Consilium legitimis ratibus tuendis, ab hinc annis XXX, edicebat (Decr. 2 Maii 1877): Eiusmodi apparitiones seu revelationes neque approbatas neque damnatas ab Apostolica Sede fuisse, sed tantum permissas tamquam pie credendas fide solum humana, iuxta traditionem quam ferunt, idoneis etiam testimoniis ac monumentis confirmatam. Hoc qui teneant, metu omni vacabit. Nam Apparitionis cuiusvis religio, prout factum ipsum spectat et relativa dicitur, conditionem semper habet implicitam de veritate facti: prout vero absoluta est semper in veritati nititur, fertur enim in personas ipsas Sanctorum qui honorantur. Similiter de Reliquiis affirmandum. Illud demum Consilio vigilantiae demandamus, ut ad socialia instituta itemque ad scripta quaevis de re sociali assidue ac diligenter adiiciant oculos, ne quid in illis modernismi lateat, sed Romanorum Pontificum praeceptionibus respondeant.

VII. Haec quae praecepimus ne forte oblivioni dentur, volumus et mandamus ut singularum dioecesum Episcopi, anno exacto ab editione praesentium litterarum, postea vero tertio quoque anno, diligenti ac iurata enarratione referant ad Sedem Apostolicam de his quae hac Nostra Epistola decernuntur, itemque de doctrinis quae in clero vigent, praesertim autem in Seminariis ceterisque catholicis Institutis, iis non exceptis quae Ordinarii auctoritati non subsunt. Idipsum Moderatoribus generalibus ordinum religiosorum pro suis alumnis iniungimus.

Haec vobis, Venerabiles Fratres, scribenda duximus ad salutem omni credenti. Adversarii vero Ecclesiae his certe abutentur ut veterem calumniam refricent, qua sapientiae atque humanitatis progressioni infesti traducimur. His accusationibus, quas christianae religionis historia perpetuis argumentis refellit, ut novi aliquod opponamus, mens est peculiare Institutum omni ope provehere, in quo, iuvantibus quotquot sunt inter catholicos sapientiae fama insignes, quidquid est scientiarum, quidquid omne genus eruditionis, catholica veritate duce et magistra, promoveatur. Faxit Deus ut proposita feliciter impleamus, suppetitias ferentibus quicumque Ecclesiam Christo sincero amore amplectuntur. Sed de his alias – Interea vobis, Venerabiles Fratres, de quorum opera et studio vehementer confidimus, superni luminis copiam toto animo exoramus ut, in tanto animorum discrimine ex gliscentibus undequaque erroribus, quae vobis agenda sint videatis, et ad implenda quae videritis omni vi ac fortitudine incumbatis. Adsit vobis virtute sua, Iesus Christus, auctor et consummator fidei nostrae; adsit prece atque auxilio Virgo immaculata, cunctarum haeresum interemptrix. Nos vero, pignus caritatis Nostrae divinique in adversis solatii, Apostolicam Benedictionem vobis, cleris populisque vestris amantissime impertimus.

Datum Romae, apud Sanctum Petrum, die VIII Septembris MCMVII., Pontificatus Nostri Anno quinto. 

 

PIVS PP. X

  • Wg wyd. z 1908 (Włocławek)
  • Wg wyd. z 1908 (Poznań)
  • Audiobook (Włocławek 1908)

CZĘŚĆ II
PRZYCZYNY MODERNIZMU
 
Dla dokładniejszego poznania modernizmu i zarazem do snadniejszego wyszukania środków zaradczych na tę ciężką niemoc, dobrze będzie, Czcigodni Bracia, wskazać, skąd się to zło wzięło i czym się zasila. Bezpośrednią i najbliższą przyczyną jest, bez wątpienia, pewnego rodzaju wypaczenie umysłu. Z przyczyn dalszych wyróżniamy dwie: zbytnią ciekawość i pychę. Ciekawość w ogóle, gdy nie jest kierowana rozsądkiem, jest zdolna do wytworzenia niesłychanych błędów. To też nasz poprzednik Grzegorz XVI słusznie zaznaczał: „opłakiwania godnym jest widok, gdy widzi się do czego dochodzą brednie rozumu ludzkiego, skoro ktoś ulegnie nowatorstwu i, pomimo przestróg Apostoła, zapragnie więcej wiedzieć, aniżeli nam jest daje; gdy ufając sobie nadmiernie, mniema, że można znaleźć prawdę poza Kościołem Katolickim, w którym przecież znajduje się ona w całej swej niepokalanej czystości”[14].
Lecz pycha daleko silniej wpływa na duszę, by ją oślepić i na błędne ścieżki wprowadzić: w modernistycznej doktrynie jest ona jak u siebie w domu, ze wszech stron otrzymuje pożywienie i rozgościć się może dowolnie. Ową pychę uważają moderniści za regułę powszechną i tym śmielej i zuchwalej na niej się opierają. Ową pychą szczycą się, gdy twierdzą, że oni jedynie powiadają mądrość, a nadęci nią i zuchwali mówią: my nie tacy, jak reszta ludzi, i aby do tej reszty nie być przyrównanymi, wymyślają i popełniają największe niedorzeczności. Owa pycha sprawia, że odrzucają wszelkie posłuszeństwo i żądają, aby władza tworzyła jedno z wolnością; ta pycha sprawia dalej, że zapominając o sobie samych, myślą jedynie o reformowaniu innych. Żaden wzgląd na stopień, żadne poważanie, należne choćby najwyższej władzy. Zaprawdę, żadna z dróg, wiodących do modernizmu, nie jest krótsza i dogodniejsza nad tę pychę. Wskażcie nam katolika świeckiego albo kapłana, który zatracił przykazanie życia chrześcijańskiego, a mianowicie tę zasadę, że winniśmy wyrzec się siebie samych, jeżeli chcemy iść w ślady Chrystusa: taki świecki człowiek, taki kapłan na pewno od razu przyjmie wszelkie błędy modernizmu.
Oto dlaczego, Czcigodni Bracia, Waszym najświętszym obowiązkiem jest zagrodzić drogę tym pyszałkom, zmusić ich do zajęć najpowszedniejszych i najniższego rzędu, aby tym niżej się znaleźli im wyżej celowali i ażeby znalazłszy się niżej, mniej mieli możności szkodzenia. Prócz tego wy sami lub też przez kierowników seminariów duchownych powinniście dawać jak największe baczenie na alumnów: gdy zauważycie w nich ducha pychy i wyniosłości, winniście ich z całą bezwzględnością odsunąć od święceń. Obyście postępowali zawsze w ten sposób z możliwie największą czujnością i stanowczością!

Gdy tak od przyczyn natury moralnej przechodzimy do intelektualnych, widzimy, że pierwszą i najgłówniejszą jest tu ignorancja. Moderniści, którzy mienią się doktorami w Kościele naszym; którzy wynoszą pod niebiosa filozofię nowożytną i gardzą scholastyką, nie znając tej ostatniej, nie posiadając metod potrzebnych do rozwikłania trudności i wykrycia sofizmatów, sami wpadają w sidła fałszywych pozorów. Ze skojarzenia fałszywej filozofii z wiarą powstał ich system, przeładowany najokropniejszymi błędami.

Gdyby przynajmniej z mniejszą gorliwością i z mniejszym zapałem szerzyli swoje błędy! Lecz taki jest zapał ich, taka wytrwałość w pracy, że niepodobna patrzeć bez przykrości na ono marnowanie sił, które służą na szkodę Kościoła, podczas, gdy użyte należycie, mogłyby okazać mu ogromne usługi. Dwa są sposoby, których używają oni w celu obałamucenia umysłów. Pierwszy polega na tym, że usiłują usunąć przeszkody, stojące im na drodze, drugi: chcą wykryć i zastosować czynnie i cierpliwie wszystko to, co może być dla nich pożyteczne. Trzy są główne przeszkody, które w swych dążeniach spotykają na drodze: filozofia scholastyczna, powaga Ojców Kościoła i Tradycja, i urząd nauczycielski Kościoła. Przeciwko temu walczą najzawzięciej. To też filozofię i teologię scholastyczną gdzie tylko mogą ośmieszają i nią pogardzają. Czy to czynią z ignorancji, czy ze strachu, czy też dla jednej i drugiej racji, dość, że skłonność do modernizmu łączy się zawsze z nienawiścią do metody scholastycznej; najpewniejszym objawem, że skłonność do modernizmu budzi się w pewnym umyśle, jest odraza tegoż do metod scholastycznych. Niechaj moderniści i ich rzecznicy pamiętają na zdanie, potępione przez Piusa IX, które brzmi: „Metoda i zasady, które służyły starożytnym uczonym scholastykom w badaniach teologicznych nie odpowiadają już wymaganiom czasów naszych ani postępowi nauk”[15].
Usiłują, dalej, podstępnie wypaczyć siłę i naturę Tradycji, aby, w tej sposób, poderwać jej znaczenie, i powagę. Zawsze będzie powagą pod tym względem drugi Sobór Nicejski, który potępił „ośmielających się w ślad za bezbożnymi heretykami lekceważyć Tradycję kościelną, a wprowadzać natomiast nowe poglądy... lub złośliwie i chytrze usiłujących obalić pewne uświęcone tradycje Kościoła Katolickiego”. Dla katolików będzie tu powagą orzeczenie czwartego Soboru Konstantynopolskiego: „Dlatego wyznajemy, iż będziemy zachowywać i strzec praw, nadanych świętemu i apostolskiemu Kościołowi, bądź przez świętych i najdostojniejszych Apostołów, bądź przez prawowierne powszechne i prowincjonalne sobory i synody, jak również przez któregokolwiek Ojca Doktora Kościoła, tłumaczów rzeczy Boskich”.
Stąd też Pius IV i Pius IX rozkazali dodać do wyznania wiary te słowa: „Przyjmuję i przestrzegać będę jak najusilniej Tradycji apostolskich i Kościelnych oraz innych postanowień Kościoła św. i konstytucji”.
Oczywiście, moderniści rozciągają na Ojców Kościoła swój sąd o Tradycji. Z niezwykłym zuchwalstwem powiadają, iż Ojcowie Kościoła zasługują na szacunek, lecz w stosunku do historii i krytyki wykazują ogromną ignorancję, co tylko wytłumaczyć można warunkami ówczesnej epoki. Wreszcie usiłują oni na wszelki sposób uszczuplić zakres urzędu nauczycielskiego w Kościele, już to drogą bluźnierczych objaśnień jego pochodzenia, natury i praw, już też, wydając przeciwko niemu, bez żadnych skrupułów potwarcze druki nieprzyjaciół. Do tego tłumu modernistów można zastosować słowa, pisane z wielką goryczą przez Naszego poprzednika: „Aby ściągnąć oburzenie i nienawiść do mistycznej Oblubienicy Chrystusowej, która jest światłością prawdziwą, synowie ciemności zwykli używać w obliczu świata całego, obłudnej potwarzy, i przeinaczając sens oraz wartość rzeczy i słów, ukazują ją jako przyjaciółkę ciemności, szerzycielkę ignorancji, wroga nauk, światła i postępu”. Nic też dziwnego, Czcigodni Bracia, że moderniści z całą swą złą wolą i z całą cierpkością prześladują katolików, walczących mężnie w obronie Kościoła.
Nie ma obelg, którymi by oni ich nie obrzucali; zazwyczaj jednak wyrzucają im ignorancję i upór. Kiedy zaś ulękną się erudycji i siły przeciwnika katolickiego, wówczas walczą niejako sprzysiężonym ignorowaniem go. Taka taktyka w stosunku do katolików tym bardziej zasługuje na potępienie, że jednocześnie nie szczędzą pochwał tym, którzy do nich przystają: ich książki pełne nowości witają powszechnym oklaskiem i okrzykiem podziwu; im bardziej zuchwały jest autor w napaściach na rzeczy stare, im bardziej podrywa Tradycję i urząd nauczycielski, tym pochopniej okrzykują go uczonym; gdy wreszcie – i to już powinno przejąć zgrozą każdego katolika – który z nich zostanie potępiony przez Kościół, inny natychmiast otaczają go tłumnie, nie tylko składają mu hołdy publiczne, ale czczą go niemal jako męczennika prawdy. Tym hasłem pochwał i obelg podniecona i ogłuszona młodzież, pragnąc nie za ignorantów, lecz za uczonych uchodzić, z drugiej strony – pod silnym parciem ciekawości i pychy – ulega modernizmowi i wstępuje w jego szeregi.

Lecz to już wchodzi w zakres sposobów, stosowanych przez modernistów jakby w celu sprzedaży swoich towarów. Czegóż bowiem nie czynią oni, by pozyskać nowych stronników? W seminariach duchownych, na wszechnicach starają się pochwycić w swe dłonie prowadzenie studiów i katedry profesorskie niejednokrotnie zamieniając je tam na stolice zaraźliwości. Swe zasady, wprawdzie pod rozmaitymi osłonami, rozsiewają w świątyniach z ambon; otwarcie to czynią na kongresach, a już wprost wprowadzają je i puszczają w bieg w instytucjach społecznych. Wydają książki, dzienniki, pisma pod swoimi nazwiskami lub pod pseudonimami. Niekiedy jeden z nich przybiera kilka nazwisk, aby udaną mnogością autorów tym łatwiej zwieść nieostrożnego czytelnika. Jednym słowem – piórem, czynem, wszelakimi możliwymi sposobami, manifestują swoje poglądy i naprawdę wydaje się, jakoby się miało do czynienia z opętanymi. I jakiż tego wszystkiego skutek? Oto opłakiwać musimy wielu młodzieńców, będących nadzieją Kościoła i rokujących mu wielkie nadzieje na przyszłość – a dziś po manowcach błądzących. Oto opłakiwać jeszcze musimy i wielu katolików, którzy dalecy zresztą od krańcowości, zarażeni niejako tą zgniłą atmosferą modernistyczną – poczęli myśleć, mówić, pisać z większą swobodą, niźli to przystoi katolikom. Sporo ich należy do świeckich, ale niemało jest w szeregach duchowieństwa – a nawet tam, gdzie najmniej można się było tego spodziewać – w zakonach. Kwestie biblijne traktują podług zasad modernistycznych. Pisząc historię, starają się wydobyć na światło dzienne wszystko, to, co stanowi – wedle ich zapatrywania – ciemną plamę w dziejach Kościoła, a czynią to pod pretekstem mówienia całej prawdy – z pewnego rodzaju zadowoleniem. Ulegając pewnym z góry postawionym sobie twierdzeniom, niszczą o ile mogą całkiem apriorycznie pobożne tradycje, będące w powszechnym użyciu. Ośmieszają święte relikwie czczone dla ich starożytności. Wreszcie pożera ich żądza sławy: rozumieją też, że nikt o nich nie będzie wiedział, jeżeli będą mówić to, co dotychczas mówiono. Tymczasem przekonani są, że w ten sposób służą Bogu i Kościołowi: w rzeczywistości jednak wyrządzają mu nieobliczalne szkody, nie tylko może tym, co czynią, ile duchem, który ich ożywia oraz poparciem, jakiego doznają zewsząd zawodne ich wysiłki.

CZĘŚĆ III
ŚRODKI ZARADCZE

Przeciwko tej formalnej lawinie błędów, bądź to publicznie, bądź skrycie szerzonych, starał się zapobiegać i słowem i czynem Nasz poprzednik szczęśliwej pamięci, Leon XIII zwłaszcza na polu nauk biblijnych. Lecz moderniści jakeśmy się już wyżej przekonali, nie lękają się takiego sposobu walki: okazując jak największe posłuszeństwo i poddanie się wyrokom Ojca świętego, nadają oni Jego słowom sens odpowiedni do swych uczuć, a zarządzenia odnoszą do każdego innego z wyjątkiem siebie. I tak zło rosło z dnia na dzień. Dlatego też, Czcigodni Bracia, postanowiliśmy nie zwlekać już dłużej, ale uciec się do bardziej skutecznych środków. Przede wszystkim prosimy Was i błagamy, aby Wam nic nie można było zarzucić w sprawie tak ważnej co do czujności, pilności i energicznego działania. Czego zaś od Was się domagamy i oczekujemy, tego też żądamy i spodziewamy się od wszystkich duszpasterzy, od wychowawców i profesorów młodzieży seminaryjnej, przede wszystkim zaś od kierowników instytucji duchownych.

1. A naprzód, co się tyczy studiów, życzymy sobie i polecamy usilnie, aby filozofia scholastyczna była podstawą studiów teologicznych. Oczywiście dalecy jesteśmy od tego, by jako wzór do naśladowania zalecać pokoleniom współczesnym to, co nieraz trąci zbytnią drobiazgowością w badaniu lub zbytnią łatwowiernością w podawaniu wywodów u mistrzów scholastyki, co nie odpowiada odkryciom czasów późniejszych lub pozbawione jest prawdopodobieństwa. Chodzi o to, że zalecając filozofię scholastyczną, mamy na myśli nie kogo innego tylko św. Tomasza z Akwinu i przez niego zostawioną nam filozofię. Oświadczamy zatem, że wszystko, co zostało w tym względzie postanowione przez Naszego poprzednika, pozostaje w całej swej mocy, a nadto, gdyby tego było potrzeba, postanawiamy na nowo, potwierdzamy i rozkazujemy, by to stało się dla wszystkich powszechnie obowiązującym. To też obowiązkiem biskupów jest przestrzegać powyższego rozkazu w seminariach, zwłaszcza jeśli on poszedł w zapomnienie. To samo dotyczy także przełożonych instytucji zakonnych. A profesorów szczególniej upominamy, aby pamiętali, że wszelkie pomijanie św. Tomasza przy studiach, zwłaszcza w kwestiach metafizycznych, przynosi poważny uszczerbek.

Położywszy takie fundamenty filozoficzne, należy teraz budować ochoczo gmach teologiczny. Studia teologiczne, Czcigodni Bracia, w miarę możności ulepszajcie, by alumni, opuszczając seminarium, mieli wielki szacunek i zamiłowanie do teologii a przez całe życie z rozkoszą oddawali się tym studiom. Bo każdy zdaje sobie sprawę z tego, że pośród mnogich i różnolitych rodzajów wiedzy, zewsząd narzucającym się umysłom żądnym prawdy, pierwsze miejsce z prawa należy się teologii, której wedle mądrego orzeczenia dawniejszych pisarzy – inne nauki oraz sztuki winny podlegać i usługiwać na podobieństwo służebnic. Z tych ostatnich wydają Nam się godnymi pochwały te nauki, które okazują wszelkie należne względy dla Tradycji, Ojców Kościoła i Urzędu Nauczycielskiego w Kościele św., a będąc umiarkowanymi w swych sądach i stosując się do norm katolickich (co nie o wszystkich da się powiedzieć), starają się skutecznie oświetlić teologię pozytywną przez zastosowanie do niej światła historii prawdziwej. Zapewne, dziś należy kłaść większy nacisk na teologię pozytywną, niż to było czynione dotychczas, ale z zastrzeżeniem, by to było bez uszczerbku dla teologii scholastycznej; to też należy zganić tych, którzy nadmiernie wynoszą teologię pozytywną tak, iż wydaje się, że teologia scholastyczna jest u nich w pogardzie, a przez takie postępowanie współpracują z modernistami.

Co się tyczy nauk nieteologicznych, to wystarczy przypomnieć niezwykłej mądrości następujące słowa Naszego poprzednika: „Pilnie przykładajcie się do nauk przyrodniczych: na tym polu dokonywane obecnie genialne odkrycia, śmiałe i pożyteczne badania jak ze wszech miar zasługujące na podziw i hołdy współczesnych, tak też będą dla późniejszych pokoleń przedmiotem nieustannych pochwał”[16]. Ale uważajcie, by studia teologiczne na tym nie cierpiały. Przed czym przestrzega Nasz poprzednik tymi dobitnymi słowy: „Jeśli pilnie będziemy szukać przyczyny, skąd się owe błędy biorą, zauważymy przede wszystkim, że w miarę wzrastającego w naszych czasach zapału do nauk przyrodniczych nauki poważniejsze, wyższe (teologiczne) poniosły pewien uszczerbek: jedne prawie marnieją w zapomnieniu; inne traktowane są lekko i powierzchownie i – co oburzające – odarte z dawnej swej wspaniałości, zarażają się przewrotnymi zasadami i wprost potwornymi poglądami”[17].
To mając na uwadze, polecamy roztropnie miarkować wykłady nauk przyrodniczych w seminariach duchownych.

2. Powyższe przepisy, zarówno od nas pochodzące jak i od Naszego poprzednika, należy mieć przed oczyma przy wyborze kierowników i profesorów w seminariach duchownych oraz w uniwersytetach katolickich. Ktokolwiek bądź i w jakikolwiek bądź sposób okaże się przejętym modernistycznymi zasadami, temu, bezwzględnie, dostęp do tych stanowisk winien być wzbroniony; jeśli je zajmował, ma ich być pozbawiony. To samo stosować należy do tych, którzy sprzyjają, już do chwaląc modernistów, już to stając w obronie ich karygodnego postępowania, już też krytykując scholastykę, Ojców Kościoła lub urząd nauczycielski w Kościele; dalej, którzy odmawiają posłuszeństwa władzy duchownej, bez względu na to, kto jest jej przedstawicielem; którzy zdradzają zamiłowanie do nowości w historii, archeologii, w egzegezie biblijnej; którzy wreszcie lekceważą sobie nauki teologiczne, albo wynoszą ponad nie przedmioty nieteologiczne. W tej sprawie, Czcigodni Bracia, zwłaszcza w obozie profesorów, czujności i stanowczości nigdy za dużo; wszak uczniowie zawsze się wzorują na modelach swych mistrzów. Przekonani jak najbardziej o tym świętym obowiązku, działajcie z roztropnością, ale energicznie.
 
Z nie mniejszą czujnością i ścisłością należy badać i obierać tych, którzy mają przystąpić do święceń. Duch żądny nowości niech będzie daleko – jak najdalej od kapłaństwa: Bóg pysznych i upartych nienawidzi! – Odtąd doktorat z teologii lub prawa kanonicznego przyznawany będzie tylko tym, którzy odbyli oznaczone kursy filozofii scholastycznej. Gdyby udzielano stopni bez powyższych studiów, nieważne będą. Ogłaszamy nadto, że przepisy Kongregacji Biskupów i s/s Zakonnych z r. 1896 odnoszące się do duchowieństwa włoskiego, uczęszczającego na uniwersytety, stosować się od tej chwili mają do wszystkich narodów. Zabrania się nadto alumnom i kapłanom, zapisanym na listę słuchaczów uniwersytetu świeckiego uczęszczania na wykłady tych przedmiotów, które wykładane są na uniwersytecie katolickim. Jeżeli praktykuje się to gdziekolwiek, nadal ma być wzbronione. Biskupi, którzy stoją na czele uniwersytetów czy zakładów wyższych, niechaj jak najpilniej baczą, aby te rozkazy Nasze były jak najściślej przestrzegane.

3. Obowiązkiem biskupów nie mniejszym jest przeszkadzać ukazywaniu się pism nacechowanych modernizmem, a jeśliby te zostały wydrukowane, przeszkadzać w ich rozpowszechnianiu. Książki, gazety, miesięczniki tego rodzaju nie powinny się dostawać do rąk alumnów w seminariach czy uniwersytetach; są one nie mniej zgubne, jak druki pornograficzne, a nawet może gorsze od tych ostatnich, gdyż zatruwają życie chrześcijańskie u źródła. Nie inaczej też traktować należy pewne dzieła publikowane przez katolików, ale nie znających dokładnie prawd wiary, natomiast przejętych filozofią nowożytną, usiłujących pojednać tę ostatnią z wiarą w celu – jak się wyrażają – zużytkowania jej na rzecz wiary. Znane imię i dobra renoma autorów sprawia, że się te książki bez obawy czyta, które wskutek tej ostatniej okoliczności powodują niepostrzeżony, powolny zwrot do modernizmu.

W ogóle, Czcigodni Bracia, rzeczą jest pierwszorzędnej wagi, abyście – jeżeli w Waszej diecezji znajdują się książki zgubne, czynili wszystko co tylko można, by je usunąć, uciekając się nawet do uroczystym zakazów. Chociaż bowiem Stolica Apostolska ze swej strony dokłada wszelkich starań, aby wytrzebić publikacje tego rodzaju; ale są one dziś tak liczne, iż nadzór nad nimi przechodzi jej siły. Zło przybiera niejednokrotnie szersze rozmiary, kiedy środek medyczny bywa stosowany nie w porę. Pragniemy więc, aby biskupi bez oglądania się na względy ludzkie, biorąc na ten raz rozbrat z powściągliwością, i nic sobie nie robiąc z krzykaczy – każdy w sposób łagodny lecz z całą stanowczością wziął się do dzieła, pomny na przepisy Leona XIII wyłożone w Konstytucji Apostolskiej Officiorum: „Niechaj biskupi diecezjalni, jako delegaci Stolicy Apostolskiej wszystkich starań dołożą, by książki oraz wszelkie druki szkodliwe – wydawane czy rozpowszechniane w ich diecezjach usuwać i wyrywać z rąk katolików”. Nie tyko w tych słowach mieści się nadanie prawa, ale i nałożenie obowiązku. I niechaj nikt nie sądzi, iż spełnił nałożony na się obowiązek, donosząc nam o jednej lub dwu książkach tego rodzaju, podczas gdy inne rozpowszechniane bywają w dalszym ciągu. Nawet „Wolno drukować”, popularnie zwane imprimatur, uzyskane przez autora, nie powinno stanowić dla Was żadnej przeszkody w tym względzie; gdyż może ono być zmyślone, albo może być udzielone po pobieżnej ocenie albo, wreszcie wskutek zbytniej względności czy zaufania dla autora. To zdarza się niekiedy nawet w zakonach.
Jak więc dla wszystkich niejednakowa strawa: podobnie i książki nieszkodliwe w pewnym miejscu, mogą się okazać bardzo szkodliwe w innym – dla innych okoliczności. Kiedy więc biskup, po wysłuchaniu zdań mężów roztropnych, uzna za konieczne obłożyć cenzurą jaką książkę tego rodzaju – udzielamy mu chętnie po temu praw, co więcej, nakładamy nawet na niego ten obowiązek. Oczywiście, powinno to być czynione roztropnie, ograniczając zakaz czytania jedynie dla kleru, jeśli to wystarczy; ograniczanie owo stosuje się w każdym razie do księgarzy katolickich, których obowiązkiem jest nie mieć do sprzedaży książek zakazanych przez biskupa. A kiedy o nich t mowa, to dodajmy, że biskupi powinni czuwać, aby księgarze, pociągnięci zyskiem, nie handlowali zabójczym towarem; faktem bowiem jest, że w katalogach owych katolickich księgarzy spotykamy prace modernistów bardzo reklamowane. Jeżeli księgarze nie okażą w tym posłuszeństwa biskupowi, po otrzymaniu uprzedniego upomnienia mają być pozbawieniu tytułu „katolickiego”, również i tym bardziej odebrany ma być im tytuł „episkopalnych”, gdyby go posiadali; co się tyczy pontyfikalnych, mają być tylko przedstawieni jako tacy Stolicy Apostolskiej. Wszystkim zaś wobec na pamięć przywodzimy, co już wspomniana Konstytucja Officiorum zawiera w artykule XXVI: „Wszyscy ci, którzy otrzymali władzę apostolską czytania i przechowywania książek zakazanych, nie mogą na mocy tej władzy czytać i przechowywać książki czy gazety zakazanych przez Pasterzy diecezjalnych, chyba że w dyspensie będzie wyrażone pozwolenie na czytanie i przechowywanie książek – przez kogokolwiek zakazanych”.

4. Ale nie dość jest przeciwdziałać lekturze i sprzedaży złych książek; należy nadto przeszkadzać w ich publikowaniu. Dlatego też biskupi bardzo oględnie powinni udzielać pozwolenia na druk. Ponieważ jednak, według Konstytucji Officiorum istnieje ogromna liczba utworów, które nie mogą być wydane bez pozwolenia biskupa; ponieważ zaś biskup, dalej, nie jest w stanie przeglądać ich osobiście; przeto w pewnych diecezjach ustanowiono w tym celu w dostateczniej liczbie cenzorów urzędowych. To zarządzenie pochwalamy i nie tylko zalecamy rozpowszechnianie go na wszystkie diecezje, lecz wprost nakazujemy. We wszystkich zatem kuriach biskupich powinni być cenzorzy z urzędu, których obowiązkiem byłoby osądzać książki przed ich publikowaniem; mają być oni obierani z pośród duchowieństwa świeckiego i zakonnego, z pośród kapłanów starszych, odznaczających się wiedzą, rozwagą oraz bezstronnością tak w aprobowaniu jak i potępianiu różnych doktryn. Do nich należeć będzie osądzanie wszelkich druków, które zgodnie z artykułami XVI i XVII wspomnianej Konstytucji, mogą być publikowane po uprzednim pozwoleniu; cenzor zaś ma przedstawiać swą ocenę na piśmie. Jeśli ocena jest przychylna, biskup wydaje odpowiednie pozwolenie wyrazem „imprimatur” („niech się drukuje”), poprzedzonym formułą: „nihil obstat” („nic nie przeszkadza”), zaopatrzoną u spodu podpisem cenzora. Jak w innych kuriach, tak i w rzymskiej ustanawia się urząd cenzorów. Mianować ich będzie Ochmistrz pałaców papieskich w porozumieniu z kardynałem Wikarym i za zgodą papieża. Ochmistrz wybiera cenzora do oceny danej pracy. On też wydaje pozwolenie na druk wraz z kardynałem wikarym lub jego zastępcą, przy czym, jak wyżej, wymagana będzie formuła cenzora, zaopatrzona jego podpisem. Nazwisko cenzora nie ma być wyjawione autorom, chyba, że ocena wypadnie przychylnie: nie potrzeba bowiem, by wyrządzano mu przykrość podczas pracy lub w razie oceny nieprzychylnej.
W zgromadzeniach zakonnych cenzor może być mianowany dopiero po uprzednim tajnym porozumieniu się z prowincjałem, lub jeśli o Rzym chodzi, z generałem zakonu, i jeden, względnie drugi, powinien wystawić sumienne świadectwo o obyczajach, nauce, prawomyślności kandydata. Przełożonym zgromadzeń zakonnych zwracamy uwagę na ważny obowiązek: nie pozwalać swoim podwładnym publikowania bez uprzedniego pozwolenia czy ze swej strony czy ze strony urzędu biskupiego. Wreszcie oświadczamy i wyjaśniamy, że godność cenzora, którą ktoś piastuje, nie posiada jakiegoś specjalnego znaczenia i nie może w żadnym razie służyć ku poparciu osobistych przekonać człowieka, obdarzonego tym tytułem.

Po tych przepisach ogólnych, co się tyczy szczegółów, nakazujemy przestrzegać pilnie artykuł XVII konstytucji Officiorum: „Kapłanom świeckim zabrania się redagowania dzienników i wydawnictwa periodycznych bez uprzedniego na to pozwolenia urzędu biskupiego. Jeśli zaś kto w sposób zgubny korzysta z pozwolenia, naprzód upomniany, następnie powinien być tegoż pozbawiony”. Co się tyczy księży tzw. korespondentów lub współpracowników, to często się zdarza, że w dziennikach lub przeglądach umieszczają artykuły nacechowane modernizmem; otóż niechaj biskupi dają baczenie, aby ci nie błądzili, a jeśli pobłądzą, żeby ich upomnieli i zabronili im pisywać. Szczególniej wzywamy do tego przełożonych zgromadzeń zakonnych; jeśliby ci się zaniedbali, obowiązani są biskupi miejscowi jako pełnomocnicy papiescy zaradzić złemu. Czasopisma i przeglądy redagowane przez katolików, o ile można, niechaj mają specjalnego cenzora, który poddawał ocenie każdy numer. W razie wykrycia jakiegoś błędu, dopilnowałby poprawienia danego miejsca. Tego rodzaju prawo ma przysługiwać biskupom, choćby nawet cenzor przychylnie dany ustęp ocenił.

5. Mówiliśmy już o kongresach i zebraniach publicznych, na których moderniści uzasadniają i propagują swoje zasady. Na przyszłość niechaj biskupi nie pozwalają na kongresy kapłańskie, chyba bardzo rzadko. Jeśli zaś pozwolą, to tylko pod tym warunkiem, że się nie będzie dotykać spraw odnoszących się do biskupów lub do Stolicy Apostolskiej; że się nie będzie ani wnosić ani uchwalać niczego przeciw ograniczeniu władz kościelnych, że wreszcie – w ogóle nie będzie się mówić niczego, co mogłoby mieć posmak modernizmu, klerykalizmu lub laicyzmu. Tego rodzaju kongresy odbywać się mogą jedynie za zezwoleniem piśmiennym na każdy ze wskazaniem daty; z obcej diecezji kapłani brać udziału nie mogą, chyba, że będą zaopatrzeni w pozwolenie piśmienne od swego biskupa. Wszyscy zaś kapłani powinni chować w sercu te tak ważne napomnienia Leona XIII: „Niechaj świętą będzie u kapłanów powaga swych przełożonych i niechaj wiedzą, że urząd kapłański nie będzie ani świętym, ani dosyć pożytecznym ani szanowanym jeżeli nie będzie wypełniany z poddaniem się woli pod kierownictwo biskupów”.

6. Ale na cóż zda się, Czcigodni Bracia, że wydajemy Wam rozmaite nakazy i przepisy, jeśli one nie będą przestrzegane pilnie i dokładnie? Aby wypadła odpowiedź pomyślna, w tym celu uznaliśmy za stosowne rozciągnąć na wszystkie diecezje zwyczaj ustanowiony od dawna z niezwykłą roztropnością przez umbryjskich biskupów w podwładnych im diecezjach. W celu zwalczania błędów już rozpowszechnionych oraz zapobiegania dalszym im postępom, w celu pokonania również fałszywych teozofów, roznoszących wszędy zgubne płody swych nauk – Kongres postanawia za wzorem św. Karola Boromeusza – zaprowadzić w każdej diecezji radę, złożoną z wypróbowanych przedstawicieli duchowieństwa świeckiego i zakonnego; rada owa ma dawać pilne baczenie na błędy, śledzić powstawanie i rozpowszechnianie się nowych herezji i przez nie używane metody; wcześniej dostarczyć ścisłych informacji biskupowi, by ten przedsiębrał za wspólną naradą środki, mogące zdusić zło w zarodku, przeszkodzić, by nie czyniło nadal zgubnych spustoszeń w duszach i co byłoby najgorszym, by nie wzmacniało się i rozrastało. A zatem postanawiamy, by w każdej diecezji utworzono bezzwłocznie radę tego rodzaju, którą uważamy za stosowne nazwać Radą nadzorczą. Księża wchodzący do tej rady, mają być mianowani w ten sam mniej więcej sposób, jak to ma miejsce z cenzorami. Co 2 miesiące w oznaczonym dniu zbierać się będą pod przewodnictwem biskupa. Obrady i uchwały mają być trzymane w tajemnicy.
Obowiązki ich będą następujące. Mają pilnie śledzić wszelkie ślady modernizmu w publikacjach i oświacie, by zabezpieczyć duchowieństwo i młodzież, mają przedsiębrać roztropne, szybkie i skuteczne środki. Mają pilną zwracać uwagę na nowatorstwo terminów słownych i pamiętać na upominania Leona XIII: nie można zaaprobować nowych zwrotów w pismach katolików, którzy pod wpływem godnego potępienia nowatorstwa, zdają się ośmieszać gorliwość pobożnych i prawią o nowym porządku życia chrześcijańskiego, o nowych potrzebach duszy chrześcijańskiej, o nowych obowiązkach społecznych duchowieństwa, o nowej ludzkości chrześcijańskiej i o innych rzeczach tegoż pokroju. Takie zwroty, jak powyższe, nie mogąc być tolerowane ani w książkach, ani w wykładach.
Rada rozciągnie również swój nadzór nad dziełami, traktującymi o miejscowych pobożnych tradycjach i o relikwiach świętych. Nie pozwoli, by te sprawy były poruszane w czasopismach lub przeglądach poświęconych szerzeniu pobożności – lub w tonie bezapelacyjnym sentencji, zwłaszcza jeśli chodzi, jak to zazwyczaj bywa, o rzecz będącą w granicach możliwości albo opartą tylko na przypuszczalnych poglądach.

Co się tyczy relikwii świętych, oto czego się należy trzymać. Jeżeli biskupi, jedynie kompetentni w tych rzeczach, powezmą pewność, że relikwia jest tylko przypuszczalną, to winna być natychmiast usunięta. Gdyby wskutek zaburzeń lub w inny sposób zaginął dokument stwierdzający autentyczność relikwii, dopiero po uprzednim zbadaniu przez biskupa z całą ścisłością dokonanym, może ona stać się znowu przedmiotem czci publicznej. Dowód z przedawnienia albo przypuszczenie uzasadnione, o tyle ma wartość w tej sprawie, o ile zachodzi wypadek starodawności, przewidzianej Dekretem następującym, wydanym w r. 1896 przez Św. Kongregację Odpustów i Relikwii: „Starodawne relikwie winny pozostać nadal przedmiotem czci dotychczasowej, z wyjątkiem jakiegoś wypadku, kiedy znajdą się rzeczywiste dowody, iż są fałszywe albo tylko przypuszczalnie prawdziwe”. Co się tyczy tradycji pobożnych, to pamiętać tutaj należy: Kościół kieruje się tak wielką roztropnością w tej sprawie, iż nie pozwala, by tradycje owe były ogłaszane drukiem, chyba z wielkimi zastrzeżeniami i po uprzednim złożeniu deklaracji, nakazanej przez Urbana XIII; i w tym wypadku nawet nie daje Kościół rękojmi co do prawdziwości faktu; po prostu, nie zabrania wierzyć, chyba że brak pozytywnych dowodów. W tym też duchu przed 30 laty wydała następującą rezolucję Św. Kongregacja Obrzędów. Owe zjawienia czyli objawienia nie są ani potwierdzone ani odnowione przez Stolicę Apostolską, która daje tylko proste zezwolenie, by uznawano je za akt czysto ludzkiej wiary, opartej na tradycjach i potwierdzonej przez świadectwa i dokumenty, którym można zaufać. Kto tego się będzie trzymał, nie będzie się błąkał. Albowiem kult któregoś z tych objawień wymaga zawsze prawdziwości faktu jako warunku niezbędnego, jeśli ten kult dotyczy samego faktu, jeśli jest kultem względnym; gdy zaś jest absolutnym, prawdziwość jego nie wymaga dowodów, albowiem stosuje się bezpośrednio do osoby świętej to samo, co do relikwii. Wreszcie zalecamy Radzie nadzorczej dawać nieustanne i pilne baczenie na instytucje społeczne oraz wszelkie publikacje, traktujące o kwestiach społecznych, by się przekonać, czy nie skłaniają się one ku modernizmowi i czy odpowiadają ściśle wskazaniom Stolicy Apostolskiej.

7. Aby te przepisy niniejsze nie uległy zapomnieniu, życzymy Sobie i rozkazujemy, aby biskupi poszczególnych diecezji w rok po ogłoszeniu tych słów a następnie co 3 lata przysyłali Stolicy Apostolskiej sprawozdania ścisłe i zaprzysiężone co do wykonania wszystkich nakazów zawartych w tym Naszym liście, jako też co do prądów nurtujących wśród duchowieństwa, zwłaszcza w Seminariach i Uniwersytetach Katolickich włącznie z tymi, które nie podlegają władzy ordynariusza. Podobne rozporządzenie stosujemy do przełożonych generalnych zgromadzeń zakonnych, w sprawie ich podwładnych i wychowanków.

ZAKOŃCZENIE ENCYKLIKI
 
To wszystko, Czcigodni Bracia, uznaliśmy za potrzebne podać na piśmie ku zbudowaniu wszystkich wiernych. Przeciwnicy Kościoła nadużyją niewątpliwie słów Naszych, aby odświeżyć stare kalumnie, przedstawiające Kościół jako wroga wiedzy i postępu ludzkości. Aby odeprzeć tym skuteczniej owo oskarżenie, unicestwione zresztą przez dzieje religii chrześcijańskiej z jej wiecznotrwałymi świadectwami, zamierzamy poprzeć całą siłą Naszej władzy, ufundowanie Akademii, która by skupiła najwybitniejszych katolickich przedstawicieli nauki; Akademia ta, kierowana światłem prawdy katolickiej współdziałać ma z rozwojem szeroko pojętej wiedzy i nauki. Oby spodobało się Bogu doprowadzić do skutku nasze plany z pomocą tych wszystkich, którzy szczerze miłują Kościół Jezusa Chrystusa. Ale o tym kiedy indziej. Tymczasem zaś, Czcigodni Bracia, pełni zaufania do Waszego zapału i Waszego samozaparcia, pragniemy z całego serca, by spłynęła na Was światłość niebieska, byście w obliczu niebezpieczeństwa, grożącego duszom, pośród tej wszechświatowej powodzi błędów, widzieli jasno drogę obowiązku i kroczyli nią pewnie i śmiało. Oby z Wami była moc Jezusa Chrystusa, twórcy i mistrza naszej wiary; aby Was wspomogła swą modlitwą Niepokalana Dziewica, gubicielka wszelkich herezji! A jako zadatek Naszej miłości i jako otuchę Boskiego rozweselenia wśród przeciwności udzielamy z całego serca Wam, Waszemu duchowieństwu i ludowi Waszemu Apostolskiego Błogosławieństwa.

Dan w Rzymie u św. Piotra, dnia 8 września 1907 r., pontyfikatu Naszego roku piątego.
PIUS X 

[1] O Objawieniu, kan. I.
[2] Ibidem, kan. II.
[3] O Wierze, kan. III.
[4] O Objawieniu, kan. III.
[5] Grzegorz XVI, Singulari nos.
[6] Breve ad Ep. Wratislav., 15 VI 1857 r.
[7] Ep. ad magistros theol. Paris., 5 VII 1223 r.
[8] Sess. VII, kan. 5.
[9] Qui pluribus, 9 XI 1846 r.
[10] Prop. 5.
[11] Konstytucja Dei Filius, nr 4.
[12] Ibidem.
[13] Epist. XXVIII.
[14] Encyklika Singulari nos.
[15] Syllabus, prop. 13.
[16] Allokucja z 7 III 1880 r.
[17] Ibidem.

Według wydania Drukarni Diecezjalnej we Włocławku (1908).

 

Modernista jako filozof
Agnostycyzm

Rozpoczynamy od filozofa. Moderniści w nauce swej uważają tak zwany agnostycyzm jako podwalinę filozofii religijnej. Wedle tej teorii wskazany jest rozum ludzki jedynie na zjawiska, na to, co podpada pod zmysły i to w tej postaci, w jakiej pod zmysły podpada; nie ma rozum ani prawa ani możności przekroczenia tych granic. Stąd nie może wznieść się ani do Boga ani też istnienia Jego poznać ze stworzeń widzialnych. Stąd wynika, że Bóg bezpośrednio nie może być żadną miarą przedmiotem wiedzy; w historii zaś nie należy Boga uważać jako przedmiot dziejowy. – Wobec takich założeń, łatwo zrozumieć, co się stanie z teologią naturalną, z pobudkami wiary, z objawieniem zewnętrznym. Znoszą je moderniści do szczętu i przekazują intelektualizmowi; śmieszny to wedle nich system i zarzucony już dawno. I nie powstrzymuje ich nawet ta okoliczność, że Kościół one błędy potworne jak najwyraźniej potępił. Wszakże Sobór Watykański orzekł uroczyście: "Jeśliby kto twierdził, że Boga jednego i prawdziwego, Stwórcę i Pana naszego, ze stworzeń, światłem przyrodzonego rozumu ludzkiego, poznać nie można, niech będzie wyklęty" (5); a dalej: "Jeśliby kto twierdził, że niemożliwą jest albo nie wypada, aby objawienie Boże pouczało człowieka o Bogu i czci Bogu należnej, niech będzie wyklęty" (6); a w końcu: "Jeśliby kto twierdził, że objawienie Boże znaki zewnętrznymi nie może się stać wiarogodnym i stąd jedynie przeświadczenie wewnętrzne albo natchnienie prywatne ludzi do wiary pobudzić może, niech będzie wyklęty" (7). – Trudno zrozumieć, w jaki sposób dochodzą moderniści z agnostycyzmu, który w rzeczy samej jest tylko ignorancją, do naukowego i historycznego ateizmu, który natomiast polega na bezbrzeżnej negacji, jeśli rzekomo nie wiedzą, czy Bóg wpłynął na dzieje ludzkości; trudno zrozumieć, jakim prawem logicznym dochodzą do tego, żeby wyjaśnić dzieje bez Boga, o którym przypuszcza się, że rzeczywiście na dzieje nie wpływał. To jedno uważają za pewnik niewzruszony, że nauka i historia muszą być ateistyczne; w dziedzinie tychże można jedynie mówić o zjawiskach, nie ma w nich miejsca dla Boga i dla spraw Bożych. – Zobaczymy niebawem, co na podstawie tej nierozumnej nauki sądzić należy o najświętszej Chrystusa osobie, co o tajemnicach Jego życia i śmierci, o Jego zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu.

  1. Immanencja życiowa

Agnostycyzm uważać należy w nauce modernistów jedynie jako stronę negatywną; pozytywna polega na tzw. immanencji życiowej. Z jednej do drugiej w następujący przechodzą sposób. – Religia, przyrodzona czy nadprzyrodzona, domaga się jak każdy inny fakt wyjaśnienia. Na próżno szuka go się jednakże poza człowiekiem, skoro odrzuca się teologię naturalną i przez usunięcie powodów wiarogodności zamyka dostęp do objawienia a nawet wszelkie objawienie zewnętrzne się znosi doszczętnie. W człowieku więc samym wyjaśnienia szukać należy, a ponieważ religia jest pewnym życia zjawiskiem, w życiu człowieka odnaleźć ją trzeba. W ten sposób powstaje immanencja religijna. Pierwsze rozbudzenie jakiegokolwiek objawu życiowego, do którego i religia, jak już zaznaczono, należy, wynika z jakiejś potrzeby albo podniety: pierwsze drgnienie jednakże, jeśli o życiu w ściślejszym mówimy znaczeniu, upatrywać należy w pewnym poruszeniu serca, które zowiemy uczuciem. Ponieważ Bóg jest przedmiotem religii, wynika, że wiara, która początkiem i podwaliną jest wszelkiej religii, polega na pewnym uczuciu, które powstaje z potrzeby tego, co Boskie. Ponieważ potrzebę bóstwa w pewnych jedynie i odpowiednich odczuwa się warunkach, nie może ona należeć do zakresu świadomości; kryje się ona zrazu poniżej świadomości, czyli, jak brzmi wyrażenie z nowożytnej zapożyczone filozofii, w podświadomości, gdzie tajne i dotąd niezbadane jej źródło.

  1. Powstawanie religii w ogólności

Spyta kto może, w jaki sposób staje się ta potrzeba bóstwa, którą człowiek w sobie odczuwa, religią. Odpowiadają na to moderniści: Nauka i dzieje w podwójną ujęte są granicę, jedną zewnętrzną, świat widzialny, drugą wewnętrzną, samowiedzę. Skoro do jednej albo drugiej dojdą one granicy, nie mogą się dalej posunąć: poza tymi bowiem granicami mieści się to, czego poznać nie można. Wobec tej dziedziny niepoznawalności, czy ona leży poza człowiekiem i światem widzialnym, czy w podświadomości się kryje, budzi owa potrzeba bóstwa w duszy, do religii skłonnej, bez poprzedniego rozumowania, jak uczy fideizm, pewne uczucie; obejmuje ono rzeczywistość bóstwa jako przedmiot i jako wewnętrzną tegoż przyczynę i jednoczy poniekąd człowieka z Bogiem. To jest ono uczucie, które moderniści mianują wiarą i za początek religii je uważają.

  1. Pojęcie objawienia

Na tym nie kończy się jednakże ich filozofowanie a raczej bredzenie. W takim uczuciu upatrują moderniści nie tylko wiarę, ale twierdzą, że z wiarą, jak oni ją pojmują, łączy się, że w niej się mieści objawienie. Bo czegóż więcej wymagać mógłby ktoś od objawienia? Czyliż nie nazwiemy objawieniem, a przynajmniej początkiem objawienia, onego uczucia religijnego, pojawiającego się w świadomości, a nawet Boga samego, odsłaniającego się duszom, chociaż niewyraźnie, w tymże samym uczuciu religijnym? Dodają jednakże: ponieważ Bóg jest przedmiotem wiary i zarazem jej przyczyną, mówi ono objawienie o Bogu i pochodzi od Boga, czyli obejmuje równocześnie Boga objawiającego i objawionego. Stąd pochodzi, Czcigodni Bracia, ono nierozumne zgoła twierdzenie modernistów, że każdą religię, zależy to od rozmaitego na nią zapatrywania, nazwać można przyrodzoną i zarazem nadprzyrodzoną. Stąd ono używanie na przemian wyrażeń: świadomość i objawienie. Stąd zasada, wedle której samowiedzę religijną stawia się jako powszechną normę, dorównującą zupełnie objawieniu; poddać winni się jej wszyscy, nawet najwyższa władza kościelna, czy naucza, czy też wydaje przepisy liturgiczne albo dyscyplinarne.

  1. Przemiana i odmiana zjawisk przez wiarę

Zważać jednakże należy w toku wywodów, jak wedle modernistów powstaje wiara i objawienie, na jeden szczegół, niesłychanie ważny ze względu na konsekwencje historyczno-krytyczne, które stąd wysnuwają. – To bowiem, czego, jak utrzymują, poznać nie można, nie przedstawia się wierze jako coś oderwanego, istniejącego dla siebie; przeciwnie jednoczy się ono ściśle z jakimś zjawiskiem, które należy do dziedziny nauki albo historii, ale pod pewnym względem ją przekracza. Zjawisko to może być zdarzeniem w przyrodzie i zawierać jakąś tajemnicę; może też być człowiekiem, którego zdolności, czyny i słowa na pozór z zwykłymi prawami historii nie można pogodzić. Wtedy wiara, przywabiona tym, czego poznać nie można, a co z zjawiskiem się łączy, obejmuje całe one zjawisko i niejako własnym je tchnieniem przenika. Dwie stąd wypływają konsekwencje. Naprzód pewna przemiana zjawiska przez podniesienie go ponad prawdziwe jego warunki, by odpowiedniejszym stało się materiałem do przyobleczenia się w nadprzyrodzoność, którą wiara sprowadza. Po wtóre: pewna, jeśli tak można się wyrazić, odmiana zjawiska przez to, że wiara, wyrywając je z przestrzeni i czasu, przydaje mu coś, co w rzeczy samej ono nie posiada; zdarza się to przeważnie przy zjawiskach wieków minionych, a tym szersze zatacza koła, im są dawniejsze. Z dwóch tych konsekwencyj podwójne wysnuwają moderniści zasady, które łącznie z prawidłem, zapożyczonym z agnostycyzmu, stanowią podwaliny krytyki historycznej. Przykład, wzięty z osoby Chrystusa, rzecz wyjaśni. W osobie Chrystusa nauka i historia nie znajduje wedle nich nic więcej jak człowieka. Zatem należy wedle pierwszej zasady, przez agnostycyzm podanej, odrzucić z życia Jego wszystko, co się odnosi do bóstwa. Następnie przemieniła wedle drugiej zasady wiara osobę historyczną Chrystusa: skreślić więc należy w niej wszystko, co ją wynosi ponad rzeczywistość historyczną. W końcu odmieniono osobę historyczną Chrystusa wedle zasady trzeciej: usunąć więc należy w onej osobie słowa, czyny, jednym słowem wszystko, co nie odpowiada jej zdolnościom, stanowi, wychowaniu, miejscu i czasowi, w którym żyła. – Dziwny zaprawdę sposób rozumowania, ale taka to krytyka modernistów.

  1. Powstawanie religij w szczególności

Religijne zatem uczucie, które wybucha z ciemnych głębin podświadomości, zarodkiem jest całej religii a zarazem powodem wszelkich objawów, które w jakiejkolwiek religii istniały albo istnieć będą. Nieświadome zrazu i prawie bezkształtne takie uczucie, wzrosło powoli i pod wpływem onego tajemniczego czynnika, z którego powstało, a wzrosło wraz z rozwojem życia ludzkiego, którego, jak powiedzieliśmy, jest zjawiskiem. To początek więc każdej religii, nawet nadprzyrodzonej; religie są tylko ewolucjami uczucia religijnego. Niech nikt nie sądzi, że religia katolicka tu wyłączona; nie, ona się niczym od innych nie różni, bo powstała w samowiedzy Chrystusa, męża w szczególniejszy sposób wybranego, jakiego nie było i nie będzie, a powstała nie inaczej jak przez immanencję życiową. Zdumienie ogarnie tych którzy to słyszą, wobec takiej zuchwałości, takiej bezbożności. Ale, Czcigodni Bracia, nie wymyślili tego nieopatrznie niedowiarkowie jedynie. Katolicy, nie, nawet wielu z kapłanów głosiło to otwarcie i chełpiło się, że takimi bredniami odnowią Kościół! Nie chodzi tu już o dawny błąd, wedle którego przypisywano naturze ludzkiej jakby prawa porządku nadprzyrodzonego. Posunięto się dalej. Twierdzi się, że najświętsza religia nasza powstała w Chrystusie tak jak w nas, z natury, ze siebie, własnymi siłami. A nie ma zaprawdę sposobu, któryby silniej wstrząsnął całym porządkiem nadprzyrodzonym. Stąd jak najsłuszniej zawyrokował Sobór Watykański: "Jeśliby kto twierdził, że człowiek w sposób nadprzyrodzony wznieść się nie może do poznania i doskonałości, przewyższającej poznanie i doskonałość przyrodzoną, lecz może i musi sam ze siebie przez ustawiczny rozwój dojść do posiadania wszelkiej prawdy i dobra, niech będzie wyklęty" (8).

  1. Działanie rozumu we wierze

Widzieliśmy dotąd, Czcigodni Bracia, że nie uwzględniono działania umysłu. Ale i on odgrywa wedle nauki modernistów jakąś rolę w akcie wiary. Wypada zwrócić uwagę na to, w jaki to dzieje się sposób. – W onym uczuciu, o które potrąciliśmy częściej, ponieważ jest uczuciem a nie poznaniem, odsłania się Bóg człowiekowi, ale tak niewyraźnie i mglisto, że albo w części tylko, albo wcale nie różni się od wierzącego. Stąd musi jakieś światło rozjaśnić ono uczucie, aby Bóg w nim wyraźniej wystąpił i się wyodrębnił. Zadaniem to rozumu, który myśli i bada; z jego pomocą ogarnia człowiek zjawiska życiowe naprzód jako pojęcia, następnie w słowa je ubiera. Stąd rozpowszechniona zasada modernistów: człowiek religijny winien wiarę swą wyrozumować. – Rozum więc, przychodząc z pomocą onemu uczuciu, zniża się do niego i działa w niej (w wierze) jak malarz, który zatarte rysy obrazu rozjaśnia i odświeża: w ten bowiem sposób jeden z mistrzów modernistów rzecz tłumaczy. W zajęciu tym działa rozum pod dwojakim względem: naprzód aktem przyrodzonym i samorzutnym a pogląd swój wypowiada w sposób prosty i zwyczajny; następnie z pewnym zastanowieniem i przenikliwością, albo, jak się wyrażają, wypracowując myślenie, a poglądy swe wygłasza z pomocą poglądów zaczerpniętych z onego poglądu pierwszego, ale rozszerzone znacznie i jaśniej określone. Dalsze te poglądy stają się przez najwyższy urząd nauczycielski Kościoła dogmatem dopiero po ich zatwierdzeniu.

  1. Dogmat

W ten sposób dobiegliśmy do pewnej wybitnej dziedziny w nauce modernistów, do powstawania dogmatów i ich istoty. Powstawanie bowiem dogmatów odnoszą do onych pierwotnych, prostych poglądów, które pod pewnym względem nieodzowne są dla wiary; objawienie bowiem, aby rzeczywiście się spełniało, domaga się jasnego poznania Boga w samowiedzy. Dogmat zaś sam polega, jak się zdaje, wedle ich twierdzeń, jedynie na onych poglądach (formułach) dalszych. – Aby zrozumieć istotę dogmatu, należy przede wszystkim zbadać stosunek, zachodzący pomiędzy formułami religijnymi a religijnym uczuciem duszy. Z łatwością pojmie go ten, kto sobie uprzytomni, że celem takich formuł jest jedynie podanie wierzącemu człowiekowi środka do zdania sobie sprawy ze swej wiary. Pośredniczą więc one pomiędzy wierzącym a jego wiarą: ze względu na wiarę oznaczają niewyczerpująco jej przedmiot, zowią się zazwyczaj symbolami; ze względu na wierzącego zaś są tylko narzędziami. – Stąd żadną miarą wnosić nie wolno, że obejmują prawdę wszechstronnie: jako symbole bowiem obrazami są prawdy i stąd dostosować się winny do uczucia religijnego, jakie jest w człowieku; jako narzędzia są tylko prawdy pomostami i stąd dostosować się winny do człowieka, jeśli tenże ono uczucie religijne posiada. Przedmiot uczucia religijnego, rozlewający się w nieskończoności, nieskończone też przybiera postacie i raz w tej, drugi raz w owej pojawić się może. Podobnie i człowiek wierzący, rozmaite przechodzić może fazy rozwoju. Stąd też muszą i formuły, które nazywamy dogmatami, podlegać tej samej zmianie, nie mogą się ustalić. W ten sposób otwarła się droga do wewnętrznego rozwoju dogmatu. – Olbrzymi to zaprawdę zbiór sofizmatów, który każdą religią wywraca i burzy.

  1. Zmienność dogmatu

Że dogmat nie tylko rozwijać i zmieniać się może, ale i musi, twierdzą stanowczo moderniści sami i jawnie to z ich poglądów wynika. – Pośród najważniejszych systemu swego reguł, głoszą i oną, z zasady immanencji życiowej wysnutą: formuły religijne, jeśli rzeczywiście są religijnymi a nie dociekaniami jedynie rozumu, winny odznaczać się żywotnością i na życie uczucia religijnego wpływać. Nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby te formuły wytwarzać trzeba dla uczucia religijnego, zwłaszcza, jeśli mieszczą się w wyobraźni; bez znaczenia bowiem jest ich początek, również ich liczba i rodzaj. Raczej tak to rozumieć należy, że uczucie religijne przyswaja sobie one formuły w sposób żywotny, z pewną zmianą w razie potrzeby. Innymi słowy: formułę pierwotną winno przyjąć serce i uznać; serce też winno wpływać i na działanie, z którego formuły dalsze wynikają. Stąd wniosek, że te formuły dostosowują się i pozostają dostosowane do wiary i zarazem do wierzącego, jeśli mają być żywotne. Skoro więc ono dostosowanie z jakiej bądź przyczyny zanika, tracą znaczenia swe pierwotne i zmianie ulec muszą. – Wobec takiej wartości i niepewnego losu formuł dogmatycznych nie dziw, że moderniści z nich szydzą i spoglądają na nie z pogardą, a rozprawiają natomiast i sławią jedynie uczucie religijne i religijne życie. Z tego też powodu uderzają bardzo zuchwale na Kościół, jakoby się znajdował na bezdrożu, ponieważ nie rozróżnia pomiędzy zewnętrznym formuł znaczeniem a religijną i moralną ich wartością a trzymając się z daremnym wysiłkiem i wielką uporczywością formuł, pozbawionych treści, zezwala na religii zgubę. – Ślepi, zaprawdę, i wodzowie ślepych, pysznym umiejętności mianem nadęci, w swym nierozumie posuwają się tak daleko, że odwieczne prawdy znaczenie i jedynie prawdziwe pojęcie religii wywracają: nowy wynajdując system, "w którym z powodu niegodziwej i nieokiełznanej żądzy nowości nie szuka się prawdy tam, gdzie się ona na pewno znajduje, ale z pominięciem świętych i apostolskich tradycji głosi się inne poglądy, pozbawione treści, mgliste, niepewne, niezatwierdzone przez Kościół, którymi ludzie, hołdujący najzupełniej próżności, wedle swego mniemania podpierają i podtrzymują prawdę samą" (9).

  1. Modernista jako człowiek wierzący
  1. Doświadczenie religijne

Tyle, Czcigodni Bracia, o moderniście jako filozofie. – Jeśli teraz do wierzącego przechodząc człowieka, dowiedzieć się pragniemy o różnicy pomiędzy człowiekiem wierzącym a filozofem u modernistów, zauważyć należy, że filozof, przyznając rzeczywistość bóstwa jako przedmiot wiary, tej rzeczywistości dopatruje się jedynie w duszy wierzącego człowieka, o ile ona przedmiotem jest uczucia i rozpoznania i stąd poza sferę zjawisk nie wykracza; czy ona (rzeczywistość bóstwa) poza uczuciem i rozpoznaniem istnieje, pomija filozof i nie troszczy się o to. Modernista wierzący natomiast uważa rzeczywiste i prawdziwe istnienie bóstwa w sobie, a niezależne zupełnie od człowieka wierzącego, za rzecz pewną. Na pytanie: na czymże tedy ta pewność wierzącego człowieka polega, odpowiadają: na osobistym człowieka każdego doświadczeniu. – W zapatrywaniu tym różnią się od racjonalistów, podzielają jednakże mniemanie protestantów i pseudomistyków. Rzecz bowiem w następujący wyjaśniają sposób: w uczuciu religijnym upatrywać należy pewną serca intuicję; za jej pomocą zbliża się człowiek bezpośrednio do rzeczywistości Boga i taką o istnieniu Boga i działalności Jego w człowieku i poza człowiekiem czerpie pewność, że ona wszelką naukową pewność znacznie przewyższa. Wyznają więc doświadczenie, obejmujące prawdę, wznioślejsze aniżeli jakiekolwiek doświadczenie rozumowe; jeśli ktoś, jak racjonaliści, je znieprawia, stąd to wedle ich zdania pochodzi, że nie chce poddać się tym moralnym warunkom, których potrzeba do rozwoju doświadczenia. A zatem uzyskanie tegoż doświadczenia prowadzi do właściwej a prawdziwej wiary. – W jakąż dal usunięto tu zasady katolickie! Widzieliśmy już, że tego rodzaju błędy potępił Sobór Watykański. – Ukażemy poniżej, w jaki sposób otwiera się droga do ateizmu, skoro zapatrywania takie wraz z resztą błędów, już przytoczonych, się przyjmie. Obecnie zauważyć zaraz można, że ona nauka o doświadczeniu w łączności z drugą o symbolizmie kładzie na każdej religii, nie wyłączając wcale pogańskiej, piętno religii prawdziwej. Czyliż nie napotyka się w każdej religii tego rodzaju doświadczeń? wielu to potwierdza. Jakim prawem odmówią moderniści uznania doświadczeniu, które wyznaje religia turecka, a obronią doświadczenia prawdziwe jedynie u katolików? Nie przeczą tego w rzeczy samej moderniści; przeciwnie, twierdzą, jedni skrycie, drudzy zupełnie otwarcie, że wszystkie religie są prawdziwe. Jasną jest rzeczą, że inaczej myśleć nie mogą. Z jakiegoż bowiem tytułu można by wedle ich systemu jakiej bądź religii fałsz przypisać? Chyba z niewiarogodności uczucia religijnego albo z powodu przez rozum wypowiedzianej formuły. A przecież uczucie religijne jest zawsze jedno i to samo, lubo może niekiedy mniej rozwinięte; a aby formuła rozumu była prawdziwa, wystarczy, że odpowiada uczuciu religijnemu człowieka i jego wierze, chociażby poziom umysłowy tegoż człowieka nie był szczególny. To jedno, co najwyżej, mogą moderniści podnieść, że w zamęcie rozmaitych religij posiada religia katolicka więcej prawdy jako więcej żywotna; a zarazem, że bardziej zasługuje na miano chrześcijańskiej jako bardziej zgadzająca się z początkami chrześcijaństwa. – Że wszystkie te konsekwencje z podanych wypływają przesłanek, nikt się nie zdziwi. Ta okoliczność wprawia najwięcej w osłupienie, że katolicy świeccy i duchowni, lubo, jak przypuścić wolimy, ze wstrętem odwracają się od tych błędów potwornych, w praktyce tak postępują, jakby je uznawali. Takimi bowiem koryfeuszów tychże błędów obsypują pochwałami, taką im cześć oddają publicznie, że niechybnie każdy sobie pomyśli, że nie czczą ludzi, którzy może na pewną cześć zasługują, ale błędy, głoszone i rozszerzane przez nich skwapliwie.

  1. Tradycja

Jest inny jeszcze w tej części ich systemu szczegół, szkodliwy niezmiernie dla prawdy katolickiej. – Prawo bowiem ono o doświadczeniu przenoszą także do tradycji, głoszonej dotąd przez Kościół, tłumiąc ją zupełnie. Cóż rozumieją więc moderniści przez tradycję? Pewne uwiadomienie innych ludzi opowiadaniem o własnym doświadczeniu za pomocą formuły, utworzonej przez rozum. Stąd przypisują tej formule oprócz zdolności wypowiedzenia czegoś, pewną siłę sugestywną, która wpływa to na wierzącego, aby rozbudzić uśpione może uczucie religijne i ułatwić powtórzenie doświadczenia doznanego kiedyś, to na niewierzącego dotąd, aby wytworzyć po raz pierwszy uczucie religijne i wywołać doświadczenie. W ten sposób szerzy się doświadczenie religijne szeroko wśród narodów, a szerzy się nie tylko wśród istniejących teraz ludów przez opowiadanie, ale i wśród następnych pokoleń, już to przez książki, już też przez ustne podanie. – To podanie doświadczenia zapuszcza niekiedy korzenie i rośnie; niekiedy zaraz traci na siłach i obumiera. Żywotność zaś jest dla modernistów dowodem prawdy; wyrazów bowiem: prawda i życie, używają na przemian. Stąd znowu dozwolony wniosek: istniejące religie w ogóle są prawdziwe, w przeciwnym bowiem razie by nie żyły.

  1. Stosunek wiary do wiedzy

Teraz, Czcigodni Bracia, aż nadto wniknęliśmy w te doktryny, aby wytworzyć sobie dokładne pojęcie o stosunku wiary do wiedzy wedle modernistów; wiedzą (spekulatywną) zowie się u nich i historia. – Naprzód podnieść należy, że przedmioty wiary i wiedzy są odrębne zupełnie, nie stykają się z sobą. Przedmiotem wiary bowiem jest to, co wiedza uważa za niedoścignione (incognoscibile) dla siebie. Stąd różne wiary i wiedzy dziedziny: wiedza zajmuje się zjawiskami, wobec których zbyteczna wiara; wiara zaś zaprząta się sprawami Bożymi, których nie zna wcale wiedza. Ten powód dopiero uprawnia do wniosku, że pomiędzy wiarą a wiedzą starcie nigdy nie może nastąpić: jeśli bowiem jedna i druga pozostaje w swojej dziedzinie, spotkać się nigdy nie mogą i stąd też nie mogą ze sobą walczyć. – Zarzut, że w świecie widzialnym zachodzą sprawy należące do wiary, jak np. życie Chrystusa na ziemi, usuwają przeczeniem. Bo, chociaż te sprawy zalicza się do zjawisk, wyrwane jednakże zostały one ze świata widzialnego i w sferę bóstwa przeniesione przez to, że je przepoiło życie wiary a wiara w sposób wyżej opisany je przemieniła i odmieniła. Jeśli więc dalej pytać kto będzie, czy Chrystus prawdziwie spełniał cuda i prawdziwie przewidział przyszłość, czy wstał z martwych prawdziwie i w niebo wstąpił, zaprzeczy mu agnostycyzm, przyzna wiara; z tego jednakże powodu żadnej pomiędzy nimi nie będzie walki. Bo raz zaprzeczy temu modernista jako filozof rozprawiający z filozofami, pojmując Chrystusa jedynie wedle rzeczywistości historycznej; drugi raz przyzna jako wierzący i przemawiający do wierzących, zapatrując się na życie Chrystusa, jakby ono rozwijało się przed nim po raz drugi z wiary i w wierze.

Myliłby się jednakże bardzo, kto by na tej podstawie sądził, że wiara i wiedza żadną w ogóle miarą od siebie nie zależą. O wiedzy bowiem słusznie i prawdziwie by tak mniemał; błądziłby jednak co do wiary, o której się głosi, że ona nie z jednego tylko, ale z trzech względów od wiedzy zależy. Naprzód bowiem zauważyć trzeba, że w każdym fakcie religijnym prócz rzeczywistości bóstwa i doświadczenia, które o nim zyskał wierzący, wszystkie inne czynniki, zwłaszcza formuły religijne, nie przekraczają wcale dziedziny zjawisk i stąd do wiedzy należą. Człowiek wierzący, może, jeśli chce, wznieść się ponad ten świat; dopóki się jednakże w nim znajduje, nie ujdzie nigdy, czy chce, czy nie chce, prawom, kontroli, wyrokom, wiedzy i historii. – Po wtóre: lubo powiedziano, że Bóg jest przedmiotem wiary samej, rozumieć to należy o rzeczywistości Bożej, nie o idei Boga. Ta podlega wiedzy. Wiedza dociera w porządku, jak mówią, logicznym przez rozumowanie aż do wszelkich pojęć absolutu i ideału. Rzeczą tedy filozofii czyli wiedzy jest poznanie idei Boga, kierowanie nią w jej rozwoju i poprawienie jej, jeśli jakiś obcy czynnik się do niej przyplącze. Stąd ona zasada modernistów: rozwój religijny winien się zgadzać z rozwojem obyczajowym i umysłowym, tzn., jak naucza jeden z ich mistrzów: winien im się poddać. – Na koniec: człowiek nie znosi w sobie dualizmu; stąd zniewala wierzącego człowieka jakaś wewnętrzna konieczność, aby wiarę z wiedzą w ten sposób pogodził, żeby nie różniła się w ogólnym poglądzie, jaki wiedza podaje o wszechświecie. Wynika więc stąd, że wiedza od wiary wcale nie zależy, wiara zaś, mimo zapewnienia, że leży poza wiedzą, od niej zawisła. – Poglądy te, Czcigodni Bracia, sprzeciwiają się nauce, którą głosił poprzednik nasz, Pius IX: "Nie przystoi filozofii władać w sprawach wiary, lecz jej służyć, nie przepisywać, co wierzyć należy, lecz rozumnym posłuszeństwem to przyjąć, nie przetrząsać głębokości tajemnic Bożych, lecz pobożnie i pokornie ją uczcić" (10). Moderniści przewracają to zadanie zupełnie: do nich więc zastosować można to, co Grzegorz IX, również poprzednik nasz, o niektórych teologach swego pisał czasu: "Niektórzy z was, duchem próżności jak wór nadęci, usiłują granice, zakreślone przez Ojców, przesunąć za pomocą niekościelnych nowinek; naginają znaczenie Pisma św.... do filozoficznej doktryny racjonalistów, aby zabłysnąć naukowością a nie dla zbudowania wiernych... Uwiedzeni poglądami niezwykłymi a nieroztropnymi, przewracają wszystko i zniewalają królowę, aby podlegała służącej" (11).

  1. Wnioski praktyczne

W jaśniejszym jeszcze zaprawdę wystąpi to świetle, skoro przypatrzymy się działalności modernistów, zgodnej z ich nauką. W pismach bowiem i przemówieniach ich znachodzi się wiele sprzeczności, do tego stopnia, że łatwo mógłby ktoś mniemać, że chwiejnymi są i niestałymi. Ale dzieje się to z umysłu i wyrachowania, tj. z poglądu, jaki mają o wyłączności wiary i wiedzy. Stąd znajduje się w ich dziełach niejedno, co katolik pochwali; skoro się stronicę odwróci, można by myśleć, że to pisał racjonalista. Stąd w pismach historycznych nie wspominają o bóstwie Chrystusa; wśród kazań w świątyniach wyznają je jak najgłośniej. Dalej, mówiąc o historii, pomijają sobory i Ojców Kościoła; w katechizacji zaś z czcią przytaczają jedno i drugie. Stąd też rozróżniają egzegezę teologiczną i pastoralną od naukowej i historycznej. Podobnie, okazują wedle zasady, że nauka wcale od wiary nie zależy, w dysputach o filozofii, historii, krytyce, idąc bez trwogi Lutra śladami, w wszelki sposób lekceważenie dla zasad katolickich, dla Ojców Kościoła, dla soborów powszechnych, dla nauczycielskiego urzędu Kościoła (12); skoro ich się z tego powodu gani, skarżą się, że pozbawia się ich wolności. Wyznając na koniec zależność wiary od wiedzy, ganią nieraz Kościół otwarcie, że z wielkim uporem nie chce dogmatów swoich poddać i zastosować do poglądów filozoficznych: sami zaś, znosząc w tym celu teologię starą, usiłują wprowadzić nową, która schlebia bredniom filozofów.

  1. Modernista jako teolog
  1. Immanencja i symbolizm teologiczny

Przechodzimy teraz, Czcigodni Bracia, do modernistów w dziedzinie teologicznej. Przedmiot to pełen trudności, ale w krótki załatwimy się z nim sposób. – Chodzi o pogodzenie wiary z nauką, nie inaczej, jedno przez zależność jednej od drugiej. W tym względzie posługuje się modernista-teolog zasadami, których, jak widzieliśmy, używa filozof i stosuje je do człowieka wierzącego: mamy na myśli zasady immanencji i symbolizmu. Załatwia się zaś z sprawą w sposób nadzwyczaj łatwy. Filozof głosi: zasada wiary tkwi wewnątrz (immanens); człowiek wierzący dodaje: zasadą tą jest Bóg i wnioskuje sam: więc Bóg tkwi w człowieku. Tak powstaje immanencja teologiczna. Po wtóre: Filozof uważa za pewnik, że wyobrażenia przedmiotu wiary są tylko symboliczne; człowiek wierzący podobnież uważa za pewnik, że przedmiotem wiary jest Bóg sam w sobie: stąd wnosi teolog: wyobrażenia rzeczywistości Bożej są symboliczne. W ten sposób powstaje symbolizm teologiczny. – Potworne to zaiste błędy a z konsekwencji okaże się, jak jeden i drugi jest niebezpieczny. – Rozpocznijmy zaraz od symbolizmu. Ponieważ symbole te symbolami są ze względu na przedmiot, a narzędziami ze względu na wierzącego, strzec się winien wedle ich zdania człowiek wierzący, żeby nie zawierzał zbytnio formule jako formule, lecz posługiwał się nią, aby osiągnął prawdę zupełną; formuła odsłania ją, ale i zasłania równocześnie i usiłuje ją wyrazić bez skutku. Nadto używać winien, jak objaśniają, człowiek wierzący, tych formuł, o ile mu one przynoszą pomoc; dla korzyści bowiem dane są, nie dla przeszkody: naturalnie czynić to winien bez ujęcia czci, która ze względu na dobro ogółu należy się formułom, odpowiadającym wedle uznania publicznego urzędu nauczycielskiego wyrażeniu ogólnej samowiedzy, dopóki tenże urząd nauczycielski inaczej nie rozporządzi. – O immanencji trudno podać rzeczywiste modernistów zapatrywania, bo nie wszyscy na jedno się godzą. Niektórzy upatrują ją w tym, że Bóg w działaniu swym znajduje się wewnątrz człowieka, więcej jeszcze, aniżeli człowiek wewnątrz jest siebie; jeśli to trafnie się rozumie, nie zasługiwałoby wcale na naganę. Wedle innych polega ona na tym, że działalność Boża nie różni się od działalności natury jako przyczyna pierwsza złączona z przyczyną drugą; zapatrywanie takie znosi w rzeczywistości porządek nadprzyrodzony. Jeszcze inni tak ją tłumaczą, że budzą podejrzenie, jakby o panteizmie myśleli a pogląd taki zgadzałby się więcej z innymi ich poglądami.

  1. Permanencja Boża

Z zasadą immanencji łączy się druga zasada, którą permanencją Bożą nazwać możemy; obydwie różnią się pomiędzy sobą tak mniej więcej, jak doświadczenie osobiste od doświadczenia, przekazanego przez tradycję. Przykład rzecz wyjaśni; weźmy jako przykład Kościół i Sakramenty. Wedle ich nauki, nie należy wcale wierzyć, że Chrystus ustanowił Kościół i Sakramenty. Przestrzega przed taką wiarą agnostycyzm, który w Chrystusie uznaje jedynie człowieka, którego samowiedza religijna rozwinęła się jak samowiedza innych ludzi, powoli; przestrzega przed nią prawo immanencji, które odrzuca wpływy jak mówią, zewnętrzne; przestrzega również prawo rozwoju, które domaga się czasu do rozwinięcia roślinki i pewien szereg okoliczności, następujących po sobie; przestrzega w końcu i historia, która wykazuje, że rzeczywiście w ten sposób rzecz się działa. Mimo to przyjąć należy, że Chrystus ustanowił pośrednio Kościół i Sakramenty. W jaki sposób? Głoszą, że wszelkie samowiedze chrześcijańskie jakby w zarodku, jak roślina w nasieniu, w samowiedzy Chrystusa się znajdowały. Ponieważ roślinki czerpią życie z nasienia, rzec można, że chrześcijanie wszyscy żyją życiem Chrystusa. A życie Chrystusa Bożym jest wedle wiary, więc Bożym jest i życie chrześcijan. Jeśli więc to życie zapoczątkowało w ciągu wieków Kościół i Sakramenty, słusznie zupełnie powiedzieć można, że ten początek od Chrystusa pochodzi i jest Boży. W ten sposób Bożym jest wedle nich i Pismo św., Bożymi dogmaty. – W tych poglądach mieści się prawie teologia modernistów. Niewielki to zaprawdę skarb; ale aż nadto bogaty dla tego, który wyznaje, że wszelkim nauki przepisom należy się bezwzględne posłuszeństwo. – Zastosowanie wywodów naszych dotychczasowych do uwag następnych każdy z łatwością dostrzeże.

  1. O dogmacie

Mówiliśmy dotąd o początku wiary i jej istocie. Wiara wiele jednakże posiada latorośli, przede wszystkim Kościół, dogmat, obrządki święte, księgi święte; zbadać należy również zapatrywania na nie modernistów. Rozpocznijmy z dogmatem. Rozwiedliśmy się już powyżej o jego powstawaniu i jego istocie. Powstaje z jakiegoś popędu albo konieczności człowieka wierzącego, który zapatrywania swoje opracowuje, aby i jego własna samowiedza i samowiedza innych ludzi więcej się wyjaśniła. Opracowanie to polega na pogłębieniu i udoskonaleniu pierwszego ujęcia myśli (formula mentis), jednakże nie na podstawie logicznego rozumowania, lecz jak okoliczności poddadzą, czyli, jak niejasno się wyrażają, w sposób żywotny (vitaliter). Stąd tworzą się powoli, jak już nadmieniliśmy, wokoło onego pierwszego ujęcia myśli jakieś formuły dalsze: w jeden system zebrane albo w jeden gmach naukowy a przez publiczny urząd nauczycielski jako odpowiadające ogólnej samowiedzy zatwierdzone, zowią się one dogmatem. Od dogmatu wyraźnie odróżnić należy rozprawy teologów; lubo nie wynikają z życia wiary, przyczynić się mogą wielce do pogodzenia wiary z wiedzą, do usunięcia nieporozumień pomiędzy nimi, do wyjaśnienia i obrony wiary na zewnątrz; może też i tę przynoszą korzyść, że przygotowują materiał do przyszłego jakiegoś a nowego dogmatu.

  1. O kulcie

Z kultem krótko można by się załatwić, gdyby tym mianem nie oznaczano także Sakramentów; pełne błędów o nich zapatrywania modernistów. Utrzymują, że kult z podwójnego popędu albo podwójnej powstaje konieczności; wszystko bowiem przypisuje się w ich systemie, jak widzieliśmy, tajemniczym popędom albo koniecznościom. Pierwszy popęd usiłuje nadać wierze szatę zewnętrzną; drugi pragnie wiarę rozszerzyć, czego bez jakiejś formy zewnętrznej i uświęcających czynności, które nazywamy Sakramentami, dokonać nie można. Dla modernistów jednakże są Sakramenty zwykłymi symbolami albo znakami, lubo nie pozbawionymi siły. Aby ją określić, porównują je z pewnymi wyrazami; wyrazów tych ogólnie się używa, ponieważ nabrały siły do szerzenia pewnych poglądów potężnych a wstrząsających niesłychanie duszami. Jak one wyrazy wpływają na poglądy, tak Sakramenty na uczucie religijne: to wszystko. Jaśniej wyraziliby się zaprawdę, gdyby oświadczyli, że Sakramenty jedynie do wzmocnienia wiary zostały ustanowione. Ale takie orzeczenie potępił Sobór Trydencki: "Jeśliby ktoś twierdził, że te sakramenty ustanowione zostały jedynie dla wzmocnienia wiary, niech będzie wyklęty" (13).

  1. O księgach św. i inspiracji

O istocie i powstaniu ksiąg św. mówiliśmy już nieco. Wedle zasad modernistów można by je słusznie określić jako zbiór doświadczeń, nie nasuwających się wszędzie każdemu człowiekowi, ale nadzwyczajnych i wybitnych, które zachodziły w każdej religii. – Taka to po prostu nauka modernistów o naszych księgach Starego i Nowego Testamentu. Z wielką jednakże chytrością dorzucają do poglądów swoich uwagę: lubo doświadczenie obejmuje teraźniejszość, może przecież materiał czerpać z przeszłości albo przyszłości; w ten sposób naturalnie człowiek wierzący odczuwa zdarzenia minione, przez wspomnienie, zdarzenia przyszłe przez zajęcie się nimi uprzednie, jakby zachodziły w teraźniejszości. To zaś jest wyjaśnieniem rozdzielania ksiąg św. na historyczne i apokaliptyczne. – Bóg więc mówi w tych księgach przez człowieka wierzącego, ale, jak uczy teologia modernistów, jedynie przez immanencję i permanencję żywotną. – Nasuwa się pytanie, co sądzić wtedy o inspiracji? Nie różni się ona, odpowiadają, wcale, chyba większą tylko siłą, od onego popędu, który zniewala wierzącego do wyjawienia wiary swej słowem i pismem. Podobne zjawisko znachodzi się w inspiracji poetyckiej; stąd powiedział ktoś: Bóg znajduje się wśród nas; skoro On działa, ogarnia nas zapał. W ten sposób Boga uważać należy za źródło inspiracji ksiąg św. – O inspiracji uczą moderniści nadto, że ona wszystko w ogóle w księgach św. obejmuje. Wobec takiego twierdzenia, można by ich uważać za prawowierniejszych jeszcze, aniżeli nowszych teologów niektórych, którzy inspirację nieco zacieśniają, wprowadzając np. tzw. cytacje niezaznaczone. Ale puste to tylko dźwięki i udawanie. Jeśli bowiem Pismo św. wedle zasad agnostycyzmu uważa się za dzieło ludzkie, przez ludzi i dla ludzi utworzone, lubo teolog z powodu immanencji słusznie świętym je nazwie: w jaki sposób można inspirację zacieśnić? Moderniści przyznają co prawda ogólną inspirację ksiąg św.: nie uznają jej jednakże w znaczeniu katolickim.

  1. O Kościele

Jeszcze bujniejsze są fantazje szkoły modernistów o Kościele. – Twierdzą, że Kościół z podwójnej powstał konieczności; pierwsza w każdym przejawia się człowieku, zwłaszcza, skoro pozyskał jakieś pierwotne, szczególne doświadczenie, a przejawia się w dążności, aby wiarą podzielić się z innymi ludźmi; druga konieczność występuje, skoro wiara ogólną stała się własnością, w większym zgromadzeniu (in collectivitate), aby zrzeszyć się i wspólny skarb zachować, powiększyć, rozszerzyć. Czymże więc jest Kościół? Owocem samowiedzy kolektywnej czyli zrzeszenia się poszczególnych samowiedz, które wedle permanencji żywotnej od pierwszego człowieka wierzącego zależą, dla katolików naturalnie od Chrystusa. – Dalej potrzeba stowarzyszeniu każdemu autorytetu rządzącego, którego zadanie na tym polega, aby członków wszystkich wiódł do wspólnego celu i roztropnie stawał w obronie poszczególnych czynników całego organizmu, czynników, składających się w zgromadzeniu religijnym z nauki i obrzędów. Stąd potrójna w Kościele katolickim władza: dyscyplinarna, dogmatyczna i liturgiczna. – W końcu należy istotę tej władzy wywnioskować z jej powstania; z istoty zaś onej władzy wysnuć jej prawa i przywileje. W wiekach dawniejszych mniemano błędnie, że Kościół zewnątrz, bezpośrednio od Boga, otrzymał władzę, stąd słusznie uważano ją za autokratyczną. Ale obecnie pogląd to przestarzały. Jak Kościół wedle ich zapatrywań powstał z zespolenia samowiedz, tak podobnie wypłynęła władza z Kościoła samego. Władza więc, jak Kościół, dźwiga się z samowiedzy i stąd od niej zależy; jeśli zależnością tą gardzi, zamienia się w samowładztwo. Żyjemy przecież obecnie w czasie, w którym poczucie wolności najzupełniej się rozwinęło. W państwie świeckim wprowadziła samowiedza publiczna rządy nad ludami. A samowiedza jest jedna w człowieku, jak jedno jest w nim życie. Jeśli więc Kościół w sumieniach ludzkich nie chce rozbudzić i rozpłomienić walki wewnętrznej, winien demokratyczny przybrać ustrój, tym więcej, że zagraża mu zguba, jeśli tego nie uczyni. Bo trzeba by zaprawdę być z rozumu obranym, aby sądzić, że w poczuciu wolności, istniejącym obecnie, nastąpi zwrot kiedykolwiek. Skrępowane i powstrzymywane przemocą, wybuchnie tym gwałtowniej i zburzy Kościół i religię równocześnie. – Wszystko to wnioski modernistów, którzy usilnie szukają dróg, aby pogodzić władzę Kościoła z wolnością wierzących.

  1. Kościół i państwo

Ale Kościół winien nie tylko w obrębie własnej swojej dziedziny, ale i na zewnątrz przyjazne utrzymywać stosunki. Nie obejmuje bowiem świata sam jeden; obejmują go również inne stowarzyszenia, z którymi musi się stykać i obcować. Określić więc także należy prawa i obowiązki Kościoła wobec stowarzyszeń świeckich, a określić należy je jedynie na podstawie istoty Kościoła, jak nam ją przedstawiali moderniści. – W tym względzie posługują się zupełnie tymi samymi zasadami, które przytoczyliśmy wyżej, kiedy rozwijaliśmy poglądy ich o wiedzy i wierze. Tam mowa o przedmiotach, tu o celach. Jak więc ze względu na przedmiot wiara i wiedza wedle ich zapatrywań się wykluczają, tak wykluczą się wzajemnie państwo i Kościół ze względu na przyświecające im cele; państwo ze względu na cel doczesny, Kościół ze względu na cel duchowy. Kiedyś podporządkowano co prawda sprawy doczesne sprawom duchowym; rozprawiano o sprawach mieszanych, w których Kościół występował jako pan i król, nauczano bowiem, że Kościół ustanowił Bóg, jako twórca porządku nadprzyrodzonego, bezpośrednio. Ale taki pogląd odrzucają już filozofowie i historycy. Państwo więc rozdzielić należy od Kościoła, katolika od obywatela. Stąd ma katolik, ponieważ jest zarazem obywatelem, prawo i obowiązek, z pominięciem powagi Kościoła, z nieuwzględnieniem jego życzeń, wskazówek i przykazań, nawet z podeptaniem jego nagan, pełnić to, co wedle jego mniemania przyczynia się do pożytku państwa. Nadużyciem władzy kościelnej, które wszelkimi siłami należy usunąć, byłoby podawanie z jej strony obywatelowi normy działania. – A zasady te, Czcigodni Bracia, z których one wnioski się wysnuwa, zgadzają się najzupełniej z tymi, które poprzednik nasz, Pius VI, w konstytucji apostolskiej Auctorem fidei, uroczyście potępił (14).

Ale szkole modernistów nie wystarcza rozdział państwa od Kościoła. Jak wiara co do zjawiskowych, jak mówią, czynników, wiedzy poddać się winna, tak Kościół ulegać winien państwu w sprawach doczesnych. Zapatrywania tego nie głoszą oni dotąd otwarcie; zniewala ich jednak do niego ścisły wniosek logiczny. Przypuściwszy bowiem, że w sprawach doczesnych włada jedynie państwo a człowiek wierzący, nie zadowolony wewnętrznymi aktami religijnymi, wkracza w sferę aktów zewnętrznych, np. w sprawowanie i przyjmowanie Sakramentów, wtedy akty te podlegają zwierzchnictwu państwa. Cóż stanie się natenczas z władzą kościelną? Ponieważ aktami zewnętrznymi jedynie się objawia, zależeć będzie najzupełniej od państwa. Pod wpływem bowiem takiego wniosku znosi wielu z protestantów liberalnych wszelkie zewnętrzne obrządki święte a nawet wszelkie religijne zjednoczenie zewnętrzne i usiłuje wprowadzić tzw. religię indywidualną. – Jeśli moderniści otwarcie do tych konsekwencyj nie dochodzą, domagają się jednak, aby Kościół dobrowolnie za ich poszedł wskazówkami i do państwowego dostroił się organizmu. To ich pogląd o władzy dyscyplinarnej. – Zapatrywania ich bowiem o władzy doktrynalnej i dogmatycznej daleko są gorsze i zgubniejsze. Urząd nauczycielski Kościoła w następujący przedstawiają sobie sposób. Zjednoczenie religijne może jedynie w jedną skupić się całość, jeśli jedna jest zjednoczonych samowiedza i jedna formuła (wyznanie), którą się posługują. Podwójna ta jedność wymaga jednakże jakby powszechnego umysłu, którego zadaniem odszukanie i określenie formuły, odpowiadającej dokładniej ogólnej samowiedzy; umysł ten winien dostateczną posiadać władzę, aby formułę ustanowioną narzucił ogółowi. W tym połączeniu i jakby zlaniu: i umysłu wybierającego formułę, i władzy przepisującej ją, upatrują moderniści pojęcie urzędu nauczycielskiego Kościoła. Ponieważ urząd nauczycielski powoli wzrasta z poszczególnych samowiedz i publiczną posiada władzę na korzyść tychże samowiedz, wynika logicznie, że od samowiedzy zależy i stąd do organizmu ludności zastosować się winien. Jeśli się tedy samowiedzom poszczególnych ludzi zabrania, aby nowych uczuć jawnie i otwarcie nie wyznawali, a krytyce zamyka drogę, po której dogmat wiedzie do koniecznych faz rozwoju, nie jest to użyciem powierzonej ku ogólnemu pożytkowi władzy, ale jej nadużyciem. – Podobnie w samym wykonaniu władzy rządzić się należy taktem i umiarkowaniem. Potępienie i zakazanie jakiegoś dzieła bez wiedzy autora, bez wyjaśnienia z jego strony, bez rozprawy, graniczy zaprawdę z samowładztwem. – Więc i tu pośrednią jakąś odnaleźć trzeba drogę, aby nieskażone zachować prawa i władzy i równocześnie wolności. Tymczasem katolik tak postępować winien, aby publicznie wyrażał władzy najgłębszą cześć swoją, nie przestając jednakże hołdować swojemu widzimisię. – W ogólności taki wydają Kościołowi przepis: ponieważ cel władzy kościelnej jedynie do spraw duchowych się odnosi, należy usunąć wszelką okazałość zewnętrzną, która ją w oczach widzów tym wspanialej przyozdabia. Zapomina się przy tej sposobności zaprawdę o onym fakcie, że religia, lubo do dusz się odnosi, jednak nie w duszach jedynie się zamyka a cześć władzy oddana, spływa na Chrystusa, jej Założyciela.

  1. O ewolucji

Wreszcie, aby wyczerpać rzecz o wierze i różnorodnym jej objawie, trzeba, Czcigodni Bracia, przypatrzeć się pod koniec poglądom modernistów na rozwój obojga. – Główna tu zasada: w religii żyjącej nie ma nic niezmiennego i stąd zmieniać to trzeba. Na podstawie tej zasady dochodzą do najgłówniejszego prawie rozdziału swoich teorii, do ewolucji. Dogmat więc, Kościół, obrządki św., księgi, które jako święte czcimy, nawet wiara sama, poddać się winna prawom rozwoju, jeśli nie ma skrzepnąć. I dziwnym się to wydawać nie może, jeśli sobie uprzytomnimy, co moderniści o poszczególnych tych prawdach nauczają. Przypuszczając więc, że istnieje prawo takiego rozwoju, określają moderniści sami sposób tegoż rozwoju. Naprzód co do wiary. Pierwotna forma wiary była wedle ich teorii niewyrobiona i wspólna wszystkim ludziom, ponieważ z istoty ludzkiej i z ludzkiego powstała życia. Rozwój życiowy posunął ją dalej; nie przez nowe formy z zewnątrz wkraczające, lecz przez wzbierające wciąż uczucie religijne w samowiedzy. W dwojaki sposób dokonał się sam postęp: naprzód ujemnie, przez usunięcie jakiego bądź czynnika zewnętrznego, wynikającego np. z wpływów rodzinnych albo narodowych; następnie dodatnio, przez udoskonalenie umysłowe i obyczajowe człowieka. Wskutek tego udoskonalenia rozszerzyło się i wyjaśniło pojęcie bóstwa, a uczucie religijne stało się subtelniejsze. Jako przyczyny rozwijającej się wiary przytoczyć trzeba te same, które przytoczyliśmy powyżej, aby wytłumaczyć powstawanie wiary. Doliczyć jednakże należy do nich niektórych ludzi nadzwyczajnych (których nazywamy prorokami, a najpierwsze wśród nich miejsce zajmuje Chrystus); doliczyć ich należy, już dlatego, że w życiu i naukach otaczała ich pewna tajemniczość, którą wiara przypisała bóstwu; już też dlatego, że doszli do nowych, nieznanych przedtem doświadczeń, odpowiadających potrzebie religijnej każdego wieku. – Rozwój dogmatu z tego zwłaszcza powodu następuje, że wiara przezwyciężać musi przeszkody, zwalczać nieprzyjaciół, odpierać zarzuty. Dodać należy nieustanną jakąś dążność do dokładniejszego zgłębiania tajemnic wiary. W ten sposób, aby inne pominąć przykłady, stało się z Chrystusem: ów czynnik jakiś Boży, który wiara w nim upatrywała, rozrósł się powoli i stopniowo tak, że Chrystusa uważano za Boga. – Do rozwoju obrządku przyczynia się najwięcej potrzeba dostosowania się do obyczajów i podań ludowych; przyczynia się także potrzeba posługiwania się wewnętrzną siłą, uświęconą zwyczajem niektórych czynności. – W końcu jako przyczyna rozwoju Kościoła pojawia się ta okoliczność, że Kościół pogodzić się musi z zjawiskami historycznymi i ustrojami państwa świeckiego, wprowadzonymi publicznie. – W ten sposób rozprawiają moderniści o poszczególnych prawdach. Na tym miejscu jednakże pragniemy, zanim podążymy dalej, podnieść dobitnie tę teorię o koniecznościach albo nieodproszonych, jak mówią wyraźniej, potrzebach; podstawą ona bowiem i podwaliną nie tylko przedstawionych już zagadnień, ale sławnej onej metody, którą zowią historyczną.

Pozostając jeszcze przy teorii rozwoju, zauważyć nadto musimy, że, lubo potrzeba albo konieczność pobudza do rozwoju, mógłby jednak on rozwój, podtrzymywany jedynie przez te dwa czynniki, łatwo przekroczyć granice tradycji a stąd oderwać się od pierwotnej zasady życiowej i raczej do zguby wieść, aniżeli do postępu. Określmy zatem, uwydatniając pogląd modernistów dokładniej, rozwój jako wynik walki dwóch sił, z których jedna dąży do postępu, druga pociąga do konserwatyzmu. – Siła zachowawcza żyje w Kościele i zawiera się w tradycji. Utrzymuje ją władza religijna; czyni ona to prawnie, bo w istocie władzy leży obrona tradycji; czyni też faktycznie, bo władza, wyniesiona ponad zmiany życia, nie odczuwa popędu do postępu albo wcale albo częściowo tylko. Na odwrót: siła rwąca do postępu i odpowiadająca potrzebom wewnętrznym, kryje się i działa w samowiedzach ludzi prywatnych, zwłaszcza w samowiedzach tych ludzi, którzy odczuwają, jak mówią, życie bezpośredniej i głębiej. – Tu podnosi już, Czcigodni Bracia, głowę, jak widzimy, ona zgubna bardzo teoria, która pokątnie wprowadza świeckich ludzi do Kościoła jako czynniki postępu. – Z wspólności pewnej i zgody pomiędzy tymi dwoma siłami, pomiędzy siłą zachowawczą i postępową, pomiędzy władzą a samowiedzami ludzi prywatnych, powstaje rozwój, powstają zmiany. Bo samowiedze ludzi prywatnych, albo niektóre z nich, oddziałują na samowiedzę zbiorową; ta znowu oddziałuje na przełożonych, zniewalając ich do zawarcia i dochowania układów. – Łatwo stąd zrozumieć, czemu się moderniści tak dziwią, skoro się ich zgani albo ukarze. Co im się poczytuje za winę, to oni za święty swój uważają obowiązek. Nikt nie ma lepszej potrzeby samowiedzy jak oni, bo bezpośredniej ją odczuwają, aniżeli władza kościelna. Gromadzą więc niejako w sobie one potrzeby i stąd zniewala ich obowiązek, aby podnosili głos publicznie i pisali. Niech ich gani władza, jeśli się jej podoba; oni na poczuciu obowiązku się opierają i z wewnętrznego wiedzą doświadczenia, że nie zasługują na nagany, ale na pochwały. Wiedzą dobrze, że rozwój niemożliwy bez walki a walki niemożliwe bez ofiar: są więc sami ofiarami jak prorocy i Chrystus. Nie zrażają się do władzy, choć im sprawia przykrości: przyznają wprost, że spełnia swój obowiązek. Skarżą się jedynie, że się ich wcale nie słucha; w ten sposób wstrzymuje się ruch duchowy: ale przyjdzie z całą pewnością godzina, że ustanie zwłoka, bo prawa rozwoju można zacieśnić, ale nie można ich zniszczyć. Postępują więc na obranej drodze: postępują mimo nagan i kar, ukrywając niesłychaną zuchwałość pod płaszczykiem udanej pokory. Uchylają karki pozornie, ale ręką i sercem przeprowadzają tym zuchwalej swoje zamysły. W ten sposób działają ze świadomością zupełną i rozwagą: już to sądząc, że władzę należy podniecać, ale nie burzyć; już też zostając w obrębie Kościoła z konieczności, aby zmienić niepostrzeżenie samowiedzę zbiorową: głosząc to jednakże przyznają, lubo tego nie wiedzą, że samowiedza zbiorowa od nich się różni i niepowołani narzucają się na jej tłumaczów.

W ten sposób więc, Czcigodni Bracia, nie ma za wpływem modernistów istnieć w Kościele nic stałego i niezmiennego. W poglądzie tym wyprzedzili ich jednakże ci, o których już poprzednik nasz, Pius IX, pisał: "Nieprzyjaciele ci objawienia Bożego najwyższymi pochwałami obsypują postęp ludzki, usiłując go nieopatrznie a świętokradzko zupełnie wprowadzić do wiary katolickiej, jakby wiara sama nie Bożym, ale ludzkim była dziełem albo wymysłem filozoficznym, który ludzką siłą wytworzyć można" (15). – O objawieniu zwłaszcza i dogmacie nie głoszą moderniści nic nowego, bo to ta sama teoria, którą potępił Syllabus Piusa IX tymi słowy: "Objawienie Boże jest niedoskonałe i stąd podlega nieustannemu i nieskończonemu rozwojowi, który odpowiada rozwojowi umysłu ludzkiego" (16); uroczyściej zaś potępił tę teorię Sobór Watykański słowy: "Nauka wiary, objawiona przez Boga, nie jest umysłom ludzkim przedłożona jako wymysł filozoficzny, ale oddana jako depozyt Boży oblubienicy Chrystusowej, aby ją strzegła wiernie i nieomylnie objaśniała. Stąd należy też zachować zawsze to znaczenie dogmatów św., które Kościół św., Matka, określił, a nie wolno kiedykolwiek pod pozorem albo płaszczykiem głębszego zrozumienia od niego odstępować" (17). Tym sposobem zaprawdę nie tylko nie powstrzymuje się zrozumienia prawd naszych, także co do wiary, ale podtrzymuje się je i popiera. Stąd mówi dalej Sobór Watykański: "Niech się więc krzewi i silnie rozwija zrozumienie, wiedza, mądrość: i poszczególnych ludzi i całej ludzkości, jednego człowieka i całego Kościoła, ludzi rozmaitych lat i rozmaitych wieków, ale w swoim jedynie obrębie, w tym samym dogmacie, w tym samym znaczeniu, w tej samej wiedzy" (18).

  1. Modernista jako historyk i krytyk
  1. Zastosowanie agnostycyzmu

Ukazawszy wśród popleczników modernizmu filozofa, wierzącego i teologa, uwzględnimy teraz jeszcze historyka, krytyka, apologetę i reformatora.

Niektórzy z modernistów, którzy się badaniem dziejów zajmują, lękają się, jak się zdaje, niezmiernie, żeby ich nie uważano za filozofów; wyznają nawet, że zbywa im zupełnie na uzdolnieniu filozoficznym. Wyznanie to niesłychanie podstępne: aby nikt nie sądził, że przejęci są z góry poglądami filozoficznymi i stąd nie są wcale, jak się mówi, obiektywni. W rzeczywistości jednak historia ich i krytyka przesiąkły filozofią a rozprawy ich najzupełniej wynikiem są ich zasad filozoficznych. Zrozumie to łatwo, kto się metodzie ich przypatrzy. – Pierwsze trzy tzw. prawa onych historyków i krytyków są to te same zasady, które powyżej przytoczyliśmy z filozofii: agnostycyzm, teoria zmiany (transfiguratio) zjawisk przez wiarę, oraz druga teoria, którą nazwaliśmy teorią odmiany (defiguratio). Podajemy teraz wnioski z praw poszczególnych. – Na podstawie agnostycyzmu zajmuje się historia jak wiedza ścisła, jedynie zjawiskami. Stąd należy i Boga i wszelki wpływ Boży w sprawach ludzkich przydzielić wierze, jako dziedzinie, do której jedynie należy. Jeśli więc zajdzie jakieś zjawisko, z podwójnego składające się czynnika, Boskiego i ludzkiego, jak Chrystus, Kościół, Sakramenty i inne podobne zjawiska, należy je tak rozłączyć i rozgraniczyć, że czynnik ludzki przydzieli się historii, czynnik Boski wierze. Stąd rozpowszechnione wśród modernistów rozróżnianie pomiędzy Chrystusem historycznym a Chrystusem wiary, pomiędzy Kościołem historycznym a Kościołem wiary, pomiędzy Sakramentami historycznymi a Sakramentami wiary i inne podobne często rozróżniania. – Dalej, ten sam czynnik ludzki, który jako historyczny zagarniają jako swoją własność, i jaki w pomnikach się pojawia, należy uważać jako wyniesiony przez wiarę za pomocą zmiany (transfiguratio) ponad warunki historyczne. Trzeba więc dodatki, wytworzone przez wiarę, znowu odłączyć i wierze samej oraz historii przekazać; w Chrystusie więc np. odrzucić należy wszelkie objawy, które sięgają ponad stosunki ludzkie, czy sięgają ponad naturę ludzką, jak ją ukazuje psychologia, czy też ponad miejsce i czas, w których żył Chrystus. – Na podstawie trzeciej zasady filozoficznej w końcu, biorą nawet zdarzenia, które dziedziny historycznej nie przekraczają, na przetak, odłączając i przekazując również wierze wszelkie te objawy, które w tzw. logice faktów się nie mieszczą albo osobom nie odpowiadają. Tak nie powiedział wedle ich widzimisię Chrystus słowa, którego by tłum słuchający Go nie mógł zrozumieć. Stąd wykreślają z rzeczywistej Jego historii i pozostawiają wierze wszelkie alegorie, zachodzące w Jego mowach. Nasuwa się może pytanie, jakim prawem podejmują te rozróżniania? Na podstawie uzdolnienia ludzkiego, na podstawie stanowiska, na podstawie ogółu warunków jakiegoś faktu: jednym słowem, jeśli dobrze rozumiemy, na podstawie zasady, która w końcu staje się subiektywną tylko. Usiłują osobę Chrystusa wcielić w siebie i w Jego osobie działać: a co by sami w podobnych czynili warunkach, to przenoszą zupełnie na Chrystusa. – Tak więc, aby sprawę tę zakończyć, głoszą z góry (a priori) i na podstawie pewnych zasad filozoficznych, którymi się posługują, acz, jak twierdzą filozofii nie znają, że w tzw. rzeczywistej historii Chrystus nie jest Bogiem i nic Bożego nie zdziałał; jako człowiek zaś czynił i mówił, co Mu oni, przenosząc się w Jego czasy, czynić i mówić pozwalają.

Jak historia jednakże wnioski swe zapożycza od filozofii, tak krytyka od historii. Krytyk bowiem, idąc śladami historyka, dzieli pomniki przeszłości na dwa rodzaje. Co z nich po onym potrójnym oddzieleniu pozostaje, przeznacza dla rzeczywistej historii; resztę odrzuca do historii wiary albo historii wewnętrznej. Dwie te bowiem historie dokładnie rozróżniają; a historię wiary, co podnosimy umyślnie, przeciwstawiają historii rzeczywistej, jako rzeczywistej. Stąd, jak zaznaczyliśmy już, podwójny Chrystus; jeden rzeczywisty, drugi, który w rzeczywistości nigdy nie istniał, lecz do wiary należy; jeden, który w pewnym żył miejscu i pewnym czasie, drugi, którego znajduje się jedynie w pobożnych rozważaniach wiary: takim np. jest Chrystus, którego przedstawia Ewangelia św. Jana: jest ona, jak twierdzą, od początku do końca rozmyślaniem.

  1. Zastosowanie immanencji życiowej

Na tym nie ogranicza się jednakże panowanie filozofii nad historią. Po rozdzieleniu pomników dziejowych, jak wykazaliśmy, na dwa rodzaje, zbliża się znowu filozof ze swoim dogmatem o immanencji życiowej i wyrokuje, że wszystkie zdarzenia w historii Kościoła wyjaśnić należy emanacją życiową. A ponieważ powodu albo warunku wszelkiej życiowej emanacji szukać należy w jakiejś konieczności albo potrzebie, więc i zdarzenie uważać trzeba jako pojawiające się po onej potrzebie i historycznie po niej musi nastąpić. – Jak się wobec tego założenia zachowa historyk? Badając na nowo pomniki dziejowe, uwydatnione w księgach św. albo z innych pochodzące źródeł, zestawia na ich podstawie poszczególne konieczności, odnoszące się to do dogmatu i do obrządków św., to do innych spraw, które się w Kościele po kolei pojawiały. Zestawienie to oddaje krytykowi. Ten zajmuje się pomnikami, przeznaczonymi dla historii wiary; rozdziela je na poszczególne wieki w ten sposób, że każdy pomnik odpowiada onemu zestawieniu: pamiętając zawsze o zasadzie, że zdarzenie następuje po potrzebie, opowiedzenie zaś zdarzenia po zdarzeniu samym. Zdarzyć się może co prawda czasem, że niektóre części Pisma św., np. Listy, są zdarzeniem, wytworzonym potrzebą. Bądź co bądź, istnieje prawo, że wiek każdego pomnika dziejowego oznaczyć należy jedynie na podstawie czasu każdorazowej potrzeby, pojawiającej się w Kościele. –

  1. Zastosowanie ewolucjonizmu

Odróżnić trzeba prócz tego powstanie jakiegoś faktu od jego rozwoju: co w jednym dniu powstać może, wzrasta jedynie w przeciągu czasu. Stąd winien krytyk pomniki dziejowe, podzielone już, jak widzieliśmy, dzielić po raz drugi, odróżniając te, które odnoszą się do powstania faktu, od tych, które należą do jego rozwoju, i znowu je uporządkować wedle czasu.

Wtedy na nowo występuje filozof, przykazując historykowi, aby poszukiwaniami swymi tak kierował, jak przepisują zasady i reguły ewolucji. W tym celu winien historyk pomniki dziejowe zbadać raz jeszcze; wnikać w okoliczności i warunki, wśród których Kościół w poszczególnych znajdował się wiekach, w jego siłę zachowawczą, w potrzeby wewnętrzne i zewnętrzne, które pobudzały do postępu, w przeszkody, które się nasuwały, jednym słowem: w wszystkie te szczegóły, które przyczynić się mogą do oznaczenia, w jaki sposób prawa ewolucji się uwydatniały. Po tej historii rozwoju kreśli historyk jakby szkic dziejów. Pomaga mu krytyk i dobiera resztę pomników dziejowych. Historyk chwyta za pióro i dzieje ukończone. – Komu, pytamy się, przypisać należy tę historię? Historykowi czy krytykowi? Żadnemu z nich; raczej filozofowi. Wszystko dzieje się tam przez aprioryzm: a aprioryzm, w którym roi się od herezyj. Szkoda naprawdę tych ludzi, o których powiedziałby Apostoł: "Znikczemnieli w myślach swoich... Albowiem powiadając się być mądrymi, głupimi się stali" (19), ale gniew święty budzą, zarzucając Kościołowi, że pomniki dziejowe tak miesza i ustawia, że przemawiają na jego korzyść. Podsuwają Kościołowi to, co czują, że sumienie im jak najwyraźniej wyrzuca.

  1. Krytyka tekstu

Z tego rozdzielenia i ułożenia pomników dziejowych w pewne okresy wynika bezpośrednio, że ksiąg św. nie można tym autorom przydzielić, którym się je w rzeczywistości przypisuje. Stąd bez wahania twierdzą moderniści często, że one księgi, zwłaszcza Pięcioksiąg i trzy pierwsze Ewangelie powstały stopniowo z krótkiego opowiadania pierwotnego przez dodatki, tj. przez uzupełnienia, wsunięte dla teologicznej czy alegorycznej interpretacji, albo też przez wtręty, zamieszczone celem połączenia zdań różnorodnych. – Uznać bowiem, aby zwięźlej i jaśniej się wyrazić, należy ewolucję żywotną ksiąg św., z rozwoju wiary powstającą i odpowiadającą wierze. – Dodają zaś, że ślady tego rozwoju tak są widoczne, że można by niemal historię jego napisać. I piszą ją rzeczywiście, a piszą z taką pewnością siebie, że zdawać by się mogło, iż patrzeli na poszczególnych autorów, którzy w różnych wiekach do powiększenia ksiąg św. się przyczyniali. Aby poglądy swe udowodnić, powołują się na tzw. krytykę tekstu; silą się na wykazanie, że to lub owo zdarzenie albo słowo nie jest na miejscu i inne tym podobne przytaczają powody. Można by słusznie twierdzić, że utworzyli sobie jakby pewne wzory opowiadań albo mów, na podstawie których z silnym przekonaniem wykrywają, co na swoim a co nie na swoim znajduje się miejscu. W jaki sposób na tej drodze przywłaszczać sobie mogą prawo wyrokowania, niech osądzi, kto może. Ale kto by ich słuchał rozprawiających o swoich uczonych badaniach nad księgami św., w których tak wiele odnaleźli nieścisłości, mógłby mniemać, że nikt przed nimi nie przerzucał kart tych ksiąg a ona nieprzejrzana prawie liczba Doktorów, którzy na pewno znacznie przewyższali ich zdolnością, uczonością i życia świętością, nie zgłębiła ich dokładnie. A przecież Doktorowie ci, bardzo uczeni, nie tylko pod żadnym względem nie ganili ksiąg św., ale im głębiej je badali, tym gorętsze składali dzięki Bogu, że w ten sposób raczył mówić z ludźmi. Ale nasi Doktorowie nie posługiwali się wobec ksiąg św. tymi środkami, jakich używają moderniści! nie uczyła ich przecież i nie wiodła filozofia, która rozpoczyna od negacji Boga, nie uważali też samych siebie za wyrocznię.

  1. Zakończenie

Sądzimy więc, że wyjaśniona już metoda historyczna modernistów. Kroczy naprzód filozof; historyk za nim podąża, potem oświadcza się po kolei krytyka wewnętrzna i krytyka tekstu. A ponieważ pierwszej przyczynie przysługuje prawo wpływania na przyczyny następne, wynika, że taka krytyka nie jest krytyką jakąś, ale słusznie krytyką agnostyczną, immanentystyczną, ewolucjonistyczną się zowie: i stąd człowiek wyznający i zastosowujący ją, wyznaje zawarte w niej błędy i sprzeciwia się prawdzie chrześcijańskiej. – Dlatego mogłoby się dziwną wydawać, że wśród katolików poplecznicy takiej krytyki dziś tak wielkie posiadają znaczenie. Ma ten objaw podwójną przyczynę: przede wszystkim łączność, którą historycy i krytycy tego rodzaju ściśle są ze sobą zespoleni bez względu na narodowość i religię: następnie niesłychana zuchwałość, z jaką orzeczenie jednego z nich wszyscy inni podnoszą i sławią jako postęp wiedzy: skoro zaś ktoś orzeczenie to wedle własnego ocenia zapatrywania, napadają na niego zwartym szeregiem; jeśli mu przeczy, oskarżają go o ignorancję; jeśli je przyjmuje i broni go, obsypują go pochwałami. Stąd wielu uwiedzionych; gdyby dokładniej sprawę rozważyli, ogarnęłoby ich przerażenie. – Pod tym przemożnym wpływem błądzących a wskutek nieoględnego przytakiwania słabych umysłów, powstaje wokoło jakby zakażenie powietrza, które wnika wszędzie i szerzy truciznę. – Ale przejdźmy już do apologety.

  1. Modernista jako apologeta
  1. Cel apologetyczny

Pod dwojakim względem zależy on u modernistów od filozofa. Pośrednio naprzód, przez posługiwanie się jako dowodem historią, spisaną, jak widzieliśmy, pod wpływem filozofa: następnie bezpośrednio przez zapożyczanie u niego zasad i poglądów. Stąd on rozpowszechniony w szkole modernistów aksjomat, że nowa apologetyka winna zagadnienia religijne rozwiązywać badaniami historycznymi i psychologicznymi. Dlatego to rozpoczynają modernistyczni apologeci dzieło swe upomnieniem racjonalistów, że religii nie bronią księgami św., ani też poglądami historycznymi, utartymi w Kościele a utworzonymi wedle starej metody; lecz bronią jej historią realną, zestawioną wedle nowych zasad i nowej metody. A głoszą nie w tym celu, aby argumenty swe stosowali do przeciwnika (ad hominem argumentati), ale dlatego, że w rzeczy samej wedle ich przekonania taka jedynie historia orzeka prawdę. O zaznaczenie sumienności w swych pracach się nie troszczą: znani są już u racjonalistów, wysławiani już u nich jako towarzysze pod jedną walczący chorągwią: a z pochwały, którą by prawdziwy katolik ze wstrętem odrzucił, cieszą się i przeciwstawiają ją naganom Kościoła. – Ale przypatrzmy się już, jak oni uprawiają apologetykę. Cel, który sobie wytykają, na tym polega, aby człowieka, pozbawionego dotąd wiary, przywieść do takiego doświadczenia o wierze katolickiej, jakie wedle ich zapatrywania podwaliną jest wiary.

  1. Zastosowanie agnostycyzmu

Podwójna do tego celu prowadzi droga: jedna obiektywna, druga subiektywna. Pierwsza wynika z agnostycyzmu a zmierza do wykazania, że w religii, zwłaszcza katolickiej, istnieje siła żywotna, która psychologa i historyka przenikliwego przekonuje, iż w historii religii ukrywa się coś tajemniczego. Aby to wykazać, należy udowodnić, że religia katolicka istniejąca obecnie, jest zupełnie tą samą, którą założył Chrystus, czyli, że jest ona jedynie rozwojem ziarenka, wniesionym przez Chrystusa. Najprzód więc wyjaśnić należy, co to za ziarenko. Usiłują zagadnienie to wytłumaczyć takim zdaniem: Chrystus głosił przyjście Królestwa Bożego, które niebawem miało być założone, i zapewniał, że sam będzie Mesjaszem, tzn. założycielem i twórcą zesłanym przez Boga. Następnie wykazać należy, w jaki sposób ziarenko to tkwiące w wierze katolickiej (immanens) i pozostające w niej (permanens), rozwinęło się powoli i wedle dziejów a zastosowało do bieżących okoliczności, wyrywając z nich z siłą żywotną (vitaliter) korzystne dla siebie idee dogmatyczne, obrzędowe, ustrojowe, a przełamując tymczasem narzucające się przeszkody, zwyciężając przeciwników, wychodząc z tryumfem z prześladowań i walk wszelakich. Ale skoro się wykaże, że wszystkie te czynniki, tj. przeszkody, przeciwnicy, prześladowania, walki, a zarazem żywotność i wydajność Kościoła, były tego rodzaju, że prawa rozwoju, występujące w dziejach Kościoła w całej pełni, dziejów tych dokładnie wyjaśnić nie mogą, wtedy pojawi się ona tajemniczość (incognitum) i narzuci się sama. – W taki to sposób oni rozumują. W toku jednakże rozumowania zapominają o tym szczególe, że wyjaśnienie onego pierwotnego ziarenka przypisać należy aprioryzmowi filozofa agnostyka i ewolucjonisty, oraz, że ziarenko samo tak określają, aby zgadzało się z ich zamysłami.

  1. Apologetyka modernistyczna

Usiłując jednakże przytoczonymi dowody obronić i wyjaśnić religię katolicką, przyznają nowi apologeci zupełnie otwarcie, że w niej razi niejedno. Oświadczają nawet wręcz z niedwuznacznym wcale zadowoleniem, że i w dogmatach odnajdują błędy i sprzeczności: dodają jednak, że okoliczność tę nie tylko można wytłumaczyć, ale co dziwna, że ona najsłuszniej się pojawia. Tak więc znajduje się wedle nich w księgach św. wiele błędnych poglądów naukowych i historycznych. Ale nie chodzi tam wedle ich mniemania o nauki ścisłe albo historię, ale o religię jedynie i obyczaje. Nauki ścisłe i historia są tam jakby zasłoną, w której się ukrywają doświadczenia religijne i moralne, aby się łatwiej pomiędzy ludem rozszerzały; ponieważ lud inaczej by onych doświadczeń nie zrozumiał, szkodziłaby mu raczej, aniżeli dopomagała doskonalsza nauka ścisła albo historia. Dalej posiadają wedle ich wyjaśnień księgi św., ponieważ z natury są religijne, odrębne swe życie: a i życie ma swoją prawdę i logikę, inną zaprawdę, jak prawda i logika rozumu, nawet innego zupełnie porządku, tzn. prawdę przyrównania i dostosowania się: i do tak zwanego środowiska (medium), w którym się żyje, i do celu, dla którego się żyje. W końcu posuwają się bez wszelkiego umiarkowania do twierdzenia nawet, że cokolwiek się w życiu pojawia, prawdziwe jest i słuszne. – My zaś, Czcigodni Bracia, dla których jedna jedyna tylko istnieje prawda a o księgach św. to mamy przekonanie, że "pod natchnieniem Ducha Świętego napisane, Bogu zawdzięczają początek" (20), twierdzimy, że to ich zapatrywanie równa się przypisywaniu Bogu kłamstwa dla korzyści albo kłamstwa usłużnego: a oświadczamy słowy św. Augustyna: "Jeśli się raz przypuści u takiego autorytetu naczelnego jakieś kłamstwo usłużne, nie pozostanie z onych ksiąg ani cząstka, której by, skoro ona komuś wydawać się będzie przykrą dla obyczajów albo niemożliwą dla wiary, wedle tej samej niezmiernie zgubnej reguły nie położono na karb zamysłu i powagi mijającego się z prawdą autora" (21). Jako skutek podaje tenże sam św. Doktor: "W nim, tj. w Piśmie św., uwierzy człowiek, co zechce, a czego nie zechce, nie uwierzy". – Ale modernistyczni apologeci idą śmiało naprzód. Przyznają jeszcze, że w księgach św. nieraz zachodzą rozumowania ku udowodnieniu jakiejś prawdy, pozbawione wszelkiej podwaliny rozumnej; takimi są rozumowania, wspierające się na proroctwach. Ale i tych rozumowań bronią jako pewnych ozdób kaznodziejskich, które usprawiedliwia życie. Cóż dalej? Pobłażają mniemaniu a nawet głoszą je, że Chrystus sam omylił się widocznie w oznaczeniu przyjścia Królestwa Bożego: a dziwną się to wydawać nie może; podlegał przecież i sam prawom życia. – Cóż sądzą następnie o dogmatach Kościoła? Roi się w nich również od wyraźnych sprzeczności: ale pominąwszy, że logika życia się na nie zgadza, nie sprzeciwiają się one prawdzie symbolicznej; chodzi w nich o nieskończoność, a nieskończoność w nieskończony objawiać się może sposób. W końcu tak brednie te swoje udowadniają i podtrzymują, że bez wahania głoszą, iż Bogu nie można oddać czci znamienitszej, jak głosząc o Nim sprzeczne poglądy. – A skoro sprzeczność się udowodni, czegóż udowodnić nie można?

  1. Zastosowanie immanencji

Ale niewierzącego dotąd człowieka można nie tylko obiektywnymi, ale i subiektywnymi dowody przygotować do wiary. W tym celu wracają apologeci modernistyczni do teorii immanencji. Usiłują bowiem przekonać człowieka, że w najtajniejszych głębinach jego istoty i jego życia ukrywa się pragnienie i potrzeba jakiejś religii, a religii nie jakiejkolwiek, ale takiej zupełnie, jaką jest religia katolicka; domaga się tego wprost wedle ich mniemania doskonały rozwój życia. – Na tym miejscu gorzko uskarżyć się musimy, że nie zbywa na katolikach, którzy, lubo teorię immanencji jako teorię odrzucają, jednak się nią w apologetyce posługują; czynią to tak nieostrożnie, że, jak się zdaje, upatrują w naturze ludzkiej nie tylko uzdolnienie i dostosowanie się do porządku nadprzyrodzonego, co i apologeci katoliccy z słusznymi ograniczeniami wykazywali zawsze, ale prawdziwą i zupełną konieczność. – Co prawda należą moderniści, głoszący potrzebę religii katolickiej, do modernistów, zwiących się umiarkowanymi. Bo ci, których integralistami mianować można, usiłują niewierzącemu jeszcze człowiekowi udowodnić, że w nim ukrywa się ziarenko, które się znajdowało w samowiedzy Chrystusa, i przez Chrystusa ludziom zostało przekazane. – Przekonaliśmy się więc, Czcigodni Bracia, że metoda apologetyczna, w ogólnych przedstawiona zarysach, zgadza się zupełnie z ich teoriami: metoda zaprawdę, jak i teorie, pełne błędów, nie do zbudowania przydatne, ale do zburzenia, nie do pozyskania ludzi dla wiary katolickiej, ale do przywiedzenia katolików do herezji, a nawet do zupełnego zniweczenia wszelkiej religii.

  1. Modernista jako reformator

Krótko załatwimy się jeszcze z modernistą jako reformatorem. Wywody nasze dotychczasowe wykazują dostatecznie, jak potężna a płomienna żądza odnawiania ogarnia tych ludzi. A żądza ta odnosi się do wszelkich spraw katolickich. – Odnowić pragną filozofię, zwłaszcza w seminariach duchownych; chcą więc usunąć filozofię scholastyczną do historii filozofii pomiędzy inne przestarzałe już systemy a młodzież uczyć filozofii nowożytnej, która jedynie jest prawdziwą i czasom naszym odpowiada. – W sprawie odnowienia teologii wyrażają życzenie, aby tzw. teologia naturalna wspierała się na filozofii nowożytnej. Teologia zaś pozytywna winna wedle ich żądań wznosić się na historii dogmatów. – W rozprawach i wykładach historycznych domagają się uwzględnienia swojej metody i zasad nowożytnych. – Dogmaty i rozwój dogmatów należy wedle ich orzeczenia pogodzić z wiedzą ścisłą i historią. – Co się katechezy tyczy, żądają, aby w katechizmach te jedynie zamieszczano dogmaty, które odnowiono i które lud rozumie. – W obrządkach św. zmniejszyć należy wedle ich mniemania zewnętrzne formy nabożeństwa i rozrost ich powstrzymać. Inni jednakże moderniści, hołdujący więcej symbolizmowi, okazują pod tym względem więcej pobłażliwości. – Wołają głośno o reformę władzy duchownej pod każdym względem, przede wszystkim jednakże pod względem karności i nauczania. Stąd winna się ona zewnętrznie i wewnętrznie pogodzić z tzw. samowiedzą nowoczesną, która zupełnie skłania się do demokracji: dlatego kler niższy a nawet świeccy ludzie winni uczestniczyć w zarządzie Kościoła a władzę, skupioną i ześrodkowaną zbytnio, trzeba decentralizować. – Pragną, aby kongregacje rzymskie dla spraw kościelnych również zmieniono, zwłaszcza tzw. kongregację Św. Oficjum i kongregację Indeksu. – Twierdzą także, że działalność władzy kościelnej w sprawach politycznych i społecznych należy zmienić, aby nie wkraczała w ustawy świeckie, ale dostosowała się do nich i przenikała je swoim duchem. – W sprawie obyczajów przyswajają sobie zasadę amerykanizmu, że cnoty czynne przenosić trzeba nad cnoty bierne i rozwijać je ich wykonywaniem. – Duchowieństwo chcą tak ukształtować, żeby dawną odznaczało się pokorą i ubóstwem; nadto, żeby w poglądach swoich i czynach wyznawało zasady modernizmu. – Nie zbywa w końcu i na takich reformatorach, którzy idąc zbyt pochopnie za głosem wodzów protestanckich, życzą sobie, aby znieść św. celibat w kapłaństwie. – Czyż się dzieje więc jeszcze coś w Kościele, czego by przez nich albo wedle ich orzeczeń nie należało zreformować?

Zakończenie części I

Modernizm zespołem wszelkich herezyj

Może niejednemu, Czcigodni Bracia, wydawało się, żeśmy w przedstawieniu całej tej historii zbyt długo się rozwodzili. Nieodzowna to rzecz, już to, aby zapobiec zwykłemu zarzutowi, że poglądów ich nie znamy; już też, aby wykazać, że w modernizmie nie chodzi o niejasne jakieś i nieuporządkowane teorie, ale o system jednolity i zaokrąglony, w którym z jednej tezy z koniecznością wynikają wszelkie inne wnioski. Stąd rozwinęliśmy ich system prawie dydaktycznie, nie pomijając niekiedy dziwacznych wyrażeń, którymi posługują się moderniści. – Skoro teraz cały ten system jakby jednym obejmiemy rzutem oka, nie zdziwi się nikt, jeśli go określimy jako zespolenie herezyj. Zapewniamy, że, gdyby ktoś był zapragnął zestawić treść wszystkich błędów około wiary, nie mógłby tego uczynić dokładniej, jak to uczynili moderniści. A nawet posunęli się oni dalej, niwecząc nie tylko religię katolicką, ale, jak już zaznaczyliśmy, niwecząc zupełnie religię wszelką. Stąd ono uznanie dla nich u racjonalistów: stąd radość u tych racjonalistów, którzy wyrażają głośno zadowolenie swoje nad pozyskaniem takich sprzymierzeńców pełnych zapału, jakimi są moderniści. – Powróćmy bowiem na chwilę, Czcigodni Bracia, do onej zgubnej bardzo teorii agnostycyzmu. Teorią tą zamyka się człowiekowi przystęp do Boga ze strony rozumu a otwiera odpowiedniejszy rzekomo przystęp ze strony jakiegoś uczucia i działalności duszy. Ale widoczną to, że na próżno zupełnie. Uczucie bowiem duszy odpowiada wpływowi, jaki wywiera rozum albo zmysły zewnętrzne. Wstrzymajmy zupełnie działanie rozumu a człowiek podąży za zmysłami zewnętrznymi, ku którym przecież się skłania. I z innego jeszcze względu błędne to zapatrywanie; fantazje bowiem jakieś o uczuciu religijnym nie stłumią przekonania ogólnego: przekonanie zaś ogólne poucza nas, że poruszenie jakieś duszy i zajęcie się jej czymś, nie przyczynia się do zbadania prawdy tj. prawdy rzeczywistej, ale zbadanie tej prawdy raczej utrudnia; bo ona inna prawda, prawda subiektywna, która wynikiem jest wewnętrznego uczucia i działalności, przydać się może do umysłowej zabawki, ale nie przyniesie żadnych namacalnych korzyści człowiekowi, któremu zależeć wielce na tym powinno, czy poza nim istnieje Bóg, w którego ręce wpadnie kiedyś. – Ale jako wyjaśnienie ważnej tej sprawy wprowadzają doświadczenie. Cóż ono jednakże pomóc może uczuciu? Prócz większej siły nie przynosi mu ono żadnych korzyści; siłą tą wzmacnia się stosunkowo przeświadczenie o prawdzie przedmiotu. Ale dwa te objawy nie mogą sprawić, aby ono uczucie przestało być uczuciem, nie zmieniają też jego istoty, narażonej zawsze na pomyłkę, jeśli rozum nie włada; potwierdzają nawet oną pomyłkę i powiększają ją, bo im silniejsze uczucie, tym więcej jest uczuciem. – Ponieważ mowa tu o uczuciu religijnym i zawartym w nim doświadczeniu, wiecie dobrze, Czcigodni Bracia, jakiej roztropności w tym względzie potrzeba, oraz jakiej nauki, która roztropnością włada. Wiecie to z obcowania z duszami, zwłaszcza tymi, w których wybujało uczucie: wiecie z dzieł ascetycznych: chociaż moderniści nimi pomiatają, tkwi w nich nauka daleko głębsza, zmysł spostrzegawczy daleko przenikliwszy, aniżeli ten, który oni przypisują sobie. Nam się wydaje rzeczą nierozumną a przynajmniej niesłychanie nieroztropną: takie wewnętrzne doświadczenie, jakie zachwalają moderniści, bez zbadania uważać za nieomylne. Czemuż tedy, mówiąc nawiasem, nie przypisuje się takiej niewzruszonej pewności, jaką się te doświadczenia rzekomo odznaczają, onemu doświadczeniu, które tysiące tysięcy katolików posiada o bezdrożu, na którym postępują moderniści? Czyliż to doświadczenie jest jedynie błędne i mylne? Większa część bowiem ludzi silnie jest i będzie o tym przekonana, że przez uczucie jedynie i doświadczenie, bez pomocy wyjaśnienia ze strony rozumu, do poznania Boga dojść nie można. Pozostaje więc znowu ateizm i niewiara. – A niech moderniści nie rokują sobie lepszych nadziei z swojej teorii symbolizmu. Jeśli bowiem wszelkie tzw. umysłowo-religijne pojęcia są jedynie symbolami, czemuż by i pojęcie Boga i pojęcie osobowości Boga nie miały być symbolami? wtedy jednakże podaje się w wątpliwość osobowość Boga a otwiera drogę do panteizmu. – Do najszczerszego panteizmu wiedzie też inna teoria, teoria o immanencji Bożej. Pytamy bowiem czy ona immanencja odróżnia Boga od człowieka, czy nie odróżnia. Jeśli odróżnia, czemuż odbiega tedy od nauki katolickiej, albo czemuż zarzuca naukę o objawieniu zewnętrznym? Jeśli nie odróżnia, zawiera panteizm. Wszakże ta immanencja modernistów głosi wprost, że wszelkie zjawisko powstaje w samowiedzy człowieka jako człowieka. Ścisłe więc rozumowanie wnosi stąd, że Bóg i człowiek jest jedno i to samo: a to jest panteizmem. – Głoszona przez nich różnica pomiędzy nauką a wiarą nie dopuszcza również innego wniosku. Przedmiotem bowiem nauki jest rzeczywistość zjawisk poznawalnych, przedmiotem wiary zaś zjawisko niepoznawalne. A zjawisko niepoznawalne w ten w ogóle powstaje sposób, że braknie odpowiedniego stosunku pomiędzy przedłożonym przedmiotem a umysłem. Braku tego odpowiedniego stosunku nie można nigdy usunąć, nie można go też usunąć w teorii modernistów. Zjawisko więc niepoznawalne pozostanie więc i dla wierzącego i dla filozofa zjawiskiem niepoznawalnym. Jeśli zatem jakaś istnieje religia, polega na rzeczywistości zjawiska niepoznawalnego; nie widzimy zaprawdę powodu, czemuż by nim być nie miał wszechświata on duch, którego wyznają racjonaliści. – Wystarczy to jednakże, aby wykazać aż nadto dobitnie, jak licznymi drogami teoria modernistów wiedzie do ateizmu i do zniweczenia wszelkiej religii. Na drogę tę wstąpił naprzód błąd protestancki; kroczy nią błąd modernistyczny; podąży nią niebawem ateizm.

Część II

Przyczyny modernizmu

  1. Przyczyny moralne

Niewczesna ciekawość i pycha

Aby głębiej rozpoznać modernizm i dokładniej odszukać lekarstw na tę ranę bolesną, zbadajmy teraz, Czcigodni Bracia, nieco przyczyny, z których się on wyłonił i rozwinął. – Nie ulega wątpliwości, że najbliższa i bezpośrednia przyczyna tkwi w obłędzie umysłu. Jako dwie dalsze przyczyny podnosimy niewczesną ciekawość i pychę. – Niewczesna ciekawość, niepowstrzymywana oględnie, sama jedna wystarczy do wytworzenia wszelkich błędów. Stąd pisał słusznie poprzednik nasz, Grzegorz XVI: "Ubolewać należy bardzo nad otchłanią zboczeń umysłu ludzkiego, skoro ktoś zmian pożąda i wbrew przestrodze Apostoła usiłuje więcej rozumieć, jak potrzeba rozumieć, a zbytnio dufając sobie, łudzi się, że prawdy winien szukać poza Kościołem, w którym się ona bez najdrobniejszego znajduje cienia błędu" (22). – Daleko większy jednakże wpływ na przyćmienie umysłu i wprowadzenie go w błąd wywiera pycha: w teorii modernizmu jest ona jak u siebie, z niego czerpie soki żywotne a rozliczne przybiera w nim postacie. Z pychy bowiem, dufając sobie zbyt zuchwale, uważają się i stawiają samych siebie jako normę dla wszystkich. Z pychy, przechwalając się najniesłuszniej, jakby oni tylko posiadali mądrość, głoszą z niesłychaną wyniosłością: "Nie jesteśmy jako inni ludzie"; a ażeby ich nie porównywano do innych, gonią za nowością, choćby najniedorzeczniejszą i bredzą o niej. Z pychy odrzucają wszelką zawisłość i twierdzą, że władza winna zrównać się z wolnością. Z pychy, zapominając o sobie, myślą jedynie o naprawie innych a nie mają przy tym żadnego szacunku dla jakiejś władzy, choćby to była władza najwyższa. Nie ma zaprawdę bliższej a łatwiejszej drogi do modernizmu jak pycha. Jeśli jakiś świecki katolik, jeśli i kapłan jakiś zapomni o zasadzie życia chrześcijańskiego, wedle której winniśmy się zaprzeć sami siebie, jeśli chcemy iść za Chrystusem, a nie usunie pychy ze serca, zaprawdę, zdolny on najzupełniej do przyjęcia błędów modernistycznych! – Stąd Czcigodni Bracia, winno najprzedniejszym waszym zadaniem być wystąpienie przeciw takim pysznym ludziom i powierzenie im drobniejszych i niepokaźniejszych urzędów, aby tym głębiej się upokorzyli, im więcej się wynoszą, i aby na pośledniejszej posadzie mniej mieli sposobności do wywierania zgubnego wpływu swego. Badajcie prócz tego jak najdokładniej sami i przez regensów seminariów kleryków; a jeśli znajdziecie pysznych, powstrzymajcie ich jak najenergiczniej od kapłaństwa. Gdybyż to zawsze było się działo z odpowiednią czujnością i statecznością!

  1. Przyczyna intelektualna

Ignorancja

Przechodząc od przyczyn moralnych do umysłowych, napotykamy naprzód głównie ignorancję. – Wszyscy bowiem moderniści, którzy jako mistrzowie występować i za mistrzów pragną w Kościele uchodzić, wysławiają głośno filozofię nowoczesną a gardzą filozofią scholastyczną; przyznają się do niej nie z innego powodu, lecz dlatego, że nie znając wcale filozofii scholastycznej, nie mieli argumentu do rozwikłania pomieszanych pojęć i do odparcia sofizmatów! Z zaślubin zaś fałszywej filozofii z wiarą wyłonił się ich system, rażący niezliczoną ilością błędów potwornych.

  1. Sposób rozszerzania modernizmu
  1. Usuwanie przeszkód (filozofii scholastycznej, tradycji, orzeczeń nauczycielskiego urzędu Kościoła)

Oby mniej zapału i troskliwości poświęcali na szerzenie tego systemu! Ale taka ich gorliwość, taka nieznużona działalność, że żal tych sił zmarnowanych na zgubę Kościoła, które, gdyby w właściwy zużyto sposób, przyniosłyby mu korzyść. – Podwójnym posługują się podstępem ku otumanieniu umysłów; naprzód silą się na usunięcie przeszkód, następnie wyszukują jak najgorliwiej środków, korzystnych dla siebie, a używają ich rączo i z niesłychaną cierpliwością. – Trzy przede wszystkim upatrują dla zamysłów swoich przeszkody: metodę filozofii scholastycznej, powagę Ojców Kościoła i tradycję, oraz nauczycielski urząd Kościoła. Przeciw tym przeszkodom zwraca się ich najzaciętsza walka. Stąd szydzą często z filozofii i teologii scholastycznej i gardzą nimi. Czynią to może z niewiadomości albo z obawy, a może z obydwóch powodów; objawem to jednakże znamiennym, że żądza nowości łączy się zawsze z nienawiścią do metody scholastycznej; nie ma zaś wyrazistszego znaku, że ktoś do teoryj modernistów się skłania, jak ten, że ze wstrętem odwraca się od metody scholastycznej. Niech moderniści i zwolennicy modernistów przypomną sobie, że Pius IX potępił zdanie, orzekające: "Metoda i zasady, którymi starzy doktorowie scholastyczni posługiwali się przy nauczaniu teologii, nie zgadzają się z potrzebami naszych czasów i z postępem nauk" (23). – Doniosłość i istotę tradycji usiłują w sposób najpodstępniejszy znieprawić, aby podkopać jej znaczenie i siłę dowodową. Ale dla katolików niezmienną zostanie powaga II Soboru Nicejskiego, który potępił "tych, którzy się odważają... za przykładem bezbożnych heretyków gardzić tradycjami kościelnymi i jakąś nowość wyprowadzać... albo w sposób zdrożny i zdradziecki myśleć nad tym, jakby zachwiać jakimkolwiek podaniem Kościoła katolickiego". Niezmiennym pozostanie wyznanie IV Soboru Carogrodzkiego: "Dlatego wyznajemy, że zachowamy i bronić będziemy zasad, podanych św. Kościołowi katolickiemu i apostolskiemu, bądź to przez świętych a chwalebnych Apostołów, bądź też przez powszechne i miejscowe sobory prawowiernych Ojców albo przez jakiego bądź św. Ojca albo nauczyciela Kościoła". Stąd przykazali Papieże, Pius IV i Pius IX, w wyznaniu wiary dodać te słowa: "Apostolskie i Kościelne podania i inne tegoż Kościoła zwyczaje i ustawy przyjmuję i przy nich statecznie obstaję". – Mniemanie swoje o Tradycji przenoszą moderniści i na św. Ojców Kościoła. Z najwyższym zuchwalstwem uważają ich za mężów, zasługujących na cześć wszelaką, ale odznaczających się w krytyce i w historii największą niewiadomością, którą jedynie tłumaczy czas, w którym żyli. – W końcu wytężają wszystkie siły, aby powagę nauczycielskiego urzędu Kościoła poniżyć i osłabić, już to znieprawiając w sposób niegodny jego powstanie, istotę, prawa, już też powtarzając lekkomyślnie oszczerstwa jego nieprzyjaciół. Do zgrai modernistów bowiem odnoszą się słowa, które z żalem serdecznym wypowiedział nasz poprzednik: "Aby mistyczną Oblubienicę Chrystusa, który prawdziwą jest światłością, podać w pogardę i nienawiść, rzucają synowie ciemności na nią publicznie niedorzeczne oszczerstwo i, wikłając pojęcie i znaczenie spraw i wyrażeń, nazywają ją przyjaciółką głupoty, popleczniczką niewiadomości, nieprzyjaciółką wiedzy, światłości, postępu" (24). – Wobec takich zapatrywań, Czcigodni Bracia, dziwić się nie można, że moderniści uderzają z najwyższą złośliwością i złością na katolików, walczących wytrwale w obronie Kościoła. Nie ma obraźliwego wyrażenia, którym by ich nie szarpali: często jednakże zarzucają im niewiadomość i upór. Jeśli obawiają się uczoności i znaczenia odpierających zarzuty ich katolików, niweczą ich wpływ, zobowiązując się do milczenia. Sposób ten postępowania z katolikami tym więcej obmierzły, że równocześnie bez wszelkiego powodu wysławiają nieustannie tych ludzi, którzy się na ich poglądy godzą; witają i przyjmują niesłychanie pochlebnie ich dzieła, pełne nieuzasadnionych hipotez; im zuchwalej ktoś dawną zarzuca naukę, pomiata tradycją i nauczycielskim urzędem Kościoła, tym wyraźniej ogłaszają go za mędrca; na koniec, co wstręt budzi w człowieku uczciwym, jeśli Kościół kogoś potępi, chwalą go otwarcie i podpadająco a nawet czczą go prawie jako męczennika prawdy. – Młodsi, przygłuszeni i zaniepokojeni całym tym zgiełkiem i pochwał i nagan, lękając się z jednej strony posądzenia o ignorancję a pragnąc z drugiej strony uchodzić za oświeconych, dają za wygraną i rzucają się w objęcia modernizmu.

  1. Propaganda modernizmu

Ale to należy już do forteli, którymi moderniści przy rozpowszechnianiu poglądów swych się posługują. Jakiegoż bowiem nie używają środka, aby powiększyć liczbę swoich zwolenników? Zajmują urzędy nauczycielskie w seminariach duchownych i uniwersytetach, zamieniając je powoli w stolicę zaraźliwości. Teorie swe rozsiewają, lubo skrycie może, w świątyniach wśród kazania; wyraźniej wypowiadają je w kongresach; narzucają je i wysławiają w towarzystwach. Wydają dzieła, dzienniki, czasopisma, pod własnym albo przybranym nazwiskiem. Jeden i ten sam literat rozmaitym posługuje się nazwiskiem, aby niebacznych oszukać pozorną liczbą autorów. Jednym słowem: posługują się czynem, słowem, piórem, tak gorączkowo, że można by ich nazwać fanatykami. – A z jakimże skutkiem? Opłakujemy znaczną liczbę młodzieńców, znajdujących się na bezdrożu, młodzieńców, którzy świetne rokowali nadzieje i Kościołowi niemało by się byli przysłużyli. Ubolewamy również nad tymi, którzy, lubo nie posunęli się tak daleko, jednakże, oddychając niejako zatrutym powietrzem, daleko liberalniej myślą, mówią i piszą, jak katolikom przystoi. Należą do nich ludzie świeccy, należą i duchowni; a nie zbywa na nich, czego by się najmniej spodziewać należało, i w klasztorach. Zagadnienia biblijne opracowują wedle zasad modernistów. W rozprawach historycznych wydobywają z jakąś widoczną lubością bardzo skwapliwie pod pozorem poszukiwania prawdy wszystko, co by mogło rzucić cień jakiś na Kościół. Pod wpływem pewnego aprioryzmu usiłują rozwiać wszelkimi siłami pobożne podania ludowe. Pogardzają św. Relikwiami, które dawne zalecają wieki. Ogarnia ich bowiem pełne próżności pragnienie, aby świat o nich mówił; wiedzą zaś, że mówić o nich nie będzie, jeśli to tylko głosić będą, co zawsze i co wszyscy głosili. Mniemają może równocześnie, że czynią posługę Bogu i Kościołowi: w rzeczy samej zaś obrażają Go ciężko, może nie tyle działaniem, ile usposobieniem, którym są przyjęci, i przemożną pomocą, wyświadczaną modernistom.

Część III

Środki zaradcze

Temu szeregowi potwornych błędów, wdzierającemu się skrycie i otwarcie, usiłował poprzednik nasz, śp. Leon XIII, zwłaszcza w zagadnieniach biblijnych, zapobiec słowem i czynem. Ale modernistów, jak się przekonaliśmy, nie łatwo przerazić tą bronią: udawając posłuszeństwo i najgłębsze uszanowanie, nadawali słowom Papieża inne znaczenie a wystąpienia jego odnosili do innych ludzi. Zło olbrzymiało z dnia na dzień. Postanowiliśmy zatem, Czcigodni Bracia, nie czekać dłużej i skuteczniejsze obmyślić środki. – Was zaś prosimy i błagamy, abyście w sprawie tak doniosłej nie uchybili w niczym, co się odnosi do waszej czynności, gorliwości, stanowczości. Czego się zaś od Was domagamy i spodziewamy, domagamy się i spodziewamy w równej mierze i od innych duszpasterzy, wychowawców i nauczycieli młodzieży duchownej, przede wszystkim zaś od generałów zakonnych.

O studiach seminaryjnych

  1. Co do studiów wyrażamy życzenie i rozporządzamy niniejszym, aby filozofia scholastyczna była podwaliną studiów seminaryjnych. – Naturalnie, "nie zamierzamy wcale stawiać za wzór dla naszych czasów przesadnych dociekań doktorów scholastycznych albo nieoględnych ich wyrażeń, ani też wyników, nie zgadzających się z rezultatami naukowych badań czasów późniejszych, albo wyników nie dość uzasadnionych"(25).Rzecz najgłówniejsza, że przez filozofię scholastyczną, którą zalecamy, rozumiemy przede wszystkim filozofię św. Tomasza z Akwinu: cokolwiek o niej poprzednik nasz postanowił, pozostaje wedle woli naszej nienaruszone, a jeśli potrzeba, ponawiamy to i potwierdzamy, rozporządzając, aby to wszyscy zachowali. Jeśli w seminariach przepisy te zaniedbano, winni biskupi domagać się ścisłego przepisów tych wykonania. To samo polecamy jenerałom zakonnym. Profesorów zaś napominamy, aby pamiętali o tym dobrze, że nie bez wielkiej szkody porzuca się św. Tomasza, zwłaszcza w metafizyce.

Niech się na tej podwalinie filozoficznej wznosi gmach teologii. – Popierajcie, Czcigodni Bracia, wedle sił studium teologii, aby klerycy, opuszczający seminarium, cenili ją bardzo i przywiązywali się do niej i zawsze w niej znajdowali zadowolenie. Bo "w pokaźnym a rozlicznym szeregu nauk, nasuwającym się umysłowi dążącemu do prawdy, zajmuje św. teologia niezaprzeczenie pierwsze miejsce, do tego stopnia, że istnieje dawne mężów uczonych orzeczenie, iż inne nauki i sztuki jej winne się poddać i jako służebnice oddawać posługi" (26). – Dodajemy tu, że na pochwałę zasługują ci, którzy z niezłomnym poszanowaniem dla Tradycji, Ojców Kościoła i nauczycielskiego urzędu Kościoła, usiłują na podstawie rozsądnego zapatrywania i zasad katolickich (co nie u wszystkich się zdarza) wyjaśnić światłem, zapożyczonym z prawdziwej historii, teologię pozytywną. Więcej z pewnością uwzględnić trzeba teologię pozytywną, jak dawniej: ale to w ten sposób dziać się powinno, żeby na tym nie cierpiała teologia scholastyczna, a zganić trzeba tych, którzy, jakby w myśl modernistów, teologię pozytywną tak wynoszą, że pogardzają, jak się zdaje, teologią scholastyczną.

Co do świeckich nauk wystarczy przypomnieć mądre niezmiernie słowa poprzednika naszego: "Uprawiajcie wytrwale studia przyrodnicze; jak genialne wynalazki i pożyteczne ich zastosowania w naszych czasach słusznie budzą podziw u ludzi współczesnych, tak święcić będą wciąż pochwalne tryumfy u pokoleń następnych" (27). Ale to nie powinno dziać się z uszczerbkiem dla studiów duchownych; ten sam poprzednik nasz przypomina to w słowach pełnych znaczenia: "Skoro ktoś dokładnie zbada przyczynę tych błędów, dostrzeże, że ona polega na tym objawie, iż w naszych czasach, im silniej rozwijają się nauki przyrodnicze, tym więcej idą w zapomnienie studia poważniejsze i wyższe: o niektórych zapomniano prawie zupełnie; niektóre uprawia się niedbale i powierzchownie, a co niegodna, że pozbawione blasku dawnej godności, zarażają się zdrożnymi zasadami i potwornymi wręcz zapatrywaniami" (28). Przykazujemy więc, aby wśród nauk przyrodniczych w seminariach duchownych względu tego nie pomijano.

O profesorach i klerykach

  1. Wszystkie te rozporządzenia nasze i poprzednika naszego uwzględnić trzeba, kiedy chodzi o wybór rektorów i profesorów seminariów i uniwersytetów katolickich. – Mężów, w jakikolwiek sposób zarażonych modernizmem, nie można pod żadnym warunkiem dopuszczać do urzędu rektora albo profesora; jeśli urząd ten już piastują, należy ich usunąć: tak samo usunąć należy tych, którzy modernizm skrycie albo otwarcie popierają, już to chwaląc modernistów i łagodząc ich winę, już też ganiąc studia scholastyczne, Ojców i nauczycielski urząd Kościoła, już też odmawiając władzy duchownej, jakiegokolwiek stopnia, posłuszeństwa: usunąć również należy tych, którzy w rozprawach historycznych, w archeologii, w zagadnieniach biblijnych gonią za (nieuzasadnioną) nowością: usunąć należy i tych, którzy zaniedbują nauki duchowne albo świeckie nauki nad duchowne podpadająco przenoszą. W sprawie tej, Czcigodni Bracia, zwłaszcza w wyborze profesorów, potrzeba najżywszej baczności i stanowczości; wedle wzoru bowiem nauczycieli kształtują się najczęściej uczniowie. Dlatego, wsparci na poczuciu obowiązku, postępujcie w tej sprawie rozsądnie, ale stanowczo.

Z podobną czujnością i surowością trzeba badać i wybierać tych, którzy pragną przyjąć święcenia. Z dala, z dala od kapłaństwa niech będzie żądza nowości: pysznych i upartych Bóg nienawidzi! – Stopnia akademickiego nie uzyska na przyszłość, kto nie odbył przedtem kursu filozofii scholastycznej. Jeśli go uzyska, uzyska go nieważnie. – Przepis kongregacji dla spraw Biskupów i Zakonników o uczęszczaniu do uniwersytetów dla kleryków świeckich i duchownych we Włoszech z r. 1896, rozciągamy niniejszym na wszystkie narodowości (29). Klerycy i kapłani, którzy immatrykulowali się w uniwersytecie albo instytucie katolickim, nie mogą uczęszczać na te same wykłady, które w onych katolickich odbywają się uczelniach, do uniwersytetów świeckich. Jeśli takiego pozwolenia gdziekolwiek udzielono, przykazujemy, aby je cofnięto. – Biskupi, którzy kuratorami są takich uniwersytetów albo instytutów, niech czuwają jak najtroskliwiej nad tym, aby te rozporządzenia nasze statecznie zachowywano.

O czytaniu i sprzedawaniu książek zakazanych

III. Obowiązkiem jest również Biskupów, aby zapobiegali czytaniu dzieł modernistów albo dzieł modernizmem zarażonych i modernizm popierających, jeśli są wydane, a uniemożliwiali ich wydanie, jeśli dotąd ich nie wydrukowano. – Nie wolno zezwalać na czytanie tego rodzaju książek, dzienników, czasopism: ani alumnom seminaryjnym, ani słuchaczom uniwersytetów: nie mniej są one bowiem szkodliwe, jak pisma niemoralne; a nawet szkodliwsze jeszcze, bo zakażają podwaliny życia chrześcijańskiego. – Nie inaczej osądzić należy piśmidła niektórych katolików, ludzi dobrego zresztą usposobienia, ale pozbawionych wiedzy teologicznej i przejętych nowoczesną filozofią a usiłujących pogodzić ją z wiarą i na korzyść wiary, jak mówią, ją tłumaczyć. Piśmidła te powiększają, ponieważ się ich nikt ze względu na nazwisko autora i jego dobre imię nie lęka, niebezpieczeństwo, iż czytelnik powoli skłoni się do modernizmu.

W ogólności zaś, Czcigodni Bracia, rozporządzamy w sprawie tak doniosłej, abyście się usilnie starali o usunięcie z waszych diecezyj wszelkich książek niebezpiecznych, nawet z użyciem uroczystego zakazu. Chociaż bowiem Stolica Apostolska nie szczędzi zabiegów, aby dzieła takie przytłumić, wzrosła już ich liczba tak bardzo, że sił nie starczy, aby je umieścić na indeksie. Stąd zbyt późno przyprawia się niekiedy lekarstwo, kiedy się zło z powodu dłuższej zwłoki rozkrzewiło. Domagamy się przeto, aby Biskupi bez bojaźni, bez roztropności tego świata, bez względu na utyskiwania ludzi złośliwych, łagodnie, ale stanowczo wkraczali, pamiętając na przepis Leona XIII w Konstytucji apostolskiej Officiorum: "Niechaj Ordynariusze, także w charakterze Delegatów Stolicy Apostolskiej, gorliwie potępiają książki i inne pisma szkodliwe w swej diecezji wydawane lub rozpowszechniane i niech je z rąk wiernych usuwają" (30). Słowa te nadawają prawo, ale nakładają również obowiązek. A niech nikt nie sądzi, że spełnił swój obowiązek, jeśli o jednej albo drugiej książce nam doniesie, a równocześnie zezwala, że wiele innych książek wszędzie się rozdziela i rozszerza. – Nie ubezpieczajcie się, Czcigodni Bracia, tym zapewnieniem, że autor jakiegoś dzieła uzyskał tzw. Imprimatur: nie ubezpieczajcie się, bo ono Imprimatur można podrobić, można go też udzielić lekkomyślnie albo z zbytniej przychylności i zbytniego zaufania do autora, co się może niekiedy zdarzało w zakonach. Nadto, jak nie wszystkim służy jedna i ta sama potrawa, tak i książki mogą nie przedstawiać na jednym miejscu niebezpieczeństwa, na drugim szkodzić z powodu pewnych okoliczności. Jeśli więc Biskup, zasięgnąwszy rady mężów roztropnych, postanowi zakazać jakąś książkę tego rodzaju w swojej diecezji, udzielamy mu niniejszym takiej władzy i nakładamy mu to jako obowiązek. Sprawę trzeba załatwić oględnie, ograniczając zakaz, jeśli wystarcza, na duchowieństwo; nie znosi się jednakże obowiązku księgarzy katolickich nieutrzymywania na składzie książek przez Biskupa zakazanych. – A ponieważ o księgarzy potrąciliśmy, niech Biskupi nad tym czuwają, aby nie sprzedawali z chciwości zysku zdrożnych utworów: wiadomo, że w niektórych ich cennikach zachwala się w sposób podpadający dzieła modernistów. Niech się Biskupi, jeśli odmówią posłuszeństwa, nie wahają pozbawić ich po uprzednim napomnieniu tytułu "księgarza katolickiego"; podobnie i z większą jeszcze słusznością, jeśli się zowią "księgarzami biskupimi": a o odznaczonych tytułem "księgarzy papieskich" niech doniosą do Stolicy Apostolskiej. – Przypominamy na koniec wszystkim § 26 wspomnianej już Konstytucji apostolskiej Officiorum: "Którzykolwiek uzyskali apostolskie pozwolenie czytania i przechowywania książek zakazanych, nie mogą z tego powodu czytać lub przechowywać jakich bądź książek lub gazet, zakazanych przez miejscowych Ordynariuszów, chybaby w apostolskim reskrypcie dodano, że mają upoważnienie czytania książek przez kogo bądź potępionych".

O wydawaniu książek, czasopism

  1. Nie wystarcza jednakże zakaz czytania i sprzedawania złych książek; trzeba powstrzymać również ich wydawanie. Stąd niech Biskupi z największą surowością udzielają zezwolenia na wydawnictwa. – Ponieważ wedle KonstytucjiOfficiorumznaczna jest liczba dzieł, które jedynie z pozwoleniem Ordynariusza wydać można a Biskup sam wszystkich rękopisów przejrzeć nie może, ustanowiono w niektórych diecezjach urzędowych cenzorów w dostatecznej liczbie, aby przeglądali manuskrypty. Pochwalając tego rodzaju instytucję cenzorów: nie tylko zalecamy, ale wręcz rozporządzamy, aby ją rozpowszechniono po wszystkich diecezjach. Niech więc we wszystkich kuriach biskupich istnieją urzędowi cenzorzy, rozpatrujący wydawnictwa: w tym celu wybiera się mężów z obojga kleru, zaleconych wiekiem, wykształceniem, roztropnością a kroczących w uznaniu albo potępieniu poglądów drogą pośrednią a pewną. Im to przekazuje się zbadanie rękopisów, potrzebujących wedle § 41 i 42 wspomnianej Konstytucji zezwolenia do druku. Cenzor poda zdanie swoje na piśmie. Jeśli jest przychylne, zezwala Biskup na druk wyrazem Imprimatur; przedtem umieszcza się jednak formułę Nihil obstat i podaje nazwisko cenzora. – W Kurii rzymskiej ustanowi się tak samo jak w innych kuriach cenzorów urzędowych. Zamianuje ich, zapytawszy wpierw o zdanie Kardynała-Wikariusza papieskiego w Rzymie i uzyskawszy zezwolenie i aprobatę samego Papieża, Mistrz Pałacu apostolskiego (Magister sacri Palatii apostolici). Zadaniem jego wyznaczenie cenzora do zbadania poszczególnych manuskryptów. Pozwolenia druku udzieli tenże Mistrz oraz Kardynał-Wikariusz papieski albo jego zastępca, po uprzednim wypisaniu, jak już powiedzieliśmy powyżej, formuły aprobacyjnej cenzora i dodaniu jego nazwiska. – W nadzwyczajnych tylko wypadkach i bardzo rzadko pominąć można wedle roztropnego zdania Biskupa wzmiankę o cenzorze. – Autorom nie wyjawi się nigdy nazwiska cenzora, zanim tenże nie wyda sądu przychylnego, aby nie sprawiać cenzorowi trudności, kiedy bada manuskrypt albo na wydanie go drukiem się nie zgadza. – Cenzorów z zakonów nie wybiera się dopóty, dopóki nie zasięgnie się poufnie zdania prowincjała albo w Rzymie generała: tenże poświadczy urzędowo o obyczajach, wiedzy i niepodejrzanej nauce kandydata. – Zwierzchnikom zakonnym przypominamy ważny niezmiernie obowiązek niezezwalania podwładnym swoim na jakiekolwiek publikacje, dopóki nie zgodzą się na nie i sami i Ordynariusz. – Na koniec oświadczamy i obwieszczamy, że tytuł cenzora, udzielony komuś, nie ma żadnego znaczenia i nie może nigdy służyć jako potwierdzenie osobistych jego zapatrywań.

Po tych ogólnych uwagach rozporządzamy w szczególności, aby starannie przestrzegano przepisu, wypowiedzianego w § 42 Konstytucji Officiorum: "Członkom kleru świeckiego zakazujemy podejmowania się redakcji dzienników lub czasopism periodycznych bez poprzedniego zezwolenia Ordynariuszów". Jeśli pozwolenia tego nadużywają, należy go ich pozbawić po uprzednim napomnieniu. – Co do kapłanów tzw. korespondentów albo współpracowników, winni Biskupi, ponieważ częściej się zdarza, że w dziennikach albo czasopismach ogłaszają rozprawy, zarażone modernizmem, czuwać nad tym, aby nie błądzili, a jeśli zbłądzą, winni ich upomnieć i pisywania im zakazać. Upominamy zwierzchników zakonnych jak najsurowiej, aby czynili to samo: jeśli postępują lekkomyślnie, niech z upoważnienia Papieża Ordynariusze się tym zajmą. – Dziennikom i czasopismom, wydawanym przez katolików, wyznaczyć należy, o ile można, cenzora: Obowiązkiem jego uważne przeczytanie poszczególnych dzienników albo poszytów po ich ukazaniu się: jeśli zajdzie orzeczenie niebezpieczne, niech wniesie czym prędzej o sprostowanie. Tę samą władzę posiada Biskup, chociażby zdanie cenzora było pismu przychylne.

O kongresach duchowieństwa

  1. O kongresach i publicznych zebraniach wspomnieliśmy już wyżej jako o środkach, z pomocą których moderniści poglądy swe usiłują głosić i szerzyć publicznie. – Na zjazdy duchowieństwa niech Biskupi na przyszłość zezwalają jak najrzadziej. Jeśli zezwolą, niech zezwolą pod tym jedynie warunkiem, że nie będzie się omawiało spraw, należących do Biskupów i Stolicy Apostolskiej; że nie przedstawi się i nie zażąda się nic takiego, co by mogło uszczerbek przynieść władzy duchownej; że głębokie zachowa się milczenie o tym, co tchnie modernizmem, prezbiterianizmem albo laicyzmem. – W takich zebraniach, na które zezwolić należy osobno, piśmiennie i w odpowiednim czasie, może kapłan z innej diecezji uczestniczyć jedynie za poleceniem swojego Biskupa. – Niech jednakże kapłani wszyscy zachowają w pamięci upomnienie Leona XIII: "Niech świętą będzie u kapłanów powaga zwierzchników:niech będą przekonani, że urząd kapłański nie będzie ani święty, ani dosyć pożyteczny, ani szanowany, jeżeli go się nie wypełni z poddaniem się pod kierownictwo Biskupów"(31).

O radzie nadzorczej

  1. Cóż jednakże, Czcigodni Bracia, pomogą rozkazy i przepisy nasze, jeśli się ich sumiennie i statecznie nie zachowa? Aby życzenia nasze szczęśliwie się spełniły, zamierzyliśmy na wszystkie rozprzestrzenić diecezje mądry bardzo dekret Biskupów Umbryjskich z przed wielu laty. "Aby wykorzenić, tak mówią,rozkrzewione już błędy i zapobiec, aby się nie szerzyły dalej albo aby istnieli jeszcze nauczyciele bezbożności, przez których w nieskończoność płyną zgubne skutki tej propagandy, postanawia Zjazd duchowny, idąc śladami św. Karola Boromeusza, założyć w każdej diecezji radę, złożoną z wypróbowanych mężów obojga kleru, której zadaniem czuwanie, czy i w jaki sposób wdzierają się albo szerzą nowe błędy, i donoszenie o nich Biskupowi, aby za wspólną naradą powziął środki ku wytępieniu złego w samym zarodku, aby się ono na zgubę dusz nie szerzyło coraz więcej, albo, co gorzej, z dnia na dzień nie wzmacniało się, rosło"(32). – Rozporządzamy więc, aby taką Radę, którą by "nadzorczą" (Consilium a vigilantia) nazwać można, jak najprędzej w poszczególnych ustanowiono diecezjach. Mężów, których się dla niej pozyska, obierze się w ten sam sposób mniej więcej, jaki podaliśmy wyżej przy cenzorach. Co drugi miesiąc zgromadzą się z Biskupem w dniu oznaczonym: wszelkie rozprawy i postanowienia zachować należy w tajemnicy. – Zadanie ich następujące. Niech śledzą uważnie najlżejsze objawy modernizmu w dziełach i uczelniach; niech ku obronie kleru i młodzieży wydają roztropne, ale łatwe i skuteczne przepisy. – Niech odrzucają nowe jakieś hasła w myśl upomnienia Leona XIII-go: "Nie można w pismach katolickich pochwalić tego sposobu pisania, który w pogoni za oryginalnością wyśmiewa widocznie pobożność wiernych a głosi nowy rodzaj życia chrześcijańskiego, nowe przykazania kościelne, nowe duszy nowoczesnej aspiracje, nowe socjalne powołanie kleru, nowe miłosierdzie chrześcijańskie i wiele innych tego rodzaju nowości" (33). Na to nie można w dziełach i wykładach zezwolić. – Niech nie pomijają książek, w których mowa o pobożnych podaniach miejscowych, albo o św. Relikwiach. Niech się nie godzą na to, żeby tego rodzaju sprawy poruszano w dziennikach albo czasopismach, poświęconych szerzeniu pobożności, niech nie zezwalają, aby się to działo słowy, w których przebija szyderstwo albo pogarda, tudzież w twierdzeniach apodyktycznych, zwłaszcza, jeśli te twierdzenia, jak często się zdarza, obracają się w granicach prawdopodobieństwa albo na mniemaniach, pełnych uprzedzeń, się opierają. – Co do św. Relikwii, następujących przestrzegać należy zasad. Jeśli Biskupi, którzy jedynie w tej sprawie rozstrzygają, wiedzą na pewne, że Relikwia jest podrzucona, niech jej czcić nie pozwalają. Jeśli autentyki jakiejś Relikwii, może przez rozruchy albo z innego powodu, zaginęły, można ją jedynie po dokładnym zbadaniu przez Biskupa ku czci publicznej wystawić. Argument przedawnienia albo uzasadnionego przypuszczenia wtedy tylko ma jakieś znaczenie, jeśli cześć (Relikwii) odległej sięga przeszłości, wedle dekretu św. Kongregacji Odpustów i św. Relikwij z r. 1896, który powiada: "Starodawne Relikwie należy w tej czci zachować, jaką otaczano je dotąd, chyba, że w jakimś poszczególnym wypadku istnieją niezbite dowody, że są fałszywe albo podrzucone". – Przy ocenianiu pobożnych podań trzeba o następującym pamiętać pewniku: Kościół taką rządzi się w tej sprawie roztropnością, że pozwala jedynie z wielkim zastrzeżeniem i powołaniem się na deklarację Urbana VIII opisywać takie podania; a chociaż pod tymi jedynie pozwala na to warunkami, nie twierdzi, że fakt jest prawdziwy, lecz nie zabrania weń wierzyć, jeśli argumenty ludzkie wiarę taką popierają. Św. Kongregacja Obrządków już przed 30 laty słusznie orzekła: "Takie zjawienia i objawienia nie są przez Kościół ani przyjęte, ani potępione, lecz dozwolone tylko, aby wierzono w nie po ludzku wedle rozszerzonego o nich podania, potwierdzonego przez odpowiednie świadectwa i dokumenty" (34). Kto tej przestrzega zasady, niech się niczego nie lęka. Bo cześć dla jakiegoś zjawienia, o ile do faktu samego się odnosi i względną się zowie, zawiera zawsze przypuszczenie o prawdziwości faktu: o ile zaś jest bezwzględną (absoluta), wspiera się zawsze na prawdzie, bo odnosi się do Świętych, którym się cześć oddaje. To samo powiedzieć można o Relikwiach. – W końcu polecamy Radzie nadzorczej, aby uważała wytrwale i pilnie na socjalne instytucje i na wszelkie pisma o kwestii socjalnej, ażeby się w nich nie ukrywał modernizm, ale ażeby odpowiadały przepisom Papieży.

Sprawozdania Biskupów

VII. Aby rozporządzenia te nasze nie poszły w zapomnienie, przykazujemy i przepisujemy, aby Biskupi poszczególnych diecezyj w rok po wydaniu niniejszej encykliki a następnie co trzeci rok dokładnie i pod przysięgą zdawali sprawę z owych środków zaradczych, zarządzonych tym Listem Naszym, dalej z poglądów, które panują wśród kleru, zwłaszcza w Seminariach i innych Instytutach katolickich, bez pominięcia tych, które zwierzchnictwu Ordynariusza nie podlegają. To samo polecamy Generałom zakonów co do ich alumnów.

Zakończenie encykliki

Kościół a postęp; nowa instytucja naukowa

Postanowiliśmy napisać to na zbawienie każdemu wierzącemu. Nieprzyjaciele Kościoła zaś nadużyją z pewnością tych słów Naszych, aby stare odświeżyć oszczerstwo, że jesteśmy wrogami nauki i postępu ludzkości. Aby oskarżeniom tym, które historia religii chrześcijańskiej nieustannymi zbija dowody, przeciwstawić nowe usiłowanie, pragniemy usilnie utworzyć pewną instytucję, w której z pomocą wybitnych uczonych katolickich pod kierunkiem i wpływem prawdy katolickiej poprze się wszelkie gałęzie wiedzy, wszelkie rodzaje oświaty. Niech sprawi Bóg, abyśmy zamiary Nasze mogli spełnić szczęśliwie, przy pomocy wszystkich szczerze miłujących Kościół Chrystusowy. Ale o tej sprawie przy innej pomówimy sposobności. – Tymczasem prosimy z całej duszy, Czcigodni Bracia, w waszą działalność i gorliwość głębokie pokładając zaufanie, o pełnię światłości niebiańskiej dla Was, abyście wśród niebezpieczeństwa, zagrażającego z powodu wzmagających się ze wszystkich stron błędów duszom, poznali, co czynić winniście, a do spełnienia waszych obowiązków zabrali się z całą gotowością i odwagą. Niech Was wspiera mocą swą Jezus Chrystus, który budzi i wieńczy wiarę naszą; niech Was wspiera modlitwą i przyczyną swoją Niepokalana Dziewica, pogromicielka wszelkich herezyj. – My zaś jako dowód miłości Naszej i Bożej wśród udręczeń pociechy, jak najmiłościwiej udzielamy wam, duchowieństwu i wiernym waszym błogosławieństwa Apostolskiego.

Dan w Rzymie, u św. Piotra, dnia 8 września 1907, w piątym roku pontyfikatu Naszego.

PIUS PAPIEŻ X.

–––––––––––

Piusa X Encyklika o zasadach modernistów. Na język polski przełożył i wstępem opatrzył X. Stanisław Okoniewski. Poznań. CZCIONKAMI DRUKARNI I KSIĘGARNI ŚW. WOJCIECHA. 1908. Odbitka z "Przeglądu Kościelnego", ss. 1-54.

Przypisy:

(1) Dla przejrzystości encykliki oznaczamy wśród tekstu poszczególne jej części wyrazami, drukowanymi kursywą; w oryginale podziałów w ten sposób uwydatnionych nie ma.

(2) Act. XX, 30.

(3) Tit. I, 10.

(4) II Tim. III, 13.

(5) De Revel., can. I.

(6) Ibid., can. II.

(7) De Fide, can. III.

(8) De Revel., can. III.

(9) Gregor. XVI Ep. Encycl. Singulari Nos, 7 kal. iul. 1834.

(10) Brev. ad Ep. Wratislav., 15 iun. 1857.

(11) Ep. ad Magistros theol. paris., non. iul. 1223.

(12) Zdanie 29 potępione przez Leona X bullą Exsurge Domine 16 maja 1520: "Wolno nam osłabiać powagę soborów i dowolnie przeczyć ich działalności i osądzać ich uchwały i z ufnością wyznawać to, co uważa się za prawdę, czy jest potwierdzone, czy potępione przez jakikolwiek sobór".

(13) Sess. VII, de Sacramentis in genere, can. 5.

(14) "Prop. 2. Gdyby ktoś zdanie, opiewające, że «władza od Boga dana Kościołowi, aby jej udzielano pasterzom, którzy sługami są jego dla dusz zbawienia», tak rozumiał, że władza sprawowania funkcyj duchownych i władza rządzenia wiernymi ze zgromadzenia wiernych przechodzi na pasterzów, głosiłby zdanie heretyckie. – Prop. 3. Nadto, gdyby ktoś zdanie, że «Papież jest głową władzy duchownej», tak wyjaśniał, że Papież nie od Chrystusa w osobie Piotra św., ale od Kościoła tę władzę duchowną odbiera, którą posiada w całym Kościele jako następca Piotra, prawdziwy Chrystusa Zastępca i głowa Kościoła całego, głosiłby zdanie heretyckie".

(15) Encycl. Qui pluribus, 9 nov. 1846.

(16) Syll., Prop. 5.

(17) Const. Dei Filius, cap. IV.

(18) Loc. cit.

(19) Ad Rom. I, 21-22.

(20) Conc. Vat. de Rev., c. 2.

(21) Epist. 28.

(22) Ep. Encycl. Singulari Nos, 7 kal. iul. 1834.

(23) Syll., Prop. 13.

(24) Motu proprio Ut mysticam, 14 martii 1891.

(25) Leo XIII, Enc. Aeterni Patris.

(26) Leo XIII, Lit. Ap. In magna, 10 dec. 1889.

(27) Alloc. 7 martii 1880.

(28) Loc. cit.

(29) Cfr. Acta Sanctae Sedis, vol. 29, pag. 359. (Przyp. Red. Act. S. S.).

(30) Cfr. Acta S. Sedis, vol. 29, pag. 359.

(31) Litt. Enc. Nobilissima Gallorum, 10 febr. 1884.

(32) Act. Consess. Epp. Umbriae, novembri 1849, Tit. II, art. 6.

(33) Instr. S. C. N. N. EE. EE. 27 ian. 1902.

(34) Decr. 2 maii 1877.

Scroll to Top